Przejdź do komentarzyWranglery, cz.1/2
Tekst 21 z 108 ze zbioru: Pozostało w pamięci
Autor
Gatunekbiografia / pamiętnik
Formaproza
Data dodania2015-05-28
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń2679

(To było w czasach, kiedy złotówek legalnie nie można było wymienić na dolary, pokątnie można je było wymienić w relacji 100:1, średnia pensja miesięczna wynosiła ok.1.000 zł, zachodnie imperialistyczne rzeczy można było tylko kupić w specjalnych sklepach `PEWEX` właśnie tylko za te nieosiągalne dolary lub inne zachodnie dewizy...)


Wreszcie doczekałem się ostatniego dnia pracy, minął pełen miesiąc w robocie w czasie moich wakacji szkolnych. Już prawie czułem się właścicielem wymarzonych wranglerów, wyobrażałem sobie, jak je wciągam, jak ściśle przylegają i obciskają uwydatniając pośladki…

Otrzymałem uczciwie zarobioną wypłatę, pożegnałem Krzyśka oraz kolegów z pracy i prawie biegiem udałem się na Plac 23 Stycznia. Tam, obok dewizowego sklepu Pewex, w bocznej bramie można było u cinkciarzy bez problemu wymienić złotówki na dolary lub bony dolarowe. Ich godziny „pracy” nie były ściśle określone, ale zawsze co najmniej jeden dyżurował. Wpierw jednak zaglądnąłem do Pewexu. Dżinsy chciałem kupić dopiero jutro, ale interesowały mnie ich ceny. Odetchnąłem z ulgą – wranglery, które mi się podobały, były po osiem dolarów. Starczy mi pieniędzy, jeżeli dostanę dolary po sto złotych za jednego „Waszyngtona”.

Wyszedłem ze sklepu i zajrzałem do bramy. Są, dwóch cinkciarzy dyżurowało. Niby wyglądali zwyczajnie, ale każdy normalny obywatel PRL bezbłędnie ich rozpoznawał. Ale po jakim kursie mają dolary?

Podszedłem do pierwszego z nich i, tylko zwalniając krok i patrząc przed siebie, wymruczałem pod nosem:

– Potrzebuję dolców.

– Mogą być bony, czy wyjeżdżasz? Dolce są droższe.

Dobrze ich rozpoznałem. Zatrzymałem się i odpowiedziałem, już normalnie mówiąc:

– To wezmę bony, dżinsy chcę kupić w Pewexie.

– Ile ich chcesz?

– A po ile?

– Sto pięć, jak dla ciebie.

Szybko przeliczyłem w myśli. Cholera, może mi nie starczyć…

– Ile opuścisz? Nie mam aż tyle, może mi kilka centów zbraknąć na spodnie.

– To pożycz resztę i przyjdź. Nie jestem z Arki Zbawienia.

– Kurde, cały miesiąc wakacji poświęciłem, na nie robiłem. Chcę mieć za własne pieniądze. Opuść, co?

– Wielu tak gada.

– Pokazać ci kwitek z wypłaty? Dzisiaj dostałem. Całą chcę wymienić.

Spojrzał na mnie z ukosa, zawahał się i… machnął ręką:

– No dobra. Niech będę stratny. Wyjątkowo po stówie sprzedam. Ale ani grosza mniej. Pasuje?

– Dzięki. Starczy.

– Tylko się nie chwal, bo zaraz inni się zwalą. Samarytaninem nie jestem. Sprzedałem po sto pięć, jasne?

– Jasne.

Moja ciężko zapracowana wypłata przeszła w ręce handlarza, ja zaś stałem się właścicielem tak upragnionych bonów dolarowych. Całe osiem dolarów i pięćdziesiąt centów!

Jeszcze zostanie mi pięćdziesiąt cenciaków na drobną rzecz, może dla młodszej siostry gumę-balonówę kupię?

Starannie schowałem tak cenne dewizy i poszedłem do domu. Po obiedzie wykorzystałem, jak zwykle, upalne popołudnie na pływanie w jeziorze. Wieczorem długo nie mogłem udać się w objęcia Morfeuszki, co bardzo rzadko mi się zdarzało. Wreszcie po północy zasnąłem, ale i tak obudziłem się bardzo wcześnie. Dzisiaj będę miał dżinsy!

