Przejdź do komentarzyCzas na brazyliadę
Tekst 54 z 101 ze zbioru: Wydane przez Elę Walczak
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2018-01-07
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń1563

Już czas na brazylijski serial  

Kolejny 223344 odcinek „Enamorady”.  

Nie streszczę poprzednich, bo się nie zmieszczę. Miłej zabawy. 

„Czas na zmiany” 

– Znowu stawiasz pasjanse Ela? Popraw mi krawat. Mam spotkanie z zarządem. Spóźnię się.  

– Zarząd ma jakieś imię? – spytałam Mateusza.  

– Foch? Znowu? – zaczesywał nażelowany pióropusz i czyścił paluchem zęby. Ohyda.  

– Kiedy wrócisz Mati? – nie odrywałam wzroku od kart, bo nie dało się patrzeć na ten poranny cyrk.  

– Nie wiem, jak się przedłuży, to dam ci znak.  

– Jak się wydłuży, to też daj znak – podniosłam wzrok i widziałam, że jest zmieszany.  

– Ela, proszę cię. Te twoje żarciki już mi się przejadły.  

Mateusz codziennie rano odbywał ten sam rytuał. Błękitna koszula, żel na włosy i kretyński czerwony krawat. Zawsze się spieszył. Po prostu petarda: szafa, lustro, toaletka, żel, teczka, kurteczka i już go nie było. Prawie, bo zatrzymał się w drzwiach i wrócił do lustra.  

– Zrób dzisiaj paellę. Albo nie, same krewetki zrób. Lustro przetrzyj, bo zniekształca. Żelu zabrakło. Zadzwonię do Kwiatkowskiej.  

Kwiatkowska, to nasza sąsiadka. Dystrybutor kosmetyków.  

– Po co mi o tym mówisz? – spytałam i wypięłam pupkę w jego stronę. Nie zauważył, przeleciał koło mnie. 

– Czas… Czas mnie goni. Ostro i do przodu! Jak się prezentuję? Hę? Dam im dzisiaj popalić. Nie siedź godzinami przy tym komputerze i zostaw te karty. Miłego dnia.  

Od pół roku życzy mi miłego dnia! Czasami mówię do siebie. Mój monolog wewnętrzny, który się musi uzewnętrznić jakoś. Podniosłam żel, żeby sprawdzić faktyczną zawartość i monologowałam:  

„Urocze. Kosmetyki Kwiatkowskiej. Wiem do czego pijesz, Mateuszu. Dystrybutora chce ze mnie zrobić. Kretyn. Witam, doniosłam panu pachnidła na lata całe. Polecam. Donia Ela”.  

Spojrzałam na siebie w lustro i stwierdziłam, że faktycznie zniekształca. Biodra jakby szersze, znalazłam dwa włosy na brodzie, nową zmarszczkę i nowy pieprzyk na czole.  

„Ja pitolę był wcześniej czy nie? Czegoś ci brakuje Elu. Żelu? Miłości? Radości?” ­– spojrzałam w lustro, a z tyłu, za mną, stał wielki hiszpański kok we włosach.  

Carmen, moja służąca z Bzowa, zawsze pojawia się cicho, bezszelestnie. Najpierw obserwuje przez dziurkę od klucza, co się dzieje. Potem pojawia się, stoi, patrzy i czeka.  

– Carmen weszłaś tak cichutko. Nawet nie szurasz kapciami. Brawo. Co tam?  

– Przyniosłam korespondencję dla pana Mateusza.  

– Połóż proszę. Ładnie wyglądasz.  

– Dziękuję.  

– Pięknie… Naprawdę! – mam nadzieję, że nie wierzyła w to co mówię, bo codziennie wyglądała identyko.  

– Pani śniadanie… – ten piszczący głos drażnił mnie coraz bardziej.  

– Postaw – ugryzłam rogalika, który od razu skojarzył mi się z zapomnianą, męska częścią ciała i poczułam się lepiej. 

– Jak ci się Carmen układa z mężem? – pytałam, bo coś trzeba było mówić.  

– Zmienił się – odpowiedziała nieśmiało.  

– Postarzał się? – ciamkałam z rozkoszą.  

– Nie, nawet nie to. Ciągle czegoś szuka.  

– Czego taki Rysiu może szukać. Czystych majtek? Wódki? Oni bez przerwy czegoś szukają. Oj tam. Znajdziecie, każdy w końcu znajduje – konwersowałam, czując masełko orzechowe i ciepełko w ustach.  

– Oby nie w kimś innym.  

– Tak Carmen. Każdy ma swoje problemy. Straciłam pracę. Skończyłam czterdziestkę i nie mam głowy do tego, żeby rozumieć. Możesz iść – ciamkałam. – Przejedź tylko szmatką posążek Buddy. Bo może to przez ten kurz przestałam być ukochanym dzieckiem Wszechświata.  

– Pan Mateusz, gdyby to słyszał byłoby mu trochę przykro. Kocha panią. 

– Szczęście już mnie dawno opuściło. Mam czterdzieści pięć lat i żadnych perspektyw na przyszłość. Dziennikarka roku to przeszłość. Nie pojadłam. Co mamy jeszcze dobrego w lodówce? 

– Wszystko co pani potrzebuje, żeby obejrzeć swój program. Po co pani to robi? Trzeba się ogarnąć i iść dalej – mówiła, przecierając posążek uśmiechniętego Buddy.  

– Jak mam iść dalej? Jak jakaś młoda cipka zarzyna moje medialne dzieciątko – chodziło o mój program telewizyjny, który stworzyłam. Codziennie go oglądałam, płakałam, popijałam, obżerałam się. Musiałam. To było silniejsze ode mnie.  

– Po co pani na to patrzy?  

