Przejdź do komentarzyO gówno wartych ludziach, czyli trochę o nas samych
Tekst 1 z 12 ze zbioru: Urban Fiction
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2018-10-22
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń1157

W tej spowitej papierosową mgłą knajpie w kółko spotykało się te same zapijaczone mordy. Tych zgarbionych nad szkłem facetów, szarych w swej pieprzonej szarości, z twarzami bez wyrazu i pozbawionymi jakiejkolwiek indywidualności. Cała ta banda siedząca przy barze sprawiała wrażenie jakby trwała tutaj od początku istnienia świata. I wyglądało na to, że kiedy świat się skończy, nadal będą tutaj siedzieć i chlać. To w sumie bardziej niż pewne. Bo prawdę mówiąc, cóż innego mieliby robić ci wszyscy biznesmeni, lekarze i prawnicy?

Do środka wszedł facet około czterdziestki, dobrze ubrany, z nienaganną fryzurą, cały pachnący i świeży. Okulary na nosie tylko utwierdzały w przekonaniu, że twarz tego gościa, to twarz zwycięzcy. Powolnym krokiem zmierzał w kierunku baru i trzymając rękę w kieszeni, bawił się kluczykami od swojej czarnej a8. Ten mężczyzna był prawdziwym szczęściarzem, ale nie takim co wygrał kasę na loterii i nie takim, któremu właśnie zmarła znienawidzona teściowa. Nie. Robert Wasielewski miał wszystko. Ale wciąż chciał mieć więcej.

Usiadł na stołku o czerwonym siedzisku i dał znać barmanowi. Gość stojący za ladą zbliżył się z uśmiechem.

– No kogo ja widzę?! Niemożliwe! Czyżby kolejny sukces?!

– Szklankę whisky. Z lodem.

– Dla szanownego pana prokuratora wszystko!

I chwilę później Wasielewski delektował się zimną szkocką. Był tutaj wyjątkowym gościem. Znali się z Jerrym szmat czasu.

– Dobrze cię widzieć Jerry. Twoje zdrowie! – oznajmił i pociągnął solidny łyk.

– Ciebie też, Robson. – I śmiejąc się, zapytał. – Znowu ci się kurwa udało? Co nie?

– Zawsze mi się kurwa udaję.

– Kurwa. Masz rację – przyznał Jerry, jakby była to prawda z rodzaju tych absolutnie oczywistych. – Czyli siedzi?

– Będzie siedział. Szczeniak dostał to, na co zasłużył. Ten jego zasrany tatuś nie zdołał mu pomóc. Byś widział tego starego pierdziela. Wył, szczekał i pluł jak wściekły. A jak skończyła im się linia obrony, to bałem się, że mi obciągnie. Taki był zdesperowany.

– Powaga?

– Powaga.

– Przesrane – podsumował Jerry.

– Co?

– Ma ten szczyl. Ma teraz przesrane. Przesrane życie.

– Szczerze to gówno mnie obchodzi jego zasrane życie. Jednego bogatego cwaniaczka na drogach mniej. Przecież to mogła być twoja córka albo moi chłopcy, więc pieprzyć tego gnoja.

– W sumie masz rację.

– Zawsze mam.

Prokurator Robert Wasielewski miał w zwyczaju opijać sukcesy w knajpie swojego przyjaciela. Zaczęło się od tego, że przed pierwszą rozprawą zapili w trupa razem z Jerrym. Dokładnie w tym barze. I następnego dnia wygrał. Od tamtej pory szklanka whisky po sukcesie stała się tradycją. A Jerry nadal ma ten bar.

– Co u Gośki i dzieciaków?

– Wszystko w porządku.

Telefon zawibrował w kieszeni garniturowych spodni.

– Właśnie do mnie dzwoni.

Jerry skinął głową i poszedł obsłużyć kolejnego klienta.

– Tak kochanie?

– Tak się cieszę, że znów ci się udało.

– To nam się udało.

– Jesteś u Jerzego?

– Tak.

– O której wrócisz?

– Za godzinę powinienem być.

Przez chwilę w telefonie słychać było krzyki dzieciaków i głos żony. W końcu zwróciła się ponownie do męża.

– Dobrze. Kuba znowu zrobił coś Jaśkowi. Muszę kończyć. Zadzwonię później.

