Przejdź do komentarzyPłaszcz, cz.2/2
Tekst 30 z 108 ze zbioru: Pozostało w pamięci
Autor
Gatunekbiografia / pamiętnik
Formaproza
Data dodania2016-08-22
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń2050

c.d.

W ten sposób Janek nie tylko dostał kilka dni urlopu, ale i niespodziewanie dla siebie mógł szczycić się nowiutkim, zimowym wojskowym odzieniem. Dumny jak paw, a właściwie jak wyelegantowany generał na uroczystej defiladzie, w wyjściowej kurtce mundurowej, w wyprasowanych spodniach z kantem jak ostrze noża i w płaszczu jak spod igły wyruszył w drogę na wesele.

Do przebycia miał około czterdziestu kilometrów, wyszedł więc bardzo wcześnie, jeszcze długo przed świtem zimowego poranka. Część drogi szedł, kilka razy podwieźli go chłopi wozem konnym, jadący akurat we właściwym kierunku. Ostatnie kilometry, już za Kartuzami, maszerował raźno, aby się rozgrzać przed dotarciem na wesele – dzień był słoneczny, ale mroźny.

Wczesnym popołudniem dotarł prawie do pierwszych opłotków wsi, przez którą przebiegała polna droga. Nazwy miejscowości nie było, nie wiedział, czy dotarł już na miejsce weseliska. Przystanął i rozejrzał się. Kilkadziesiąt metrów dalej dojrzał trzech młodych osiłków, siedzących na ławce pod płotem na wpół zrujnowanego domostwa. Było to pierwsze obejście przy drodze, ale wyraźnie opuszczone. Młodzieńcy znaleźli prosty sposób na utrzymanie chwilowej ciepłoty ciała w mroźny dzień – raczyli się z dużej butelki płynem o mętnej barwie, podając ją sobie z ręki do ręki. Byli już wyraźnie podchmieleni. Sposób na rozgrzanie złudny, a nawet niebezpieczny w dłuższym przedziale czasu, ale oni nie wyglądali na takich, którym główki przegrzewają się od nadmiaru myślenia. Interesowało ich najwyraźniej tylko „tu i teraz”.

Nie wyglądali też na dobrze ułożonych partnerów do rozmowy z obcymi. Janek rozglądnął się bacznie po okolicy. Niestety, nikogo innego, bardziej zdolnego do udzielenia odpowiedzi, w pobliżu nie zauważył, a następne zabudowania stały dalej, za miejscowymi pijaczkami. Mógł ich ominąć, ale musiałby skręcić w bok i przedzierać się przez zaśnieżone pole. Zresztą jeden z nich zauważył już obcego i trącił w bok kompana, wskazując na Janka. Widocznie nieznajomi byli rzadkimi gośćmi w tej okolicy.

Zdecydował się. Nie mógł już stać dalej w miejscu, zdradzając swoją niepewność. Ruszył szybkim krokiem w ich kierunku. Podszedł i pewnym głosem zapytał:

– Dzień dobry, panowie. Idę do wsi Garcz, po waszemu chyba Gorcz. Czy dobrze trafiłem?

– A poo coo wiedzieć? – odburknął ochrypłym głosem jeden z trójki siedzących, wyglądający na przewodzącego w tej grupce.

– Mam tam sprawę. Umówiony jestem, czekają na mnie.

Janek wolał nie wtajemniczać osiłków w cel swojej podróży. Chciał tylko uzyskać informację i jak najszybciej zniknąć im z oczu. Po latach pobytu w partyzantce i na froncie podświadomie wyczuwał, że sytuacja, w której się znalazł, mogła szybko potoczyć się w niepożądanym kierunku. Pistoletu służbowego nie wziął z różnych powodów. Zresztą nie słychać było o napadach w tym regionie, uważany był za spokojny.

– A niee. Oona jest dalej. Tu Łapalice – odburknął ponownie miejscowy, przeciągając słowa. Cała trójka wyraźnie była już mocno wstawiona, na co wskazywała też ledwie resztka bimbru w trzymanej przez jednego z nich litrowej butelce.

– W którym to kierunku? – Janek jak najszybciej chciał zakończyć rozmowę.

