Przejdź do komentarzyRazem z szeptem - ROZDZIAŁ III
Tekst 3 z 6 ze zbioru: Razem z szeptem
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2011-06-09
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń2228

Rozdział trzeci


- O! Nasza księżniczka wstała! – zawołał ochoczo Helios, gdy tylko zobaczył swojego zaspanego bratanka w progu jadalnio kuchni.

Adrian stanął w rozsuwanych drzwiach, pocierając pięściami wciąż zaspane oczy. Zwykle modnie ufryzowane włosy, teraz sterczały w każdą stronę na całą swoją długość i zasłaniały pół twarzy dopiero obudzonego chłopaka. Piżama w misie, która dostał od wujków na gwiazdkę, dopełniała słodkiego obrazu. Heliodor żałował, że jego podopieczny wyrósł już z okresu, kiedy był taki rozkoszny przez cały dzień, nie tylko po obudzeniu. Tylko czekał aż znów odezwie się w nim dorastająca maruda.

- Jest coś do jedzenia? – spytał, ziewając rozdzierająco i klapnął na krześle, naprzeciw wujka.

- Wszystko zjadłem – zapewnił go Helios.

- Drań – mruknął młody Zachariasz, patrząc się na niego mściwie.

- Spokojnie panowie… - zaczął Aleksander, który wciąż uwijał się przy patelni i podrzucał świeże naleśniki, które swoim waniliowym zapachem otoczyły całą kuchnię. – Zaraz będzie następna porcja. W końcu nasz mistrz musi być na siłach, jeśli chce biegać tak jak wczoraj – Mężczyzna zachichotał i uchylił się nagle, przed lecącą w jego stronę słodką bułką.

- Młody! – Architekt podniósł głos, ale nadal dławił się ze śmiechu. – Nie baw się jedzeniem.

- Bo co mi zrobisz? – spytał chłopak bezczelnie.

Obaj mężczyźni musieli przyznać, że już dawno nie widzieli ich bratanka w tak dobrym nastroju.

- Zabronię Ci jazdy na motorze – zaznaczył jego wuj, unosząc znacząco brwi. – Powinieneś dostać szlaban, za to jak potraktowałeś tego chłopaka, który uratował ci życie – Brunet wskazał na niego widelcem, patrząc się równocześnie z uwagą w oczy młodego Zachariasza.

Adrian po swojemu spochmurniał, ale tym razem zaczerwienił się raptownie, co było u niego dość nowym objawem zakłopotania. Helios ściągnął wzrok swojego kochanka, obdarzając go spojrzeniem, w którym kryło się pytanie. Aleksander uśmiechnął się jedynie tajemniczo i dołączył do towarzystwa przy stole.

- Nie mówiłeś nam wcześniej, że kolegujesz się z tym Marcinem – zagadnął Adriana sprytnie, stawiając pod nosem podopiecznego talerz pachnących naleśników z dżemem.

Aleksander doskonale wiedział, że jedynym sposobem na obłaskawienie sobie mężczyzn z domu Zacharyaszów było podstawienie przed nimi czegoś dobrego do jedzenia. W ich przypadku powiedzenia „przez żołądek do serca” sprawdzało się stu procentach i już po chwili, napychający się Adrian, był o wiele łatwiejszy do współpracy.

- Nie koleguje się z „tym” Marcinem. To on mnie lutnął… Jak mógłbym się z nim kolegować?

- Ach… To jemu w takim razie dokuczasz? – odkrył Helios, udając zaskoczenie.

- Nie dokuczam… - burzał młody, ale widząc spojrzenie swojego starszego wujka znów pokrył się delikatnym rumieńcem. – Ok… Trochę mu dopiekałem przez ostatnie kilka miesięcy, ale to dlatego, że jest tak wnerwiający. Skąd wiecie?

- Wczoraj rozmawiałem z jego mamą – wyjaśnił zaraz Aleksander. Była bardzo oporna i nie chciała nic powiedzieć. Dopiero, kiedy zacząłem naciskać, wyznała że za sobą nie przepadacie i bardzo prosiła mnie, żebym się nie wtrącał.

- To czemu się wtrącasz? – spytał Adrian, denerwując się już wyraźnie.

- Nie wtrącam.- Aleksander uśmiechnął się do niego przymilnie. – Jestem tylko ciekaw. Najpierw mówisz, że się z nim nie kolegujesz, później chcesz z nim jeździć na motorze, mimo że mogłeś spokojnie poprosić Adama o przejażdżkę – dodał jego młodszy wujek, wspominając ich znajomego policjanta, który uwielbiał sportowe potwory i miał w swoim zbiorze kilka z nich.

- Wcale nie chce! – warknął doszczętnie poirytowany Zachariasz.

- Ależ my nie mamy ci nic za złe – wtrącił się Helios. – Powiem więcej. Zaprosimy na obiad tego Marcina i jego mamę. Trzeba im jakoś podziękować.

- Cały czas nazywacie go „tego”, jakby był kimś wyjątkowo ważnym – zacietrzewił się na dobre młody. - To po prostu „Marcin”. Ok?

- Tylko Marcin, co? – chrząknął nagle Aleksander i popatrzył z nowym uśmiechem zaciekawienie na kochanka. – Dlaczego z nim konkurujesz? Przecież jesteście zupełnie inni?

- Nie. Konkuruje! – przecedził przez żeby ich bratanek, odrzucając sztuczce na talerz, aż brzdęk metalu poniósł się po cichym pomieszczeniu kuchni. – On jest tak doskonały i idealny i tak zajebiście inteligentny, że nie sposób z nim konkurować! Z takiego dzieciaka, każdy byłby zadowolony, prawda!? – krzyknął nagle Adrian i wstał gwałtownie od stołu.

Z nerwem zmiętosił serwetkę, która dotąd trzymał na kolanach i rzucił ją o śliską powierzchnie, prosto w talerz. To był właśnie moment, w którym słodki Adrian „po przebudzeniu” zmieniał się w dorastającego w trudnej rodzinie potwora.

Chłopak zdążył pokonać już drogę do wyjścia z jadalni, gdy głos jego wujka zatrzymał go w progu.

- Marcin kazał ci przekazać, że będzie miał czas około siedemnastej.

- Bosko! – warknął jeszcze chłopak i nagle trzask zasuwających się drzwi rozniósł się po całym domu, strasząc gawrony na dachu, które nagle tabunem uleciały w powietrze, poruszając zalegającym śniegiem.

Helios jedynie zmarszczył brwi nasłuchując jak drewno jego projektu skrzypi pod naporem białego puchu i znów popatrzyła swojego kochanka, uśmiechając się do niego lekko.

- Trochę za mocno – szepnął jakby karcąco.

- Następnym razem będę cisnął jeszcze bardziej – odparł Aleksander, uśmiechając się krzywo. – Ty nie miałeś ze mną litości.

- Bo byłeś starszy. Adrian to jeszcze dziecko.

- Dziecko? – zagadnął blondyn, przysuwając się odrobinę do kochanka, tak by mógł owionąć jego twarz oddechem, ale tamten nie mógł go jeszcze pocałować. – Gdybyś widział tego Marcina! Jeśli tak teraz wyglądając dzieci, to ja chce wrócić do liceum.

- Przystojny? – spytał enigmatycznie Starszy Zachariasz, intensywnie wpatrując się w usta Aleksandra, które teraz układały się wyraźnie i kusiły go jak zawsze.

- Bardzo – wymówił rozkosznie wolno mężczyzna. – Wysoki, barczysty i niewinny.

- A do tego inteligentny – zauważył Helios. – Chętnie bym go poznał.

Mocny kuksaniec, którego posłał mu Aleksander na chwile zbił go z tropu, ale już w następnej sekundzie jego kochanek całował go namiętnie i z tęsknota o smaku wanilii, tak jakby wcale nie spędzali ze sobą każdej nocy.

Aleksander swojego czasu też potrzebował wiele miłości. Jego ojciec omal nie zaprowadził go na skraj desperacji i tylko dzięki Heliosowi młody mężczyzna znów zaczął żyć. Starszy Zachariasz miał szczerą nadzieje, że jego bratanek też w końcu znajdzie osobę, która go uratuje. Oni mogli mu pomóc, starali się, ale blizny, które zadali Adrianowi najbliżsi mogły być wygojone do końca tylko dzięki miłości tej właściwej osoby.


Drzwi do łazienki też łomotnęły o framugę, wprawione w ruch silnym ramieniem Adriana. Chłopak stanął przed lustrem wpatrując się beznamiętnie w swoje odbicie.  Jego starmoszone włosy całkiem opadły na czoło chłopaka. Twarz o delikatnych rysach, teraz stężała ze złości, a w złotych oczach gorał ogień.

