Przejdź do komentarzyKaszubskie wesele. cz.1/2
Tekst 31 z 108 ze zbioru: Pozostało w pamięci
Autor
Gatunekbiografia / pamiętnik
Formaproza
Data dodania2016-08-31
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń2245

(Działo się zimą w 1947 roku)

(-) Duży był to ślub, duże i wesele. Urządzono je w wielkiej sali, na ławach zasiadło ponad sto osób. Starszy Kaszub posadził gościa z Gdańska przy sobie. Zdumiał się Janek widokiem stołów, a właściwie tego, co na nich było – stały litrowe flaszki wódki oraz szklaneczki, a obok leżały na talerzach nieposmarowane nawet pajdy chleba. Do tego zimne napoje w dzbankach i… nic więcej. Nie było nawet sztućców ani talerzy. U niego na Wileńszczyźnie weselnicy siadali przy stołach, na których parowało już gorące jadło, aby nie wznosić toastów na pusty żołądek. Ale widocznie taki na Kaszubach mają zwyczaj, że stawiają talerze dopiero po zajęciu ław przez weselników. Chleb już jest, to i jedzenie zaraz przyniosą.

Nie przynieśli jednak przed pierwszym toastem. Ojciec pana młodego wstał, złożył życzenia parze nowożeńców:

– Wypijmy za ich szczęście!

Podnieśli się wszyscy, wznieśli szklaneczki w górę, wychylili. Usiedli, większość zakąsiła chlebem. Zrobił tak i Janek. Niedługo trwało i kolejny toast wzniósł tym razem teść pana młodego. Weselnicy powtórzyli, wypili i usiedli...

Orkiestranci zaczęli grać, ruszyły w tan pierwsze pary. Janek, zawsze skory do dobrej zabawy, tym razem wolał wpierw spytać się sąsiada przy stole, czy może zatańczyć z młodymi Kaszubkami. Na wesele został zaproszony, „gość w dom, Bóg w dom”, ale wolał nie ryzykować wejścia w paradę jakiemuś popędliwemu Kaszubowi. Chciał wrócić do domu w jednym kawałku.

Sąsiad klepnął go w plecy:

– Baw się. Nikt ci tu krzywdy nie zrobi.

Nie trzeba było dwa razy powtarzać. Janek rzucił się w tany. Początkowo szło mu nieskładnie, nie znał tutejszych tańców, ale szybko chwycił rytm.

Orkiestra przestała grać, wszyscy wrócili na swoje miejsca. Nastąpiły kolejne toasty, dalej zakąszano tylko chlebem. Jankowi zaczęło lekko szumieć w głowie. Poniewczasie pożałował, że nie skorzystał z oferowanego wcześniej obiadu. Teraz już wiedział, dlaczego przed weseliskiem Kaszubi zjadali porządny, gorący posiłek. Że też odmówił, kiedy chciała mu go podać uczynna gospodyni! Teraz było już jednak za późno.

Wesele nabierało barw, goście rozkręcali się z każdą wypitą szklaneczką. Rozkręcał się i Janek; nie opuszczał żadnego kawałka muzycznego, co przynosiło chwilowe dobre skutki w postaci szybszego spalania wypitego alkoholu. Dzięki tańcom nie musiał też tak często wychylać kolejnych szklaneczek, które bez opóźnień podnosili starsi Kaszubi. Mniej już byli oni skorzy do tańców, ale jeszcze w pełni sił do dotrzymania kroku w spełnianiu toastów z sąsiadami przy stole.

Po jednym z tańców, kiedy dla odpoczynku opadł ciężko na ławę, przepił do niego znajomy już Kaszub:

– Panie wojskowy, wygląda pan na dobrego chłopa. Poznajmy się, mnie jest Jignac, po polsku Ignacy.

– Janek.

Stuknęli się, wypili, uścisnęli jak w powszechnym zwyczaju należało. Jignac nalał ponownie:

– Na drugą nogę, aby nam się nie kolebało.

Ponownie podnieśli szklaneczki, zagryźli chlebem. Kaszub odkaszlnął i kontynuował, już lekko podpitym głosem:

– No i jak tam teraz jest w wojsku?

– Normalnie, jak to w wojsku. – Janek momentalnie stał się ostrożny. Co on chce wiedzieć i na cholerę pyta?

Stary Kaszub wyczuł zmianę w zachowaniu i uspokajająco położył rękę na ramieniu rozmówcy.

