Przejdź do komentarzyCzęść VIII
Tekst 8 z 9 ze zbioru: Bandyci
Autor
Gatunekfantasy / SF
Formaproza
Data dodania2012-03-01
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń1984

Wampir, zadowolony, stał w oknie.

- Ma gadkę, drań - przyznał. - Może nie była nazbyt wymyślna, ale poruszyła tłumem.

- Charyzmatyczny - rzekła Anela. - Więc… skoro ty też jesteś w tych… Bandytach… co zrobisz?

- Ja mam swoje zadanie - odparł Eangel. - Rox dokładnie mnie poinstruował.

- Więc… Może nas uwolnisz? - zaproponował Kazadan. Wampir przypatrzył mu się.

- Rwiesz się do walki za swoich ludzi. To dobrze o tobie świadczy. Ale nie, nie dołączycie do nich. Rox wyraźnie to podkreślił. Macie przeżyć za wszelką cenę. Będzie tam za duży tłok, żeby ich kontrolować. Oberwalibyście przypadkowe cięcie i po robocie.

- Więc co mamy robić?! - wykrzyknął Kazadan. - Wisieć tu przez cały ten czas?! Jak Rox w ogóle może sobie poradzić?! Widzieliśmy, jaki potężny jest Mukago!

- To nie Mukago jest potężny, tylko jego miecz - odparł Eangel. - Teraz pozostała tylko walka, a w tej Rox jest najlepszy. Nie ma możliwości, by mu się nie udało. Odrobinę zaufania.

- Dobrze. - Anela uspokoiła się, wpatrując się w podłogę lochu. Eangel uśmiechnął się.

Szybko się uczy.


Rox ruszył uliczką w stronę katedry, Dragon wraz z Iwami poszedł gdzieś, usiłując ogarnąć tłum. Saiira wraz z Akadate zniknęła Zaki szybko z oczu. Na szafocie została więc jedynie kocia szermierka i złoty smok.

Lasanwar patrzył na nią swym wielkim okiem z iskierką rozbawienia. Zaki nie miała może lęku wysokości jako takiego… Ale przecież to smok! Rox mógł sobie go oswajać (chociaż szybko wytłumaczył jej, że to tylko gra, bo ze smokiem znali się od ponad roku), mógł na nim latać jak szalony, ale… No, przecież to mordercza bestia! Już pierwszy lot na Lasanwarze był przerażającym przeżyciem dla kocicy. Teraz jeszcze ma to robić, by pomagać Roksowi podczas walki. Przełknęła nerwowo ślinę.

- Nie musisz się mnie bać, wiesz? - mruknął złoty gad.

Zaki, gdy usłyszała pierwszy  raz, że smok potrafi mówić, zdumiała się. Słyszała tylko legendy, a tutaj mierzyła się z rzeczywistością. Jego niski, głęboki głos poruszał powietrzem, jakby sam w sobie był zaczarowany.

- Wiem… - odparła Zaki, przełykając głośno ślinę. Za głośno, jak na jej gust. - Po prostu…

- Boisz się latania, obawiasz się, że spadniesz, prawda? - Na pysku Lasanwara pojawił się przerażający grymas i kocica zdała sobie sprawę, że smok się uśmiecha. - Tak samo, jak boisz się mnie, obawiasz się, że cię skrzywdzę. Mamy chwilkę czasu. Mogę ci pokazać, że lot to naprawdę przyjemne uczucie. Weź Roksa, na ten przykład. On ma lęk wysokości.

Rox? Lęk wysokości?! Zaki wytrzeszczyła oczy. Przecież ten facet nie boi się niczego! Wdrapał się w środku nocy na najwyższą wieżę w mieście przez okno, praktycznie na ślepo wchodząc na jej dach! Że on niby boi się wysokości?!

Smok pogonił kocicę. Ta otrząsnęła się w końcu z zamyślenia i wskoczyła na jego grzbiet. Zaki przygotowała się mentalnie.

