Przejdź do komentarzyMajor Dudek
Tekst 32 z 33 ze zbioru: mix tekstowy
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2018-01-07
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń1737

MAJOR DUDEK

Są takie lokalizacje, które gromadzą i przyciągają socjopatów różnej maści. Kiedy już się tam spotkają, to nakręcają się wzajem, inspirują do wymyślania różnorodnych szajb. Byłem tam i jako że nie mam związanych z tym miłych wspomnień, siłą rzeczy będzie to opowieść w konwencji gonzo.

Wcale nie chciałem tam trafić – miałem ciekawsze plany na zagospodarowanie swego czasu. Nie okazałem się jednak dość kreatywny, by tego uniknąć, więc trafiłem do syfu. Wszystko, co na tym zyskałem to pakiet wspomnień. O takich jak Mirosław Dudek postaciach i okolicznościach ich spotkania. A mam wrażenie, że odejdą oni bezpowrotnie w zapomnienie, jeżeli nikt nie zada sobie trudu, by o nich opowiedzieć.


Krosno Odrzańskie. Trafiłem tam do JW2849, czyli 11 złotowskiego pułku zmechanizowanego. Pewnie wszędzie ta instytucja miała podobne metody selekcji schwytanych poborowych. Skończyłem technikum elektryczne, choć na kierunku energetyka, więc decyzja była szybka: elektromechanik i na nic zdało się moje, że ani samochody, ani elektryka, nie znajdują się w orbicie moich zainteresowań. A potem pułk zaczęto rozwiązywać i okoliczne jednostki rozbierały dla siebie żołnierzy. Tak w pięciu trafiliśmy do JW1375. Spawacz z papierami jako pierwszy został wchłonięty. Potem poszedł mechanik samochodowy, mimo protestów, że on w zawodzie po szkole nie pracował. No i zostało nas 3, każdy z maturą, co było wtedy rzadkością w syfie. Kto umie ładnie pisać? Zgłosiło się dwóch kolegów – beze mnie – i napisali dyktando. Ten, który napisał staranniej, trafił jako pisarz do kancelarii ogólnej. Tego drugiego na swojego przydupasa przytulił kwatermistrz.  A mnie, ostatniego w puli, chorąży z kancelarii oddał majorowi Dudkowi, zastępcy do spraw politycznych  dowódcy jednostki. Czyli byłem taki co to szkołę ma i nie wiadomo co z nim zrobić, Za mądry i za głupi zarazem. Na kołnierzu major miał korpusówki wojsk pancernych – o takich mówiono: tępe dekle. Krępy blondyn, sympatyczny z wyglądu, jakieś 170 cm wzrostu, po trzydziestce.

Zabrał mnie do swojego gabinetu, kazał usiąść i wypytał. Radio umiem włączyć? A telewizor? Adapter? No to będę kinoradiooperatorem. Nieźle brzmi? Jeszcze tego samego dnia dowiedziałem się, że majorowi podlega chorąży, dwa lata ode mnie starszy kierownik klubu żołnierskiego i ja. Żadnych starych, którzy będą mnie ścigać. Ale major od razu mnie poinformował, że w mojej pieczy będą magnetowid i telewizor kolorowy, więc gdyby starzy z kompanii, na której miałem spać, domagali się przyniesienia wspomnianego sprzętu z klubu na kompanię, grozili mi, straszyli, to mam być twardy. Nie dać się zastraszyć i o wszystkim go poinformować.

Potem dowiedziałem się, że poprzedni żołnierz majora, góral Chlebek, zastraszał go i wykorzystywał do tego stopnia, że został odesłany do wojskowego psychiatryka , a tam orzeczono jego niezdolność do służby. Ja pozostałem z majorem do końca, do likwidacji mojego stanowiska. On, po doświadczeniach z moimi poprzednikami, obchodził się ze mną ostrożnie, zdając się na chorążego.  Do moich obowiązków należało puszczanie filmów, roznoszenie gazet i, to już nieoficjalnie, picie wódki z chorążym i ukrywanie jego nieobecności w jednostce przed majorem.


