Przejdź do komentarzyWirtualne kozy
Tekst 7 z 31 ze zbioru: Opowieści z gór i lasów
Autor
Gatunekbiografia / pamiętnik
Formaproza
Data dodania2015-06-23
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń2689

Dzwonek do drzwi brutalnie wyrwał mnie z popołudniowej drzemki. Otworzyłem je nie sprawdzając, kto dzwoni. W drzwiach stał Olek i bez jakichkolwiek wstępów wypalił:

- Cześć! Nie pożyczyłbyś mi kilka tysiaków na traktor?

- Ile? - zapytałem odruchowo.

- No, tak z pięć dych - odpowiedział Olek tak swobodnie, jakby chciał pożyczyć pięćdziesiąt złotych.

Dopiero teraz obudziłem się naprawdę. Pięćdziesiąt tysięcy? Toż nawet gdybym miał tyle, to bym mu nie pożyczył.

- Nie pożyczę ci, bo nie mam - powiedziałem. - Może napijesz się herbaty? - zapytałem, nie chcąc żeby został.

- Nie, dzięki - odpowiedział. - Polecę popytać u innych, bo mi pilno z tym traktorem. Cześć!

Niespodziewany gość odszedł tak szybko, jak przyszedł, a ja zostałem w przedpokoju oszołomiony tą wizytą.

Olka znałem słabo i nie pamiętam, gdzie go poznałem. Na pewno nie spotkałem go na szlaku, bo Olek po górach nie chodził. On używał gór do swoich celów. Przyjechał tu podobno z Pomorza. Znalazł rozległą dolinę i postanowił hodować tam kozy. W dolinie była maleńka wioska, której mieszkańcy utrzymywali się trochę z rolnictwa, trochę z pracy w lesie, a trochę z niczego. Do najbliższego miasta było kilkadziesiąt kilometrów, do przystanku autobusowego ze dwie godziny marszu, a wyboista droga i marna linia energetyczna kończyły się przy ostatniej chałupie. Olek łatwo zagnieździł się w okolicy i z wieloma ludźmi nawiązał kontakty. W zależności od bliskości tych kontaktów pozwalał nazywać się Aleksandrem, Olkiem, Olem a nawet Olesiem. Ja byłem na poziomie Olka, czyli nisko. Nie za nisko jednak by nie zażądać ode mnie pożyczki. Czy jako Aleksander, czy Oleś, wydębił w jakimś banku kredyt na budowę koziarni i w dolinie ruszyła budowa, jakiej nikt nigdy tam nie widział. Wiejską drogą brnęły koparki i ciężarówki z materiałami budowlanymi, mieszkańcy wioseczki przecierali oczy, a ich przestraszone psy ujadały po całych dniach. Czy z kredytu, czy za pożyczone od kogoś pieniądze, Olek kupił używany samochód terenowy i jeździł nim po okolicy załatwiając swoje sprawy. Nie zapominał o sąsiadach i obiecywał im pracę za godziwą płacę w przyszłej koziarni. Tymczasem od jednego wziął trochę desek, u drugiego zakwaterował pracowników budowy, a od innego pożyczył traktor. Za wszystko obiecywał uczciwie zapłacić, gdy tylko interes ruszy. Ludzie chętnie pomagali i cierpliwie czekali. Na wyższym brzegu potoku, naprzeciw przyszłej koziarni stanął też drewniany domek. Była to raczej bacówka niż dom mieszkalny, bo w jedynej izbie była tam kuchnia, sypialnia i biuro budowy. Podobało się to ludziom, bo widzieli, że pieniądze idą na budowę koziarni, a nie na wygody właściciela. Podobało się to też pracownikowi banku kredytodawcy, który własną osobą przybył sprawdzić stan zaawansowania inwestycji. Brnąc w miejskich półbutach dwie godziny po rozjeżdżonej drodze, dotarł do celu i na własne oczy ujrzał nowiutkie budynki. Nie zaniepokoiło go to, że nie było tam prądu i jedyne dojście do nich było przez wodę. Mury stanęły szybko i przyszła kolej na zakup urządzeń. W pierwszej kolejności Olek sprowadził spalinowy agregat prądotwórczy i w domku nad potokiem zapłonęły żarówki i zajaśniał ekran telewizora. Następnie wykończono wnętrze koziarni i zainstalowano lśniącą od nierdzewnych rur linię do dojenia kóz. Ukoronowaniem wszystkiego była sprowadzona z Belgii, komputerowo sterowania maszyna do rozlewania i paczkowania mleka. Do jej uruchomienia przyjechał belgijski monter mówiący wyłącznie po francusku. Olek francuskiego nie znał, więc zakwaterował montera u znajomej w sąsiedniej wsi. Znajoma znała francuski, więc była dla montera gospodynią, tłumaczką i dowoziła go codziennie do pracy leśnymi drogami.

