Go to commentsUwięzieni w jaskinii
Text 1 of 1 from volume: Daleko, daleko od Rzymu
Author
Genrefantasy / SF
Formprose
Date added2011-08-23
Linguistic correctness
Text quality
Views2084

Boudikka przez chwilę dochodziła do siebie po szoku, jaki wywołały spadające obok niej sklepienie i wybuch gejzeru. Poczuła, jak ktoś potrząsa jej ręką, więc szybko usiadła i spojrzała badawczo przed siebie. Tak po prawdzie, to panował dość mocny półmrok. Pojedynczy fosforyczny kamień, jaki znajdował się najbliżej niej, ledwie rozjaśniał całkowitą ciemność. Półmrok był jednak wystarczający, by mogła spojrzeć na sylwetkę człowieka, który pochylał się nad nią.

– Centurionie Boudikka, wreszcie dochodzisz do siebie – przemówił po persku Sahumon, gdyż on to był. – W ostatniej chwili uniknęliśmy oparzenia przez wybuch gejzeru. Niestety, tunel zostałzasypany.

– Co? – mruknęła Boudikka, nie rozumiejąc zbyt dobrze perskiego, ale wychwytując kilka ważnych słów. Sahumon próbował mówić wolniej, ale niewiele to pomagało. Znaleźli się w dziwnej sytuacji, gdyż najwyraźniej byli oboje uwięzieniu w kawałku tunelu i dawnej sali jaskiniowej, ale nie znali zbytnio swoich języków. Boudikka jednak szybko zaczęła analizować sytuację. Pamiętała bezczelne zachowanie Khandargyna i jak Sahumon skoczył na nią, oraz huk wystrzału gejzeru i zawalanie się tunelu. Teraz jednak wszystko wyglądało inaczej. Przypomniała sobie słowa konsula co do powitania księcia Dariusza z mieczem. Anastenes nazwałby to z pewnością „nieporozumieniem kulturowym”. To jedyne wyjaśnienie, gdyż gdyby próbowano przeprowadzić zamach na nią, to czy wielki wódz ryzykowałby własne życie i perskiego przyjaciela? W tym momencie uświadomiła sobie, że Pers uratował jej życie.

– Dziękuję. Uratowałeś mnie – powiedziała mieszaniną perskiego i łaciny, chwytając Sahumona za rękę. Pod jej dotykiem syknął z bólu. W tym momencie zdała sobie sprawę, że ręka Persa jest mokra od krwi.

– Jesteś ranny – zauważyła bystro po łacinie. – Poczekaj, gdzieś tu powinna być moja latarka, potrzebujemy więcej światła.

Boudikka w półmroku zaczęła pełzać na kolanach, szukając latarki. Znalazła ją, a także upuszczony miecz. Miecz położyła obok siebie. Białe elektryczne światło rozświetliło jaskinię. Teraz dwójka uwięzionych ludzi mogła na siebie spojrzeć bez przeszkód. Po zranionym mocno kamiennym odpryskiem ramieniu antropologa spływała krew. Boudikka zaczęła delikatnie badać jego rękę, przemawiając do niego łagodnie, by się nie bał, i wyrażając swoją chęć pomocy. Sahumon zrozumiał, gdyż choć dotyk Boudikki sprawiał mu ból, poddał się mu.

– O ile się nie mylę, masz złamaną rękę na przedramieniu i szerokie zranienie w obojczyku – oświadczyła po chwili Boudikka. Oczywiście medycyna nie była jej specjalnością, jednak legioniści rzymscy, a zwłaszcza o?cerowie, musieli przejść podstawowe szkolenie medyczne z zakresu udzielania pierwszej pomocy. – Niestety,twoje złamanie można najwyżej obecnie usztywnić do przybycia pomocy, ale ta rana na obojczyku musi być jak najszybciej opatrzona.