Gdy siedziała tutaj przedtem, przed Roksem, Lasanwar wystrzelił w niebo niczym bełt z kuszy, nie dając jej nawet chwili na ochłonięcie, nie zdążyła nawet pomyśleć, jakie to niesamowite. Leciała na nim przez… chyba kilka minut. Musiała skupić się na czekającym ich zadaniu. Poza tym, była przerażona, w końcu siedziała na mistycznej bestii.

A ta bestia teraz zaprosiła ją na swój grzbiet. Zaki musiała chyba oszaleć, żeby się zgodzić!

Lasanwar skoczył w niebo, jednak nie tak zabójczo, jak wcześniej. Unosił się spokojnie, dając kocicy czas, by ochłonęła. Smok zaczął krążyć nad miastem. Wiatr szarpał jej niedługie włosy oraz ogon, koszulka powiewała.

- Wspaniałe, prawda?

Zamyślona Zaki teraz dopiero dostrzegła, że Lasanwar patrzy na nią uważnie, nie zwracając wcale uwagi na to, gdzie leci. A zaraz wbije się w zamkową wieżę…!

Widząc panikę w jej oczach, Lasanwar zaśmiał się i - wciąż nie patrząc - minął wieżę o metr.

- Nie musisz się obawiać. To swego rodzaju szósty zmysł. Zawsze wiem, gdzie lecę

- Dlaczego… mi to pokazujesz? - zapytała Zaki. - Nawet mnie nie znasz.

- Przyjaciele Roksa są moimi przyjaciółmi. Jesteś przecież jedną z nas, Zaki. Dlaczego miałbym ci odmówić tej przyjemności? - Urwał na chwilę. - Nadchodzą. Od strony gór.

Faktycznie, Zaki dostrzegła morze niebieskich strojów żołnierzy.

- Naszych trzeba chyba jakoś powiadomić - mruknęła.

- Tak jest! - zaaprobował Lasanwar.

Ponad miastem rozległ się ogłuszający, smoczy ryk.

Wszyscy popatrzyli w niebo jak jeden mąż. Rox, Dragon, Iwami, Eangel przez okienko w celi… Wszyscy wiedzieli. Zaczęło się.

Dragon popatrzył na zebraną, niemałą już grupę obrońców miasta. Popatrzył wymownym wzrokiem na Iwami. Zrozumiała. Wraz wyciągnęli swoje miecze.

- Bandyci! - ryknęli. Odpowiedział im ogłuszający okrzyk armii, w której byli i ludzie, i koty.

Rox biegł niczym szalony. Kierował się w stronę katedry. Potrzebował dobrego wglądu na sytuację. Gdzie był Mukago? Musiał być gdzieś przy swojej armii, to logiczne.

Na dłoniach miał już nałożone rękawice. Wspinał się krótkimi, szybkimi skokami po ścianie, zbliżając się do szczytu wieży.

Zielona fala uderzyła w nią jakieś dwa metry niżej. Rox przeraził się, jednak nie przestał wdrapywać się coraz wyżej. Przez kilka chwil wieża stała jeszcze nieruchomo, jednak potem zaczęła się przechylać. Akurat w przeciwnym kierunku, niż Rox wisiał. Wrzeszcząc w panice, wspinał się dalej po upadającej wieży, po krótkim czasie zaczął już normalnie po niej biec. Przemierzył na niej kilka metrów, po czym rozległ się niewiarygodny huk, gdy budowla upadła. Pęknięty już dzwon zajęczał żałośnie po raz ostatni w swym życiu. Dach katedry nie miał najmniejszych szans na przetrwanie; deski runęły w głąb budynku wraz z kamieniami wieży. W powietrze wzbiła się gigantyczna chmura pyłu. Rox zeskoczył w ostatniej chwili na posadzkę. Od razu skulił się i osłonił głowę, ale nic na niego nie spadło. Odczekał kilka sekund, po czym podniósł się błyskawicznie, starając się nie oddychać wiele przez ten pył. Kaszlnął, urwał rękaw swojego podkoszulka i przyłożył sobie do ust i nosa, traktując go jak filtr. Rozejrzał się. Wnętrze katedry było doszczętnie zniszczone.

