Przejdź do komentarzyLotnik
Tekst 16 z 70 ze zbioru: Opowieści o ludziach i miejscach
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2017-05-04
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń1945

Ludzie mają różne talenty. Jedni malują, inni śpiewają, a Paweł miał talent do… picia. Mimo, że popijał ostro, to nigdy nie widziano go zataczającego się ani śpiącego po kątach. Jedynym objawem spożycia było to, że poruszał się szybciej, był bardziej rozmowny, uprzejmy i skory do pomocy. Jednym słowem – Paweł pił ładnie. Wyglądał też ładnie i nawet po największym pijaństwie pokazywał się ludziom starannie ubrany, ogolony i wypachniony. Jedynie jego opuchnięte oczy świadczyły o tym, że wczoraj było ostro. Pracował w miejscowej fabryce. Był dobrym fachowcem i lubianym kolegą. A że pił? No cóż. W tej fabryce piło wielu. Jego praca polegała na naprawianiu maszyn na halach produkcyjnych i tam też czyhały na niego alkoholowe pułapki. Na halach, bowiem popijano po cichu i Pawła często zapraszano na jednego. Na jednym przeważnie się nie kończyło i serwisant zapominał o maszynie, którą miał naprawić. Przychodził koniec zmiany i musiał wracać do warsztatu, gdzie czekał kierownik i sakramentalne pytanie: „Co z maszyną? Naprawiłeś?”. Wtedy Paweł wysilał swój umysł i wymyślał jakieś powody, które uniemożliwiły mu wykonanie zadania. Któregoś dnia, zabłysnął takim wytłumaczeniem:

– Szefie, to nie była jedna usterka – było ich aż sześc. Usunąłem pięć i została tylko ta, która była zgłoszona. To jest drobiazg i następna zmiana raz-dwa sobie z tym poradzi.

Po wypłacie było pewne, że Pawła nie będzie w pracy. Nieobecność zawsze była tylko jednodniowa i następnego dnia winowajca – wyelegantowany jak na ślub – stawał przed obliczem szefa, który pytał o powód nieobecności. Wtedy okazywało się, że powodem tym było zdarzenie nagłe, tragiczne i koniecznie wymagające Pawłowej interwencji. A to sąsiad zatrzasnął się w windzie i trzeba było go stamtąd wyciągać, bo ze strachu dostał zawału. A to jakiś człowiek na ulicy złamał nogę. Złamanie było otwarte i – gdyby nie Paweł – wykrwawiłby się na śmierć. Innym zaś razem piętro wyżej wybuchł bojler w łazience i trzeba było ratować mieszkanie przed zalaniem. Wszystkie te zdarzenia opisywał Paweł bardzo szczegółowo i przekonywująco. Patrzył przy tym kierownikowi tak szczerze w oczy, że ten w końcu machał ręką i darował mu winę. Po którejś kolejnej bumelce Paweł przeszedł sam siebie i opowiedział historię, mogącą być scenariuszem niezłego dreszczowca:

– Przedwczoraj byłem odwiedzić mamę i zostałem na noc. Wracałem najwcześniejszym autobusem, żeby zdążyć do pracy. Jak tylko pasażerowie wsiedli, kierowca zamknął drzwi i ruszył. Rozpędził się chyba do stówy i zaczął szarpać w górę kierowcę, wołając: „Wzniesiesz cię, czy nie?”. Nie stawał na przystankach i jechał jak wariat. W autobusie wybuchła panika. Ciężarna kobieta zaczęła nagle rodzić. Miała szczęście, że byłem w autobusie. Razem z inną pasażerką odebraliśmy poród. W tym czasie pozostali pasażerowie mdleli ze strachu. Autobus zatrzymał się dopiero na końcowym przystanku, a to jest przecież ponad siedemdziesiąt kilometrów stąd. Tam już czekała policja i zaaresztowała kierowcę. Okazało się, że to był były lotnik, który zwariował i autobus pomylił mu się z samolotem. Potem jeszcze musiałem pomóc pogotowiu zabrać tę położnicę, a na koniec byłem przesłuchiwany przez policję. Do domu dotarłem dopiero pod wieczór.

Opowieść ta rozeszła się lotem ptaka po mieście i od tamtego dnia nasz bohater miał ksywkę „Lotnik”.