Kogo on starał się oszukać? Kogo zwodził? Siebie? To było beznadziejne… On był beznadziejny, jak zwykle. Po co w ogóle jego wujkowie pytali, dlaczego konkuruje i znieważa taką osobę jak Marcin? Przecież wiedzieli, że zwyczajnie mu zazdrościł. Wszystkiego. Nie tylko zapału do nauki i zdolność uczenia się. Nie tylko dobrych stopni. Moskal miał rodzinę. Taką prawdziwą rodzinę. Mimo, że jego ojciec był gdzieś w cholerę daleko, to zawsze jeszcze miał matkę. Kobietę, która się nim interesowała, i która o niego dbała. Oczywiście nie mógł powiedzieć złego słowa o swojej matce, ale zawsze miał jej za złe to, że tak podporządkowuje się ojcu, a gdy udaje jej się uciec, do następnego powrotu do tego potwora, chowa się w pokoju. Zupełnie jak tym razem.  Już wcześniej Helios zabierał ich do siebie, ale zawsze wracali do starego, bo jego matka mówiła, że to nie wypada, aby rodzina była osobno. Tylko dlaczego godziła się na to poniżanie? Adrian nie miał zamiaru teraz z nią wracać. Podjął decyzje już wczorajszego dnia, gdy wracali razem z Aleksandrem od Moskali. Nie chciał już dłużej tego znosić, miał osiemnaście lat i mógł decydować za siebie. Jego matka też była dorosła, też wybierała. Jeśli chciał znów wrócić do piekła i dać się zabić, on nie miał zamiaru jej w tym pomagać.

Nagle do głowy przyszłą mu jeszcze inna myśl. Właściwe to pojawiła się w nim, kiedy wpadł do przerębli. Oświeciło go wtedy, bo zobaczył całe swoje życie w jednym momencie. Myślał, że na prawdę tam zginie i niechybnie pójdzie na dół, smażyć się w czeluściach, za to wszystko, co zrobił innym. Nie chodziło już o sam fakt tego, że wiedział jak zawiódł swojego ojca, że nie mógł spełnić jego marzeń. Tak bardzo nienawiść do tego mężczyzny przyprawiła mu życie goryczą, że zaczął niszczyć wszystko na około siebie. Na przykład Marcina. Nagle zdał sobie sprawę, jak bardzo go ranił… Praktycznie tak jak jego ojciec ranił jego, przez całe, dotychczasowe życie. On, Adrian stał się swoim ojcem. Albo byłby nim na pewno, gdyby nie ta pieprzona przerębla. A później nagle pojawił się Moskal… Silny, dzielny… Uratował go bez zastanowienia się nad własnym życiem. Młody Zachariasz wiedział, że by tak nie potrafił. On nie miał nikogo, za kogo mógłby poświęcić życie. Na pewno nie za kolegów. Tych debili nie uważał nawet za znajomych. Byli, bo lepszy się nie napatoczyli, ale tak na prawdę nie mili o nim zielonego pojęcia. Marcin w tym momencie wiedział o nim więcej, niż głąby ze szkoły przez minione dwa lata. I mimo, że Moskal go nienawidził, nie zawahał się ciągnąć szalika. Mimo, że Adrian właśnie takie zachowanie nienawidził, taką bezinteresowność, to podziwiał Marcina, jak chyba nikogo przedtem. Ta myśl była dziwna, ale nie niespokojna. Była raczej naturalna i Adrian pojął, że ten podziw był w nim o wiele wcześniej, ale próbował go w sobie zwalczyć, atakując Moskala. Dlaczego bał się przyznać przed sobą, że go podziwia? Tego nie wiedział. Marcin był jak z innej bajki. Był biedniejszy, chodził w łachach i nikt go nie poważał. Zachariasz myślał, że był po prostu bezbarwny, albo upewniał się w takim myśleniu. Gdy jednak zobaczył jak go ratuje, a później jak odbija jego komentarze i traci kontrole nad sobą, zobaczył w nim innego człowieka. Tego człowieka, który tak go interesował. Dlatego poprosił o tą przejażdżkę. Jasne… Mógł skorzystać z motoru Adama, ale wolał dosiąść tego, który własnoręcznie był dopieszczony tylko przez Moskala. Chciał poznać go i spędzić z nim więcej czasu. Nawet, jeśli taka chęć byłaby szalona.


Ani się obejrzał, a już wciągał buty w przedpokoju i mówił domowinką „do później”. Jeśli chodziło o Adriana to od myśli do czynu prowadziła bardzo krótka droga. Czasami najpierw robił, później myślał, co nie zawsze wychodziło mu na dobre. Teraz jednak był tak pobudzony wizją przejażdżki i chęcią niesienia dobra, że nie chciał tracić czasu na niepotrzebne zastanawianie się. Postanowił już. Miała zamiar wynagrodzić Marcinowi to jak się zachowywał względem niego i przekonać go, że jednak jest coś wart.

Nawet nie wiedział, kiedy pokonał pięciokilometrową drogę. Pogoda była wyborna. Po wczorajszych opadach śniegu, nagle na dolinę Mietkowa wyszło słońce, i teraz raziło odbijając się od białej powierzchni. Lekki mróz, szczypał tylko trochę i Adrian zdyszany, uśmiechnięty jak głupi, stanął pod drzwiami domu Moskali.

- Dzień… - zaczął chłopak, gdy nagle drzwi otworzyły się przed nim, zanim zdążył zapukać. – Dobry. – dokończył nieskładnie, lekko zagubiony.

Na wysokości jego wzroku jednak nie było nikogo i dopiero, kiedy zniżył spojrzenie, zobaczył młodszego brata Marcina. Wpatrywał się w niego wielkimi oczami. Przypominały te, które miał starszy z Moskali, o odrobinę wyraźniejszym odcieniu błękitu.

- Bry! – odpowiedział chłopczyk i znów zamilka, bardziej wystraszony niż sam Adrian.

- Jest może twój brat?

Dziecko pokręciło złotą główką, a małe loczki zalotnie powiały na wietrze. Tylko rumieniec na policzkach świadczył o tym jak malec się wstydzi. Dziwnym trafem Zachariasz też się zawstydził, nie mając pojęcia jak postępuje się z dziećmi.

- O! Adrian… - doszedł go jeszcze jeden, znajomy głos i matka Marcina nagle wyratowała go z opresji. - Miło cię widzieć. Wchodzisz? – dodała, uśmiechając się jak zwykle uroczo.

Kobieta właśnie wycierała ręce w fartuch, próbując odczepić od siebie, przyklejoną do jej nogi Zośkę.

Zachariasz przestąpił niepewnie próg, zamykając za sobą drzwi i czując na sobie spojrzenie teraz już dwóch par ciekawskich i soczysto niebieskich oczu. Zaczynał czuć się jak w zoo albo muzeum tyle, że to on był teraz eksponatem.

- Przyszedłem do Marcina. Byłem umówiony – wytłumaczył się.

- Mój syn mówił, że przyjedziesz. Myślałam tylko, że będziesz trochę później i uda mi się skończyć dla was pierogi.

Kobieta wskazała na swój fartuch cały umazany mąką i dopiero teraz Zachariasz zauważył, że mała też jest cała biała.

- Z dziećmi jednak nie da się nic zrobić szybko.

- Wcześnie? – powtórzył za nią chłopak. – Wydawało mi się, że… - urwał spoglądając na swój zegarek i nagle zaczerwienił się jeszcze bardziej.

Przyszedł dwie godziny przed czasem. Zapomniał całkowicie, że Marcin wskazał mu godzinę i pognał jak szalony, nie zwracając uwagi na plany innych. Jak zwykle.

- Przepraszam – bąknął, nadal onieśmielony uśmiechem kobiety i natrętnym już teraz wzrokiem jej pociech. – Przyjdę później…

- Nie wygłupiaj się. Wchodź! – ponagliła go pani Moskal, zachęcając gestem dłoni.


Adrian rozejrzał się jeszcze przez chwilę, jakby obawiając się, że gdzieś z rarogu wyskoczy na niego jakiś potwór, albo wnerwiony Moskal. Zdejmując po cichu buty, ułożył je w równym rzędzie, razem w innymi. Odznaczały się kolorem i stylem. Były jaskrawo żółte i czerwone, a w porównaniu do butów Marcina o wiele mniejsze. Jego kolega musiał na czymś utrzymywać swoją wysoką sylwetkę i Zachariasz nie dziwił się, że jego obuwie wyglądało prawie jak dwa kajaki. Zastanawiało go tylko, po kim odziedziczył taki wzrost koszykarza, skoro jego matka i rodzeństwo było filigranowe.

Salon zalewało słońce, ogarniając wszystko swoim żółtawym blaskiem. W smugach światła unosiły się drobinki kurzu, które fruwały na około niczym muszki. Dzieciaki wróciły do stołu i do swoich zajęć. Mała zamiast ciasta, dostała teraz kolorowe kawałki modeliny, z których lepiła urocze mini torty. Jej brat, przeliczał właśnie zabawkowe pieniądze i gdy tylko Adrian siadł koło nich, na miejscu wskazanym przez panią Moskal, maluch uśmiechnął się do niego przymilnie.

- Pobawisz się z nami w sklep? – spytał z nadzieją Bartek.

- W sklep? – powtórzył Zachariasz, znów zaskoczony.

Chłopczyk przytaknął, podając mu cześć pieniędzy.

- Macin się zawsze z nami bawi – dodała jego siostra, układając swoją śliczną buźkę na złączonych dłoniach. – Ale teraz lepeluje motol – zaznaczyła wyraźnie zawiedziona.

- Tylko ja nie wiem czy będę potrafił – Adrian spróbował innej taktyki czując, że nie ma pojęcia jak ma się zachowywać.