- GLORIA! - wrzasnął, przerażony. Zero odzewu. - GLOOOORIAAAA!

Nic, tylko spadające jeszcze z dachu deski w ogóle jeszcze utrzymywały chłopaka w przeświadczeniu, że czas nie stanął w miejscu. Gdzie ona jest, gdzie jest Gloria?! Bogowie, jeśli istniejecie, chyba nie pozwolilibyście jej umrzeć?! Nie tu, nie tak! Nie z jego winy! Gdyby się przecież nie wdrapywał na tę wieżę…

Zagryzł mocno wargi, zacisnął wolną dłoń w pięść. Mukago jest już blisko. Zapłaci swoją krwią za zniszczenie tej katedry! Miejsca, które on, Rox, mógł nazwać swoim domem!

Cień pojawił się nad nim, chłopak popatrzył w górę, dostrzegając Lasanwara.

- Rox?! - wykrzyknęła Zaki. - Gloria?!

- Gloria zaginęła! - odparł Rox. - Zaki, Las! Przetrząśnijcie te gruzy! Ona musi tu gdzieś być, po prostu musi…!

- Wiesz przecież, że to niemożliwe. - Lasanwar wylądował na wolnym miejscu na posadzce.

Rox popatrzył na niego lodowatym, morderczym wzrokiem.

- To był rozkaz, Las.

Smok popatrzył na niego, zdumiony. Rox nigdy wcześniej nie wydał nikomu rozkazu. Teraz jednak coś w nim pękło. Lasanwar dostrzegł tę zmianę. Sam nie wiedział, czy powinien się z jej powodu cieszyć, czy też martwić…

- Tak jest! - odpowiedział jednak niemal natychmiast. - Zaki!

Oboje zabrali się do roboty. Rox tymczasem wyszedł z katedry. Ruszył w stronę bramy. Przecież Mukago specjalnie go prowokował. Nie będzie problemu, żeby go znaleźć.


Zakotłowało się.

Eangel popatrzył na drzwi celi. Spokojnie położył dłoń na kolbie rewolweru.

Nie zabijajcie, powiedział Rox. Wampir uśmiechnął się lekko. Jak tam sobie szef życzy.

Do środka wpadło dwóch przeciwników. Pierwszy był uzbrojony w miecz…

A drugi dzierżył w rękach karabin samopowtarzalny. Eangel rozpoznał w nim Mosin-Nagant z czasów drugiej wojny światowej. Serce podeszło mu do gardła. Mógł zrozumieć tutejsze muszkiety i samopały, w końcu to jeszcze był naturalny moment rozwoju broni palnej. Ale nie ten karabin! Skąd się tu wziął?!

To jednocześnie stawiało przed nim drugie, chyba jeszcze bardziej przerażające pytanie. Gdzie podziewał się Mukago przez ostatnią dobę?

Nie miał czasu na wahania. Uzbrojony w karabin oponent już przymierzył się do strzału. Eangel nie mógł pozwolić, by zranił monarchów.

Nie wiadomo skąd, pojawił się nagle przy obu swych przeciwnikach. Palcem zablokował lufę karabinu, drugą dłonią wyszarpał z kabury broń i oddał strzał w kolano miecznika. Ten wrzasnął i upadł. Z kolei karabinier, zaaferowany, nacisnął spust. Mechanizm eksplodował, rozrywając mu dłoń na strzępy i powodując znaczne obrażenia głowy. Jeśli jeszcze żyje, to prawdopodobnie wkrótce skona. Trudno, Eangel nie miał teraz czasu (ani możliwości, czy też ochoty), by się nim zajmować. Poza tym, technicznie, to on go nie zabił. Sam nacisnął spust. Trochę szkoda było mu niszczyć broń, bo mogła mu się przydać, lecz przecież nie będzie po niej płakał. Podbiegł do uwięzionych i chyba nawet przerażonych władców. Nie miał klucza do kajdan, nie miał też czasu. Kilkoma strzałami uwolnił więc oboje. Przeładował rewolwer, wciskając pociski w bębenek. Pozostało mu ich jeszcze dwanaście. Równe dwa przeładowania.