Boudikka zastanowiła się. Nie miała przy sobie apteczki do udzielania pierwszej pomocy – w końcu nikt nie był przygotowany na taką sytuację – ale ktoś na jej stanowisku musi szybko kalkulować. Jej płaszcz ocalał, choć nieco się podarł. To tylko kawałek materiału, a ten człowiek uratował jej życie, przez co sam został zraniony. Boudikka szybkim ruchem odpięła płaszcz, na powrót usiadła i umieściwszy latarkę na kolanach, wzięła do ręki swój miecz, którym zaczęła rozdzierać tkaninę na kawałki.

– Centurionie, co robisz? – spytał zdziwiony Sahumon, obserwując jej zachowanie. Choć spytał po persku, zrozumiała go.

– Ja pomoc ty – odparła łamanym perskim. Pers uniósł brwi ze zdumienia, lecz nic nie powiedział. Po chwili Boudikka przystąpiła do bandażowania kawałkami płaszcza rany na obojczyku. Gdy skończyła, przyglądnęła się jego przedramieniu, odpięła od pasa pochwę miecza i używając jej jako usztywniacza, zaczęła resztą płaszcza obwiązywać kończynę.

– Dziękuję – szepnął po ukończeniu zabiegu Pers.

– Nie ma za co. I tak jeszcze nie spłaciłam mojego długu.

Boudikka zaczęła rozglądać się po miejscu, w którym się znalazła. Światło latarki błądziło po ścianach, gdy centurion podchodziła do nich. Mieli dość dużą przestrzeń, pięć metrów resztek sal jaskiniowej, i trzy metry długości oraz ponad jeden szerokości kawałka tunelu. Dawne przejście do reszty komory zostało zagruzowane, ale tak, że pracując przez jakiś czas, teoretycznie dałoby się je odgruzować i poruszyć kamienie. W tym momencie z tej strony Boudikka poczuła napływającą falę ciepła. Za ścianą był gejzer – próba wyjścia tędy oznaczało ogromne niebezpieczeństwo. Boudikka zaklęła i zaczęła badać zagruzowany koniec tunelu. Znalazła kilka otworów między kamieniami a sklepieniem, ale były dość małe i na wysokości ponad dwóch metrów. Przynajmniej nie umrą z powodu uduszenia się, tlen powinien bez problemu przechodzić przez te otwory. Ale ta część wydawała się jeszcze mocniej zasypana.

Boudikka spojrzała po miejscu ich uwięzienia z ponurą miną. Nie lubiła siedzieć bezczynnie i chyba jedną z rzeczy, która naprawdę ją niepokoiła, była właśnie bezradność. A teraz nic nie mogła zrobić. Sahumon najwyraźniej doszedł do tego samego wniosku,również przyglądając się ich części jaskini – pułapki – teraz w blasku latarki.

– Musimy czekać na pomoc – oświadczył spokojnie. Najwyraźniej, jako człowiek ze Wschodu, był znacznie bardziej cierpliwy i gotowy zdać swe życie na wolę bogów. Boudikka rozumiała to – jeśli nic nie można zrobić, tylko czekać, to po co się denerwować? Tylko nie była do tego przyzwyczajona.

– Mam nadzieję, że moi ludzie prędko pośpieszą nam na pomoc. Liczę też na twoich jaskiniowych Mongołów – burknęła po łacinie, a jednocześnie uświadomiła sobie, że jeśli Mongołowie tak długo żyli w jaskiniach, które dawały im ochronę, ale mogły stanowić też zagrożenie, to ci ludzie byli bardziej godni podziwu, niż myślała. Tym bardziej należało ich objąć opieką Rzymu, dla ich dobra. I w tym momencie przyszło jej do głowy pytanie. A jeśli oni odmówią i nie zechcą tej opieki? Przecież w czasie katastrofy za nią było dwóch jej ludzi i doktor Hanuder, a przed nią, oprócz wodza, trzech Mongołów. Co się z nimi stało? Pomoc powinna nadejść lada chwila, ale nigdzie nie było słychać nawet głosów, których brzmienia przeciskałyby się między kamieniami. Czas upływał, ale nikt nie pojawiał się z pomocą. Boudikka zaczęła żywić niejasne podejrzenie, że oprócz katastrofy wydarzyło się coś jeszcze.

