Go to commentsPOCZĄTEK CZY KONIEC / Opowiadania Brama /
Text 27 of 43 from volume: Opowiadania - Brama
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2017-02-17
Linguistic correctness
Text quality
Views1816

POCZĄTEK CZY KONIEC? / Opowiadania BRAMA /


Są rzeczy, z którymi nie wiadomo co począć – sytuacje zbyt mało klarowne, z trudem poddające się opisowi. Tak wyglądają początki, kiedy nie wiadomo jeszcze jak sprawy potoczą się dalej? Tak również może wyglądać zakończenie, gdy przebieg zdarzeń tak naprawdę nie został zamknięty...

Dlatego tę niezbyt spójną historię da się umieścić zarówno na początku, jak i na końcu.

Zdawało by się, że bardziej odpowiednim miejscem jest początek, bo mówi ona o najwcześniejszych latach mojego życia, ale przecież nie od tego wszystko się zaczęło.

W domu, w którym przyszło mi zamieszkać, gdy pojawiłam się na tym świecie, traktowano mnie początkowo jak gościa.

Gościowi, gdy tylko zaczął coś rozumieć, trzeba było różne rzeczy pokazać i nazwać je. Było tego wszystkiego sporo, więc często gubiłam się w przedmiotach, słowach lub w wymaganym porządku. I tak przykładowo jakieś licho nieustannie podpowiadało mi, że śniadanie to kolacja, toteż ciągle myliłam te dwie nazwy i nie mogłam ich dopasować do pory dnia.

Okna mieszkania, które zajmowaliśmy wychodziły z jednej strony na ulicę, z drugiej zaś - też na ulicę, lecz na taką, co w przyszłości miała stać się podwórzem. Na razie, wąski chodnik biegł przy ścianie, wzdłuż domu. Czasami przeszedł nim jakiś człowiek. Intrygowało mnie to miejsce. Właściwie nie bywałam tam. Z rodzicami lub z dziadkami chodziłam tą prawdziwą ulicą, która biegła w obie strony do wiaduktów nad torami kolejowymi. W ciepłe przedpołudnia na ogół odpoczywaliśmy na pobliskich skwerach, przysiadając na ławeczkach lub koło naszego domu, sadowiąc się wprost na skarpie porośniętej trawą i resztkami włoszczyzny na zapomnianych, zarośniętych chwastami grządkach. To były miejsca cywilizowane.

Po drugiej stronie domu cywilizacja kończyła się tuż za chodnikiem - na paru drewnianych chlewikach, w których nikt niczego nie trzymał a w wietrzne noce ich drzwi łomotały o drewniane ściany.


Dalej rozpościerała się rozległa pusta przestrzeń przecięta wojskowymi drewnianymi kozłami i drutem kolczastym. Poza nią zarysy chaotycznie rozmieszczonych

budynków rozpływały się w zamglonej perspektywie. Były tam dwa bagna

oddzielone od siebie kościołem, cmentarzami i biegnącą między nimi drogą polną, a za nim, na horyzoncie las przecięty szosą i rozwalone bunkry przy szosie.

W mroźną zimę ta przestrzeń dziwnie skracała się. Zamarznięte bagna pozwalały przejść suchą nogą tam, gdzie w pozostałe pory roku trzeba było nadkładać drogi. O ich obecności świadczyła tylko stercząca gdzie nie gdzie zeschła trzcina. Polną drogą też chodziło się łatwiej, ponieważ nie rozmiękała. W takich warunkach las jakby zbliżał się do naszego domu i wciągał go w nieznaną przestrzeń nie należącą już do miasta.

To zjawisko budziło we mnie uczucie grozy. Potęgowało je dodatkowo żółtawe światło elektryczne sączące się ze słabych żarówek, których używano dla zmniejszenia zużycia prądu. Była to jakaś straszna, marnie oświetlona, czarno-żółta wyrwa.

W takich okolicznościach okna wychodzące na tamtą stronę wieczorami musiały być szczelnie zasłonięte. Czułam, że przestrzeń ta w żadnym wypadku nie może pozostać otwarta i powinna być jak najszybciej w jakiś sposób od nas odcięta. Byłam jednak za mała na to, by swoje odczucia jasno sprecyzować.