- Teraz już możemy się stąd ruszyć? - zapytał Kazadan.

- Musimy. Będą chcieli was zabić. Trzymacie się mnie.

Trzymając wysoko rewolwer, wychylił się zza progu, nie dostrzegając jednak nikogo. Odwrócił się błyskawicznie, nie pozwalając zaskoczyć się ewentualnemu przeciwnikowi, lecz i tutaj nikt się na niego nie czaił. Dłonią pokazał podążającą za nim parą, żeby szła za nim. Ostrożnie, lecz żwawo szedł do przodu, sprawdzając każdy kąt. Wszedł po schodach i rozejrzał się. Dostrzegł czterech przeciwników. Uniósł broń, lecz niewystarczająco szybko.

Kule przesiekały go raz po raz, krew tryskała na wszystkie strony. Eangel upadł bezwładnie z kilkunastoma dziurami, nie zdążając nawet zastanowić się, kiedy nauczyli się tak dobrze używać tych cholernych karabinów z czasów drugiej wojny…

Anela i Kazadan wpatrywali się w zwłoki mężczyzny z przerażeniem. Właśnie opuściła ich ostatnia nadzieja. Żołnierze podeszli bliżej, powoli wsadzając nowe magazynki do karabinów. Patrzyli się na przerażonych władców z wyniosłymi uśmiechami, wiedząc, że przyniosą im koniec…

Eangel, znów korzystając ze swoich wampirzych umiejętności, pojawił się przed żołnierzami. Wyrwał najbliższemu karabin z rąk, uderzając go jego kolbą od dołu w głowę. Zakręcił bronią młyńca i uderzył kolejnego w bok głowy, pozbawiając go przytomności. Błyskawicznie uderzył z góry, celując w karabiny pozostałych dwóch i strącając je w dół. Zdążył w ostatniej chwili; pociski wbiły się w kamienną posadzkę, nie robiąc Kazadanowi i Aneli żadnej krzywdy. Obaj natychmiast odsunęli się i wycelowali w wampira, przerażeni.

- Jak… ty… - wymamrotał ktoś. Długo, długo później Eangel stwierdził, że był to najprawdopodobniej Kazadan.

- Mnie naprawdę trudno zabić. A już z pewnością wy nie jesteście w stanie. - Uniósł karabin. Natychmiast otrzymał dwa strzały w klatkę piersiową, lecz teraz nawet nie zwrócił na niej większej uwagi, prócz zatrzymania się na sekundę, jakby kontemplował, co przed chwilą się stało. Tamci naciskali spust raz po raz, z przerażenia zupełnie zapominając o zarepetowaniu broni. Rany Eangela zagoiły się w ciągu kilku sekund, wyrzucając z jego ciała zmiażdżone przez uderzenie w jego kości i narządy wewnętrzne ołowiane kulki. - Naprawdę mnie denerwujecie, panowie.

- To potwór! - wrzasnął jeden z żołnierzy. - Nieśmiertelny potwór!