W pośpiechu umyłem się i zjadłem śniadanie, mimo że do otwarcia Pewex-u czasu miałem aż nadto. Przed sklepem znalazłem się dziesięć minut za wcześnie. Nie byłem jednak pierwszy. Przed szybą wystawową stały trzy starsze kobiety, ubrane z wiejska, które zawzięcie między sobą perorowały:

– No zobacz, zobacz! Ten materiał jest po trzy pięćdziesiąt za metr. Jezusicku, jaki tani!

– A tamten, taki pienkny, tylko po cztery!

– Ale okazja!

– Może to braki sprzedajom? Ale nawet kolejki nie ma.

– Pewnie dopiero wyłożyli. Zaraz ludzie sie zbiegnom.

– Ło matko częstochowska, ale okazja! Dobrześmy dzisiaj przyjechały na targ!

– A chciałaś od razu wracać. Widzisz? Mówiłam zobaczyć, może coś w sklepach rzucą.

Ledwie się powstrzymałem przed parsknięciem ze śmiechu, słysząc ich podniecone głosy, Ale jaja! Baby myślą, że ceny są w złotówkach! Już chciałem wyprowadzić je z błędu i sprowadzić z obłoków na ziemię, ale w tym momencie drzwi do sklepu zostały otwarte i kobiety wpadły pędem do środka, jakby obawiały się, że ktoś może je ubiec. No to będzie cyrk!

Wszedłem za nimi. One już stały przy ladzie sklepowej i zamawiały materiały, wskazując je palcami i  przekrzykując się wzajemnie:

– Proszę tego materiału pięć metrów! A tamtego obok… dziesięć metrów!

– A ja tego, tego i tego. Po pięć metrów każdy!

– Ja ten granatowy…

W tym czasie do sklepu weszło kilku innych klientów. Nie byli na zewnątrz przed otwarciem, nie słyszeli wcześniejszej rozmowy kobiecin. Teraz ze zdziwieniem obserwowali, jak ekspedientki odmierzały z beli i zaczęły odcinać tak duże ilości tekstyliów. Zdecydowałem się szybko wyprowadzić wiejskie kobiety z błędu:

– Proszę pań, ale te ceny za materiały są…

– Nie przeszkadzaj, chłopcze. My byłyśmy pierwsze!

– Ale chciałem tylko powiedzieć…

Nie dawały mi dokończyć. Odwróciły się do mnie i nabzdyczone, z gradowymi minami nakrzyczały:

– Jaka ta dzisiejsza młodzież niewychowana!

– Wszendzie próbujom sie wcisnońć!

– Mówiłam, my byłyśmy pierwsze!

Jeszcze raz spróbowałem przerwać ich słowotok:

– Nie chcę się wcisnąć. Chciałem tylko powiedzieć, że…

Jakbym dolał benzyny do pożaru. Dopiero się rozwrzeszczały:

– Poczekaj na swoją kolejkę, dobrze?!

– Cham!

– Niewychowany! Czego was w w szkołach uczom?!

Machnąłem ręką. A niech mnie! Po co się wtrącam? Nie słuchają, to same zaraz się przekonają. Stanąłem z boku i postanowiłem poczekać na nieuniknione. Zakup moich spodni poczeka, nie śpieszę się. Za to widowisko, którego za chwilę będę świadkiem, może być pierwszej urody. I to za darmo!

Niektórzy z klientów, którzy weszli później do Pewexu, dalej nie rozumiało, o co zaczęła się awantura, dlaczego te kobiety tak krzyczą na mnie. Inni zaczęli się domyślać, sądząc po uśmieszkach, które błądziły po ich twarzach. Sam stałem już milczący, inni też nie rozpoczęli zakupów. Oczekiwaliśmy w napięciu na kulminację „teatru ulicznego”, w którym główne role odgrywały trzy pierwsze klientki. Może dlatego tak dobrze odgrywały role, gdyż nieświadome były swojego w nim udziału.


cdn.

