Przejdź do komentarzyNarkomani na placach zabaw. Palma de Mallorca' 24.11.2006 r.
Tekst 21 z 23 ze zbioru: Listy do Pawła. Palma de Mallorca
Autor
Gatunekpublicystyka i reportaż
Formaproza
Data dodania2017-04-12
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń2514

Jakie słodziaki - te moje Kowalskiej dzieciaczki ... Jak mi ich - niewypowiedzianie - żal...  Niby ta ich matka nawet gdzieś jest - na tym swoim macierzyńskim, płatnym w euro, urlopie nieustannie w domu nieobecna - ba! jest też gdzieś ojciec *rodziny* i *głowa domu* - ta kometa z okresem obiegu raz na dwa-trzy tygodnie, tylko... co to tym biednym maluchom daje?? Te nieustannie zmieniane nianie prosto ze Wschodu? *Rosjanki* te z Europy Środkowej, gnane w świat katastrofalnym bezrobociem i czarną tą *na czarno* szeroką strefą?


Co do narkomanów; w naszej dzielnicy np. sypiają tacy w domkach drewnianych Baby Jagi na tutejszych placach zabaw niedaleczko kina *Renoir* (co obok asocjacji ze słynnym francuskim impresjonistą oznaczać też może w moim wolnym tłumaczeniu... ponowną? podwojoną? noc, noc do kwadratu?? i jest w tej nazwie kina obok tego w realu *kina* spory sarkazm) - ot, rozkładają swoje nocne narkomańskie bambetle z obowiązkowymi jednorazowymi strzykawkami i ampułkami z aqua destilatis, jakieś swoje wyrzucone przez kogoś na śmietnik chodniki, inne jakieś stare gazety - tam, gdzie jeszcze późnym wieczorkiem mój Maktar szalał do 10.tych potów - i tak sobie w tym miłym klimacie w domkach tych przewiewnych *śpią*. I oby już lepiej byli zasnęli raz a dobrze snem tym wiecznym swoim na amen, skoro innego wyjścia ni ratunku dla nich nie ma...


Za dnia urzędują przy ruchliwych skrzyżowaniach, podpierając obsikane ściany i nękając swoją żebraniną przejeżdżające lamborgini. Z tego - i tak - żyją... i z tego - oraz tak - umierają...


Już od południa, nawaleni jak stodoła, przesiadują potem na schodkach pod naszym kościołem na General Riera, zapijając swój lęk przed trzeźwym życiem jakimś sikaczem, owiniętym, jak u nas, *inteligentnie* i bardzo *kulturalnie*  w jednorazówki reklamówkę.


Niestety-niestety, sporo wśród nich także kobiet... Płacz, serce, płacz, nieutulone...


Jednego z nich *poznałam* osobiście, siedząc któregoś dnia z płaczącą w moich ramionach Marijką na jednej z licznych ławeczek w S`Escorxador: młody przystojny, zdrowy jak ten koń człowiek z odlecianym uśmiechem, zastygłym na obliczu, w jednym ręku niósł za jedno ucho plastikową reklamówkę, z której ryzykownie przechylały się bagietka i jakieś inne zakupki, w drugim zaś *za szyję* dzierżył flaszkę przedniego wina. Szedł ledwo włócząc nogami. Po drodze miło i przyjaźnie *zaczepiał* dziewczyny, które, jak ja, przysiadły w cieniu drzew na sąsiednich ławkach. A potem USŁYSZAŁ płacz mojej Marijki - i podszedł prosto do nas, zaglądając do pustego naszego wózeczka i o coś po hiszpańsku pytając (zapewne o to, czego malutka tak płacze). A ja na to po polsku - wiem, że to ktoś nawalony, więc co będę się wysilała:


- Płacze i płacze, i nie można jej utulić...


I w odpowiedzi SŁYSZĘ:


- Płaciet i płaciet... - machinalnie powtórzone, jak z głębi snu...


Rosjanin?? Szok!