Nie chciał wyjść na idiotę przed dziećmi, które były od niego o tyle młodsze, ale równocześnie coś go ciągnęło do spróbowania zabawy, w jakiej nigdy nie brał udziału. Bartek popatrzył się na niego jakby zobaczył UFO. Dziecko nigdy nie widziało, żeby ktoś nie znał zasad tej zabawy. Ich mama przecież bawiła się w nią codziennie z paniami w sklepach i jej pociechy nauczyły się tego właśnie od niej.

- To bardzo proste – zaczął chłopczyk powoli, jakby tłumaczył komuś młodszemu jeszcze od siebie. – Zamawiasz tort u Zośki, ona ci go kroi, a ja kasuje. – Wzruszył na koniec ramionami i wskazał swoja zabawkową kasę. – Tylko dawaj mi drobne, bo nie mam czym wydawać.

- No… Jak w prawdziwym sklepie. – szepnął do siebie Zachariasz, oddychając głęboko i potoczył wyrokiem po dostępnym „towarze”.

Odgarnął jeszcze tylko grzywkę, wciąż opadającą mu na czoło i zmrużył oczy zastanawiając się wnikliwie. Dziewczynka wyciągnęła w jego kierunku dłoń, nagle chwytając ją za jego własną i z uwagą zaczęła przyglądać się bransoletką chłopaka. Dotyk małych rączek poraził Adriana. Nie spodziewał się, że są takie ciepłe, takie miękkie i do tego przyjemne. Delikatnie, jakby ze stracham, mała przebierała paluszkami w paciorkach i gumkach na jego dłoni.

-  Łane są – zauważyła, a jej błękitne oczy teraz zabłysły. – Skąd masz?

- Kupiłem… Na wakacjach i w szkole – odparł niezgrabnie, skupiając się bardziej na samym dotyku.

- Są cudowne – szepnęła z namaszczeniem Zosia.

- Dziewczyńskie – skwitował jej brat, przechylając się przez stół i oglądając je okiem znawcy.

- Też bym takie kciała – dodała mała i podniosła na Adriana błękitne oczy, okalane zalotnym woalem rzęst, spod którego posyłała Zachariaszowi proszące spojrzenia.

Chłopak westchnął głęboko, sam siebie nie poznając. Lubił swoje bransoletki, przypominały mu o wielu miłych wydarzeniach i twierdził, że przynosiły mu szczęście. Jednak wzrok dziewczynki był tak słodki i tak proszący, że nie wiedział jak mu się oprzeć. Z ociąganiem zdjął jedną z bransoletek w kolorach tęczy i podał ją małej, której twarz automatycznie rozświetlił rozkoszy uśmiech.

- Mogę? – spytała jeszcze, ale ozdoba już wylądowała na jej chudej rączce.

- Jasne. Dostałem ją od wujka. Przywiózł ją ze Stanów. Z parady – wytłumaczył Zachariasz, uśmiechając się delikatnie.

- A moja siostra już ci ją podwędziła? – odezwał się głos za nimi, dochodzący od progu.

W drzwiach do salonu stał Marcin, oparty o framugę. Na jego ustach gościł lekko kpiący uśmiech, a na twarzy widniał jakby grymas rozdrażnienia. Przez czoło przechodziła pionowa kreska, gdy chłopak zmarszczył brwi. Jego dotąd szare oczy, były teraz ciemniejsze, bardziej chmurne. Zachariasza nie od razu zainteresował burzliwy wygląd kolegi. Nie miał pojęcia dlaczego, ale jego wzrok od razu przyciągnął inny obraz. Marcin stal przez nim w jakiś starych dresach i podkoszulce na ramiączkach. Spodnie, mimo że poblakłe, opinały się idealnie na biodrach blondyna i ukazywały jego mocne mięśnie nóg. Czarna koszulka, przylegała idealnie do płaskiego brzucha, powoli opadającego i unoszącego się w takt głębszych oddechów. Odsłonięte przez opadające spodnie mięśnie, falowały przy tym kusząco, a zaokrąglone bicepsy pięły się, gdy chłopak założył ramiona na piersi. Musiał przyznać, że Marcin wyglądał teraz inaczej niż w szkole. Gdyby tak ubrany, pojawił się na lekcjach, wszystkie dziewczyny byłyby jego. Adrian do końca nie wiedział, czemu poczuł lekkie ukłucie na myśl, że ktoś inny mógłby podziewać ciało Moskala, tak jak teraz robił to on. Nie wiedział nawet, dlaczego ten widok go przyciągnął. A może wiedział, czuł coś, tylko znów bał się do tego przyznać przed sobą? To, co się działo z nim przez te ostatnie kilka dni, chyba zaczynało go niepokoić. Poważnie. Nie dość, że zmieniał się w Matę Teresę, to jeszcze podziwiał kogoś, kogo tydzień temu szczerze nienawidził. I to dlaczego? Bo ten ktoś uratował mu życie – odpowiedział sobie w myślach szybko.

- Mała, co się mówi? – zagadnął dziewczynkę jej brat, podchodząc do stołu.

Zachariasz mógł teraz obserwować jak wygląda to idealne ciało prowadzone w ruch. Wyglądało tak samo dobrze. Za dobrze, bo Adrian nagle nie widział gdzie podziać oczy.

- Dziękuje – rzuciła w jego stronę dziewczynka, zapatrzona w swój prezent.

- Nie ma za co – odparł brunet.

- Jesteś za wcześnie – odezwał się w końcu Moskal w kierunku sportowca, a ton jego głosu był tak stalowy, że Adrian z trudem powstrzymał nieprzyjemny dreszcz.

- Wiem. Proponowałem twojej mamie, że przyjdę później, ale zaprosiła mnie do środka.

- Zupełnie nie szanujesz czasu innych, co? – spytał go blondyn i nie czekając na reakcje kolegi, skinął na niego głową. – Choć na górę, zanim te potwory całkiem cię oskalpują.

Marcin czuł wzrok bruneta na sobie, gdy wchodzili po wąskich stopniach na poddasze. Był wściekły, choć sam nie wiedział. Zachariasz lekceważył wszystko i wszystkich, i jak zwykle czuł się panem sytuacji. Chociaż czy w tej materii mógł być zaskoczony? Adrian raczej nie zmienił się przez jeden wieczór i przyszedł tutaj tylko po to żeby go wykorzystać. To wzmagało w Marcinie jeszcze większą złość. Chłopak miał nadzieję, że nie tylko skończy ostatnie poprawki motoru, ale i zdąży się wyszykować. Chciał w końcu wyglądać jak człowiek, pokazać Zachariaszowi, że też może być modny i bezczelny. Zamiast tego przywitał go w łachmanach pobrudzonych smarem. Adrian za to wyglądał jak z okładki. Pierwsze rzuciły się Marcinowi w oczy nowe buty od Nike. Chłopak miał na sobie turkusową bluzę, obcisłą szara koszulkę z logo pasującym do butów i czarne rurki. Wyglądał zabójczo. Nawet jego własna matka szczerzyła się jak najęta do tego chłopaka. Moskal cieszył się tylko, że Karolina nie wróciła jeszcze ze szkoły, bo obsiadłaby Adriana jak muchy lep. Marcin czuł się przy tym chłopaku znów tak wyblakle, tak beznadziejnie, że zaczynał wrzeć za każdym razem, gdy te myśli do niego wracały.

Otworzył z rozmachem drzwi do swojego pokoju, wpuszczając Adriana do siebie. Chłopak przeszedł próg i nagle stanął. Przez chwilę myślał, że znajdzie się w nudnym pokoju kujona, ale to przerosło wszystkie jego wyobrażenia. Spory pokój na poddaszu zajmowało tylko parę naprawdę potrzebnych sprzętów. Spore łóżko, a właściwe materac rozłożony na podłodze, biurko pod samym oknem, które zajmowało sporą część dachu. Dopełniał to rozłożysty fotel, zaraz przy kominku i regale z książkami. To jednak nie przyciągnęło uwagi Zachariasza. Jego wzrok teraz śledził piękne linie gitary elektrycznej, która w promieniach słońca błyskała zalotnie czarnym lakierem. Była piękna. Idealna niemal. Jej cudne kształty, ustępowały tylko ciągowi płyt kompaktowych, ustawionych na dwóch, ogromnych regałach ciągnących się wzdłuż ścian.

- Nie mówiłeś nigdy, że jesteś członkiem jakiegoś zespołu rokowego – szepnął Adrian niepewnie wchodząc w głąb pomieszczenia.

Odwrócił się zaskoczony do Marcina, który właśnie zamykał za sobą drzwi. Blondyn oparł się o nie, lekko zbity z tropu zachowaniem kolegi.

- Nigdy nie pytałeś mnie o nic, pamiętasz? – odpowiedział pytaniem, uśmiechając się prawie gorzko. – I nie jestem członkiem zespołu. To gitara mojego ojca, z czasów młodości. Ja nie umiem grać, nie mam słuchu.

- Jednak lubisz muzykę? – zagadnął Zachariasz, podchodząc bliżej instrumentu.

- Ogromnie. Odpręża mnie.

- Mogę? – spytał nagle Adrian, wskazując na gitarę.

Marcin otworzył już usta by odpowiedzieć, ale nagle zawahał się. Na gitarze nie grał nikt prócz jego ojca, nikt inny również jej nie dotykał. Była bardzo cenna i stała w pokoju Moskala, bo on dbał o jej elektronikę i konserwacje. Nie była grana chyba wieki i Marcin pomyślał w następnej sekundzie, że chętnie usłyszałby jak brzmi.