  Spis treści zbioru
Komentarze (9)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Świetne i bardzo realistyczne wspomnienie, chociaż wydaje mi się, że ostatnie zdanie jest zbędne. To takie swoiste dopowiedzenie, które nic nie wnosi.
Zdarzyło Ci się kilka drobniutkich potknięć w zapisie. W początkowym fragmencie w nawiasie brakuje spacji przed 1.000. W pierwszym akapicie brakuje przecinka przed "uwydatniając". Jestem też przekonany, że w zwrocie "na Plac 23 Stycznia" słowo "Plac" należało napisać małą literą. Podobnie zresztą należałoby napisać, że apteka znajduje się na (przy) ulicy 23 Stycznia. Natomiast mam wątpliwości z "Waszyngtonami". Logika wskazywałaby, że skoro były "warszawy" i "wołgi", to podobnie może być z dolarami. Prawdopodobnie w żadnym słowniki nie znajdziemy odpowiedniej reguły.
avatar
Dziękuję za uwagi, Janko. Wszystkie zasadne.

Co do popularnej nazwy banknotu jednodolarowego - nie znalazłem nigdzie wytłumaczenia ("Waszyngton" - z małej czy dużej litery).
avatar
Ja też nie mam pewności ale moja, na ogół niezawodząca intuicja podpowiada, że jednak małą literą i raczej bez cudzysłowu. Kiedyś też płaciłem waryńskim lub kościuszką.
avatar
no proszę i mnie pamięć nie myli :)
avatar
Hardy, opinię wyraziłam w ocenach.

Mam jednak dwie uwagi:

"Niby wyglądali zwyczajnie, ale każdy normalny obywatel PRL bezbłędnie ich rozpoznawał. Ale po jakim kursie mają dolary"?

Powtórzenie "ale", proponuję taką zmianę:
Niby wyglądali zwyczajnie lecz każdy normalny obywatel PRL bezbłędnie ich ropoznawał. Ale po jakim kursie mają dolary?

"Niektórzy z klientów, którzy weszli później do Pewexu, dalej nie rozumiało (...)"

Niektórzy z klientów, którzy weszli później do Pewexu, "dalej nie rozumiało" - moim zdaniem tu jest błąd. Powinno być:
Niektórzy z klientów, którzy weszli później do Pewexu, "dalej nie rozumieli". Przecież nie powiesz: niektórzy z klientów, którzy "weszło" :)

:)
avatar
Janko, polegam na Twojej intuicji, więc: "waszyngton".

Mck, o ile dobrze zrozumiałem... też pamiętasz Pewexy? ;)

Piórko, dziękuję za wychwycenie jeszcze wymienionych błędnych zapisów :)
avatar
Chrissie, mam straszne podejrzenie, że włamałeś się do mego kompa! Jakim cudem wiedziałeś, że w treści opowiadania,która jest wcześniejsza, a tutaj nieopublikowana, wspominałem o jeansach marki Odra?! Poprawię tylko, że fabryka "Odry" (produkująca z polskiego dżinsu - texasu) była w Szczecinie, a nie w Opolu.

Muszę ściągnąć komputerowca, aby sprawdził ten włam... :)
avatar
Pewnie żaden z Panów nie pamięta Szarików? To były też szałowe polskie "dżinsy". Z przyjemnością przeczytałam - też ostatnio zbieram takie wspomnienia. To był zopełni inny "kosmos". Miłego dnia.
avatar
Melarozo - ten polska tkanina "texas" miała nazwę handlową "arizona" (nie mylić z winem marki "Arizona" ;) )/ Natomiast na dżinsy z "Odry", szyte z tego polskiego materiału, popularnie mówiono "odrzaki" lub właśnie "szariki".

Zbieraj i spisuj wspomnienia. Robię to od pewnego czasu... i to z przyjemnością. Jedne niedawno mi wydano w formie książkowej ("Syberia, inny świat"), kolejne kończę. Część z nich jest umieszczona na portalu.

Pozdrawiam i życzę wiele przyjemności przy własnych "wspominkach" :)
© 2010-2016 by Creative Media
×