- Tak - odparł spokojnie Eangel, zbliżając się do nieszczęśników powoli, krok po kroku. - Jestem potworem. Jeszcze wczoraj nigdy bym się do tego nie przyznał… Ale jest ktoś, który wie, kim jestem i, zamiast mnie znienawidzić, jak wszyscy, wciąż mi ufa. Cholera, ma mnie za swojego pieprzonego przyjaciela! Jeśli więc on wierzy, że to, czym jestem, nie ma znaczenia na to, kim jestem… - Kolejny krok. I kolejny. - Jestem z nim. Do samego, cholernego końca. Przeżyłem ponad pięćset lat i pierwszą osobą, która potrafiła dać mi odrobinę wiary w siebie, odrobinę nadziei… jest osiemnastoletni chłopak. I wiecie co? - Ostatni krok. Stanął już przy żołnierzach, drżących z przerażenia. - Ten osiemnastoletni chłopak oszczędził wasze nędzne życia, czego ja bym nie zrobił. Wynocha. Już.

Obaj puścili broń i w ciągu sekundy ich nie było. Eangel uśmiechnął się pod nosem. Popatrzył na Kazadana i Anelę, gestem kazał im podążać za sobą.

Podniósł z podłogi swój rewolwer, który upuścił pod wpływem ostrzału, schował go do kabury. Szybko jeszcze zebrał trzy dodatkowe magazynki do Mosin-Naganta i schował je w wewnętrznej kieszeni swojego płaszcza. Ostrożnie wyszedł z budynku, rozglądając się uważnie w każdą stronę. Nie dość, że nie dostrzegł żadnego niebezpieczeństwa, to ulica była niewiarygodnie opustoszała. No tak, w końcu wszyscy, którzy byli w stanie, ruszyli do obrony miasta. Srebrnowłosy miał nadzieję, że Dragon i Iwami sobie poradzą.

Rozległ się niewiarygodny wręcz huk. Cała trójka momentalnie zwróciła wzrok ku zniszczonej już katedrze.

- O bogowie… - wyszeptała Anela.

Eangel patrzył na ten widok, tę orgię destrukcji, jak oniemiały. Tam planował się skryć, w końcu katedra była dobrym obiektem do obrony i miała kilka niezłych, zapasowych wyjść, o których Rox i Zaki mu opowiedzieli. Wampir zastanowił się przez sekundę, po czym postanowił, że i tak tam zawędrują.

- Chodźcie! Szybko! - wykrzyknął, ruszając w stronę katedry, a para zaraz za nim. Lasanwar przemknął nad nimi, zatrzymał się na chwilę nad zniszczonym dachem, po czym wleciał do środka przez niego. Minutę później Eangel dostrzegł maszerującego w jego stronę Roksa.

- Co się stało?! - wykrzyknął do niego, gdy ten był wystarczająco blisko, by mógł go usłyszeć.

- Mukago, a niby co innego? - warknął wściekły Rox. - Zniszczył wieżę, ta pogrzebała Glorię. Lasanwar i Zaki już jej szukają. Pomożecie jej.

- My? - zdziwił się Kazadan.

- Teraz ja tu rządzę. - Rox popatrzył na niego morderczo. - Tak, wy. Cała trójka.

- Tak jest! - odpowiedziała Anela, ku zdumieniu Eangela i Kazadana.

- Co planujesz? - zapytał Eangel.

- Znajdę drania i pootwieram mu kilka tętnic - syknął Rox.

- Wysłałeś zwiad do szukania kogoś, kto… - Eangel miał zamiar powiedzieć: `…nie miał żadnych szans na przeżycie`, lecz, widząc wzrok przyjaciela, wstrzymał się. - Czy Lasanwar i Zaki nie będą ci potrzebni na niebie? - zapytał zamiast tego.

- Jeśli będzie trzeba, poradzimy sobie i bez nich. Patrząc na twoją broń, i tak Las mógłby oberwać od tamtych, skoro mają takie wyposażenie. - Rox zmełł przekleństwo. - Na gwałt potrzebny nam mag Szarych Słów w drużynie. Słowo daję, jeśli Carthan cały ten czas, kiedy byliśmy w Merdawn nic nie zrobił z rozkazu Amvidy, to się wścieknę.

- Bardziej wściekły już chyba nie będziesz. - Eangel odwrócił się od przyjaciela. - Powodzenia z Mukago, szefie. Drużyna, biegniemy do katedry, jazda!