– Carmen, proszę cię. Przynieś lody, chipsy i kielicha. I włącz ten telewizor.  

– Dobrze, ale nie zmusi mnie pani, żeby oglądać go z panią. Proszę bardzo.  

Włączyła. Nie wytrzymywałam presji. Młoda, ładna. Musiałam sobie nalać. Wcześniej tego nie robiłam, ale w tej sytuacji… Bolało. 

– Szanowni państwo, w dzisiejszym programie „Kawa czy kawa z cukrem”, będziemy gościć znanego terapeutę – pana Vana.  

– Jesteś zasrańcu – gadałam do telewizora – terapeuta Van? Skąd go wytrzasnęłaś? Amatorka! 

– To trudne – mądrował się pan Van – trzeba zmienić nawyki myślowe. Zmiany muszą dokonać się w nas samych. Co wewnątrz, to na zewnątrz. 

– To prawda – dodałam swój komentarzyk – jeśli w środku wygląda ten pan tak jak na zewnątrz, to gratuluję. 

– Każdą terapię zacząłbym od zadania sobie pytania: czego tak naprawdę chcesz? Jeśli znasz odpowiedź na to pytanie, wszystko się zmienia, nakierowuje się samo.  

– Że tak powiem – wiedziałam, co powie. Zawsze wiedziałam. 

– Że tak powiem. Nasi rodzice już od dzieciństwa wpajali nam złe nawyki myślowe. Powiedzenia typu: jesteś niedobry, dzieci i ryby głosu nie mają, wyrobiły w nas nawyk autodestrukcji.  

– Zasraniec – wytknęłam język do telewizora. 

– Szanowni państwo. Nasz gość będzie odbierał telefony jeszcze przez pół godziny. Trzej pierwsi telewidzowie, którzy się do nas dodzwonią, będą mieli szansę na rozmowę na antenie i otrzymają w prezencie kosz pełen niespodzianek.  

– Wolałabym torbę z twoją dedykacją. Dlaczego zgasiłaś telewizor? Carmen!  

– Pan Mateusz podjechał – wiedziała, że cierpię.  

– Jak to, o tej porze? Zabieraj to żarełko. Daleko nie chowaj.  

Mateusz wpadł wściekły z zalaną jedwabną, niebieską koszulą kupioną w ZARZE. Kocha te klimaty, więc miał prawo być wściekły.  

– Co tu robisz Mateusz?  

– Wyszedłem na parking, podawałem stróżowi kwitek. Wylazł do mnie z kawą i zobacz ­– wymachiwał łapkami i prezentował wielką, brązową plamę na pięknej koszuli. 

– Kawa czy kawa z cukrem? – spytałam złośliwie. Bo mój program nazywał się „Kawa czy kawa z cukrem”, ale już tylko ja o tym pamiętałam.  

– Z cukrem, bo zobacz... Spójrz – był naprawdę rozdarty.  

– Przyjechałeś spod firmy zmienić koszulę?  

– Powinni go zwolnić za ten numer.  

– Ile miał lat?  

– Około czterdziestki. A jakie to ma znaczenie? Wiesz ile ta koszula...  

– Kosztowała? Wiem. Sama ci ją kupiłam. Jak jeszcze pracowałam.  

– To sama rozumiesz moje poruszenie.  

– Nie przeginaj.  

Na słowa nie przeginaj stanął jak wryty, rozejrzał się. Szukał motywu, żeby mi dowalić. Znalazł. Włączony, wyciszony telewizor, a w nim „zasraniec”: uśmiechnięta twarz, bez zmarszczek i kompleksów.  

– Ela, jak tak siedzisz, to sprawdź moje walizki. Wyjeżdżam za tydzień służbowo. Oczywiście mówię teraz, żeby nie było, że nie mówiłem.  

– Aha – próbowałam zareagować na tę wiadomość. 

– Mówię teraz, bo wiem jak cię wszystko ostatnio drażni. Zobacz ile mam na głowie – nie wiem czy znowu mu chodziło o żel. – Na jogę się zapiszę. Taki żarcik. Ty też się ogarnij, bo widzę, że się coraz bardziej nudzisz. Minę masz taką, że bez kija nie podchodź. Zapomnij już o telewizji. Skończyłaś czterdziechę. Pogódź się z tym – doszedł do mnie i spojrzał mi w oczy. ­– Obiecaj, że znajdziesz dla siebie jakieś sensowne zajęcie. Tak dłużej nie można. Ten botoks, mówiłem. Zobacz jaką masz tu zmarchę – dotknął mojego czoła – skasował cię ten skalpel jak za zboże. Moja matka nigdy niczego nie stosowała. Może olej słonecznikowy jak się opalała. I zobacz, siedemdziesiątka na karku i ho, ho! Kawy nie pij. Ta dziewczyna co cię w telewizji zastępuje zrobiła bardzo ciekawy wywiad o kawie. Krawat mi popraw – poprawiłam.  

– Podduszasz mnie! Wariatka.  

– Stara wariatka.

  Spis treści zbioru
Komentarze (2)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Jeśli chcesz, żeby twoje teksty ktoś w ogóle czytał, musisz dobrze wiedzieć, czego konkretnie ten ktoś oczekuje.

To, że przez 2 ostatnie lata opowiadanko zgromadziło jak dotąd 850 jego czytelników, dowodnie o tym świadczy
avatar
Żartowałam.

Świetnie podpatrzone relacje międzyludzkie:

damsko-męskie
na linii pani - panna służąca Carmen
na linii ja - ja

Dystans, sarkazm, ironia, autoironia, dyskretny wisielczy humor, cięty języczek

w kobiecej prozie rzadkość nad rzadkościami
© 2010-2016 by Creative Media
×