Przejdź do komentarzyPoprawinki2 - Bitwa na kosy, wiewiórki w Warszawie
Tekst 2 z 2 ze zbioru: Niespodziewane Repetytorium
Autor
Gatunekprzygodowe
Formaproza
Data dodania2013-06-20
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń2204

 Znajdując dłuższą, wolną chwilę dla siebie udałam się na spacer do pobliskiego lasku, chociaż właściwsze byłoby określenie dla tego kawałka podwarszawskiej ziemi - na działkę pod budowę tymczasowo niczyją.

Areał wydawał się zapomniany, opuszczony i żadną ludzką ręką niedotknięty. Rosło na tej porzuconej ziemi sporo różnych wieloletnich drzew przemieszanych z rozsiadłymi krzakami dzikiej róży, głogu, leszczyny i śnieguliczki białej. Lasek stanowił pewne urozmaicenie pośród nowoczesnie wzniesionych domów, ogrodzeń na mur wysokich, willi, a nawet w niebo wyniosłych, kształtowanych na podobieństwo gór pałacyków, którym to góry z całą pewnoscią nie chciałyby sie przyglądać, za to ja czyniłam z zaciekawieniem, dziwiąc się, po co to komu takie i aż tyle.

Pozostawiając owe budowle ich wzniosłym i wyszukanym konstrukcjom udawałam się w tenże zakątek w celu uprawiania pewnej namietności(czytaj palenie papierosów), której nijak zwalczyć nie chciałam, udając przed sobą, że nie mogę.

Pośród drzewostanu w różnych kierunkach udeptane biegły alejki osłoniete przed lata palącym słońcem szpalerem gałęzi i listowia, w gęstej, wysokiej trawie klucząc, dawały schronienie wybarwionym bażantom, nawołującym się czasem tak uporczywie i głośno, że gdakanie to zgrzytliwe wprost oknami wchodziło do domów bliżej działki położonych.

Lasek do złudzenia przypominał szlaki wędrowcze wcześniej poznane, leśne dróżki, sarnie ścieżynki, żerowiska, ptasie lęgowiska.

Udawałam się zatem w kierunku urokliwego zakatka nader chetnie, aczkolwiek z cichą ostrożnością i wyostrzonym widzeniem w oku, aby jego mieszkańców nadto nie płoszyć.

Stanęłam sobie w zielonym zacienieniu jekiejś leszczyny tulącej się do piórojodłych sosen z zamiarem uprawiania rujnującej zdrowie przyjemności, kiedy z gąszczu wyskoczyła wiewiórka ruda i pruła po ziemi w podskokach wprost na mnie, a tuż, tuż nad nią leciał pracujący zaciekle skrzydłami średnoduży, czarno upierzony ptaszek, nawołując natarczywie i głośno czuk, czuk...,czuk, czuk.

Ledwie zarejestrowałam wzrokiem nagłą, żywiołową akcję, natychmiast zmuszona zostałam ruch ciała jakikolwiek wykonać, bo oba z prędkością obowiązkową torom wyscigowym Formuły 1. leciały w kierunku gdzie stałam zupełnie mnie nie dostrzegając, lub mniemając, że jestem jednym z wielu elementów lasku, zawładnięte jakąś tajemniczą siłą przyciągania ku sobie, zaistniałą zapewne o chwilę wcześniej niepojetą przyczyną prowadzącą w skutkach do instynktownego obrania przeciwstawnych sobie ról: uciekającego i goniącego.

Gwałtownie, instynktownie wykonałam niebotycznie karkołomny wygibas, w kręgosłupie łupnęło ostrym bólem, jęknęłabym z wielką ulgi przyjemnoscią, lecz jakoś mimowolnie się powstrzymałam i niemo śledziłam rozwój wydarzeń.

Wiewiórka dalekim skokiem namierzyła wysoki pień sosny i wdrapując się wokól niego, zmierzała w górę. Ptak nie zaniechał bynajmniej w jego ptasim mniemaniu gonitwy winnej(go) wykroczenia wiewiórki.

Uwiązany niewidzialną smyczą, unosząc się w powietrzu, kręcił lotnicze serpentyny wokół pnia, starając się zejść w położenie najbliższe rudego futerka. Futerko gnało w górę, czekoczący ptak tuż za nim, aż się martwić poczęłam, czy któreś z tych żywych mocy prędkości oka sobie nie wykole, czy innej krzywdy nie zrobi, bedąc w stanie tak zniewalającego zapamietania.

W konarach sosny ruda kitka lotem ptaka przemieściła się na wysmukłą, białą brzozę, czarny wojowniczy Ninja za nią, wiewiórka skok na następne drzewo, ptak za nią, aż się oddalili na znaczną ode mnie odległość i odetchnęłam wreszcie, wciągając w skurczone płuca powietrze zachłannie, ponieważ będąc świadkiem niemal na wyciągnięcie ręki nagłej, powietrznej bitwy oddychać przestałam, nie mówiąc o całkowitym zapomnieniu wyczekiwanej przyjemności. 

Oprzytomniałam i wiedziona ciekawością zaczęłam penetrować teren. Wypłoszyłam niechcący krzykliwego, poczerwieniałego na obrażonym licu bażanta, który wprost spod stóp z łopotem skrzydeł i zgrzytliwym krzykiem wzbił się w powietrze, przyprawiając mnie o chwilowy przestrach. Odkryłam gniazdko.

W starej brzozie pod rozgałęzieniem była widoczna dziupla. W niej to zamieszkał kos z rodziną tegorocznego lęgu, a wiewiórka z całą pewnością ciekawe wszystkiego stworzenie (ze szczególną uwagą skierowanąna dziuple), złożyła ptakom nieoczekiwaną wizytę, co kosom najwidoczniej nie przypadło do gustu.

Zamieszkałe teren bażanty długo jeszcze snuły opowieść kładącą się gdakaniem w podwórkowych obejściach o walecznym kosie, przepędzającym rudego, sympatycznego skądinąd intruza.

  Spis treści zbioru
Komentarze (2)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Kolejna, urocza miniaturka przyrodnicza w Twoim wydaniu. Z przyjemnością przeczytałem...
avatar
witam, nieco zaskoczona, ale przyjemnie, przyjemnie i z przyjemnoscią dziekuję.
© 2010-2016 by Creative Media
×