– Aa, to tam trzeba, prosto. Zee trzy kilometry będzie.

– Dziękuję.

– Zaa dziękuję nic nie kupimy. – Miejscowy oblizał spierzchnięte wargi, przetarł je rękawem swojej kurtki i otaksował wzrokiem przybysza. – Łaadny płaszcz pan ma. Mooże pohandlujemy?

– Nie mogę. To państwowe. Wojskowy. Wyfasowałem świeżo. – Janek sprężył się w sobie, mimo że starał się dalej mówić zdecydowanym, ale spokojnym głosem. Sytuacja naprawdę stawała się niebezpieczna.

Osiłki spojrzeli po sobie. Rozmówca podniósł się, zachwiał, ale utrzymał równowagę i wyprostował. Podparł się ściśniętymi w kułaki dłońmi pod boki i zaharczał przepitym głosem, już ze słyszalną groźbą w głosie:

– Jaak nie po dobroci, to ściąągaj ten płaszcz. Aale już!

– Panowie, mówiłem, to wojskowe – odpowiedział jeszcze w miarę spokojnie. Że też nie wziął pistoletu! Jak tu się wyplątać? Trzech na jednego? Podpici, ale jednak trzech...

– Chłopaki, słyyszeliście? Jakiś nieeużyty, obcy a wojskiem nas straszy!

Herszt wyciągnął ręce, próbując chwycić “gościa” za klapy płaszcza. Janek, przygotowany już na atak, odruchowo cofnął się pod zrujnowany płot. Zawsze jakaś osłona z tyłu! Ale tylko z tyłu; nie zdążył już odskoczyć w bok. Pozostali dwaj pijaczkowie byli jednak dość szybcy, mimo szumiącego w ich głowach alkoholu – przyskoczyli z obu stron i chwycili go za ręce.

W tym momencie w Janka diabeł wstąpił. Lubił pożartować, ale nie był też z gatunku zimnych perszeronów, kiedy dochodziło do zwady, jak to między młodymi na wsi się zdarzało. Przeciwnie, flegmatyczne usposobienie i stalowe nerwy nie były wtedy jego towarzyszami. W tym momencie nie zimna krew była jednak potrzebna...

Nowiutki płaszcz! Jeszcze niedawno nie mógł nawet marzyć, że otrzyma go tej zimy; daleko był w kolejce oczekujących. Dzięki zaproszeniu na weselisko i życzliwości dowódcy marzenie zrealizowało się błyskawicznie, jak trafienie w wygrywający los na loterii, a tu... a teraz miałby go oddać za bezdurno? Bo kilku cwaniaczków wiejskich zwęszyło okazję? Bo myślą, że trafili na frajera? Na maminsynka, który się popłacze i po powrocie do domciu matuli w zapaskę wyżali?!

Krew go zalała i gwałtownie pociągnął tych dwóch ku sobie. Spodziewali się wyrywania, obrony, ale nie ataku. Zaskoczeni, nie zdążyli zareagować i nie utrzymali równowagi, już i tak zachwianej przez wypity alkohol – ich głowy zderzyły się z głuchym odgłosem. Nie słuchali swoich mamuś, które na pewno nakazywały nosić im czapkę przy mroźnej pogodzie. Skutek nagłego zderzenia gołych głów był jednoznaczny – dwa ciała osunęły się bezwładnie na śnieg. Janek nie był wysokiego wzrostu, ale krzepę odziedziczył po przodkach.

Trzeci osiłek, zaskoczony obrotem sprawy, odruchowo cofnął się o krok i rozdziawił gębę. Janek nie czekał, wyrwał jednym silnym pociągnięciem sztachetę z rozwalonego płotu i doskoczył do niego. To był rozmówca, to on chciał go ograbić z nowiutkiego, wojskowego płaszcza! Szybki zamach, wzmocniony wściekłością i sztacheta złamała się wpół na przedramieniu herszta, którym odruchowo osłonił on swoją głowę.

– Auu! – Okrzyk bólu wyrwał się z jego ust, twarz wykrzywiła w grymasie; zgiął się i chwycił drugą ręką za uderzone miejsce.

