Przejdź do komentarzyKaczopielka ll
Tekst 50 z 255 ze zbioru: Czarcie kopyto
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2017-11-26
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń1950

Kaczopielka ll


Otwieram oczy. Świta. Pora zmartwychwstać. Może znów się uda przetrwać dzień i doczołgać do zmierzchu.



Stasiek ma w dupie politykę.

Nie ogląda telewizji polskiej, ani niepolskiej, chyba że w gościach. Ze wszystkimi dobrze żyje, prócz chujów, których nigdzie nie brak, ale Stasiek umie takich rozpoznać i pierwszy chuja wychujać. Dlatego zawsze ma hajsu jak lodu. Do kościoła co niedziela chodzi, już te ich retrospekcje sobie odpuszcza, ważna jest lista obecności i nic poza tym. Bólem, ale i dumą napawa go taca. Bólem, bo Stasiek nie wywala forsy w błoto, a dumą, kiedy wszyscy patrzą ile kładzie na tacę. I zawsze coś tam na ucho proboszczowi szepnie, albo proboszcz jemu. Wszyscy wtedy widzą, że Stasiek jest blisko Pana Boga. A proboszcz jako dziekan jest blisko kuriewnych. Dlatego Stasiek ma z nim tematy. Wyżej już nie sięga, ale to wystarczy na powszechny szacunek miejscowej ludności. A kto Stasia nie szanuje, ten ma problemy z policją.


Ostatnie wybory samorządowe w M. Wśród kilku kandydatów na burmistrza, Paweł – niezależny, z zawodu muzyk i działacz społeczny oraz Janusz – członek Prawa i Sprawiedliwości są długoletnimi przyjaciółmi. Wybory wygrywa niewielką przewagą głosów Janusz. Następnego dnia zaprasza na obiad Pawła. W serdecznej atmosferze konsumują posiłek, składają sobie wzajemne deklaracje przyjaźni. Zaraz po obiedzie polityk PiS spotyka się ze swoim sztabowcem.

- Mariusz, zbieraj mi haki na tego Pawła. Dobry jest, może za cztery lata znowu będzie startował. Gadał, że nie, ale wiesz jak jest. Zbieraj, Mariusz, wszystko co się da. Pokręć się koło tej kobiety z którą się spotyka, może ona coś wie? – Jasne, panie burmistrzu.


Pojutrze..

- Ty, Paweł, Kalina mi kazał zbierać haki na ciebie. – To zbieraj, na co czekasz? – No, tylko ci mówię, po starej znajomości. – Zbieraj, zbieraj, cztery lata masz.



Pan prezes wrócił do Polski z Hameryki w osiemdziesiątym dziewiątym. Zaczynał od zera. To najskromniejszy człowiek w całym mieście. Często niedoubrany, nierzadko w fartuchu. Chatę ma z zewnątrz niepozorną, tylko w środku są rzeczy za które mógłby kupić wiele takich chat. No i hotelik dla gości na podwórzu. W nim sala konferencyjna z prawdziwego zdarzenia. No i gruntów trochę nakupił. Jakieś tam kilka wiosek, dawny PGR, dwór i takie tam drobiazgi. Poza tym, pan prezes trzyma gębę na kłódkę. Wszyscy dookoła gadają, mordy im się nie zamykają, a on milczy jak grób. Czasem tylko zamilkną, spojrzą wszyscy na niego, a on kiwnie głową, albo wydusi jakieś słowo, które jest ostateczne. Raz w roku prezes urządza święto. Z całego kraju i nie tylko, się zjeżdżają. Biskupi z diecezji, pomniejsi dostojnicy kościelni, premier lub wicepremier, minister - jeden co najmniej i kopa poślednich dygnitarzy. Dziennikarzy jak psów. Latają jak koty z pełnymi pęcherzami, nagrywają, przepytują. Wszystko to na ogromnym placu, gdzie zawczasu ustawiono pawilony, namioty, scenę do przemówień. Wjazd tylko na zaproszenie. Jednego roku zaśpiewa Doda, innym razem folkowe kapele, ale pierwszy przemówi prezes. Wszystkich jeszcze raz powita serdecznie. Po nim, szef rządu, potem minister, biskup, itd… Doda na koniec.


Prezes jest jak lottomat: miliard w środę, miliard w sobotę. Dużą część miasta stanowią obiekty należące do jego marki. Najbystrzejsza część ludności pracuje w jego firmie. Bolesna prawda jest taka, że gdyby nie osoba pana prezesa, to… w mieście byłby tylko brud, smród i ubóstwo. Wiadomo, że taki status wiąże się z natręctwem ludzi, którzy pragną się ogrzać w cieple prezesa, a najlepiej poślizgać się na jego nazwisku. By oddać obraz, najlepiej powiedzieć, że pan prezes jest jak Belzebub, którego prześladują roje much. Całym rokiem, bez względu na pogodę. Na szczęście tak urządził swoje obiekty, że jest z nich wiele wyjść, a nawet ma swoich przybocznych, którzy go bezpiecznie – to znaczy niepostrzeżenie zapakują do samochodu i wywiozą od much.

Tymczasem poseł ministrant i wiceminister śmierdziel oczekują audiencji w poczekalni przed gabinetem. Przyjechali się pokłonić i żebrać o ciepłe słowo prezesa. – Tato, śmierdziele wciąż czekają przed gabinetem. – Gazetę czytam. – Panowie wybaczą, tata właśnie załatwia strategiczną sprawę. Powiedz ojcu, że byliśmy umówieni. – Tata wie, ale bardzo przeprasza, nie może teraz z panami porozmawiać. Może za dwie godziny. Zapraszam na obiad do restauracji na dole. – Co, myślisz, Jacko? No, co, fuck! Zjemy i wracamy. Posiedzenie jest o osiemnastej. – Panowie poczekają jeszcze? – Dziękujemy, musimy wracać. – Tato, pojechali śmierdziele. – Dobrze, idź na dół, powiedz, żeby im wysłali na domowe adresy po koszu produktów. – Złotym? – Gdzie? Podstawowym. I karteczki z przeprosinami.




  Spis treści zbioru
Komentarze (3)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Arsene, pytałeś poprzednio, czy potrafię bez wulgaryzmów? Zapewniam, że potrafię, ale moje postaci nie potrafią. Natomiast wystarczy sięgnąć po moją SF, tam nie znajdziesz słów, które kolą Twoje źrenice. Fikcja obywa się bez wulgaryzmów, rzeczywistość nie.

Poza tym, dzięki użyciu wulgaryzmów mogę w krótkiej formie napisać więcej, w tym przypadku zasugerować osobowość i postrzeganie świata przez Stanisława. Bez zbędnej i nudnej treści, która wypełnia rzeczywistość, a czytelnika zniechęca.
avatar
Legionie, użyte w tym tekście wulgaryzmy idealnie współgrają z całością.
Barwny i bogaty język, natomiast nie przymykam oczu na potknięcia interpunkcyjne.
avatar
Arsenie, dzieła to tworzył towarzysz Lenin, malarz Matejko, czy kanonik Kopernik. O mnie zaś, znany i prawdziwy polski pisarz publicznie napisał, że jestem nędznym wyrobnikiem. Tobie Arsenie chyba nie wypada, żeby pisać o moich tekstach "dzieła" bez wyraźnie zaznaczonej kpiny?

Poza tym prawda jest taka, że ja dopiero raczkuję, ale jeśli serio chcesz przeczytać jakiegoś mojego gniota bez bluzgów, to np. "Prekursorzy", "Czerwona komnata".
© 2010-2016 by Creative Media
×