Koziarnia została ukończona i do pełni szczęścia brakowało tylko... kóz. Razem z wiosenną trawą w dolinie pojawiło się spore stado kóz polskich białych uszlachetnionych, a wraz z nimi pierwsze kłopoty. Pozostawione bez nadzoru zwierzęta rozłaziły się po dolinie i z czasem zaczęło ich ubywać. Olek zatrudnił zaraz jednego z sąsiadów jako pasterza. Kozy już więcej nie ginęły, dawały mleko, linia udoju działała, ale maszyna do paczkowania nie. Wtedy to Olek ponownie mnie odwiedził.

- Ty podobno znasz się na automatach - powiedział jeszcze w drzwiach. - Mam maszynę do paczkowania mleka, ale ona nie chodzi. Musisz mi ją naprawić. Zapłacę, ile będzie trzeba.

Trochę rozdrażniło mnie to „musisz”, ale ciekawość przemogła i pojechałem do słynnej już w okolicy koziarni. Olek z dumą pokazał mi każdy jej zakątek. Na mój gust był to krzyk mody ówczesnej techniki mleczarskiej, a maszyna do paczkowania biła wszystko na łeb. Otworzyłem ją i zauważyłem brak karty z pamięcią programu.

- Tu powinna być taka mała szufladka - powiedziałem do Olka. - Gdzie ją masz?

- Nie było żadnej szufladki - odpowiedział, ale widać było, że coś kręci. - A bez niej nie można tego uruchomić? - zapytał.

- Nie można - odpowiedziałem.

Przeszukaliśmy wszystkie zakamarki maszyny, ale widziałem, że Olek szukał bez nadziei znalezienia czegokolwiek. Pogadaliśmy jeszcze chwilę i odjechałem, zostawiając Olka w przekonaniu, że na niczym się nie znam, a tę szufladkę wymyśliłem, żeby się od roboty wkręcić. Niedługo potem dowiedziałem się, że Olek nie spłaca długów. Prawdopodobnie nie zapłacił też ostatniej raty za maszynę i dlatego nie dostał pamięci z programem. Wieści o Olkowych długach mnożyły się. Mówiono, że kilku wierzycieli podało go już do sądu, a inni obiecali mu gębę obić. Jednak nikt mu nic nie zrobił, bo widziałem go jeszcze kilka razy na wolności i zdrowego.

Minęło ponad pięć lat, które spędziłem na dalszych lub bliższych wyjazdach. Po powrocie do domu znowu zacząłem chodzić po górach i spotykać dawnych znajomych. Któregoś dnia, w wiejskim barze spotkałem miejscowego wajdelotę Szczepana, który znał wszystkie plotki i przy fundowanym kuflu piwa chętnie je opowiadał. Szczepan przytył nieco i wyłysiał, ale oczy miał tak samo wodnistoniebieskie jak kiedyś, a i gumowce na nogach miał chyba też te same. Od słowa do słowa rozmowa zeszła na Olka i jego koziarnię.

