Przejdź do komentarzyTuroń
Tekst 6 z 12 ze zbioru: Potyczki Brunona
Autor
Gatunekfantasy / SF
Formaproza
Data dodania2018-01-04
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń1317

Nie wiadomo do końca, skąd pokraka się wzięła ani skąd przybywała w te akurat, jedyne dni w roku, lecz nawet ksiądz Czarek nie przeciwstawiał się przyjmowaniu w domostwach, pomimo niezaprzeczalnego, pogańskiego jej pochodzenia.

W mieście tego nie mieli i pierwszej zimy po zamieszkaniu na wsi, wywołała w nich niekłamane przerażenie. Wzrosłe niepomiernie, gdy okazało się, pomimo zapewnień starszych ludzi, że nie była przebranym człowiekiem.

Bruno, dla zabawy wkładający ramię w paszczę, przekonał się boleśnie, o cielesnej jej budowie, gdy kości szczęk zacisnęły się na nim i kiedy szeroki oślizły jęzor oplótł mu je zachłannie, próbując wciągnąć do swego wnętrza. Wyrwał się, a gdy matka zaprotestowała gwałtownie na jej zachowanie, maszkara się wycofała, za chroniące ją, towarzyszące każdego przyjścia, baby.

Z pozoru zwyczajne, chociaż nikt nie miał pojęcia, dlaczego akurat one, do cechu wyrobów nakryć głowy przynależące, diabelstwu towarzyszyły.

Dziś znów przybyły i w swoim, rozrastającym się z roku na rok, kółku adoracyjnym, prowadząc go na powrozie. Dla zwyczaju jedynie, gdyż już po wejściu w progi domu, uwalniany był i robił, co tylko chciał. Matka im była niechętna, lecz nie przeciwstawiała się hołdowaniu tradycji, nawet pomimo tego, że postać mroziła krew w żyłach w niej samej i u jej dzieci.

Prócz Bruna, który bydlęcia zwyczajnie nienawidził i brzydził się nim od pierwszego spotkania.

Turoń winien mieć paszczękę drewnianą, tutaj zaś z kości była i z sierścią; rogi bydlęce turzymi wyrastały, a łeb zdobiła jeszcze żubrza grzywa. Oczy miał dziwne, bo jakby jedne w drugich ukryte, a co widziało się jako czworo i bystre, przebiegłością błyskające, wprawiającą widzów w onieśmielenie.

Dalej szedł grzbiet, zwyczajowo skórą baranią okryty, a na tym osobniku cuchnąc żywym turem, zad koński z ogonem, kitką zakończonym i nogi, z kopytami: małymi, wyglądającymi na prawdziwe. Łapska przednie ludzkimi się być, zdawały, lecz i im kosmatości nie brakowało. A połączone futrem z okryciem torsu, jedność stanowiły i w barwie i włosia pochodzeniu. Zwyczajowo, winien kije w łapskach dzierżyć, lecz ich nie posiadał, jakby pragnąc mieć wolne, do zagarniania zdobyczy.

Kiedy chór babski zaintonował pierwszą kolędę, okazało się, że Turoń nie potrzebuje kijów do wystukiwania rytmu, zastępując je racicami.

Wnosić miał płodność do odwiedzanego domostwa, w związku z czym ganiać zaczął za obecnymi dziewkami i kobietami, bodąc je rogami. W tym wypadku bez wyczucia i ni to w złości ni od niechcenia, za to za każdym skokiem przez zydle, które podstawiano mu na drodze, by się przed zetknięciem uchronić, zgarniając ze stołu kąsek jakiś alibo czarkę z trunkiem. I ciągle mu było mało.

Wszyscy dorośli bez wyjątku, nawet Radek z Myszcisławem, wycofali się za stół, ze śmiechem ukrywającym pomieszanie, a ciekawskie siostry-bliźniaczki Bruna wykorzystując sytuację, wyrwały się do przodu na psoty. Maszkarze nie przeszkodziło, że do kobiecości im jeszcze wiele brakuje, zaatakowała.

Matka krzyknęła przerażona, lecz Bruno, przygotowany na taką ewentualność, złapał najbliższy zydel, waląc nim bezpardonowo w nacierające rogi. Baby cechowe zapiszczały w oburzeniu, a Turoń obrzucił Bruna badawczym, pytającym spojrzeniem.

Napotykając determinację, wycofał się natychmiast, nie zapominając zgarnąć w łapska kolejnej kwaterki miodu.

Cecylia, uznając, że wystarczająco wykazała się gościnnością i tolerancją, zaintonowała, a pozostali domownicy i goście, ochoczo podchwycili:


Idź, turoniu, do domu

nie zawadzaj nikomu,

nie tuś się wychował,

nie tu będziesz nocował 


Turoń nie zareagował. Zgarnął zydel, klapnął na nim i zaczął opróżniać naczynie, głośno siorbiąc, przełykając i pomlaskując. Towarzyszące mu babsztyle, chociaż z chwilą wyśpiewywania pierwszego wersu, zakładały już na głowy swe kolorowe nakrycia, zamiast wziąć bydlę na sznur i wyprowadzić z domu, tylko głupiutko i bezmyślnie się uśmiechały, poklepując go po rogach i łbie.

— I co my teraz zrobimy? — zmartwiła się Cecylia, nie chcąc prosić mężczyzn o usunięcie siłą Turonia z domostwa, w obawie niepomyślności albo i przekleństwa pijanego obwiesia pod adresem domowników.

A ten, obżarty i ochlany do rozpuku, a jednak nienasycony, świdrującymi, kaprawymi oczkami, omiatał otoczenie z ich chytrym, podwojonym wyrazem. Rozsiadł się okrakiem i zdawał, nie do ruszenia. Niczym grzyb, jaki, mackami grzybni czerpiący moc z zakłopotania i onieśmielenia innych, jakoby ze źródeł podziemnych, geotermalnych.

Bruno, wykorzystując zaaferowanie obecnych krnąbrnością maszkary, prześlizgnął się do sieni.

„Piosnka odśpiewana...` — zamruczał, biorąc do ręki lagę.

  Spis treści zbioru
Komentarze (3)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Nie za dużo aby tych przecinków? Co słowo, to "komma".

Przydałoby się też i sam styl opowiastki bardziej uczynić przystępnym. Topornie mi się to czytało ;-)

:)
avatar
dzięki za ocenę i za wszystkie komentarze. Należę do tych, którzy starają się wyciągać wnioski
avatar
Mimo pewnych nieporadności językowych utworek mi się podobał.
© 2010-2016 by Creative Media
×