- Umiesz grać? – spytał asekuracyjnie, gdy sportowiec wziął instrument w ręce.

Wydawało się, że wypadnie z jego drobnych rąk, jednak zaraz długie palce chwyciły ją odpowiednio i wydobyły z niej pierwszy, przepiękny dźwięk. Przełączył na piecu włącznik i spod jego palców posypały się kolejne harmonijne nuty.

- Chyba umiem grać – zawyrokował Zachariasz z zadziornym uśmiechem i przysiadł na fotelu, nie przestając podrażniać instrumentu delikatnymi uderzeniami.

Wyglądał teraz jakoś inaczej… Delikatniej? Nie było w nim hardości, ani tej durnej dumy. Włosy lekko zakryły mu twarz, przymknął oczy. Rysy nagle złagodniały, usta ułożyły się w dwa rozkoszne płatki, pogwizdujące do granej melodii. A place… Palce śmigały po strunach jak marzenie, całkowicie nimi władały wydobywając coraz to szybsze i ostrzejsze brzmienia. Nagle Adrian otworzył oczy i popatrzył na kolegę, spod rozwichrzonej grzywki. Jego wzrok był tak intensywny i tak natarczywy, że Moskal nagle oblał się niekontrolowanym rumieńcem. Było w tym coś dziwnego. Jakaś pasja, jakieś poświecenie, które wychodziło w każdego artysty w momencie tworzenia. Złote oczy śledziły każdy ruch i każdą rysę twarzy Marcina, jakby z niej odczytywały nuty, a melodia nagle zaczęła odzwierciedlać buzujące w blondynie uczucia. Zupełnie jakby Adrian potrafił je z niego wyciągać.

I tak samo nagle jak chłopak zaczął, również przerwał. Wpatrywał się teraz w Marcina lekko zmieszany, jakby przed chwilę dał się porwać nie tylko muzyce.

- Przepraszam… - zaczął, odkładając ostrożnie instrument. – Nie mogłem się powstrzymać. To świetny sprzęt.

- Jeden z lepszych – przytaknął mu Moskal, nie zupełnie wiedząc, co przed chwilę miało miejsce. – Nie słyszałem, żeby ktoś tak grał… Nie miałem pojęcia, że tak potrafisz.

- Nie pytałeś – przedrzeźnił go Adrian. – Uwielbiam muzykę. To była moja kompozycja. Zastanawia mnie tylko jedno – jest nastrojona.

- Strojenie to banał. Podłączasz gitarę do odpowiedniego urządzenia i właściwe stroi ją komputer. To potrafię – wytłumaczył mu Moskal, przysiadając na krześle nieopodal. – Co lubisz słuchać? Pewnie jakieś techno bez ładu i składu?

Adrian prychnął pogardliwie, patrząc na blondyna powątpiewająco.

- Chyba żartujesz. To badziew – odparł z wyraźnym obrzydzeniem. – Wszystkie głąby tego słuchają w szkole.

- W tym twoi, cudowni koledzy – zaznaczył Marcin, opierając łokcie na oparciu krzesła i nachylając się lekko w stronę kolegi.

- To nie są moi koledzy. Znajomi – poprawił go Zachariasz, znacząco unosząc brwi. – Nie uratowaliby mnie z przerębli. Baliby się, że umoczą sobie nowe tenisówki.

- To podziękowanie? – zagadnął go kolega i tym razem uśmiechnął się odrobinę nieśmiało.

Adrian jedynie wzruszył ramionami i wstał energicznie z fotela. Tym razem wolnym krokiem zbliżył się do regałów z płytami. Powiódł palcem po deskach półek i kilku grzbietach plastikowych opakowań. Marcin miał zaskakująco dobry gust, jeśli chodziło o muzykę. Tytuły płyt oscylowały między jazzem i bluesem po najbardziej twardy i czarny z metali. Był tutaj cały przekrój najmniej stu lat przemysłu muzycznego i Adrian nie miałby nic przeciwko spędzeniu w tym pokoju wieków. Tylko po to by przesłuchać wszystko to, co oferowała mu biblioteka muzyczna Moskala.

Nagle jego palec zatrzymał się na jednej z płyt. Wyciągnął ją energicznie, odwracając się do swojego kolegi i zaskoczony aż nabrał głośno powietrza, orientując się, że Marcin jest tuż za nim. Stali teraz bardzo blisko siebie. Dzieliło ich zaledwie kilka centymetrów i Zachariasz mógł poczuć znów żywiczny zapach ciała blondyna, jego ciepły oddech na swojej twarzy. Mógł teraz zobaczyć, że oczy Marcina wcale nie są takie szare. Były właściwe jasno niebieskie, z ciemniejszymi obwódkami w około tęczówek. Adrian musiał przyznać, że były ładne… Zwłaszcza, gdy tak wpatrywał się w niego z intensywnością.

- Lubisz tą płytę? – W końcu zdołał wydusić z siebie Zachariasz i przerwał napiętą ciszę.

Moskal z ociąganiem spojrzał na okładkę, szybko czytając tytuł.

- Bardzo – wymówił powoli, z namysłem i tym razem jego głos przybrał jakieś mrukliwe nuty, wprawiając powietrze w wibrowanie.

Nachylił się nad Adrianem jeszcze bardziej, do końca nie wiedząc, co popycha go do tych kroków. To dziwne gorąco, którego wcześniej nie czuł? Czy to niecodzienne ukłucie w żołądku, gdy nagle zbliżył się do bruneta, poczuł słodki zapach jego włosów, usłyszał melodie powoli wydychanych oddechów.

- Na początku wolałem Meds. Myślałem, że ta płyta jest kiepska… - zaczął, ale Zachariasz nagle mu przerwał.

- Ale przy drugim przesłuchaniu się w niej zakochałeś?

- Przy trzecim – sprostował Moskal, wspierając się półkę i tym sposobem zawisając całkiem nad chłopakiem.

Szybszy już oddech musnął nagle policzek sportowca, a jego gardło ścisnęło się samo. Raptownie uzmysłowił sobie, że nie ma pojęcia, co ma powiedzieć, że właściwe nie wie, o czym rozmawiają. Jednocześnie wiedział, do czego zmierza. Jego własny umysł i nieposłuszne ciało, zachowujące się w niecodzienny sposób, jakby podsuwało mu rozwiązania samo.

- Myślisz, że z nami może być podobnie? – zagadnął zanim zdążył pomyśleć i powstrzymać napływające mu do ust słowa.

- Z nami? – powtórzył Marcin udając, że nie ma pojęcia o czym mówi i już miał odpowiedzieć, gdy nagle drzwi do pokoju otworzyły się ze szczękiem klamki.

Chłopcy odskoczyli od siebie jak oparzeni, prawie na końce pokoju, gdy pani Moskal weszła do środka, z tając parującego jedzenia.


Może właśnie, dlatego obiad został zjedzony z zawrotną prędkością i w kompletnej ciszy. Każdy z nich chciał jak najszybciej znaleźć się wśród ludzi. Gdyby podnieśli na siebie wzrok zrozumieliby, że obaj wyglądają tak samo. Zaczerwienienie sięgnęło uszu chłopaków, którzy czuli jak nieokreślone gorąco wstydu rozlewa się po nich niczym nieproszona fala.

Marcin przebrał się w łazience w ciuchy na motor. Nie były jakieś specjalne, ale dostał je od rodziców na minioną gwiazdkę, tak żeby mógł bezpiecznie jeździć.

Czarna skóra opinała teraz dokładnie jego ciało, błyszczała się w mdłym świetle przedpokoju. Adrian na początku prawie nie poznał Moskala w obcisłym stroju, przypominającym te, które widział na zawodach motocrossu. O ile to było możliwe blondyn prezentował się teraz jeszcze lepiej. Gdy kiwnął na Adriana, by szedł za nim, Zachariasz nie powstrzymał się zjechać wzrokiem w dół. Jego spojrzenie prześliznęło się przez szerokie barki kolegi obleczone skórą, poruszające się w takt kroków, gdy pokonywali kilka schodków na podwórko. Ogarnął jeszcze szybko węższą talię i nagle trafił na dwie krągłości pośladków. Brunet niemal zadławił się śliną, zdając sobie sprawę, na co właściwie patrzy.  Odwrócił szybko wzrok, ale obraz sprzed chwili wciąż gościł przed jego oczyma. Co się z nim do cholery działo? Nigdy nie gapił się na tyłki innych facetów. Oczywiście czasem z kolegami porównywali swoje atuty, ale teraz było w tym coś innego, coś niedobrego i wiedział, że powinien natychmiast patrzeć na Marcina w ten sposób. Miał mu tylko zadośćuczynić krzywdy, a nie nagle zacząć uważać za swojego boga. Boga o bardzo zgrabnej pupie…

Żachnął się nagle, orientując się, że Moskal otworzył już drzwi do garażu i właśnie zaczął wyprowadzać maszynę. Sportowiec potrzasnął głową, starając się opanować. Mieszane z wujkami chyba nie wychodziło mu zbyt dobrze, również oglądanie ich ekskluzywnej wideoteki pornosów.

Odetchnął głębiej, starając się wymusić uśmiech, gdy Marcin stanął przed nim, podając mu kask.

- A ty? – spytał Moskala, widząc jak zakłada kominiarkę.