W zimowe dni czułam się trochę lepiej. Przykryty białą płachtą śniegu las wydawał się mniej groźny. Kojarzył się z zaprzęgniętymi w konia zgrabnymi saniami, które czasami pojawiały się na szosie i sunęły w stronę miasta, pobrzękując dzwoneczkami przy końskiej uprzęży. Wyprostowany woźnica, trzymający w rękach lejce wyglądał na człowieka całkiem zadowolonego z siebie. Droga szosą przez las nie przerażała go.

Moje lęki dziwiły i denerwowały dorosłych. Chyba nie bardzo rozumieli je.

- Czego ty się boisz? - pytała mama.

Nie wiedziałam co na takie pytanie odpowiedzieć? Odpowiedź, że niczego się nie boję byłaby ewidentnym kłamstwem. Udawanie, że nie ma problemu niczego nie


rozwiązywało. Poza tym, liczyłam na czyjąś pomoc.

Ostatecznie postawiłam na wilka. Bajkę o Czerwonym Kapturku już wtedy znałam.

- Boję się wilka – wyznałam któregoś wieczoru.

O dziwo, spotkało się to z dużym zrozumieniem ze strony mamy i babci.

- No, tak... Wilkowi błyszczą się oczy, wyje, bywa głodny, atakuje, i w ogóle jest niebezpiecznym zwierzęciem... - stwierdziły. - Ale tutaj z lasu nie przyjdzie... Chlewiki są puste...

Chlewiki może i były puste, ale jeszcze byłam ja...

Mężczyźni problem wilka pominęli milczeniem.

Niebawem pusta przestrzeń zaczęła wypełniać się - stawiano nowe budynki. Z każdym rokiem przybywało ich, lecz wcale nie tak szybko, jak należałoby się spodziewać.

Atakujący, skaczący do gardła wilk z błyszczącymi oczami ciągle czaił się pod oknami naszego mieszkania jako nocna zmora. Moje łóżko przestawiano w różne kąty, pozwalano mi zasypiać u rodziców lub dziadków a później rozespaną przenoszono na właściwe miejsce, nie wiele jednak to pomagało. Nie pomagało też zdroworosądkowe podejście do tego problemu, obciążające za nocne hałasy ludzi. Przyniosło ono absurdalny efekt – zaczęłam wierzyć w człowieka, który zmienia się w wilka, czyli w wilkołaka. Podejrzliwie przyglądałam się domownikom. Pogrążony w poobiedniej drzemce z twarzą przykrytą gazetą dziadek mógł być przecież przebranym wilkiem. Codziennie sprawdzałam, kto w domu ma błyszczące oczy? Któregoś dnia okazało się, że to moje oczy błyszczą. Zupełnie nie wiedziałam co o tym myśleć? Z niepokojem z ukosa patrzyłam na swoje odbicie w lustrze. Stwierdziłam, że mam jakieś dziwnie duże, ciemne oczy chociaż normalnie są jasne... W nocy dostałam gorączki i okazało się, że jestem chora.

Problem wilka powoli zaczął odchodzić w zapomnienie wtedy, gdy postawiono dwa nowe budynki, dzięki czemu za naszymi oknami powstało rozległe podwórze, na które co raz częściej zaczęliśmy wychodzić. Nigdy jednak tak naprawdę ów problem nie został wyjaśniony i rozwiązany.




  Contents of volume
Comments (3)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
"Gdzieniegdzie, niewiele, coraz" pisze się razem :)

Opowieść? Jakby wyjęta z mojego dzieciństwa. Naturalnie w innej scenerii, z innego krajobrazu. Jednak odczucia identyczne :)

Serdecznie :)))
avatar
Tu Pani podaję link do podobnych, zapisanych przeze mnie wspomnień:

http://www.poezja-polska.pl/fusion/forum/viewthread.php?forum_id=3&thread_id=1720

Esej został też wydrukowany w Antologii POSTscriptum w 2016 roku.

:)))
avatar
Doskonałe wyważone pióro, pełnia władzy nad kreowanym światem.
© 2010-2016 by Creative Media