Dla Mirosława Dudka to był chyba trudny czas. Zastępca dowódcy do spraw politycznych był postacią, która miała wiele do powiedzenia w jednostce. Ale że był to czas przemian, to wkrótce potem, zredukowano go do oficera wychowawczego – takiego zrzędy, który się pląta innym dowódcom pod nogami i marudzi o socjalizacji służby wojskowej. I major pił. Malowniczo.

Przytulono mnie do batalionowej drużyny łączności – z nimi spałem na sali, a po likwidacji stanowiska, zostałem do niej wcielony jako radiotelegrafista. Na sali z nami spał pisarz batalionu i kierowca dowódcy. Elita jednostki.

Ja sam widziałem majora raz w takiej sytuacji. W syfie wojsko chodzi na posiłki pododdziałami, w kolumnie. Pewnego letniego wieczoru, w drodze na kolację, naszą kolumnę zatrzymał major wyłażąc gdzieś spomiędzy żywopłotów. Stać! Co z wami jest żołnierze? Nikt z was nie kocha: baczność! Nikt z was nie kocha: spocznij! Rozchełstany mundur i łzy cieknące po twarzy. Autentyczna troska nad upadkiem ducha militaryzmu. No i widoczny stan wskazujący. Pomruczał, ponarzekał i machnął ręką  w tym sensie, że możemy iść dalej, a on już nic od nas nie chce.

Byliśmy zatroskani? A gdzie tam! Spotkaliśmy malowniczego pijanego świra.


Na co dzień nie był upierdliwy. Nie doświadczyłem z jego strony wykorzystywania stanowiska służbowego dla osiągania osobistych korzyści. I tu odbiegał na plus od swoich kolegów oficerów.  Ale też spotykałem go raczej trzeźwego. Wlać w niego trochę alkoholu i już wyłaziła z niego zjawiskowa bestia.

Janusz „Edo” Kaczmarczyk, kierowca dowódcy, doświadczył tego kilkakrotnie i po powrocie na salę opowiadał te historie. Jego flegmatyczność i opanowanie  sprawiły, że nie dał się porwać sytuacji. Jak 9 maja 1990. Wtedy jeszcze w ten dzień świętowano dzień zwycięstwa i zakończenie II wojny, a w syfie wiązały się z tym awanse i, tego nie wiem, ale chyba, jakieś premie. No i miała miejsce impreza integracyjna w kasynie oficerskim. Wówczas dowódcy batalionu przysługiwał jako pojazd służbowy UŁAZ, zaś dowódcy pułku „bandzior”, czyli Fiat 125. „Edo” jeździł UŁAZ –em. Czekał pod kasynem w trakcie imprezy. I kazano mu odwieźć do domu majora Dudka. Kasyno było może 300 metrów od bloku majora, może ciut dalej. Mógłby wrócić pieszo, ale dowódca kazał go odwieźć, czyli chciał się go pozbyć.

Krosno Odrzańskie to dwa miasta. To na górze, za Odrą, to jednostki wojskowe, wojskowe bloki i towarzysząca im infrastruktura. Na dole, za rzeką, było cywilne miasto. Kasyno było tuż przy blokach.

Major wsiadł do samochodu, ale już po chwili zaczął krzyczeć: stać! Stać, bo będę strzelał! Janusz zatrzymał samochód i powiedział, że major przecież nie ma pistoletu. ( Do galowego munduru nie nosi się broni). Major wysiadł i wylazł na chodnik. Janusz, bo rozkaz odwieźć, wysiadł za nim.  Dziewczyny! Dziewczyny! Która chce odbyć 15 – o sekundowy stosunek z żołnierzem? darł się major stojąc w rozkroku na chodniku, a nie był to szeroki bulwar – osiedle kilku bloków i ulica obok nich. Jego ryki pewnie słyszała żona. Małe osiedle, a i dzień taki, że wiadomo mniej więcej czego po mężu można się spodziewać. Major wciąż nie dał się zapakować do samochodu, więc przyszła. Mirek, chodź do domu. Co to za kurwa! Ja jej nie znam! Janusz z żoną odstawili majora domu mimo jego protestów, ale Krosno wtedy to może 10 tys. mieszkańców i takie hece na wojskowym osiedlu widzieli ci, których major potem najbardziej się wstydził. Jeżeli miał takie uczucie w oprogramowaniu. Bo zakładam, że czasem robił zakupy i spotykał w kolejce córki kolegów, do których apelował dla Janusza. I wszystkich spotykał na spacerach. Oni mu się kłaniali lub salutowali, ale z uśmiechem świadczącym o tym, że pamiętają to, co alkohol jemu wyrwał z pamięci z dnia poprzedniego.