– Spokojnie, nie pytam o tajemnice. Swoje też odsłużyłem, ale jeszcze w pruskim wojsku, czterdzieści roków minęło. Potem na wielkiej wojnie* na Zachodzie. W ostatniej, za Hitlera, nie byłem już wzięty, za stary.

Janek odetchnął. Różnie ludzie gadali o tutejszych, zwłaszcza w Gdańsku, gdzie wielu nowych przyjechało i zamieszkało, nawet zza Buga. Że Kaszubi to patrioci, ale i u nich różnie było pod Hitlerem. Już spokojnie odpowiedział:

– Szkolenie, szkolenie i szkolenie. Pokój już mamy, ale młodzi przychodzą odsłużyć swoje w wojsku. Mamy z nimi urwanie głowy, zwłaszcza z takimi, co z zadupia są.

– Każdy chłop musi swoje odsłużyć, i tak dobrze jest. Co to za chłop, który wojska nie odsłuży? Baba nawet takiego nie chce za męża.

– I słusznie. Tylko co z takim zrobić, co nawet szkoły nie kończył? – Janek aż westchnął. – Rachunków i pisania trza wpierw nauczyć, inaczej sprzęt popsuje albo i gorzej.

– Taak… u nas, choć my wszyscy tu na wsi, ale prawie nie znajdziesz niepiśmiennego. – Ignacy przerwał, nalał do szklaneczek. Stuknęli się, wypili. – Obowiązek jeszcze za Prusaka był, i w odrodzonej Polsce przed ostatnią wojną też, to wszyscy do szkół chodzili.

– Prawda. – Janek pokiwał głową. – Z waszymi młodymi nie ma tego urwania głowy. Pisaci, rozumieją co mówię, wiedzą, co to ordnung. Ale z takiego Podlasia… skaranie boskie. Sam pochodzę z Wileńszczyzny, spod Oszmiany, ale szkoły u nas były, sam skończyłem. A tam… – machnął ręką – czasem przychodzą tacy, co świata bożego poza swoją wsią nie widzieli.

– To wojsko ich wyciąga na świat boży – zaśmiał się Ignacy.

– A wyciąga… czegoś się nauczą. Ot, zaraz po wojnie, dostałem takich kilku z jesiennego poboru. Mikre, zachudzone, ich ubrania musieliśmy od razu odwszawiać. Miarkujesz, że nie znali prądu?!

– Jak to, nie znali? U nas też jeszcze lampy naftowe, ale przecież w Kartuzach prąd jest. Jeszcze za cesarza Wilhelma Drugiego, przed wielką wojną elektrykę doprowadzili. Nawet niektóre wsie mają, jak już za Polski elektrownie na Czarnej Wodzie w Gródku i Żurze pobudowali.

– Nie znali. Tamte wsie to nie jak u was. – Janek westchnął. – Zaschło mi w gardle, Ignac.

Kaszub uśmiechnął się i sięgnął po butelkę. Nalał, znowu wypili. Orkiestra zaczęła grać, Janek podniósł się. Rozmówca powstrzymał go:

– Poczekaj, cała noc na tańce. Nie skończyłeś.

Spojrzał Janek tęsknie na młode Kaszubianki. Miał ochotę znowu ruszyć w tany, zwłaszcza że niektóre z nich wyraźnie uśmiechały się do niego. Swojaków znały, a z wojskowym mogły już nie mieć okazji zatańczyć. Weselisk i zabaw na wsi nie zabraknie, ale kiedy znowu pojawi się ktoś z wielkiego miasta? Do tego przystojny i niepotykający się o nogi partnerki?

Nie wypadało jednak być nieuprzejmym. Ignacy przecież ugościł, siedział razem przy stole, a jako dużo starszemu należał mu się też szacunek. Janek przepraszająco uśmiechnął się do dziewczyn, nieznacznie wskazując na swojego sąsiada, i usiadł ponownie.

– Tam niektóre ze wsi całkiem zabite deskami, jak to mówią – kontynuował. – Takich też kilku rekrutów dostałem. Powiadali, że czasem przez kilka miesięcy są odcięci przez śniegi lub roztopy. Cały świat to wioska. A naokoło bory kilometrami się ciągną.

– U nas też są bory i lasy. – Ignac uniósł brwi ze zdziwienia. – Ale przecież jeździmy do miast, na targi.