Pawła znało wielu, ale mało kto wiedział, że był poważnie chory. Cierpiał na chorobę Bürgera, która zaatakowała mu lewą stopę i powoli rozszerzała się na łydkę. Lotnik nie obnosił się ze swoją chorobą, a jeśli już coś o niej mówił to tak, jakby o katarze. Dlatego też niewielu ludzi o niej wiedziało, a jeszcze mniej zdawało sobie sprawę z jej grozy. Kierownik wiedział o chorobie Pawła, ale nie wiedział, jak bardzo już się rozwinęła. Aż w pewien piątek Paweł wszedł do jego pokoju, postawił na biurku butelkę wódki i powiedział:

– Szefie, niech się pan ze mną napije, bo to mój ostatni dzień w robocie.

– Zwalniasz się? Gdzie składałeś wypowiedzenie i czemu ja nic o tym nie wiem? – zapytał zaskoczony kierownik. – I zabieraj stąd tę gorzałę, bo jeszcze wylecisz karnie!

– Nie szefie, w poniedziałek idę do szpitala, żeby mi ucięli tego mojego kulasa. Potem poleżę jakiś czas i pójdę na rentę. Chyba się już nie zobaczymy. Chciałem przeprosić za moje popijanie w robocie. Był pan dla mnie ludzki, to i przyszedłem pożegnać się i napić jak z człowiekiem. Nie odmówi mi pan, prawda? – padła odpowiedź.

Kierownik zaniemówił. Patrzył przez chwilę na Pawła jak na zjawę, a potem wyjął z biurka dwie szklanki i powiedział:

– Zamknij drzwi Lotnik. Siadaj i nalej.

Wypili i szef powiedział:

– I ty to tak spokojnie mówisz? Gdyby mi mieli uciąć nogę, to pewnie bym zwariował.

– Przecież ja mam tego Bürgera już od lat, a głupi nie jestem – odpowiedział Paweł. – Wiedziałem, że wcześniej czy później do tego dojdzie i dawno już się z tym pogodziłem.

Kierownik zaparzył herbatę, Paweł nalał znów wódki i zaczęła się długa rozmowa. Właściwie była to opowieść Lotnika o różnych wydarzeniach z jego życia, a zaczął ją od sportu.

– Zawsze chciałem uprawiać sport, a tam gdzie chodziłem do technikum, był klub żużlowy. Zapisałem się do niego. Zacząłem uczyć się jeździć, ale źle mi to szło. Trener stale mnie opieprzał, aż w końcu zauważył, że jestem mańkutem i mnie wyrzucił.

– A jakie to ma znaczenie? – zdziwił się szef.

– A ma, bo na żużlu jeździ się w lewo, czyli wygodnie dla praworęcznych. W którą stronę jest szefowi łatwiej zakręcać?

– W lewo.

– No, a mnie w prawo. Dlatego mańkut nigdy nie będzie dobrym żużlowcem.

Kierownik zamilkł, a Paweł dalej snuł swoją opowieść:

– Jak mi się nie udało z żużlem, to zapisałem się do aeroklubu. Zacząłem uczyć się latać na szybowcu, ale znowu mi nie wyszło. Gdy szybowiec się przechylał, albo gdy popatrzyłem w dół, to chciało mi się rzygać. Raz nie wytrzymałem i zahaftowałem kabinę. No i mnie wyrzucili.

Po sporcie Paweł nagle przeszedł na sprawy rodzinne.

– Po wojsku przyszedłem tu do roboty i wstąpiłem do zakładowego zespołu ludowego. Tam poznałem moją żonę. Nie była taka gruba jak teraz. Fajna była i w tańcu kręciła dupką jak kurka. Tańczyliśmy razem i tak jakoś wytańczyliśmy ślub. Mamy dwoje dzieci. Córka jest w porządku, ale z synem mam same kłopoty. Wyrósł i utył, a robić nie chce. Potrafi wieczorem wyjeść wszystko z lodówki i nawet nie pomyśli, żeby zostawić coś dla nas na śniadanie. Ja po godzinach robię instalacje elektryczne w domkach jednorodzinnych. Chciałem go kiedyś wziąć, żeby pomógł mi kuć rowki pod przewody. Zarobiłby trochę grosza na swoje wydatki. Z czasem może nauczyłby się roboty i mógłby sam pracować. Odmówił. Powiedział, że nie będzie kuł ręcznie i że musi mieć elektryczny młotek. Ja całe życie kułem ręcznie, a jemu potrzebny młotek. Ciekawe, co teraz zrobi jak mi kulasa urżną i lodówka będzie pusta?