Próbowała rozmawiać ze swoim towarzyszem niedoli, ale było trudno, ze względu na nieznajomość języków. W pewnym momencie niespodziewanie Pers zaczął cicho śpiewać. Centurion przez chwilę miała ochotę go ofuknąć, iż nie jest to czas na śpiewanie, ale zmieniła zamiar. Ten człowiek ryzykował dla niej życie. Chroniąc ją przed spadającymi kamieniami uległ zranieniu, a teraz nie poddawał się poczuciu bezsilności i długości czekania, okazując spokój i wolę życia. Boudikka usiadła koło niego i słuchała. Próbowała zrozumieć poszczególne słowa, ale przede wszystkim wsłuchiwała się w sam śpiew.

– Przemierzam stepy porosłe trawą zieloną, a moim przewodnikiem jest stado gazeli. Przemierzam gorące pustynie, a wiedzie mnie wiatr koczowniczy. Płynę przez bezbrzeżne falujące morza za stadem radosnych delfinów. Przechodzę przez wysokie góry, a nade mną unoszą się fruwające symbole przestrzeni. Wszystko po to, by poznać świat, by ludy krain różnych zobaczyć, by zrozumieć miejsca i ludzi odległych, które bliskimi w sercu mym się staną. Któregoś dnia powrócę do was, złotych wież Babilonu z przeszłości moich snów, i opowiem o miejscach, które ujrzałem, o ludziach, których spotkałem, o zapachach, jakie odczuwałem, i o wszystkim, czego się dowiedziałem – śpiewał Pers swoją tęskną, ale i magiczną pieśń. Gdy skończył, zapadło chwilowe milczenie, ale wydawało się, że jego pieśń nadal unosi się w powietrzu. W pewnym momencie spojrzał na Boudikkę i zdrową ręką wskazał na nią.

– Zaśpiewaj coś – poprosił. Boudikka zrozumiała. Normalnie poczułaby oburzenie, że ją, rzymskiego centuriona, ktoś prosi o śpiewanie, i to w takiej sytuacji, gdy sama jest uwięziona. Ale będąc jeszcze pod czarem perskiej pieśni, uznając wciąż, że jest dłużniczką tego człowieka, który ją uratował, zaczęła nieśmiało nucić jakąś piosenkę. Zaczęła rozumieć, że gdzieś popełniła błąd. Oczywiście dowódca powinien szybko myśleć, narzucać dyscyplinę, przestrzegać regulaminu, a wojownik taki jak ona powinien umieć też wydawać szybkie rozkazy i umieć władać bronią – a jako Amazonka rywalizująca z mężczyznami o prestiż i szacunek, musiała być czasem gwałtowna, podkreślająca swoje prawa i przywileje. Ale życie to coś więcej niż regulaminy, formy, decyzje, rywalizacja. Była zwykłą wojowniczką, która zajęła wysoką pozycję i była gotowa niczym lwica bronić jej zębami i pazurami. Anastenes pokazał jej inny model zachowania i postępowania. Teraz siedzący obok niej Sahumon pokazywał jej za pomocą zwykłych pieśni możliwość wzajemnego zrozumienia ponadjęzykowego i przebywania w spokoju ducha w miejscu, w którym byli uwięzieni jako towarzysze niedoli. Do odkrycia i zrozumienia pewnych prawd o życiu, nie przygotowało jej wcześniej ani przeszkolenie wojskowe, ani jej kariera, ani dotychczasowe doświadczenie. Musiała je stopniowo odkrywać.

Obiecała sobie w duchu, że gdy tylko wydostanie się z tej zamkniętej podziemnej pułapki, spróbuje bardziej otworzyć oczy na inne elementy życia i być bardziej pomocna w tej misji niż tylko jako zwykły centurion.


Jest to fragment powieści `Daleko, daleko od Rzymu`

  Contents of volume
Comments (2)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Co w zasypanym wybuchem tunelu - w rzymskich czasach centurionów -

(patrz bohaterka opowieści i jej ciężkie perypetie)

robią

/jak rozumiemy, elektryczne/

latarki??
avatar
To rzeczywiście daleko,

baaaaaardzo daleko

od Rzymu

(patrz tytuł zbioru)
© 2010-2016 by Creative Media