– U was, u was… – Janek machnął ręką. – Co chwila wioska lub miasto, drogi porządne są. A tam polna albo leśna dróżka, bezludzie, bez szkół. To skąd mieli słyszeć o prądzie? No więc, cała kompania, ponad stu chłopa, spała w takiej ogromnej izbie. Piętrowe łóżka…

– Stu razem? To ładnie pachniało! – Ignac się roześmiał.

– Mało powiedziane. Zwłaszcza w lato, po ćwiczeniach, gdy onuce powiesili na łóżkach. – Janek również się uśmiechnął, na samo wspomnienie odruchowo zatykając nos. – Wysoko, pod sufitem, wisiała jedna duża żarówka. Pierwszego dnia po ich przyjeździe miałem podoficera dyżurnego. Na capstrzyk kazałem rekrutowi zgasić światło. Akurat trafiłem na jednego z nich. I ten, zamiast przekręcić wyłącznik przy drzwiach, spojrzał do góry, podrapał się po świeżo ostrzyżonej łepetynie i… wziął stół i postawił pod żarówką. Na to taboret, wziął kurtkę i wlazł do góry! I teraz najlepsze, zaczął tą kurtką machać, aby zgasić żarówkę! Tak jak się lampę naftową gasi… – W tym momencie zagrzmiał głośny wybuch śmiechu kilku innych starszych Kaszubów, którzy już od dłuższego czasu przysunęli się bliżej i przysłuchiwali pogawędce.

Janek też się zaśmiał na samo wspomnienie. Poczekał, aż się trochę uspokoiło i kontynuował opowieść:

– Też wtedy się zaśmiałem, ale w kułak, po cichu. Co chłopak winny? Jednak to nie koniec. Mimo że wlazł na ten stół i taboret, lampa nad nim wisiała dużo wyżej. A on do mnie płaczliwie: „Obywatelu kapralu, nie sięgam. Muszę mieć drabinę…”

Ponownie rozległ się głośny śmiech. Jeden z Kaszubów sięgnął po butelkę, rozlał wszystkim do szkalneczek. Przepił do Janka:

– Masz gadanego, panie wojskowy. No to, pana plutonowego zdrowie, co by mu gardło nie zaschło!

Stuknęli się szkłem, wypili. Janek obtarł spierzchnięte usta, popił napoju z jabłek, ale czuł, że coraz bardziej szumi mu w głowie. Wziął kromkę chleba, znowu popił. Mało. Jeść! Jeść albo wytańczyć… Spojrzał tęsknie na tańczące pary:

– Zatańczyłbym. I trochę głodny jestem.

– Spokojnie, nie skończyliście przecież, panie plutonowy. – Kaszub, który przed chwilą polewał, rozweselony oparł mu rękę na ramieniu. – Chcecie nas tak zostawić? Dokończcie i ruszycie w tany. A jedzenie niedługo podadzą.

– Co tu więcej opowiadać. Wtedy już nie wytrzymałem i też parsknąłem śmiechem, jak i pozostali rekruci. Oprócz tych kilku, pewnie jego ziomków ze wsi. Patrzyli niepewnie. Kazałem biedakowi zejść i pokazałem mu wyłącznik. Przekręciłem, światło zgasło, ponownie przekręciłem, światło zabłysło. To prąd, rozumiesz? Tak się włącza i wyłącza. A on do mnie – słyszelim my coś, obywatelu kapralu, o tym prądzie, ale jeszcze nie widzielim. No to znów śmiech, bo jak to prąd zobaczyć? Kazałem mu samemu przekręcić raz i drugi. Za pierwszym razem odruchowo popluł na dłonie, jak to mają w zwyczaju przed ciężką robotą, aż go musiałem trzepnąć po ręce. Mokrymi paluchami chciał kręcić! Wytarł je i wtedy pozwoliłem przekręcić wyłącznik. Oczy jak spodeczki zrobił i krzyczy: „Świeci! Świeci!” Tak mu się to spodobało, że zaczął kręcić wyłącznikiem wte i wewte, jak dzieciak. I śmieje się wniebogłosy. Aż go musiałem uspokoić. No i takich to dostałem wtedy rekrutów. Musieliśmy uczyć ich pisania i czytania, mieliśmy też elektryka w jednostce, to im troszkę do głów nałożył. Są już ponad rok. Jak wrócą na wieś, to będą w domu że ho ho, światowcy pełną gębą.

