Przejdź do komentarzyBursztynowe Wzgórza - Prolog
Tekst 4 z 7 ze zbioru: Polowanie na Myśliwego.
Autor
Gatuneksensacja / kryminał
Formaproza
Data dodania2014-04-03
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń2801

PROLOG



Południowa Austria

22 grudnia 1993 r.


Tej nocy zima pokazywała swoje prawdziwe oblicze. Mroźne i niebezpieczne. Tej nocy, padający z nieba śnieg nie przypominał przyjemnego prószenia o jakim każdy z nas marzy podczas świąt Bożego Narodzenia. Nie. Tumany drobinek lodu, niesione przez arktyczny wiatr, atakowały każde nieosłonięte przez ubranie miejsce. Siarczysty mróz palił policzka żywym ogniem i gdyby piekło było skute lodem tak właśnie wyglądałyby jego najdalsze czeluści.

Stojący samotnie pośród drzew, mały jelonek odgarniał pyskiem biały puch by dobrać się do zalegającej poniżej zielonej trawy. Wokół panowała całkowita ciemność, lecz jego małe, czarne ślepia były do tego doskonale przygotowane. Postawione na baczność uszy, niczym wojskowe radary, wyłapywały każdy najdrobniejszy dźwięk zwiastujący potencjalne niebezpieczeństwo. Las żyje własnym życiem. Tak jak zawsze, tak i tym razem słuch go nie zawiódł. Ryk dieslowskiego silnika rozchodził się echem wśród potężnych połaci lasu. Cóż, kolację uważamy za zakończoną. Zerwał się do biegu i krótkimi skokami zniknął w ciemnościach. Kilka sekund później, mrok rozdzieliły dwa snopy światła padające z reflektorów starego mercedesa. Pomimo fatalnej pogody oraz drzew gęsto porastających ten teren, samochód pędził z prędkością osiemdziesięciu pięciu kilometrów na godzinę. Tył pojazdu miotał się na prawo i lewo za każdym razem gdy kierowca skręcił ogromną kierownicą. Jednak nie perspektywa wypadku przerażała go najbardziej. Przez myśl przebiegł mu tekst, który często padał w typowych amerykańskich filmach sensacyjnym a którego on sam zdecydowanie nie znosił. Teraz jednak owo znaczenie stało się jakby bliższe jego sercu. To była sprawa życia lub śmierci. Życia lub śmierci osób dużo ważniejszych niż on sam.

Śnieg padał coraz mocniej i pracujące wycieraczki nie nadążały z oczyszczaniem przedniej szyby. Ogrzewanie nie działało, lecz porucznik Marek Olichwierczuk nie czuł chłodu.

Z mroku wyłoniła się ogromna zaspa. Wcisnął hamulec i z rozmachem skręcił kierownicą najpierw w lewo później w prawo starając się nie wpaść w poślizg. Koła zabuksowały, w powietrze wzbiły się tumany śniegu.

- Jeszcze kawałek. – szepnął.

Zredukował bieg i dodał gazu.

Zapuszczając się w mroczną otchłań lasu nie mógł przypuszczać, że już nigdy jej nie opuści.


Stary drewniany domek pośrodku lasu stał opuszczony od lat. Kiedyś zapewne był przytulnym kątem dla jakiejś rodziny lecz teraz, spełniał rolę jedynie smutnej dekoracji. Jedynymi ludźmi którzy tu zaglądali były lokalne dzieciaki z położonego niedaleko miasteczka. Fajnie czasami coś rozwalić, szczególnie gdy poziom zadowolenia wzrasta powyżej 1,2 promila. Tej nocy było jednak inaczej.

Mercedes wypadł zza zakrętu niczym torpeda. Płynnym ruchem ominął zdezelowany traktor i zatrzymał się tuż przed wejściem.

Porucznik spojrzał przez szybę na domostwo. Powybijane szyby, ściany pomalowane farbą. Brakowało frontowych drzwi i mężczyzna poczuła ciarki na plecach. Z kabury na piersi wyjął pistolet marki P-64. Sprawdził magazynek po czym wsunął go z powrotem na swoje miejsce. Spojrzał na siedzenie pasażera na którym leżała żółta koperta. Była to ich przepustka do tak upragnionego normalnego życia, bądź też bilet w jedną stronę na tamten świat.