Potem major był cichy i spokojny. Zaangażował się w organizację w jednostce pierwszej wojskowej pielgrzymki do Częstochowy. Zadbał o umożliwienie żołnierzom udziału w głosowaniu w pierwszych wyborach prezydenckich. A nawet, to chyba dzięki temu, że ja na tej sali spałem, uczynił batalionową drużynę łączności wzorcową izba żołnierską poprzez oddanie nam telewizora na stałe na wyposażenie. Jako, że nie uczestniczyliśmy tak jak reszta jednostki w zbiorczych zajęciach, więc po porannym apelu wracaliśmy do sali  i oglądaliśmy „Ulicę sezamkową”, „Rolniczy kwadrans” leżąc na wyrkach. Plutonowy, który za nas odpowiadał, bardziej niż w służbę, angażował się w różnorakie fuchy pozawojskowe i nie miał dla nas czasu. A nam czas przeciekał przez palce u nóg. Nudziliśmy się. Rozkład i rozpad systemu. Do tego stopnia, że nawet fala zanikła. Piliśmy wódkę i śmierdzieliśmy.

A potem nadszedł czas na jeszcze jedną spektakularną akcję z udziałem majora. Te kilka wojskowych bloków było zaspokajanych przez mini dom handlowy. Z wielką przeszkloną wystawą na parterze. Jako, że zbliżały się święta, na wystawie stanęły choinki i gwiazdorzy ( odpowiednio ubrane manekiny). Major wracał wypity, a że gwiazdorzy coś tam chyba do niego szurali, to major wlazł przez okno na wystawę i zrobił z nimi porządek. Wejście przez szybę nieco go pokaleczyło, więc udał się do najbliższego znajomka z jednostki, sierżanta  Świokły z prośbą o zatamowanie krwawienia.  Zapukał jednak do niego w taki sposób, że sierżant z żoną przysunęli pod drzwi szafę. Zaporę usunęli dopiero rano. Majorowi zapisano na konto wszystko, co zginęło z wystawy po walce z gwiazdorami. Ten pojedynek był w jednostce słynny i długo komentowany. Spektakularny zjazd po służbowej hierarchii.


Frustrat, tak dziś o nim myślę. Wyrwałem się stamtąd i już tam nie wrócę. A major, jeśli dziś żyje, jest pewnie pułkownikiem w stanie spoczynku. Ja go pamiętam jako malowniczego, ale odnoszącego się do żołnierzy rozsądnie, bez brutalizmów.

Ale postać wyrazista.


  Spis treści zbioru
Komentarze (2)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Ludowe Wojsko Polskie - i nazwa była nieprzypadkowa - reprezentowało w swej masie głównie nasz rodzimy wiejski folklor.

A ten (folklor) do dzisiaj w świątek, piątek i w niedziele rdzenną wódką zalatuje, flaszki i szyby tłucze, jak popadnie, za Ojczyznę pierś nadstawia
avatar
... i przypadkiem zaglądnąłem. Na co trafiłem? Na folklor, który znam z połowy lat 80-tych i z dużo "lepszym" elementem. Właśnie go powoli kończę pisać ;)

Nie zwracałem uwagi na drobnostki w zapisie. Przeczytałem z zainteresowaniem... no cóż, lubię autentyki :)
© 2010-2016 by Creative Media
×