– Panowie. – To wtrącił się Ignac. Akurat orkiestra rozpoczęła grać nowy kawałek. – Pośmialiśmy się, ale dajcie panu plutonowemu potańczyć. A ja pójdę, aby szybciej podali jeść. Idź, Janek, idź. Tylko nie zbałamuć nam całkiem dziouch naszych, bo ciągle na ciebie zerkają. cdn.


*wielka wojna, wojna światowa -  tak nazywano I wojnę światową w okresie muiędzywojennym.


  Spis treści zbioru
Komentarze (9)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Dobre, nawet bardzo.
Nie jestem pewien, czy powinno się pisać Kaszub czy Kaszuba. Wiem, że oni o sobie mówią "Kaszuba".
avatar
Miło się wróciło do przeszłości, ale co region, to inne obyczaje, u nas dopiero po obiedzie tańce odchodziły. Szklaneczki nazywane były literatkami, ale nic wspólnego z literaturą nie miały.
Ośmielę się zakwistionować kilka przecinków:
- , i tak dobrze jest.
- miast, na targi
- bezludzie, bez szkół
- pod sufitem, wisiała - uważam, że w tych zdaniach przecinki są zbędne. Natomiast przed drugim spójnikiem"i" postawiłabym przecinek - i wziął stół, i postawił, ponadto blisko siebie występuje czasownik - wziął.(wział stół, wziął kurtkę)
"Tam niektóre ze wsi całkiem zabite deskami...chyba zbędny przyimek - ze oraz rzeczownik wsi powinien być - wsie.( a może to gwara?)
Nie wiem, czy to jest gwara kaszubska, czy literówka? - ordnung, u nas mówiło się - ordynung. Cieszę się, że cdn.
avatar
Sprawdziłam - ordnung, to u nas mówiło się gwarowo, na Kaszubach poprawnie
avatar
Świetny i niezwykle barwny opis weselnych uroczystości. Zobaczywszy komentarz Puszka, jeszcze raz przeczytałem tekst, zwracając szczególną uwagę na interpunkcję. Z wieloma zastrzeżeniami zgadzam się. Zbędne są przecinki przed: już lekko, i tak, i usiadł, pana plutonowego. Zastanawiałem się też, czy potrzebny jest przecinek przed "i w odrodzonej Polsce", ale jeżeli potraktujemy to jako wtrącenie, to jest potrzebny. Słuszny jest też zarzut, że brakuje przecinka przed "i postawił", ale brakuje również przecinka przed: co mówię.
avatar
Dziękuję za komentarze.
Marianie - o Kaszubach opowiada narrator, który nie pochodzi z tego regionu.

Puszku, Janko - dzięki za poprawki. Uwzględniłem już je w oryginalnym tekście.

Puszku, nie zmieniam tylko:
- "bezludzie, bez szkół" - musi być przecinek. Nie chodzi o "bezludzie bez szkół", tylko oddzielnie o "bezludzie" oraz "bez szkół (w domyśle ten rejon Podlasia)",
- "Tam niektóre ze wsi całkiem zabite deskami" - jest to wypowiedź, a nie narracja. Zapis wypowiedzi jest taki, jak ludzie mówili.

PS. Byłem kiedyś na weselu, gdzie tańce "nie odchodziły" ani przed, ani po obiedzie :))) Było to tak zabawne zdarzenie i zabawny powód, że utkwił mi w pamięci. Przyjdzie chronologicznie czas, to wesele znajdzie swoje miejsce na stronicach :)
avatar
Zastanawiałam się nad przecinkiem na bezludziu, poddaję się, chyba chciałam być bardziej papieska niż sam papież.
Pozdrawiam.
avatar
Nie, nie chodzi o "poddawanie się" :)
Komentujemy, dyskutujemy, wyjaśniamy wątpliwości. Przy okazji widać "czarno na białym", jak ważna jest interpunkcja, jak czasem zmienia się sens w zależności od tego, gdzie postawi się przecinek.

Jak w znanym przykładzie, kiedy władca otrzymał prośbę o ułaskawienie skazańca. Od miejsca postawienia przecinka w jego pisemnej decyzji zależał los nieszczęśnika:
- Powiesić nie, ułaskawiam.
- Powiesić, nie ułaskawiam.
avatar
Dla mnie jak w ocenach :)

Hardy, doskonałe, następne opowiadanie.
avatar
Dobrze Cię znowu widzieć, Piórko :)
Miło czytać, że pierwsza część "wesela" się spodobała. Niedługo będzie druga część :)
© 2010-2016 by Creative Media
×