– Do zobaczenia.

Rozłączyła się.

Robert chwycił za szklankę i upił trochę. Tak naprawdę whisky mu nie smakowała. Wolał czystą wódkę. Tylko problem z czystą wódką był taki, że piją ją zwykli ludzie. A prokurator Robert Wasielewski nie był zwykłym człowiekiem. Pił whisky po to, żeby nasycić własne ego i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Był snobem. Ale miał do tego prawo.

– I co?

– Dzieciaki wariują.

– Ta. Dzieciaki – powtórzył. – Swoją drogą podziwiam cię.

– Nie ty jeden.

– Nie jako prokuratora kurwa. Jako ojca i głowę rodziny. Naprawdę.

– Myślę, że służba społeczeństwu to większe wyzwanie.

– Służba społeczeństwu to gówno – odrzekł. Jerry nachylił się i ściszył ton głosu. – Za dobrze cię znam Robson. W tej całej służbie liczy się tylko kasa, co nie? Za darmo byś tego nie robił. Nikt by nie robił.

– Oczywiście, że nie. Taplam się w tym szambie wyłącznie dla pieniędzy. Nie kryję się z tym.

– Przynajmniej ty jeden.

Telefon ponownie zawibrował.

– Tak?

– Robert chłopcy się pobili. Kuba zaczął i nazwał Jasia kupą.

– Daj mi go do telefonu.

Robert kiwnął porozumiewawczo do Jerry`ego, a ten puścił mu oko i odszedł.

– Halo – odezwał się dziecięcy głos.

– Cześć Kuba.

– Cześć tato.

– Podobno byłeś niegrzeczny. To prawda?

Cisza.

– To prawda czy nie?

– Prawda.

– Co zrobiłeś?

Znowu cisza.

– Halo. Kuba? Pytam co zrobiłeś bratu.

– Uderzyłem go i powiedziałem kupa.

– Nazwałeś brata kupą?

– Tak.

I po chwili nastąpił płacz.

– Nie płacz Kuba, bo chłopaki nie płaczą. Przeproś brata i mamę. Dobrze?

– Tak – odpowiedział przez łzy Kuba. W telefonie trzasnęło.

– I jeszcze rzucił telefonem – oznajmiła Gosia. – Kończ tam i przyjeżdżaj.

– Dobrze. Do zobaczenia. Kocham cię.

Znów się rozłączyła.

– Chłopaki? – zapytał.

– Chłopaki.

– Dobrze, że mam córkę.

– Przecież ty jej nie wychowujesz.

– No i? – odparł Jerry. Słowa Roberta lekko go wkurwiły.

– No i nic. Twoja sprawa.

– Moja.

Robert skończył whisky i odstawił szklankę.

– Jeszcze jedną?

– A odwieziesz mnie?

– No nie.

– No to nie – skwitował.

Jerry udał się na koniec baru. Robert odwrócił się, rozejrzał po sali i uśmiech zagościł na jego poważnej twarzy. Nie znał żadnego z tych wszystkich facetów. Nie mógł ich znać. Byli nikim. Ktoś spojrzał w jego stronę i skinął głową. Oni byli nikim, a on był gwiazdą.

Do baru wolnym krokiem zbliżała się wysoka blondynka. Jej czerwona suknia opinała zgrabne ciało, podkreślając atuty – smukłą sylwetkę i wąską talię, ale też kształtne piersi i biodra. Stukot szpilek wybijał się ponad tutejszy hałas. Robert przyglądał się jej z zainteresowaniem. Usiadła dwa miejsca dalej. Ktoś poklepał go po plecach.

– Co tak patrzysz, he?

– Patrzeć nie można?

– Można. Można nawet więcej. To kurwa.

– Tak?

Robert wciąż patrzył w jej stronę. Była za ładna na kurwę.

– Tak. Zdawało mi się, że jedziesz do dzieci – zażartował Jerry.

– Też mi się tak zdawało.

Roześmiali się.

Ponownie zadzwonił telefon. Tym razem od kolegi z prokuratury.

– No co tam Michał?

– Mamy problem.

– Co to znaczy mamy problem?

– Problem z młodym Śliwińskim. Pojawiły się nowe, niestety niesprzyjające nam, fakty.

– Jakie do cholery niesprzyjające fakty?