- Mam tylko jeden. Będziesz z tyłu i możesz łatwiej spać, dlatego wole nie mieć cię na sumieniu – odparł, uśmiechając się półgębkiem. – Nie mów nic mojej mamie. Zabiłaby mnie.

Adrian też się uśmiechnął, dość nagle i gość przebiegle. Pomysły w jego głowie pojawiły się szybciej niż prędkością światła.

- Nie powiem… - odpowiedział bardzo wolno, rozciągając usta jeszcze szerzej tak, że ogniki nawet ogarnęły jego ciepły odcień oczu. – Ale chcę coś w zamian.

Marcin pomyślał na początku, że się przesłyszał i szybko zamrugał powiekami.

- Słucham? Jeśli chcesz mogę cię w ogóle nie zabierać.

Tym razem Adrian nie wytrzymał i całkiem parsknął śmiechem.

- Głupek! – zachichotał jeszcze raz, nie mogąc się powstrzymać, gdy sroga mina blondyna pogłębiała się jeszcze bardziej.- Chciałem tylko powiedzieć, że jak mam trzymać język za zębami, musisz mi pozwolić grać na gitarze codziennie.

- Jesteś chyba śmieszy – obruszył się natychmiast Marcin, zabierając kask koledze. – Wiesz ile ta gitara kosztuje? Masz kase, kup sobie taką.

- Kase ma mój ojciec, głąbie – odparł nadal śmiejąc się Zachariasz. – Prędzej ojciec stłucze mnie na śmierć, niż kupi gitarę – dodał zaraz i raptownie się zatrzymał, zdając sobie sprawę, co właśnie wychlapał.

Marcin też to zauważył i przez chwile chciał nawet coś odpowiedzieć, ale spłoszony wzrok Adriana sprawił, że powstrzymał się w ostatniej chwili. Nawet nie wiedział, czy to, co usłyszał było prawdą, czy kolejną pozą, jedna znów pojawiająca się w spojrzeniu Zachariasza odrobina strachu, podpowiadała mu, że w domu sportowca nie działo się najlepiej.

Z trudem wymusił słaby uśmiech i oddał kask brunetowi.

- Możesz grać na gitarze, ale teraz wsiadaj, bo robi się coraz ciemniej.

Adria jedynie skinął głową wdzięczny za to, że Moskal jednak nie zdecydował się pociągnąć tematu. Popatrzył z zainteresowaniem jak blondyn zasiada na motorze. W tym momencie był naprawdę innym człowiekiem. Gdy sprawdzał wszystko ze skupieniem, wydawał się być odprężony i taki… Profesjonały? Skojarzył się Zachariaszowi od razu z jakimś super bohaterem, odzianym w skórzane wdzianko, które pomaga mu ścigać przestępców na tym stalowym rumaku i ukrywa jego prawdziwą tożsamość. Ta myśl rozśmieszyła znowu, ale jednocześnie poczuł miłe łaskotanie, bo zaraz Marcin wyciągnął w jego kierunku rękę odzianą w profesjonalną rękawicę, pomagając mu wejść na potwora i usadzić się za nim.

Czy tego chcieli czy nie ich ciała znalazły się nagle bardzo blisko siebie. Adrian siedział trochę wyżej, a kształt ramy maszyny sprawiał, że musiał się pochylić.

- Nie spadnę? – spytał lekko zmieszany, gdy nagle Marcin poruszył się i sprawił, że jego kolega zjechał odrobinę w dół, ściślej przylegając do niego ciałem.

- Nie wiem – odparł Moskal, tym razem odwracając się do bruneta z zadziornym uśmiechem. – Myślisz się trzymać.

- Trzymać, he?

Adrian rozejrzał się za czymś, co przypominałoby jakikolwiek uchwyt, jednak nic nie znalazł w skąpych owiewkach motoru. Mimo to nie zdążył nawet pomyśleć, czego tak naprawdę mógłby się chwycić, a Moskal już sięgnął do tyłu, chwycił jego dłonie i zacisnął je sobie w około tali, przyciągając gwałtownie Zachariasza do swoich pleców.

- Trzymaj mocno – dodał jeszcze, klepiąc asekuracyjnie złączone na jego piersi dłonie i nie czekając na rekcję Adriana odpalił motor, ruszając ostro do przodu.


Śnieg uszedł spod opon, zasypując niskie krzaczki na podwórku i przy drodze. Maszyna wyrwała lekko do przodu, niczym narowisty koń i wybili się od razu przed wjazdową bramę. Szybkość zaskoczyła Adriana, mimo że spodziewał się tej raptowności. Nie wiedział jednak, że pęd pogoni jego żołądek i serce do gardła, sprawiając że jego wnętrzności wywrócą się na drugą stronę. Na domiar złego Marcin nie pojechał szosą. Wbił się od razu w pole, wybierając jakaś wąską dróżkę, granicę pomiędzy czyimiś działkami. Maszyna skakała na muldach ze śniegu, wybijała się niespodziewanie i jeszcze gwałtowniej uderzała w ziemie, podbijając pupę chłopaka. Wycie silnika roznosiło się echem po okolicy, gdy brnęli przez zaspy, torując sobie drogę kolejnymi podskokami, jak na prawdziwych zawodach ekstremalnego motokrosu.

Dłonie Zachariasza zacisnęły się teraz kurzowo na piersi Marcina. Jego całe ciało przylgnęło jak najbardziej do pleców blondyna. Kierowca mógł poczuć przyśpieszony i gorący oddech na swoim karku. Ze wszystkich sił próbował skupić się tylko na prowadzaniu, ale to dziwne doświadczenie, co raz odwracało jego uwagę. Było miłe… Nazwyczai miłe, a jego całe ciało reagowało na nie niespotykanie gwałtownie. Gdyby nie to, że osiągali coraz większą prędkość i Moskal musiał wracać myślami do drogi, pewnie zaczął by się niepokoić swoimi reakcjami. Teraz jedynie przykręcił ostrzej gas, gdy Adrian całkiem przytulił się do jego tyłu.

Sportowiec chyba jeszcze nigdy nie czuł takiego koktajlu uczuć. Bał się… Oczywiście, że się bał. Te strach był jednak dziwnie podniecający, mieszał się z satysfakcją i nie miał nic wspólnego z jego strachem przed ojcem. To uczucie było dobre, bo w jakiś nieokreślony sposób ufał chłopaki przed sobą. Marcin prowadził pewnie, stanowczo, a przede wszystkim umiał podjąć błyskawiczne decyzje i gdy tylko maszyna zachowywała się w jakiś nieodpowiedni sposób, jego manewr ratował ich od upadku. Gdy w końcu pierwsze niedogodności przeszły i Zachariasz poczuł, że jest mu wygodnie, zaczął powoli cieszyć się z jazdy. Jego ciało balansowało razem z Marcinem i motorem, zaczynał wyczuwać podskoki i dostosowywać do nich ruchy ciała. Wiraże, jakie wykonywali, wywoływały już teraz na jego twarzy uśmiechy, a nawet czasem krótkie okrzyki radości. To z kolei napawało w jakiś dziwny sposób Moskala dumą i satysfakcją, więc gdy obaj dostrzegli w oddali okazały dom architekta, równocześnie poczuli nikły cień zawodu.

Marcin zaparkował już spokojniej przed bramą, rozglądając się z obawą po okolicy. Jakoś nie bardzo chciał spotkać się z właścicielem domu. Opowieści, jakie krążyły o nim po okolicach nie zachęcały do bliższego poznawania. Ludzie z Mietkowa mówili czasem, że to potomek Vlada Draculi i Moskal nie był pewien, czy taki ktoś zareaguje dobrze na jazdę motorem jego bratanka. Adrian za to zeskoczył z maszyny jak oparzony, natychmiast zdejmując kask, który odkrył jego roześmianą twarz.

- Stary! – krzyknął, klepiąc Marcina mocno w ramię, gdy ten opierał maszynę na nóżce. – To było zajekurwabite!

Blondyn niepewnie przeczesał palcami włosy, ściągając kominiarkę. Uśmiechnął się tylko delikatnie, zakłopotany uznaniem i zadowoleniem Zachariasza. Chciał osiągnąć taki efekt, ale nie spodziewał się, że uda mu się to wzbudzić akurat w Adrianie.

- Miło, że ci się podobało.

- Podobało? W życiu się tak dobrze nie bawiłem. Musimy to powtórzyć!

- Powtórzyć? Nie chcę ci nic mówić, ale jeszcze dwa dni temu uważałeś mnie za najgorszego śmiecia – odparł teraz nieufnie Moskal i zachmurzył się znowu.

Sportowiec wyczuł to od razu, rozumiejąc swój nietakt.

- To nie tak, Marcin – szepnął odrobinę zmieszany i przygryzł tylko wargę, hamując się przed jakimiś głupimi tłumaczeniami. – Zaciekawiłeś mnie. To nie przez gitarę i motor. Nie rozumiem po prostu, czemu nie pokazałeś w szkole, że jesteś normalny.

- Normalny? – zagadnął go blondyn, krzywiąc się, gdy wypowiedział to słowo. – A niby, na jakiego wyszedłem? Na niedorobionego?

- Trochę… - przytaknął mu Zachariasz, również się krzywiąc, jakby to słowo miało cierpki posmak.