Przeszłam na rosyjski, a on, ucieszony (??) zaraz przycupnął na krawędzi naszej ławeczki i... poczęstował (z gwintu??) tym swoim przednim winem z tej drugiej *za szyję* ręki.


- Niet, balszoje spasiba. U mienia był muż-pi`janica. Ja nienawiżu alkogol. No wy pi`ejtie. Pi`ejtie - za zdarowi`je!


26.11.2006 r.


Okazuje się, że mój narkoman jest... uwaga, Paweł!... z Sankt Petersburga! Pamiętasz nasz Leningrad! Pamiętasz, cóż to za fantastyczne, z niczego stworzone, z błota! cud-miasto!


On jest... stamtąd??


Okazuje się, osiem lat temu, kiedy był 15-latkiem, wraz z matką przyleciał na Majorkę - i, jak czas pokazał, dlatego właśnie stracił wszystko, co miał, w tym stracił swoje bezcenne jednorazowe życie...


Musiałam pomóc mu odwinąć folię, w którą zapakowana była ta jego ryzykowna bagietka - tak był zamulony - i co i rusz przytrzymywałam go, żeby nie spadł z tej ławki. Opędzałam też z niego muchy, które wiły się po hiszpańsku uparte wokół jego ust i nosa, a on wówczas za każdym razem powtarzał grzecznie, z trudem poruszając wargami:


- Spasiba balszoje... - i dziwiło mnie, że choć tak okropnie naćpany, resztkami jaźni jednak *wiedział*, co jest grane (?? - tylko CO TU JEST GRANE?! nawet ja, trzeźwa, jak ten ogóreczek, nie miałam zielonego pojęcia!)


Miły, bezprzedmiotowy uśmiech, ładna serdeczna buzia, oczy wielkie, płynnie przenoszony ciężki wzrok, a rzęsy, jak u królewny... Machinalnie pojadał trzymaną, przeze mnie odwiniętą z opakowania bagietkę; flaszkę postawił pod naszą ławką, wciąż jak we śnie, ze słowami:


- Ja toże nie budu pić...


W pewnym momencie wstałam z dzieckiem na ręku, żeby wyrzucić do pobliskiego kosza nawilżaną chusteczkę, a on... w tej samej chwili... wyparował? teleportował się?? wino i te swoje zakupki drobne w reklamówce swej pozostawiając na i pod ławką...


Jak to możliwe, że tak w mgnieniu oka - w takim stanie przyćmienia nie-świadomości! - gruntownie zniknął?! Ukrył się gdzieś za drzewami?? Gdyby nie ta flaszka i nadjedzona bułka, myślałbyś, że to był twój zwid! aberracja w ten skwar starej głowy??


Czekałam dobre parę minut, *pilnując* tej jego chudoby, w końcu jednak jak długo można mieć nadzieję na POWRÓT narkomana??


Podniosłam się z ławeczki, wózek pod pachę - i chodu! byle dalej od tego surrealu! od tak kosmicznego nieszczęścia! Jak TOBIE, człowieku, pomóc???


Po kilku kwadransach znowu się *spotkaliśmy* - już na sąsiednim placu zabaw. Widziałam, jak wlókł się noga za nogą przez trawnik, na którym tak bezkarnie codzienne pieseczki hiszpańskie... (excusez-moi!), i tam, jak ten snop, zwalił się i znieruchomiał. Ale - znowu - trwało to niedługo, bo - kiedy odwróciłam wzrok, już go stamtąd wywiało... Wielki mój miłosierny Boże... Na co komu taki los???


W Hiszpanii narkomani OFICJALNIE traktowani są, jak powietrze. Policja wkracza jedynie w krytycznych momentach, takich jak draki, rozboje, pobicia czy kradzieże; poza tym możesz ćpać i chlać w biały dzień nawet na placach zabaw, na oczach wszystkowidzących dzieci, i *nie ma problema*...

  Spis treści zbioru
Komentarze (1)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Ciekawe doświadczenie.
© 2010-2016 by Creative Media
×