W miarę upływu czasu Paweł mówił coraz szybciej. Przeskakiwał z tematu na temat, jakby chciał pouzupełniać kierownikowi brakujące wiadomości na swój temat. Szef nie przerywał i tak „przepracowali” całą zmianę, łamiąc regulamin pracy i wszystkie przepisy o walce z alkoholizmem.

Po kilkunastu dniach na mieście pojawiły się klepsydry z obwieszczeniem, że Paweł zmarł „po długiej i ciężkiej chorobie”. Ludzie mówili jednak, że to lekarze spaprali amputację i wdała się jakaś gangrena czy sepsa. Na pogrzeb przyszło chyba z pół miasta – więcej niż na pogrzeb proboszcza przed rokiem. Tamten kondukt prowadził biskup i szło w nim chyba z pięćdziesięciu grubych księży – kolegów zmarłego. Ten kondukt prowadził tylko miejscowy wikary, ale szła w nim rodzina i ludzie, którzy naprawdę znali i lubili Lotnika. Miedzy nimi był też jego szef. Na zakończenie pochówku podszedł do niego jeden podwładnych i powiedział:

– Szefie, niech pan powie parę słów na pożegnanie Lotnika.

Kierownik, który dotąd nigdy nie przemawiał publicznie, zrobił krok do przodu i zaczął standardowo:

– Zebraliśmy się, żeby pożegnać wieloletniego i cenionego pracownika naszej fabryki…

Tu przerwał, bo zrozumiał, że rozpoczął drętwą mowę. Że nie powinien tak mówić – nie o Pawle. Pomilczał chwilę i powiedział:

– Żegnamy dzisiaj Pawła. Żegnamy Lotnika. Żegnamy dobrego człowieka. Pawle, leć spokojnie i ląduj szczęśliwie na tamtym świecie.

– Amen – odpowiedzieli zgodnie wszyscy obecni.

  Spis treści zbioru
Komentarze (6)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Chciałoby się powiedzieć za poetą: "Spieszmy się kochać ludzi..."
avatar
Bezbłędne i znakomite od strony warsztatowo-literacko-językowej :)

Ale pośpieszmy tutaj wyraźnie podkreślić: bohater tej historii NIE JEST pozytywny!! (choć, zgodnie z wymogami ceremoniału grzebalnego, w trakcie własnego pogrzebu tak pod niebo przez orszak żałobny był wysłowiony!) Zauważmy: w naszej tradycji słowiańskiej nawet łobuz, co własną rodzinę do ruiny doprowadza i własne życie w te gruzowisko jedne wielkie torpeduje, przed obliczem Pana słyszy li tylko peany na swą cześć i te wyrazy miłości!

Co mówi narrator o "Lotniku"? Że miał ksywkę i życie pędził, hołubiąc jedynie flaszkę. Firma go całe życie kryła, Bóg wie czemu, a ludzie kochali... za kontrast, jaki im dawał: w zestawieniu z nim każdy był LEPSZY :)
avatar
Dziękuję Rudolf za odwiedziny i za komentarz. Tak, śpieszmy się...
avatar
Dziękuję Emilio za analizę postaci Lotnika. Tak to już jakoś jest, że tacy ludzie są przez wielu kochani.
avatar
Jak zwykle przeczytałem z zainteresowaniem. Najlepsze jest zakończenie - mowa kierownika n apogrzebie. Jest to podsumowanie, które chyba każdy chciałby usłyszeć po swojej śmierci.

Coraz lepiej piszesz, Marianie, pod względem poprawności:
*interpunkcja do poprawy, która mi wpadła w oczy, to " "Mimo, że popijał" oraz "na halach, bowiem" (bez przecinka).
*na halach - w halach ("na halach" - to górskie hale, połoniny. Fabryczne to "w halach"),
*w górę kierowcę - w górę kierownicę,
avatar
Dziękuję Hardy za odwiedziny i komentarz. Dziękuję też za wskazanie błędów. Staram się jak mogę, korzystam z uwag Twoich i Janka, ale zawsze jeszcze coś mi wpadnie. Pozdrawiam.
© 2010-2016 by Creative Media
×