Moskal jednak stracił po raz kolejny cierpliwość. Wyrwał z rąk Adriana kask i nie zwracając uwagi, ani na zmieszanie kolegi, ani na rumieniec zawstydzenia, wsiadł na motor. Po chwili silnik zawył znowu, zakłócając ciszę wieczoru. Zachariasz został sam z uczuciem, że jego plan odwdzięczania się nie poszedł tak dobrze jak planował.

Chłopak westchnął ciężko, kopiąc w irytacji większą bryłę śniegu i powlókł się stronę domu.

Był zły, ale tym razem w pełni na samego siebie. Nie lubił, kiedy jego plany nie szły według zamierzeń. Nie chciał obrazić Moskala, nie tym razem i nie znowu. Nie chodziło też o bajerancki motor i odjechaną gitarę, na której miałby możliwość pograć. Oczywiście zaimponowało mu to, jednak bardziej od tych materialnych rzeczy zafascynował go sam ich właściciel. Jego charakter, zachowanie… I to dziwne ciepło bijące od jego ciała, które również utrzymywało się u Marcina w domu.

Adrian nie miał pojęcia, dlaczego Moskal w szkole zachowywał się jak ostatnia fajtłapa. Nie odpowiadał na zaczepki, dawał się poniewierać. Marcin nie chciał nikomu zaimponować, nie chciał się chwalić i tego po prostu Zachariasz nie rozumiał. Nie widział, dlaczego jego kolega nie chciał być popularny, tylko szedł w zaparte wraz z tą swoją nauka. A najgorsze było teraz to, że Adrian chciał się dowiedzieć, dlaczego taki los Moskal sobie wybrał.

Drzwi do domu jego wujka otworzyły się lekko i bezgłośnie. W domu panował jak zwykle spokój i tylko ściszone dźwięki telewizji dochodziły z salonu. Zza ich uchylonych drzwi błyskało co rusz światło, srebrną łuną rozjaśniając również fragmenty holu. Adrian nie ściągnął kurtki, a jedynie delikatnie zdjął buty, nie chcąc przeszkadzać swoim wujkom. Podszedł na placach do szczeliny, aby upewnić się że mężczyźni nie zauważyli jego obecności i nagle cofnął się, zaskoczony widokiem.

Gdy wcześniej tutaj nocował, widział ich często całujących się i tulących do siebie. Nigdy jednak nie robili tego zbyt wylewnie, zawsze udawało im się powstrzymać przy członkach rodziny. Adrian wiedział, że obaj uważali takie otwarte migdalenie się, za niegrzeczne, niezależnie, czy chodziło o pary homoseksualne, czy hetero. Teraz jednak byli sami i nieskrępowanie. Jego matka pewnie dawno spała na górze, zresztą nie wychodziła z pokoju Inie chciał nikogo jak zwykle widzieć.

Mężczyźni leżeli na kanapie, albo raczej to Aleksander leżał na niej, a pochylony nad nim Helios całował go zapamiętale. Nie zbyt szybko, ale z wystarczająca dawką desperacji, by wywołać w młodym Zachariaszu jakieś dziwne uczucia, łaskoczące go w żołądku i jeszcze niżej… Niespodziewanie „niżej”.

Barki jego wuja lśniły delikatną warstewką wilgoci. Był półnagi, a dłonie jego kochanka zagłębiały się pod rozpięte spodnie i w rytm pocałunków ugniatały również pośladki. Obaj mili półprzymknięte oczy. Adrian widział ich twarze, jak co raz wyłaniając się w srebrnej poświacie telewizora. Malowała się na nich przyjemność, wręcz obezwładniająca rozkosz, którą mógł również dostrzec ich ukrywający się bratanek. Nogi Aleksandra oplatały w pasie Heliosa, gdy ręce starszego z nich, z tęsknotą zagarniały ciało blondyna do siebie. Niespodziewanie ich ciała zaczęły wykonywać znaczące ruchy i to chyba jeszcze bardziej zmroziło młodego Zachariasza. Oczywiście oglądał filmy dla dorosłych, nie raz wykradał je z półek wujków. Te jednak nie przypominały w żadnym stopniu tego co miał przed sobą. W nich nie było uczucia, było tylko zwykłe pieprzenie dla podniety i kasy. Były sztuczne i udawane. Adrian miał przed sobą za to coś pięknego, coś ludzkiego i cudownie naturalnego zarazem. Nie było w tym nic wymyślnego. Zwykła pozycja, dwóch ciał łaknących tylko siebie nawzajem. Mimo to, chłopak widział w nich coś ważniejszego – uczucie. Czuł miłość, wypełniała całe pomieszczenie, teraz cichymi i leniwymi jęknięciami. Czuł ją w każdym pocałunku, w spojrzeniu jego wuja na spoconą twarz Aleksandra, w powolnym i uspakajającym ruchu jego lędźwi i gładzeniu rąk.

- Ubóstwiam cię… - nagle usłyszał głęboki głos Heliodora i ciszy śmiech szczęścia Aleksandra.

- A ja cię kocham – zapewnił go młodszy kochanek.

Adrian poczuł jak jego żołądek nagle zaciska się boleśnie, serce zaczyna dudnić oszalałe. Odsunął się gwałtownie od szczeliny i najciszej jak potrafił przywarł do pobliskiej ściany, modląc się by mężczyźni go nie usłyszeli.

Nagle poczuł niepokój i strach. Nie powinien ich podglądać w takiej intymnej chwili, jednak nie dlatego się obawiał. Jeszcze nigdy w życiu nie widział czegoś tak cudownego i nie sądził, że uczucia dwójki ludzi mogą być tak pomyślne. Oczywiście widział zakochane pary, jednak nigdy nie przypuszczał, że seks mógłby by dowodem bliskości i oddania. Nie w materialnym świecie, gdzie każdy robił to, bo czegoś oczekiwał – pieniędzy i nagród. Nawet jego koledzy bzykali się ze swoimi dziewczynami, bo te były w tym po prostu dobre. Adrian nigdy nie pragnął czegoś takiego, nigdy nie leciał na żadną laskę, która mogłaby chcieć go znać ze względu na bogatego ojca i samochód. On zawsze marzył o czymś głębszym, czymś bardziej odpowiedzialnym i prawdziwszym. Nie chciał być jak własny ojciec, który poślubił kobietę, tylko ze względu na jej urodę i wiek. Chciał kogoś naprawę kochać być po prostu kochanym i bardzo zazdrościł mężczyzną zza ścianą, że potrafili odnaleźć się w całym tym bałaganie.

Nasłuchując jeszcze raz czy jego obecność nie wywołała poruszenia, ruszył powoli i delikatnie na schody. Gdy zamykał oczy, pojawiała się pod jego powiekami jeszcze jedna twarz. Twarz przystojnego blondyna o niespotykanie ogromnych, szarych oczach.


Marcin wracając do domu jechał jak szalony. Łudził się, że cała złość, jaką odczuwał, wyparuje wraz ze spalanymi galonami benzyny. To jednak nie było takie łatwe i gdyby jeszcze był zły tylko na Adriana, pewnie potrafiłby uspokoić się dość szybko. To, co jednak czuł, siedziało gdzieś głębiej w jego wnętrzu. Był wściekły na samego siebie za to, że tak uciekł i za to, że zareagował tak ostro, nawet nie zauważając zmieszania kolegi. Zachariasz przecież miał pełne prawo uważać go za dziwaka i odludka, miał prawo dziwić się jego zachowaniu, skoro nawet on sam uważał je za mało normalne. W Marcinie zagrała jak zwykle duma i to głupie przeświadczenie, że jest od kogoś gorszy i musi udowadniać nie tyle innym, co sobie, że potrafi stać nad tym wszystkim wyżej. Dodatkowo myśl o tym, że Adrian mógł zainteresować się nim przez te wszystkie materiale rzeczy uderzyła mu do głowy całkowitym rozdrażnieniem. A na domiar złego znów poczuł się zbity z tropu przez ciemnowłosego,. Żałował, swojego zachowania, bo już czuł, że chciałby spotkać się z Zachariaszem częściej.

Nawet sam nie wiedział, kiedy to się właściwe stało, że był ciekaw swojego wroga. Chciał zadać mu miliony pytań, a odpowiedzi na nie łaknął jak niczego wcześniej. Przez to też był na siebie zły, bo przecież obiecywał sobie nienawidzić Zachariasza i tego, co było z nim związane.

Żachnął się, łajając się w myślach za to, że znów skręca na niewłaściwe tory. Zaczynał mieć dość, tego że ostatnio potrafił myśleć tylko o jednym. Powinien się uczuć, powinien myśleć o przyszłych studiach, o swojej przyszłości, a nie o jakimś dupku, który jeszcze niedawno chciał uczynić jego życie koszmarem.

Skręcił ostro kierownicę i wybił się na muldzie, która miała to nie szczęście stać na jego drodze. Motor uleciał kilka centymetrów nad ziemią, znoszony na bok przez wiatr i wtedy stało się coś, czego Marcin się nie spodziewał. Koło trafiło na coś twardego i śliskiego. Wszystko działo się dosłownie kilka sekund, tak że nawet szybkie reakcje Moskala tym razem nie uratowały go z opresji. Opona pękła nagle, a siła wybuchu spowodowała, że maszyna straciła całą stabilności. Chłopak poleciał raptownie wraz z całą konstrukcja, bokiem uderzając o zbity śnieg. Impet uderzenie wyrwał z jego piersi cichy okrzyk, gdy ciało chłopaka doznało ostrego kontaktu z lodem. Przez chwile ból w jego barku i kolanie jakby odebrał mu świadomość i ciemność zalała jego umysł, by już po chwili wyrwało go z tego stanu tępe buczenie wciąż włączonego silnika.


