Przejdź do komentarzyUłas Samczuk - Moj Wrocław cz.IV
Tekst 17 z 23 ze zbioru: Wrocławski przeplataniec
Autor
Gatunekbiografia / pamiętnik
Formaproza
Data dodania2011-11-19
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń3207

Ułas Samczuk - Mój Wrocław cz.IV



Przede mną bogaty wybór możliwości: uniwersytet, spotkania, ludzie i zjawiska, wielkie miasto. Ja tu jestem homo novus, mnie wszystko interesuje, nie mam przeszłości, ja jestem wędrowcem i piratem.

W ogóle to jest proces wzrostu, szukania i rozumienia nie tylko świata, ale i samego siebie i mnie się zdawało, że los był po mojej stronie. Ta dramatyczna akcja rozgrywała się na odpowiedniej scenie z obsadą odpowiednich ról przez odpowiednich wykonawców. Zostawało nie przegapić momentu i nie zgubić się w tym wirze.

Zima była nagła, wietrzna, chłodna, z początkiem grudnia spadły śniegi, na placach miasta płonęły ognie z rozżarzonego węgla... Ale u nas w domu było ciepło, zacisznie, przyjaźnie. Dbała o to nasza cudowna bogini domowego ogniska, pani-mama, która miała do tego wielki dar Boży, jej gospodyni panienka Hanna z wielką świadomością swego zadania, pilnowała porządku, ładu, naszych białych kołnierzyków i czarnych trzewików. Wszystko na miejscu, pełna harmonia. Moja tu obecność nadawała cechę niezwykłości…I nieprzewidywalności.

Pani Hermanina wychodziła do miasta na przechadzki i zakupy, ona długo nie mogła oswoić się z nowymi miejscami, często błądziła, dotkliwie marzła, jej szczupła postać w  czarnej odzieży, ciepłej czapeczce, z mufką i monoklem wyglądała na zagubioną, a wróciwszy do domu, ona się skarżyła:

- Ach, dzieci! Na dworze jest tak strasznie zimno, a ja znowu zabłądziłam. Nijak nie mogę zapamiętać tych ulic. Jak dobrze być w domu.!

My się z nią zgadzaliśmy. W domu najlepiej. Zbliżało się Boże Narodzenie. Najbarwniejsze święto protestanckich Niemiec. Pani Hermanina chciała, aby tego roku wypadło ono najokazalej, miała przyjechać jej córka Dadu, która pracowała gdzieś w Westfalii jako sekretarka w zakładzie dla psychicznie chorych. Przygotowania robiło się wcześniej,  my z Hermanem mieliśmy wakacje, widać było atmosferę świąt na ulicach, gdzie sprzedawano choinki, sklepy pełne były ludzi. Święto przypadało we wtorek, ale Dadu przyjechała już w sobotę. Na stacji spotkał ją Herman i przywiózł taksówką. Byłem ciekaw, jak wygląda siostra Hermana… Niewysoka, z twarzy podobna trochę do niego, mądre piwne oczy, niedbałe uczesanie i jeszcze bardziej niedbała odzież. Pod tym względem była niepodobna do dorosłego brata, a zwłaszcza do arystokratycznej postaci swojej mamy. Chociaż charakterem dorównywała swojemu bratu. Dobroduszna, bezpretensjonalna, prosta. Pani Hermanina była wzruszona, gdyż one dawno się nie widziały, ulokowała ją w swoim pokoju  i spędzała z nią dużo czasu, wieczorami wszyscy siedzieliśmy przy owalnym stole i słuchali spokojnych opowiadań o jej zakładzie, współpracownikach, lekarzach, pacjentach. Ona tym żyła i wydawało się, że jest niezwykle dobrym człowiekiem, od którego promieniuje szczególny klimat serdeczności i szczęścia.             .

- Patrz Ułasku, jaką mam świętą córkę - mówiła pani-mama z charakterystycznym uśmiechem. Nie wiem, w kogo ona się wdała.

- Wdała się sama w siebie… I nie myśl mamo, że jestem aż taka święta. Mam grzeszne myśli. Ty na przykład wyszłaś aż dwukrotnie za mąż, a ja nie mogę ani razu.

- Ależ Dadu - protestowała mocno pani Hermanina. – Twój czas jeszcze przyjdzie. To sprawa czasu. I małżeństwo nie zawsze jest rozwiązaniem. A pan, jako pisarz, co myśli o tym?- zwracała się do mnie, jak do znawcy.

Nie znajdowałem odpowiedzi.

- Myślę - próbowałem coś odpowiedzieć – że w tych sprawach trzeba być trochę fatalistą. To powinno stać się samo z siebie. Każdy człowiek ma gdzieś swojego odpowiednika. Gdy ich drogi się skrzyżują, to powstaje małżeństwo.