Janek nie czekał – drugi zamach i pozostałym mu w rękach ułomkiem sztachety zdzielił osiłka przez łeb. Skutek był połowiczny, broń w rękach napadniętego nie miała już początkowej wagi i długości – tuziemiec, żądny szybkiego wzbogacenia się na cudzej własności, nie przewrócił się ani nie stracił przytomności. Wrzasnął jednak ponownie i chwycił obiema rękami za głowę, zapominając o miejscu wcześniejszego uderzenia. Teraz gdzie indziej i bardziej go zabolało. Okazało się, że kiedy musiał ratować własny tyłek, to działał racjonalnie – natychmiast zrezygnował z próby dalszej „rozmowy” z przybyszem, odwrócił się na pięcie i zaczął uciekać zaśnieżoną, wiejską drogą. Nawet nie zerknął na swoich dwóch leżących kompanów. Wyraźnie miał większy talent do sprinterskich czmychnięć niż do stawiania czoła ludziom, którzy nie lubią, kiedy im się w kaszę dmucha.

Janek dopiero teraz ochłonął. Zdjął wojskową czapkę i przetarł dłonią spocone czoło; mimo mroźnego dnia zrobiło mu się gorąco. Spojrzał na leżących; właśnie jeden budził się z krótkiego snu. Po swojemu pomógł mu się podnieść do siadu – jedną ręką chwycił go za ucho, a drugą za węzeł jego szalika. Skręcił szalik dłonią jeszcze bardziej, aż ściśnięty nim właściciel stracił dech. Spojrzał na Janka z przestrachem w oczach i podniósł ręce w uspokajającym geście. Wyraźnie nie miał już chęci na dalszą utarczkę ani na wymuszanie „opłaty” za informację i swobodne przejście przez wioskę.

– To gdzie muszę skręcić do tamtej wioski, bo zaapoomniaałem – wydyszał mu w twarz właściciel nowiutkiego, wojskowego płaszcza, przeciągając ostatnie słowo, z nutką wyczuwalnej groźby.

– T... tam. P...prroosto, a na końcu wsi przy dębie w lewo, jaak droga prowadzi – wykrztusił siedzący. Nie wstawał ze śniegu, nie odważył się przyjmowania postawy, która mogłaby opacznie być zrozumiana.

– Zajmij się swoim kumplem. – Janek puścił go, przeszedł obok drugiego, jeszcze „smacznie” śpiącego w śniegu i przyspieszył kroku. Wolał nie ryzykować, nie chciał czekać na ochłonięcie miejscowych żulików. Drugi raz już nie udałoby się ich zaskoczyć. Ścisnął w dłoni ułomek podniesionej ze śniegu zbawczej sztachety. Oby już nie była potrzebna!

Szedł szybkim, wojskowym krokiem po zaśnieżonej drodze. Czujności nie stracił, co chwila lustrował wzrokiem okolicę. Po kwadransie marszu droga zagłębiła się w parów, prowadzący lekko pod górę, z boków gęsto porośnięty krzakami i drzewami. Nie był to las, ale jednak przeszkadzał w obserwacji. Z prawej strony, między zaroślami, wyraźnie prześwitywała duża śnieżna połać; wyglądało to na zamarznięte jezioro. W parowie śnieg sięgał po kolana, cała droga była nim zasypana. Musiał zwolnić kroku, za to jeszcze bardziej wyostrzył zmysły. Napastnicy byli miejscowymi chłopakami, musieli znać doskonale teren. Jeżeliby zechcieli jeszcze raz spróbować, to mogli bokiem go przegonić i tutaj się zaczaić. Doskonałe miejsce na zasadzkę, do tego z dala od ludzkich zabudowań i wścibskich oczu. Wiedzieli, że jest wojskowym, a napaść na takiego zawsze skutkuje wzmożonym poszukiwaniem sprawców. Groziło mu więc, że nie tylko zostanie pobity i pozbawiony płaszcza, ale dla ukrycia napadu mogli go po prostu zabić i gdzieś w lesie zakopać. I szukaj wiatru w polu, był człowiek i znikł. Tylu ludzi zaginęło bez śladu, nie tylko w czasie wojny, ale również i po niej.