– Młody może być chory. Podobno ma schizofrenię od dziecka czy coś takiego.

– Jaką do chuja schizofrenię?! Co ty pierdolisz Michaś?!

– Takie dostałem informację. Przebadał go wstępnie nasz psycholog.

– Sądowy?

– Yhmh.

– Ta sprzedajna kurwa Rybicki?

– Yhmh. Stary Śliwiński już wniósł o wznowienie postępowania.

– Teraz tak?! Po zapadnięciu prawomocnego wyroku skazującego?! Kurwa żarty sobie urządzają?!

– Najwyraźniej.

– Nie kurwa! Nie, nie nie! Nie ma mowy! Nie pozwolę na to!

– Nie mamy nic do gadania. Musimy czekać na oficjalne orzeczenie sądu.

Wasielewski pomasował prawą skroń.

– Informuj mnie na bieżąco. – Zniżył ton.

– Tak jest.

Michaś się rozłączył.

– Co jest? Masz minę jakbyś się dowiedział, że ktoś ci posuwa Gośkę.

– Gorzej.

– Jak gorzej? Co może być gorszego?

– Ten mały pedał Śliwiński idzie w niepoczytalność.

– A to chuje sobie wymyślili. I co teraz?

– Nic. Czekamy.

Jerry spojrzał na niego i wiedział co trzeba robić.

– Zrobię ci drinka. – Pogroził palcem i dodał. – I nawet nie protestuj.

Wasielewski tylko przytaknął i wyciągnął paczkę papierosów. Rzucił dawno, dawno temu, ale na wszelki wypadek nosił ją ze sobą. Teraz właśnie był wszelki wypadek. Zaciągnął się. Poczuł się lepiej.

– Poczęstujesz mnie papierosem? – spytał kobiecy głos.

Wasielewski obrócił głowę. Obok niego siedziała jasnowłosa piękność. Jest za ładna na bycie kurwą, pomyślał ponownie facet. Wyciągnął jednego, podał jej i zapalił.

Podobało mu się jak paliła.

– Słuchaj skarbie, ja nie bawię się w takie rzeczy – oznajmił wprost.

– Słucham?

– Mówię o tym, że nie jestem z takich.

– Ani ja.

Facet siedział przez chwilę skonsternowany.

– W takim razie przepraszam.

Obrzuciła go krótkim spojrzeniem i przesiadła się dwa miejsca dalej. Jerry w końcu zjawił się przy nim.

– Czemu mówiłeś, że to kurwa? Prawie bym ją obraził.

– Bo to kurwa. Widziałem jak wychodzi z nadzianymi kolesiami. Takimi jak ty.

– Nikt nie jest taki jak ja.

– Oczywiście – podsumował.

Siedzieli przez moment w ciszy, a ciszę tę wypełnił wokal Kory. Właśnie leciało coś z Maanamu.

– Jerry.

– Ta?

– Nalej mi jeszcze.

Barman skinął głową.

– Wiesz to nie koniec świata. Masz dom, rodzinę, psa. Jesteś poważanym człowiekiem.

– Co ty nie powiesz.

– Jasne. Jesteś szczęśliwy w tym wszystkim. Ja bym tak nie potrafił. Podziwiam cię, szczerze cię podziwiam.

– A co tu jest do podziwiania?

– To, że wstajesz o tej pieprzonej szóstej rano, idziesz do kibla i robisz co tam trzeba, potem wracasz do kuchni i jesz śniadanie. Następnie ubierasz się i oglądasz poranne wiadomości. Zanim wyjdziesz, całujesz śpiącą żonę i dzieciaki. Potem wsiadasz w auto, stoisz w półgodzinnym korku i idziesz do roboty na osiem godzin, a czasem dłużej. Wracasz do domu cały zjebany, jesz obiad i bawisz się z dzieciakami. Zanim pójdziesz spać znów oglądasz wiadomości, a potem kibel i prysznic. Jeszcze w nocy bawisz się z żoną. I tak dzień w dzień. Podziwiam cię. Mnie by to zabiło.

Wasielewski złapał za szklankę i wypił całość jednym haustem. Połknął nawet kostkę lodu. Był zły.

– Dlatego uciekłeś od żony i dziecka? – Zadał pytanie.