Wziął kilka głębokich oddechów. Chwycił kopertę i mocnym szarpnięciem pociągnął za klamkę. Uderzenie zimna było druzgocące.


Wnętrze małego pokoju spowijała ciemność. Jedynie blade światło, przedzierającego się przez chmury księżyca, raz po raz odsłaniało skrawek pomieszczenia. Było niebywale zimno. Wiatr szalał po opuszczonych piętrach, lecz pomimo przeciągu w powietrzu unosił się drażniący nozdrza smród. Stojący przy oknie mężczyzna znał ten paskudny zapach. Tak cuchnęła śmierć, a tutaj, bez wątpienia coś w ostatnim czasie zdechło.

Pocierał dłonie by wytworzyć choć namiastkę ciepła gdy zobaczył zatrzymującego się w pośpiechu mercedesa. Zrobił krok do tyłu by wysiadający z samochodu mężczyzna nie dostrzegł go. Przeładował broń i cofnął się w nieoświetlony róg pokoju.

Gdzieś w oddali zawył wilk. Nie przypadkowo. Wilki wyczuwają krew a dziś miała ich czekać prawdziwa uczta.


Podmuchy wiatru atakowały jego twarz z flanki a drobinki lodu wpadały mu za kołnierz. Mercedes wciąż pracował na jałowym biegu i porucznik postanowił go nie gasić. Z głębi lasu dochodziło zawodzenie wilczej watahy. Kolejny raz poczuł ciarki na plecach.

Prawą dłoń przyłożył do piersi i czując, że pistolet wciąż tkwi na swoim miejscu poczuł się spokojniej. Postawił kołnierz skórzanej kurtki i pewnym krokiem ruszył w kierunku wejścia. Przestąpił próg i wszedł do ogarniętego mrokiem budynku. Tak samo jak na zewnątrz, wewnętrzne ściany pokryte były niedbałymi napisami. Wszędzie dookoła walały się puszki po piwie i kilka opakowań chipsów. Żałował, że nie ma ze sobą latarki, lecz pośpiech z jakim opuścił Monachium całkowicie go usprawiedliwiał. Po kolei sprawdził wszystkie pomieszczenia na parterze. Nic. Podszedł do zbutwiałych schodów prowadzących na piętro. Gdy stanął na pierwszym stopniu deska zgrzytnęła i po chwili porucznik usłyszał dźwięk dochodzący z wyższej kondygnacji. Złożył kopertę wpół i wetknął ją za pasek spodni. Zza poły kurki wyciągnął swojego wysłużonego P-64 i celując przed siebie ruszył na górę.

Gdy znalazł się na piętrze zobaczył dwoje drzwi. Podszedł do tych najbliżej i delikatnym ruchem przekręcił klamkę.

- Robert? – szepnął starając się dostrzec coś w ciemnościach.

Cisza.

Obrócił się i podszedł do następnych. Brakowało w nich klamki i targane grudniowym wiatrem obijały się lekko o framugę.

Podczas gdy prawa dłoń wciąż pewnie trzymała pistolet, lewą ręką pchnął skrzydło. Zardzewiałe zawiasy skrzypnęły. Pokój w którym się znalazł oświetlony był blaskiem księżyca toteż bez trudu dostrzegł stół i dwa stojące obok niego krzesła. Zrobił krok do przodu.

- Robert. – odezwał się półszeptem.

Kolejny krok i kolejny.

W pewnej chwili drzwi za nim zgrzytnęły i zamknęły się z hukiem. Marek Olichwierczuk zareagował w ciągu ułamka sekundy. Przenosząc ciężar ciała na palce lewej stopy, płynnym ruchem odwrócił się z zamiarem zrobienia uniku, lecz nim zdążył zrobić kolejny ruch, kątem oka dostrzegł wystający z ciemności koniec lufy. Nie widział, kto miał pociągnąć za spust, lecz teraz nie miało to już znaczenia. Zawiódł nie tylko siebie ale i najbliższych ludzi których kochał i to uczucie miało boleć go o wiele mocniej aniżeli ziejąca pustką dziura jaka za kilka chwil pojawi się na jego klatce piersiowej.

- Bang – odezwał się człowiek w ciemności. – nie żyjesz.





  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×