- Pan tak myśli? – mówiła dobrodusznie Dadu. A mnie się zdaje, że jest to gra. Loteria. Raz wygrywasz, innym razem nie.

- Zgadzam się. To jest bliskie temu, co powiedziałem.

- A co z takim naszym tradycyjnym argumentem, jak miłość? Czy  dzisiejsza młodzież jeszcze się z tym liczy? – z uśmiechem pytała pani Hermanina.

- O, jeszcze jak – mówił Herman. Szczególnie jeśli ona albo on mają w banku odpowiednie konto.

- O, Herman! Nie bądź wulgarny – gniewała się pani-mama.

- Mamo! Jest swoboda wyboru. U jednych jest wzdychanie pod księżycem, u innych knajpa z galonem piwa – odpowiadał Herman.

- A jaki twój wybór?

- Posada prowincjonalnego sędziego, żona, córka rzeźnika i knajpa z galonem piwa wieczorami.

- Straszne! O, jakie straszne! – Czuje pan Ułasku? I co powie pan na to?

- Szanowna Pani! ..To jest styl czasu. Kokieteria z prostotą.

- Nigdy tego nie zrozumiem. Za moich czasów myśmy myśleli inaczej. I co się nie mówi, to było piękne – rzekła pani Hermanina z rezygnacją. I aby lepiej widzieć wyraz naszych twarzy, podnosiła do oczu swoją lornetkę.

Takie dyskusje trafiały się często, pani Hermanina zajmowała pozycję w dobrym tradycyjnym tonie, jej syn pokpiwał z niej, a ja proponowałem kompromis. Cynizm młodych ludzi wydawał mi się pozą. Często miałem ochotę stawać po stronie starszych, ale to wymagało odwagi, jakiej nie zawsze mi starczało.

Przed samym wieczorem świątecznym pani Hermanina z Dadą wybrały się do miasta i zabrały mnie ze sobą. Zaszliśmy do wielkiego magazynu mody i ja miałem być ekspertem przy wyborze sukni dla Dadu. Moda ówczesnych sukien wymagała długości powyżej kolana, a Dadu bała się na takie nawet patrzeć.

- Co wy, co wy?.. Nie, nie, nie! Ja nigdy nie ubiorę czegoś takiego. – Ona wybierała suknie długie, w ciemnych kolorach…

- Wiedziałam, że tak będzie. Miałam nadzieje, że ona chociaż pana posłucha. Wprost nie rozumiem, co ta dziewczyna myśli sobie – mówiła pani Hermanina, kiedy Dadu nie mogła tego zrozumieć. Atakowaliśmy ją wspólnym frontem i wreszcie doszliśmy do kompromisu. Dadu dostała elegancką szarą sukienkę, do tego śliczny kapelusik i jeszcze kilka drobiazgów.

A samo święto wypadło dostojnie, pokoje były odświętnie przybrane, choinka, szczególna wieczerza, na stole świece, wino reńskie, aromatyczna mokka. A głównie – prezenty. Każdy otrzymał coś szczególnego, a Herman wielką niespodziankę – frak. Fantastyczny strój  z satynowymi  wyłogami na przyjęcia i bale. Bardzo mu było w tym do twarzy.

- Nigdy tego nie ubiorę - sprzeciwiał się Herman.

- Czas mój synu i tobie nabrać kształtu – mówiła matka. Najbardziej obawiałam się, że nie dobiorę rozmiaru. Ale utrafiłam.

- Tobie to pasuje – dodałem.

- Nie jestem Garri Lidke – sprzeciwiał się Herman.

- O nie…. Szanowna pani! – mogłem tylko powiedzieć, gdy zobaczyłem swoją paczkę. Pół tuzina białych koszul, tuzin kołnierzyków, tuzin chusteczek do nosa, dwa krawaty, wielki notes i wieczne pióro.

Takich prezentów jeszcze nigdy nie otrzymywałem i nawet nie myślałem, że to możliwe. Byłem wzruszony do głębi. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Czym mogłem się odwdzięczyć? Ode mnie oni nie otrzymali niczego.

- Pan jest dla nas sam sobą podarunkiem – powiedziała Pani Hermanina. Nie było lekko powstrzymać się od łez, co mi się zdarzało rzadko.

Później wszyscy razem śpiewaliśmy Stille Nacht, Heilige Nacht (Cicha noc, Święta noc), długo wesoło rozmawialiśmy i rozeszliśmy się hen po północy, po kawie z ciasteczkami i rumem. Byłem bardzo, bardzo w domu. Siła tej rodziny ujęła moją istotę. Nie było słów, jakimi można by to wypowiedzieć.