Świadomość Marcina wróciła niespodziewanie, przechwytując delikatne impulsy ze świata zewnętrznego. Rozmyta rzeczowość zdawała się mieć mleczną poświatę, gdy światło wdzierało się przez jego zasłonę rzęs. Chłopak westchnął, gotowy na nowo poddać się senności, ale nagle jakiś ruch tuż nad nim, znęcił go by otworzył całkiem oczy. Promienie słoneczne od razu straciły przyjazną miękkość i tym razem, Moskal jęknął głośniej, niezadowolony z wczesnej pobudki.

- Proszę pani… Marcin otworzył oczy – szepnął łagodnie ktoś nad nim.

Marcin jednak chciał spać dalej i to długo. Nic go nie obchodziło, że nie zdąży na pociąg. Nie miał siły myśleć, a co dopiero ruszyć się z ciepłej pościeli. Nie dziś… Fala bólu dopadła go nazbyt raptownie, wkradając się w myśli bezładnie sunące przez jego otumaniony umysł. Czyjeś dłonie podstawiły mu kubek z wodą do ust. Chłodny płyn zdawał się nieść ze sobą kilka niewyraźnych wspomnień. Ryk silnika, szczypiący mróz i przesuwające się z zawrotną prędkością zarysy oszronionych drzew. Skupił się na sylwetce, która pochylała się nad nim, z wyraźną czułością dotykając jego policzka, gdy pił. Rysy twarzy pani Moskal wyostrzyły się powoli i chłopak bezwiednie odwzajemnił jej zmartwiony uśmiech.

- Nareszcie. Już myślałam, że zamierzasz spać do wiosny – zażartowała, ale jej głos podszyty zatroskaniem rozbudził czujność Marcina.

Pani Moskal uśmiechnęła się znowu i podniosła wzrok na coś po drugiej stronie łóżka.

- Zostaniesz z nim jeszcze chwilę? Zadzwonię do lekarza, żeby powiedzieć, że się obudził i zaraz cię zmienię, dobrze?

Marcin podążył za wzrokiem matki, akurat by zobaczyć, jak Zachariasz potakuje spokojnie. Zamrugał kilkakrotnie upewniając się, że to nie majaki, a jego wzrok mimo senności jest całkowicie sprawny. Adrian nie zniknął. Nadal podpierał się dłońmi o jego łóżko, uśmiechając się do niego ni to z zadowoleniem, ni to z cwaniactwem.

- Która jest godzina? – dopytał Marcin czując się do końca zbity z tropu.

Adrian zastanowił się na chwilę, szukając zegarka, gdy jego kolega nadal rozglądał się dokoła próbując wymyślać jakiejkolwiek odpowiedzi na swój marny stan.

- Jakaś jedenasta - odparł w końcu Zachariasz, nie mogąc doszukać się nigdzie potwierdzenia.

- Wieczorem? Chryste... Czemu jest tak jasno?

- Nie, rano - odpowiedział bardziej niepewnie sportowiec. - Musiałeś poważnie rąbnąć się w tą głowę - zawyrokował jeszcze, gdy na jego twarzy odmalowało się prawdziwe zmartwienie.

- Rąbnąć? - powtórzył Marcin i jednym ruchem odsłonił kołdrę żeby wstać.

Milion bodźców przelało się przez jego ciało. Od razu zobaczył, że jest praktycznie nagi, a jego lewa kostka okryła się paskudnym sińcem, zmieniając kształty od opuchlizny. Nie wiedział czy rumieniec jaki nagle ogarnął jego dotąd blade policzki był wywołany zawstydzeniem, czy może falą gorąca, która przeszyła go wraz z bólem. Wspomnienia z wieczornej eskapady wróciły do niego z nową mocą i już po chwili wiedział, dlaczego czuł się tak jakby był zmasakrowany przez stado słoni.

- Jaki ja jestem durny... - jęknął do siebie, opadając z powrotem na poduszki.

- To miło, że wreszcie to zauważyłeś... - zaczął Adrian, ale słowa nagle uwięzły mu w gardle, gdy dosięgło go srogie spojrzenie kolegi. - Mogłeś tam zamarznąć, wiesz?

- Ciebie by to na pewno obeszło...

- Nie rób ze mnie jakiegoś pozbawionego uczuć dupka! - oburzył się nagle sportowiec i znów na chwile zamarł w zastanowieniu, które przyszło pod naporem jeszcze bardziej groźnego wzroku Marcina. - Dobrze, jestem dupkiem, ale nigdy nie życzyłem ci śmierci. Przynajmniej nie po tym jak uratowałeś mnie - poprawił się szybko.

Marcin na moment zapatrzył się w obraz za oknem, który jeszcze zakrywały resztki porannej szarówki i zadymka. Na dworze wszystko było białe, a słońce zakryte przez masywną warstwę chmur nie miała prawa dostępu do ziemi. Pogoda nie sprzyjała spacerom i wszyscy sąsiedzi pozabierali nawet psy do domów, aby chronić je przed zimnem. W pomieszczeniu i w zamieci wszystko było bardzo ciche. Moskal słyszał nawet delikatny oddech kolegi.

- Po co tutaj przyszedłeś? - spytał nagle, odwracając się znów w stronę Adriana.

- Że ja?

- Nie Święty Mikołaj - syknął jasnowłosy.

- Na Mikołaja jest już za późno - zauważył trafnie Zachariasz.

- Co ty kurde nie powiesz... Po co przylazłeś? - warknął już teraz rozzłoszczony do reszty Marcin, obijając się z nerwem kołdrą.

Adrian wzruszył ramionami patrząc się na jego desperacki gest osłonięcia ciała. Zachariasz nie miał pojęcia, po co chłopak to zrobił, gdy na wstyd było już znacznie za późno. Sportowiec miał wiele czasu, aby podziwiać rosłą i zgrabną sylwetkę swojego kolegi rysującą się pod okryciem. Przyleciał do Moskali kilka godzin wcześniej, gdy tylko mama Marcina zawiadomiła ich, że umówiona kolacja musi się trochę odwlec przez wypadek jej najstarszego syna. Adrian nie mógł powiedzieć blondynowi, że gdy tylko usłyszał te niemiłe nowiny, wystraszył się i nie wytrzymał bezczynnego czekania w domu.

- Przyszedłem pograć na gitarze - zdecydował się skłamać.

Marcin prychnął obrzucając go powątpiewającym spojrzeniem.

- Gdyby nie ty i te twoje zachcianki nic by mi się nie stało - odparł złośliwie Marcin, widząc dokładnie jak Adrian drgnął na swoim miejscu.

- Teraz to moja wina? - zagadnął cichym i złowieszczym głosem Zachariasz?

- Mój motor pewnie też jest zniszczony, co? - zawyrokował Moskal, czując jak jego złość znów niebezpiecznie buzuje pod obolałą skórą.

Jasnowłosy czuł, że znów jest o krok od wybuchu, eksplozji, która była w stanie zniszczyć kolejny raz coś cennego. Mimo to nie dbał o konsekwencje, chciał tylko zadość uczynić temu dupkowi.

- Teraz widzisz, do czego prowadzą twoje fanaberie? - dodał zaraz. - Nie dość, że mogłem zginąć, to jeszcze zniszczyłeś moje wspomnienia o ojcu.

Marcin odwrócił się znów w stronę okna, czując jak satysfakcja miło rozpływa się po jego ciele. Może nie zachowywał się chlubnie, ale właściwie bronił się, przed tym wszystkim, co reprezentował Adrian. Przecież tego wszyscy od niego chcieli, prawda? Stawiania się, złości i niepokorności. Gdy tego nie pokazywał uważany był za odludka. Mało tego! Za dziwaka i idiotę. Teraz, więc Zachariasz też dostawał to o co prosił.

Przez swoją złość Moskal nie widział, jak pięści ciemnowłosego zaciskają się na pościeli. Adrian miał zwieszona głowę, tak by ukryć mocno zagryzione wargi. Powstrzymywał się przed wszystkimi tymi obelgami, które cisnęły się na jego usta, tylko dlatego, że uważał każde słowo Marcina za szczerą prawdę. Był tego winien... Znów. Tak jak był winien stanu, w jakim znajdowała się jego rodzina.

- Twój motor... - wyszeptał wbrew sobie, słabo. - Twój motor jest w warsztacie.

- Co takiego? - zdziwił się nagle Moskal, raptownie odwracając w kierunku kolegi. - Ktoś go zabrał?

Adrian skinął mu krótko głową, nadal nie patrząc w oczy.

- Oddałeś w obce ręce mój motor!

- W najlepsze ręce - zaznaczył lekko.

- Jak możesz jeszcze narażać mnie na takie koszta! Sam bym to wszystko zrobił... - Marcin żachnął się i znów poderwał z łóżka, ale fala mdłości przytrzymała go w miejscu. - Sam bym go wyremontował! - warknął od nowa.

- Jak? Z tak poważnie skręcona kostką? Nie wolno Ci wstawać przynajmniej przez tydzień, a Adam powiedział, że do tego czasu wdałaby się rdza - wyjaśnił spokojnie Zachariasz i w końcu odważył się unieść głowę.