– Dokładnie. Jestem tchórzem i uwierz, źle mi z tym. Ale ciebie podziwiam. Bo ja bym tak nie mógł.

Wasielewski wyciągnął drugiego papierosa.

– Zapalisz?

– Nie palę.

Robert ponownie rozejrzał się po wnętrzu. W środku wcale się nie przerzedziło, a wręcz przeciwnie. Kobieta w czerwonej sukience wciąż siedziała dwa miejsca dalej. Sama. Do środka wszedł jakiś młody chłopak. Typowy pozer. Drogie ciuchy za pieniądze starych i telefonik za pięć tysi w ręce. Podszedł do baru i usiadł obok Wasielewskiego. Dopiero kiedy przyjrzał mu się z bliska, poznał go. Karol Śliwiński. Niedoszły przestępca.

– Co ty tutaj robisz? Nie powinieneś siedzieć?

Chłopak obrócił się i gdy spostrzegł z kim ma do czynienia, przeraził się.

– Prokurator Wasielewski.

– Twój kat.

– Czego pan ode mnie chce?

– Od ciebie? Nic. Chcę sprawiedliwości.

– Kiedy ja jestem chory. Naprawdę.

Starszy facet nie wytrzymał i chwycił go za kark.

– Słuchaj mały pedale. Nikt mi jeszcze nie spierdolił, a ty nie będziesz pierwszym. Będziesz siedział długo i będzie to dla ciebie piekło. A wiesz czemu?

– Czemu? – Młody wyglądał tak, jakby zaraz miał się rozpłakać.

– Bo mam kilku znajomych, którzy siedzą i chętnie szepnę im parę słów o tobie. I wiesz co ci zrobią? Przecież wiesz co robią w kiciu z takimi ładnymi chłopaczkami jak ty, prawda?

Młody pokiwał głową i pociągnął nosem.

– Nie płacz kurwa. Chłopaki nie płaczą. A teraz spierdalaj stąd i żebym cię tutaj więcej nie widział. Rozumiesz?

Puścił go. Karol Śliwiński zerwał się z miejsca i uciekł. Spierdalał jak zając, przed sforą myśliwskich psów. Wasielewski odprowadził go wzrokiem i złapał za szklankę. Rozjebał ją o podłogę.

– Robert co ty kurwa?

– Przepraszam – zbył go. – To był ten Śliwiński. Jebany śmieć. Miał czelność tutaj przyjść, trzy godziny po wyroku.

– Jak to jest, że zapadł wyrok, a on i tak łazi sobie na wolności?

– Kasa Jerry. Kasa i nic więcej nie ma znaczenia.

Telefon w kieszeni Wasielewskiego znowu zawibrował. Dzwoniła żona.

– Tak?

– Jedziesz już?

– Jestem jeszcze u Jerry`ego. Śliwiński będzie próbował udawać niepoczytalnego. Wypuścili go.

– To nic. Czasami tak bywa. Wracaj już, dobrze?

– Gosiu jak to nic? Jak to nic?! Przecież to jest kurwa wszystko!

– Robert... – urwała i zmieniła ton głosu. – Czy tu jesteś pijany?

– Nie. Czemu miałbym być?

– Robert... Znam cię aż za dobrze. Weź taksówkę i wracaj. Pogadamy w domu.

– Okej.

Rozłączyła się.

– Gosia, he? Pewnie nie jest zadowolona.

– Nigdy nie jest zadowolona. Nigdy.

– Dramatyzujesz.

– Może. Nalejesz mi?

– Nie starczy tego dobrego? Jak wrócisz zalany to nie będzie szczęśliwa.

– Mam ochotę pić, więc piję. Nic jej do tego.

– Jak uważasz.

Jerry podał mu szkocką z lodem i ulotnił się.

– Ciężki dzień, prawda? – Kobieta znów się do niego przysiadła.

– Ta – odparł Robert. – Napijesz się czegoś?

– Chętnie.

Facet skinął na przyjaciela i kazał mu zrobić drinka dla pani. Jerry przyglądał im się ukradkiem i kiwał z dezaprobatą głową.

– Czym się zajmujesz? – spytała, obejmując ustami słomkę. Jej czerwone wargi kontrastowały z zieloną słomką. To też mu się podobało.

– Jestem prokuratorem.

– Prokuratorem? Ścigasz tych wszystkich złych bandziorów?