I gdy z Hermanem znaleźliśmy się sami w pokoju i szykowali do snu, rozpocząłem z nim dziwną rozmowę. Byłem głęboko wzruszony… Zacząłem mówić, że Dadu bardzo mi się podoba, że ona jest cudownym człowiekiem i ja chciałbym się z nią ożenić. Nie trzeba patrzeć na mój status społeczny. Dam sobie radę. Ze wzruszenia ledwie to wysłowiłem, ale nie mniej ode mnie był zaskoczony i zbulwersowany Herman.

- Nie w tym sprawa, głuptasie. Ale ona jest od ciebie starsza o sześć lat, powiedział z wielką szczerością.

W tym nie było niczego niedobrego, ale to był ceber wody na moją gorącą głowę. Według ówczesnych pojęć, kobieta nie mogła w żadnym wypadku być starsza od swojego męża. Ja nie zamilkłem, lecz zaniemówiłem. I nasza rozmowa urwała się w połowie. Więcej o tym nie mówiliśmy. I nigdy jej nie wspominaliśmy.

Nie wiedziałem też, czy Herman mówił o tym z matką, a myśląc nad tym spokojnie, nie mogłem sobie darować, dlaczego to mi się wyrwało, wiedząc, że ta dziewczyna niczym mnie nie pociągała i w ogóle nie miałem zamiaru się żenić. Jaki byłby ze mnie mąż, skoro przede mną była taka niepewna przyszłość?

To jednakże nie wpłynęło na mój pobyt w tej rodzinie, Dadu pobyła z nami około dziesięciu dni, łącznie z Nowym Rokiem, bywaliśmy z nią sami, wychodzili na spacery, wiele rozmawiali, jednak miedzy nami nie doszło do niczego podobnego, jak to było z Oleną w Bytomiu. Byliśmy przyjaźni, ale bez jakichkolwiek skłonności do zalecanek. Serafimiczna Dadu była całkowicie oddana tylko jednej sprawie – swojemu zakładowi dla psychicznie chorych. Jej skargi do mamy na małżeństwo były chyba tylko wyrazem jej niechęci do tej instytucji.

Nowy rok 1929 był w moim życiu także unikalnym, spotykaliśmy go niezwyczajnie, piliśmy grog, strzelały szampany. Po północy z Hermanem wyruszyliśmy na całą noc do miasta, chcieliśmy, aby dołączyła do nas też Dadu, pani-mama ją zachęcała, ale bezskutecznie. Wyruszyliśmy więc sami.


Ta noc, zwana Sylwestrem, to w tym kraju szczególny dzień karnawału. Strzelanina z okien, na ulicach, w parkach...Znajomi-nieznajomi, z okrzykiem „Prozit Neu Jahr” padają sobie w objęcia; kawiarnie, restauracje, kina przepełnione ludźmi – muzyka, tańce, śpiewy, konfetti, serpentyny, barwne czapeczki. My z Hermanem byliśmy sami,  nasi koledzy się rozjechali, szukaliśmy odpowiedniego miejsca, przedarłszy się przez rząd kawiarń i knajpek zakotwiczyliśmy na drugiej kondygnacji wielkiej kawiarni „Korona” w towarzystwie nieznajomych do samego rana. I nie mogliśmy narzekać. Nasze towarzystwo konsumowało wielką ilość spirytualiów, śpiewało do ochrypnięcia, tańczyło do upadłego, nikt nikogo nie pytał kim jest i skąd, i rozpłynęło się w mgle poranka, gdy zegary na wieżach wybijały piątą godzinę nowego roku.

A w jego pierwszy dzień myśmy spali, jedli, słuchali radia, dzielili się wrażeniami. Zaraz na drugi dzień wśród objęć i wszelakich życzeń pożegnaliśmy Dadu. Odprowadziliśmy ją z Hermanem taksówką na dworzec i na tym skończyło się święto. Zaczął się Nowy Rok i stara codzienność.

Mnie się zdawało, że pani-mama była czymś rozczarowana. I możliwe, że przyczyną była Dadu. Mogło być tak, że pani-mama liczyła na to, że do czegoś dojdzie pomiędzy mną, a Dadu i gdyby nie Herman z jego dobroczynną szczerością, moglibyśmy w coś się wplątać, z czego potem niełatwo byłoby się wyplątać. Los i tu nam sprzyjał.

  Spis treści zbioru
Komentarze (3)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Doczekałem się kolejnej części, za bardzo dziękuję. Nadal podziwiam kunszt i umiejętność tłumaczenia.
avatar
Kawał dobrej prozy! Świetnie się czyta, ciekawe i mądre. Tłumacz doskonale spełnił swoje zadanie.
avatar
A teraz tłumaczę na polski, drugi i trzeci tom trylogii Samczuka, ,,Wołyń,,. Idzie ,jak po grudzie, męczę się,dzień po dniu, godzinami, jak w skały, wgryzam w kaźde słowo, to zajęcie dla masochisty,ale, podobno Polak, potrafi...
© 2010-2016 by Creative Media
×