Moskal nie spodziewał się takiego widoku, kiedy nagle złote oczy chłopaka zaczęły badać jego twarz. W ich szeroko rozwartych lustrach czaiły się łzy i właśnie to zatrzymało kolejne pretensje Marcina, całkowicie ostudziły jego gniew. Tak, że już po chwili z jego oporów pozostał jedynie wstyd.

- Trzeba było wyklepać wgniecenie, które powstało w czasie wypadku - odezwał się jeszcze Adrian. - Tylko to. Tylko to się stało.

Marcin powoli, oszołomiony tym widokiem pokiwał głową, na znak, że rozumie. Jego dłoń jakby uniosła się sama i całkowicie bezwiednie, po za jego umysłem dotknęła policzka kolegi. Był ciepły.... Był gorący i tak bardzo, tak przyjemnie miękki, że Moskal zadrżał w jednym momencie zapominając o całym bólu. Przechylił się nawet w stronę Adriana, zagarniając jego twarz w swoje palce, pozwalając sobie by opuszki dotknęły potarmoszonej grzywki chłopaka. Kosmyki też były nęcąco aksamitne, tak bardzo subtelne, jak całe ciało szatyna.

- Przepr... - zaczął łagodniej Marcin, ale nie zdążył nawet skończyć.

Zapatrzony w niego Adrian poderwał się nagle ze swojego miejsca, wierzchem dłoni nerwowo ocierając jedną z łez, która nagle przelała się na jego policzek. Dopadł do drzwi, rzucając jakieś zdawkowe `muszę do toalety` i wypadł na korytarz. Marcin słyszał jeszcze jego szybkie kroki na drewnach schodach, gdy sam opadł na poduszki.


- Adrian coś się sta… - zaczęła pani Moskal przystając u podnóża schodów, z których właśnie zbiegł chłopak.

- Nie – rzucił szybko sportowiec nawet nie patrząc w jej stronę.

Zachariasz dopadł swoich butów, by zacząć plątać się w przedpokoju próbując zawiązać je pośpiesznie.

- Adrian… Jesteś pe…

- Nic się nie stało proszę pani. Dostałem tylko telefon z domu – przerwał jej kłamiąc na poczekaniu.

- Czyli jednak coś się stało – kobieta dodała z uśmiechem.

- Po prostu mnie tam potrzebują… Natychmiast – dodał, prostując się wreszcie i sięgając po kurtkę. – Proszę powtórzyć Marcinowi, że musiałem wyjść.

- Nie zdążyłeś mu tego powiedzieć sam?

Tym razem kobieta podejrzliwe zmrużyła oczy, patrząc się przelotnie ku górze jakby jej wzrok mógł przefiltrować ściany i sprawdzić, co się dzieje z jej synem. Policzki Adriana pokryły się jeszcze większym szkarłatem, choć chłopak myślał, że osiągnęły największy stopień purpury. To, co zdarzyło się na górze nie tylko go zaskoczyło, co… Przeraziło? Nie to nie było właściwe słowo. Nie bał się Marcina, nie bał się jego dotyku… Bał się swoich reakcji. Tego, że właściwe w tym momencie pragnąłby jego kolega go dotknął, pragnąłby popatrzył na niego w ten czuły sposób. Chciał o wiele więcej. Jego umysł od razy podsunął mu dziksze obrazy! Tego jak Moskal się nad nim pochyla, jak go całuje, jak wciąga do łóżka i…

Chłopak potrząsnął głową z paniką odganiając wszystkie te natrętne obrazy i postarał się skupić na czekającej jego reakcji pani Moskal.

- Prze-przepraszam – zająknął się, czując jak jego ciało dziwnie reaguje. – Naprawdę muszę iść.

Kobieta skinęła lekko głową spoglądając na chłopaka niemal ze zmartwieniem. Mimo to nie zatrzymywała go już ani chwili dłużej i gdy tylko Zachariasz wypadł na zimno, poczuł swoistą ulgę.

Nie miał pojęcia jak miał się patrzeć w oczy matce osoby, która w jego myślach robiła z nim takie rzeczy.

Uczucie wstydu i jakieś niepojęte wyrzuty sumienia zaprowadziły go do domu w mgnieniu oka. Czuł się jakby był nimi poganiany niczym niewidzialnym batem. Wszechogarniające gorąco zażenowania pchało go ciągle do przodu, gdy bez przerwy biegł, ciężko łapiąc zimne powietrze.

Dom jego wuja był pusty, kiedy chłopak w końcu do niego wbiegł, próbując złapać oddech. Nie był dobry na długich dystansach i zaczynał czuć skutki obu przebieżek. To jednak nie przeszkodziło mu dopaść drzwi do pokoju, które natychmiast za sobą zamknął, ani nie powstrzymało przed zaryglowaniem się w swojej łazience. Jedynym, czego teraz szukał była samotność i bezpieczne schronienie, gdzie mógł zawładnąć nad całą lawiną dziwnych uczuć i wątpliwości.

Kurtka sama zsunęła się z jego ramion, kiedy drżącymi rękami odkręcał kurki. Szum wody potoczył się po pomieszczeniu i chłopak z ulgą zanurzył w jej chłodzie ręce. Była kojąca, była miękka zupełnie jak palce Marcina, które czuł nadal na swoich policzkach.

Adrian jęknął przeciągle zadowolony, że sam tego nie może usłyszeć przez hałasujące strumienie. Zwiesił głowę z rezygnacją i wtedy zauważył, że jego obcisłe spodnie są odznaczone przez najbardziej z wstydliwych dowód, tego jak dotyk Moskala sprawił mu przyjemność. Nabrzmiała męskość chłopaka boleśnie dawała o siebie znać ocierając się o wewnętrzną stronę jeansów. Palce Adriana wiedzione tą prośbą same odnalazły drogę do rozporka, guzik po guziku dając upust jego emocjom. Chłodne od wody zacisnęły się na nabrzmiałym członku, dając Zachariaszowi jeszcze jeden powód do wstydu.

Już wcześniej bawił się z sobą… Kilka razy. Na pewno nie tak często jak robili to jego koledzy, jednak nie na tyle rzadko, by być zdziwionym tą potrzebą. Mimo to, tym razem jego ciało oprócz dreszczu przyjemności, przeszedł ten zaskoczenia, a może panicznego zrozumienia… Gdy tylko odchylił głowę, zamknął oczy pod jego powiekami ukazał się znów ten sam obraz… Marcin!

Sportowiec czuł wszędzie jego zapach. Ta subtelna woń została na jego ciele jeszcze z rana. Znał już też dotyk Moskala. Nie wiedział jeszcze jak smakuje i pewnie, dlatego ta ciekawość podsunęła mu dzikie wyobrażenie. Jego kolega podszedł do niego od tłu. O tak… Adrian czuł go bardzo dokładnie. Jak przylega do niego, jak przyciska go do granicy umywalki, jak szepcze coś w kark łaskocząc… Kusząc… Liżąc… A później nagle odwraca Adriana za brodę i całuje go wygłodniale. Jak ich języki się splatają, jak ocierając o siebie łaknął się nawzajem.

To uczucie było obezwładniające. Było tak przyjemne, że chłopak nie potrafił się już powstrzymać i pozwolił swojej wyobraźni hulać w rytm pieszczenia się i ocierania o zimną powierzchnię umywalki. Ręka Adriana wiodła go na skraj rozkoszy, gdy w jego umyśle to Marcin dotykał go w tak przyjemny sposób, aż oboje zaczęli oddychać jeszcze szybciej. Zachariasz słyszał ten szelest zaraz koło swojego ucha, całkiem namacalnie i to on nęcił go by posunął się jeszcze dalej. Uległ… Jego wolna dłoń zagłębiła się pod spodnie, zsuwając je z pośladów. W jego myślach to Marcin ją tam wsunął, zgniótł jedne z napiętych mięśni Adriana nęcąc go nikczemnie i uwodząc, by już po chwili sięgnąć jego delikatnego punktu.

- Och… Mar-Marcin – westchnął sportowiec wraz z szumem wody, pogłębiając niespodziewanie masaż.

Dokładnie w tym samym momencie jego wyobrażenie, ta kusząca mara wsunęła w niego delikatnie palec. To był jego koniec… To był też jego początek, ale zamroczony przyjemnością umysł jeszcze tego nie wiedział. Adrian wybuchł jak nigdy przedtem.  Z imieniem kolegi na ustach wytrysnął w swoją rękę, czując kolejne spazmy rozkoszy biorące w posiadanie jego ciało.

Nagle mara zniknęła, zniknęło jej ciepło, pozostawiając w umyśle chłopaka niezaspokojoną tęsknotę… Pozostawiając w nim pustkę. Mimo, że jego spełnienie spływało właśnie do umywalki, Adrian ze wstydem otworzył oczy, by spoglądając na swoje rozognione oblicze w lustrze, zdać sobie sprawę z jedynej prawdy, jaka w nim teraz była. Był gejem. Był gejem, pożądającym kolegi, który czuł do niego tylko samą awersję.


  Spis treści zbioru
Komentarze (1)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Przeczytałam dwie części i muszę przyznać,że podobało mi się. W obu tekstach cztery razy na 5.
© 2010-2016 by Creative Media
×