Rox uraczył go tylko jednym, ostatnim spojrzeniem, po czym powrócił na swoją trasę, prowadzącą go wprost ku bramie.

- Szefie - mruknął sam do siebie pod nosem. Prychnął.


Wrota były wysadzone w powietrze.

Dragon nie wiedział, kto i kiedy to zrobił, ale fakt faktem, nie stanowiły dla nich teraz żadnej ochrony. Armia Mukago była już bardzo blisko. Napięcie sięgało zenitu. Wszyscy byli przerażeni jak diabli. Wiedzieli, że będą umierać. Że prawdopodobnie Rissor upadnie.

Jednak nie mogli zapomnieć słów Roksa, człowieka, który towarzyszył im ostatnie cztery miesiące. Są w stanie to zrobić.

Plan Ruby. Krwawy kamień. Rox dobrze wiedział, do czego to doprowadzi, pomyślał Dragon.

Będą bronić się w mieście, ustalił z Iwami. Tutaj mają z nimi największe szanse, będą robić partyzantkę w wąskich uliczkach. Koty znają miasto jak własną kieszeń, wiedzą, gdzie się skryć i gdzie robić zasadzki. Taki był plan.

Potem okazało się, że prócz pięciu setek uzbrojonych w muszkiety, było tam też dobrych trzystu gości, którzy dzierżyli Mosin-Naganty. Dragon momentalnie zwątpił we wszystko, co do tej pory ustanowili.

Armia stała już przed nim. Kilkunastu zdołało się rozbiec i zniknąć w uliczkach Rissor, ale cała reszta stała w równym szeregu, chcąc - i z pewnością potrafiąc - zakończyć całą tę farsę jednym atakiem.

- Muszkieterzy! - rozległ się okrzyk oficera Mukago. Pierwszy rząd strzelców przykucnął i wycelował, drugi stał wyprostowany i również gotowy do strzału. A Dragon stał sam na przedzie. Iwami była zaraz za nim, równie przerażona, jak on sam. A jeszcze z tyłu było kilkaset osób, niegotowych na śmierć, którą zaraz poniosą. Dragon złożył więc wszystkie runy tarczy, które posiadał. - Cel! - rozległo się znowu. Wiedział, że jego zaklęcia są zwyczajnie zbyt słabe, że dziesiątki obrońców miasta zginą. Uaktywnił runy. Rozkrzyżował ręce, gotów na śmierć, być może nawet swoją własną. - Pal!

Kule odbijały się od jego tarczy, a także od drugiej, o wiele potężniejszej. Dragon zaryzykował spojrzenie w bok i dostrzegł Roksa. Jego przyjaciel stał w podobnej pozycji do niego, wpatrując się uważnie w oszołomionych strzelców. Wyglądał na nieźle wkurzonego.

- Mosiny mają po jednym dodatkowym magazynku - powiedział nazbyt spokojnie Rox. - Pomogę ci ze strzelcami, ale reszta już należy do ciebie.

- Zrozumiałem - odparł Dragon.

- Na mój znak.

Rox uderzył potężnie, obszarowo. Wyszarpał jednocześnie miecz z pochwy przy pasie. Dragon zainicjował run ziemi i cisnął nim za siebie, tworząc grubą ścianę wysoką na jakieś dwa metry, która osłoni tamtych przed zabłąkanymi pociskami. Nie było to nic, czego nie dałoby się bez problemu sforsować lub zniszczyć. Z pewnością jednak zmniejszy potencjalne straty.

- Jesteś pewien, że nam się uda? - zapytał Dragon. - Co się w ogóle stało?

- Gloria. Mukago zawalił wieżę na katedrę z nią w środku. Lasanwar, Zaki, Eangel i królowie jej szukają.

Mierne szanse, że znajdą ją żywą, pomyślał ze smutkiem Mistrz Runów. Nie odezwał się jednak nawet słowem.