– Można tak powiedzieć.

– Zamknąłeś już jakiegoś narkotykowego bossa?

– Nie.

– A szefa mafii?

– Nie.

– To może seryjnego mordercę?

– Też nie.

– To czym wy się zajmujecie?

Przemoc domowa, kradzieże, pobicia, przestępstwa podatkowe na małą skalę, wypadki drogowe. I podobne gówno, ale nie chciał jej tego powiedzieć. Był przecież kimś, a ona? Kim ona była przy nim?

– Innym rzeczami. A ty?

– Jestem panią do towarzystwa.

– Czyli jednak.

– Yhmh. Nie jestem zwykłą kurwą jeżeli o to ci chodzi.

– Nawet o tym nie pomyślałem – skłamał.

– Och, jesteś uroczy.

Uśmiechnęła się. Podniecała go.

– Zamówię nam jeszcze po drinku.

Skinęła głową i przeprosiła go. Udała się do łazienki.

– Stary, kurwa, co ty robisz?

– A co?

– Przecież ty masz żonę. Masz synów. Na co ci to gówno?

– Bo mam taką ochotę.

– Masz ochotę ją przelecieć i co? Co dalej?

– Dalej gówno mnie obchodzi.

– Zdradzisz Gośkę? – Pytanie zawisło w powietrzu.

Wasielewski wypił całą zawartość szklanki.

– Tak kurwa. Zdradzę. A wiesz dlaczego? Bo to ona mnie pierwsza zdradziła. Rok temu, na wakacjach, puściła się z jakimś brudasem w Hiszpanii. Do tej pory udaję, że o niczym nie wiem. Pierdolę to... – głos mu się załamał.

– Nie wiedziałem. Ale stary, hej, to nie jest fair. To nie powinno tak być.

– Mam to w dupie. Będzie jeden jeden.

Kobieta wróciła i usiadła obok Roberta, zakładając nogę na nogę. Jej ponętne uda błyszczały w pomarańczowym świetle.

Telefon zadzwonił. Zignorował to i położył rękę na tych miękkich udach.

– Nie odbierzesz? – Wlała słowa szeptem do jego ucha.

Facet westchnął i odebrał.

Robert Wasielewski odebrał ten pieprzony telefon i słuchał swojego rozmówcy w ciszy, kiedy jasnowłosa kurwa składała pocałunki na jego szyi. Twarz faceta nie miała żadnego wyrazu, nawet wtedy, gdy kobieca ręka powędrowała na jego krocze. Wasielewski rozłączył się, wypił kolejnego drinka i wstał. Objął kobietę w czerwonej sukni i ruszył powolnym krokiem w kierunku wyjścia. Szedł dobrze ubrany, ale z wystającą koszulą, marynarką zarzuconą na bark, śmierdzący gorzałą i bez okularów. Mimo to jego twarz nadal mówiła jedno. Był zwycięzcą. Zawsze był zwycięzcą.

Papierosowa mgła nadal spowijała wnętrze knajpy, a cała reszta tych zapijaczonych facetów wciąż siedziała pochylona nad szkłem, jakby czekając na koniec świata, który miał nigdy nie nastąpić.

A prokuratora Roberta Wasielewskiego już wśród nich nie było.


  Spis treści zbioru
Komentarze (6)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Usunąłem i wrzuciłem ponownie. Znalazłem dwa duże buble. Z góry przepraszam.
avatar
Marcelu, to jest dobra proza obyczajowa.
avatar
Bardzo dziękuję za przeczytanie. Wiem że mam problem z interpunkcją i muszę się za to porządnie wziąć.
avatar
świetna epika dryfująca w stronę nieuchronnego dramatu.

Ps. I po co tzw. ludzie sukcesu - z tymi swoimi tak udanymi życiorysami - chodzą do knajpy-speluny?

Czyżby w tej nieustającej nadziei spotkania z aniołem?
avatar
Im bardziej jesteś od innych ludzi "lepszy",
Tym bardziej ci się wszystko w twoim życiu pieprzy.
avatar
Miesięczne zarobki prokuratora rejonowego to 7.500 zł.
Lepszy od niego prokurator okręgowy zarabia 9.000, zaś lepszy od nich prokurator generalny

15-17.000
© 2010-2016 by Creative Media
×