Janek chciał żyć. W czasie wojny kostucha kilka razy groźnie potrząsnęła nad jego głową kosą, ale nie zahaczyła ostrzem. Teraz zaś miałby tak głupio tę głowę stracić? Młody był, pracę miał, pod koniec roku planował żeniaczkę, o dzieciach marzył, życie rozścielało kobierzec w niknącą w oddali przyszłość. Miał on początek, miał i gdzieś swój koniec, ale Janek jeszcze długo nie chciał dojść do miejsca, z którego dojrzy drugi kraniec kobierca. Na pewno zaś jeszcze nie tego zimowego dnia.

Pomimo kopnego śniegu przyspieszył kroku na tyle, na ile mógł to zrobić w marszu pod lekko wznoszącą się drogę. Wytężał wzrok, kręcąc głową raz w jedną, raz w drugą stronę, nasłuchiwał. Jednak nic niepokojącego nie przerywało ciszy w lesie, oprócz skrzypienia zmarzniętego śniegu pod własnymi butami i odczuwalnych rytmicznych uderzeń krwi w tętnicy w głowie. Czyżby napastnicy zrezygnowali, czyżby dali za wygraną?

Ponad kilometr drogi przez bezludny, ale zadrzewiony i zakrzewiony teren dłużył się Jankowi bez końca. Każdy dziwny kształt za krzakiem wyobraźnia oblekała w ludzką postać. Wreszcie zobaczył przed sobą otwartą przestrzeń. Koniec ! Jeszcze nie przyszła pora na zobaczenie kresu własnego życia…


  Spis treści zbioru
Komentarze (6)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Bardzo mi się podoba ten opis. Taki barwny, a jednocześnie realistyczny, prawdziwy.
Natomiast nie jestem zwolennikiem maniery brania w cudzysłowy zwrotów powszechnie używanych, potocznych. Mam na uwadze: "tu i teraz", "gość", "rozmowy", "opłaty", "smacznie". Nie ma takiej potrzeby, ale to już wybór autora.
Niepotrzebnie stawiasz przecinki przed imiesłowami przymiotnikowymi: jadący, siedzących, wzmocniony. To są zwyczajne określenia, podobnie zresztą jak przymiotniki. Niepotrzebny jest też przecinek przed: jak trafienie... Słowo "jak" nie rozpoczyna tutaj nowego zdania, a jedynie służy porównaniu (chłop jak dąb, jajka jak żołędzie).
Przy pięknej i poprawnej całości są to drobiazgi, ale warto o nich pamiętać.
avatar
Dziękuję za poprawki, Janko.
Miło, że "Płaszcz" się podobał. Jak pisałem przy pierwszej części, to fragment nowej książki o roboczym tytule "Wileńszczyzna", którą mam nadzieję ukończyć w tym roku. Wtedy, mam nadzieję, ukaże się w przyszłym roku.
avatar
Opisane zdarzenie takie zwykłe, a przedstawione bardzo ciekawie i realistycznie. Mundur Janka przypomniał mi powiedzenie z mojej młodości - za mundurem panny sznurem, mam nadzieje, że bohater dobrze się bawił na weselu, kiedyś o tym przeczytam.
Na temat stylistyki i interpunkcji nie zabieram głosu po uwagach mojego poprzednika.
avatar
Janek bawił się bardzo dobrze :) Może jeszcze tę kaszubską zabawę umieszczę na PubliXo, chociaż, z pewnych względów, muszę zważać na udostępnianą objętość.
avatar
Hardy, z tekstu na tekst jesteś coraz lepszy literacko. Bardzo mi się podobają te dwa fragmenty. Super narracja, doskonałe dialogi. Bardzo czekam na nową Twoją nową powieść. Dla mnie to będzie wielka uczta ducha. Pisz i wydawaj nową. Będę pierwszą czytelniczką i obiecuję dłuższą recenzję :)

Powodzenia :)
avatar
Piórko, lepiej z wiekiem i doświadczeniem dojrzewać jak wino, niż zamieniać się w ocet winny ;)
Dziękuję. Mam nadzieję, że nie zmienisz zdania, kiedy już skończę pisać i przeczytasz :)
© 2010-2016 by Creative Media
×