- Człowieku! Tam już nic nie ma - powiedział Szczepan. - Olka też nie ma, bo musiał spieprzać przed chłopami, którzy go na widłach chcieli roznieść.

Podobno kozy nie przeżyły nawet pierwszej zimy, bo Olek zapomniał o paszy dla nich. Niewdzięczne zwierzęta nie chciały jeść śniegu, więc Olek cześć stada sprzedał, część oddał za długi, a reszta poszła pod nóż. Pod nóż poszedłby i on sam, bo zadłużony był podobno u wszystkich w okolicy. Wyjechał więc w nieznanym kierunku, pozostawiając koziarnię na pastwę losu. Zaraz też pojawili się szabrownicy i zaczęli ją po kawałku demontować. W pierwszej kolejności zniknęły nierdzewne rurki z dojarni, a potem wszystko, co miało jakąś wartość i dało się wywieźć.

Niedługo po tej rozmowie, pojechałem zobaczyć, co z koziarni zostało. Nie zostało prawie nic. Rozebrano część murów, zerwano blachę z dachu, wyjęto drzwi i okna, a wysokie pokrzywy zasłoniły resztę. Stał jeszcze drewniany domek za potokiem, ale i jego dni wydawały się być policzone. Rozpytywałem też trochę o Olka, ale nikt nic pewnego o nim nie wiedział. Podobno jedni widywali go na jarmarkach, handlującego butami, a inni w eleganckich restauracjach stolicy. Zniknął Olek i koziarnia, tak jakby ani jego, ani tej inwestycji nigdy nie było.

Wiele lat później, przechodząc ze znajomym w pobliżu byłej koziarni, opowiedziałem mu jej historię i chciałem pokazać, gdzie była. Nie znaleźliśmy nic. Potok zmienił koryto podmywając brzeg, na którym kiedyś stał Olkowy domek, wokół wyrosły bujne krzaki i nie udało nam się znaleźć nawet resztek fundamentów budynku. Zapewniałem znajomego, że ten budynek na pewno tu był, ale on chyba mi nie uwierzył.

- To musiała być jakaś wirtualna koziarnia i kozy też były wirtualne - powiedział z niedowierzaniem.


  Spis treści zbioru
Komentarze (8)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Opowiadanie bardzo interesujące, z lekkim już historyzującym nalotem.
Co na moje rozeznanie, chyba dotyczy ono ostatniej dekady ubiegłego wieku, kiedy wszyscy [prawie] rozkręcali biznesy, pobierali kredyty, wreszcie nawiewali albo się wieszali ;) Z "Olkiem" mogło być podobnie ;)
avatar
Befano, dziękuję za przeczytanie tego opowiadanka. Masz rację, to działo się w tamtych czasach.
avatar
Lektura buzi dać :)

Co do koziarni: u Sąsiada zza Odry takie, jak u nas, geszefty byłyby nie do pomyślenia!
avatar
Dzięki Emilio za przeczytanie i za komentarz. Co do tej Odry, to chyba masz rację.
avatar
Jeżeli nasze /naciągane/ biznesy kręcą się wyłącznie na indolencji i przekrętach /naciągacza/,

jakby nie było żadnego NAD BIZNESMENEM prawa,

to

żyjemy w tzw. Czarnej Dupie
avatar
Zadanie domowe
==============

Jaką funkcję /dodaną/ pełni w sztuce -tutaj w literaturze - sarkazm?
avatar
Dziękuję Emilio, że zajrzałaś do mojego starego tekstu i za komentarz.
Sarkazm? Czasem jest potrzebny, bo byłoby nudno.
avatar
W elektrowni Ostrołęka w marcu 2021 r. rozpoczęto rozbiórkę - postawionego wcześniej kosztem półtora miliarda złotych! - bloku węglowego. Ile zapłacimy za tę rozbiórkę?
© 2010-2016 by Creative Media
×