- Jazda - powiedział Rox.

Obaj wbili się niczym szaleńcy w sam środek armii przeciwnika, bijąc, kopiąc i tnąc tępymi stronami miecza - lub nie, ucinając niektórym kończyny i powodując rany, które nie sprowadzałyby się do śmierci. Pociski latały gęsto wokół nich, lecz Dragon trzymał się Roksa, a Rox utrzymywał tarczę na obu. Razem urządzili pogrom w szeregach wrogów, chociaż Mistrz Runów zdawał sobie sprawę, że jego towarzysz powoli słabnie, a przecież miał przed sobą jeszcze jedną, zapewne niewiarygodnie ciężką walkę i musiał przy niej zachować siły. Obawiał się tego i podzielił się tym z Roksem. A on zaśmiał się szaleńczo i odpowiedział coś, co podniosło Dragona na duchu i jednocześnie utwierdziło go w przekonaniu, że tego diabła nie da się powstrzymać:

- Byłem na wpół martwy, gdy wraz z Carthanem zabiliśmy Alhilda! Czymże jest dla mnie nędzny Mukago?!

I z tymi słowami powrócił do dalszej walki, ciągnącej się coraz to dłużej. W ciągu kilku minut jednak wszyscy strzelcy zostali pozbawieni amunicji i musieli przerzucić się na broń białą. Rox popatrzył wymownie na Dragona. Mistrz Runów zrozumiał: Chłopak zrobił swoje i musiał teraz skupić się na swym ostatnim - jak miał nadzieję - przeciwniku. Jednym, magicznym ciosem zniszczył postawioną przez Dragona ścianę. Nie czekając ani chwili, Iwami nakazała atakować, a Rox, przebijając się wzdłuż przeciwnej armii, ruszył w kierunku, w którym błysnął mu zielony miecz. Ku Mukago, który kierował się w stronę lasu.

- Powodzenia! - wrzasnął za nim jeszcze Dragon, lecz jego okrzyk utonął w gwarze bitwy, w której teraz sam grał główne skrzypce, jako jeden z Bandytów. Dostrzegł na niebie złoty kształt. Uznając, że wsparcie się przyda, zakręcił dwa kółka pięścią z wyciągniętym w niebo palcem wskazującym, wzywając Lasanwara.

Smok z ogłuszającym hukiem uderzył w sam środek pola bitwy, Zaki zsunęła się z niego, odpierając ataki przeciwników i zadając własne. Nikt nie spodziewał się tutaj smoka, więc mieli zaskoczenie po swojej stronie. Kocica szybko przebiła się do Dragona.

- Jaka jest sytuacja?! - zapytał Mistrz Runów, przekrzykując hałas.

- Eangel, Kazadan i Anela są w ruinach katedry!

- Gloria?!

- Cała niewiarygodnie pogruchotana, ale żyje! Bogowie są z nią!

Dragon już sam nie wiedział, czy faktycznie bogowie pomogli swej kapłance, czy też niewiarygodne pokłady psyche Roksa kazały jej przeżyć. Dla niego. Bo innej opcji po prostu nie uznawał.

Pierwszy raz w ciągu tej historii Dragon uświadomił sobie, jaką naprawdę ten gość jest potęgą.

Tymczasem Iwami, walcząca gdzieś z boku, natrafiła na kogoś, kogo nie spodziewała się tu zobaczyć.

- Elun…! - wymamrotała, zdumiona. - Co ty tu robisz?! Zdradziłaś nas? Zdradziłaś naszą królową!

- Nie, Iwami! To ty ją zdradziłaś, zdradziłaś wszystkich naszych władców! - Elun zacisnęła mocniej dłoń na mieczu. - To ty zasługujesz teraz na śmierć!

Iwami przełknęła nerwowo ślinę. Elun była jej przyjaciółką, ale… skoro taka jest sytuacja…

Ruszyła na nią.


  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×