Go to commentsRazem z szeptem - ROZDZIAŁ II
Text 2 of 6 from volume: Razem z szeptem
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2011-06-09
Linguistic correctness
Text quality
Views2981

Rozdział drugi


Następny dzień właściwe nie różnił się od poprzedniego. Marcin miał tylko jeszcze mocniejsze, złe przeczucie, że cos w jego życiu pójdzie zdecydowanie nie tak. Znów miał za sobą nudną podróż pociągiem, znów stał we wrocławskich korkach, przeklinając siebie za dokonanie wyboru liceum, które chyba było najdalej od wszystkich kolejowych stacji. Co z tego, że było położone praktycznie w sercu Parku Szczytnickiego, zaraz koło Wrocławskiego Zoo? Co z tego, że wiosną i jesienią okolica zachwycała urokiem, gdy on teraz brnął w zaspach i niemal dwudziestostopniowym mrozie? Pocieszał się myślą, że to jest już ostatni rok tej całej katorgi. Nic jednak nie potrafiło poprawić mu jego spapranego humoru. Od wczoraj czuł w sobie jakąś dziwną złości i rozdrażnienie. Wszystko go denerwowało, nawet jakaś głupia uwaga siostry, która padła ofiarą nastroju Marcina jeszcze w pociągu. Cały dzień nie zapowiadał się lepiej. Miał dziś osiem lekcji i fakultet z fizyki, był zmęczony pracą do późna przy motorze.

Kopnął bryłę lodu, która potoczyła się po zaśnieżonym chodniku. Kryształowa kulka odbijał się od ogrodzeń willi, stojących wzdłuż drogi do szkoły. Kopnął ją jeszcze raz, tym razem dużo mocniej. Obserwował jak zakrzywia lot, przecinając powietrze i nagle wbija się w szybę samochodu zaparkowanego przy chodniku. Na szybie natychmiast pokazał się drobny pajączek pęknięcia.

- Szlag… - zaklął jeszcze bardziej zły na siebie.

Musiał być imbecylem, skoro miał takie pomysły. Rozejrzał się tylko szybko po okolicy, czy ktoś nie widział jego „inteligentnego” wyczynu. Ten Adrian musiał mieć jednak racje. Maciek był niedorajdą i do tego idiotą. Teraz sam się o tym przekonał. Przelotnie spojrzał jeszcze raz na samochód, przechodząc szybko koło niego. Czarne audi zalśniło lakierem, a pękniecie zaiskrzyło się na mrozie.

- Podwójny szlag! – warknął do siebie, orientując się, że samochód, który padł ofiarą jego złości jest własnością wcześniej wspominanego oprawcy.

Nie chciał tego zrobić, jednak był pewien, że gdyby Zachariasz dowiedział się, kto wybił mu szybę, na pewno załatwiłby Marcinowi piekło na ziemi. Dlatego chłopak nawet się nie zatrzymując, schował się natychmiast w murach szkoły.

Szatnia przywitała go smrodem spoconych ciał. Chłopaki z porannego treningu zawsze zostawiali go po sobie, zrzucając tutaj ciuch zanim schodzili do swoich szafek w głównej przebieralni. Wszyscy, którzy mieli po nich lekcje w-fu, musieli wąchać cały wysiłek chlub szkoły, które tak ciężko pracowały na swój sukces. Właśnie w podzięce za rozsławianie imienia placówki, poprzez kolejne wygrane, każdy z trenujących uczniów dostawał uprzywilejowaną szafkę na dole, stylizowaną na te z amerykańskich filmów. Nie musieli wtedy nosić ze sobą plecaków i przeszkadzającego im majdanu. Marcin zawsze jednak dziwił się, po co byłyby im te skrytki, skoro i tak przebierali się tutaj, a książek i zeszytów praktycznie nigdy nie mieli? Po co komuś zeszyt z notatkami, gdy i tak się nie uczył, częściej bywał na zawodach niż w szkole, przechodząc z klasy do klasy tylko dzięki sportowym osiągnięciom?

Z tego, co słyszał, Adrian i jego koledzy właśnie brali prysznic.  Ich donośnie głosy i jeden, delikatniejszy, należący do Zachariasza niosły się aż tutaj.  Marcin w tym momencie najlepiej zapadłby się pod ziemię. W szatni zawsze przytyki były najgorsze. Tutaj musiał się rozebrać i czuł się wtedy jakby obnażał nie tylko swoje ciało, ale i myśli. Czuł się naprawdę nagi, dogłębnie. Nie mógł skryć się w kurtce, czy wojskowej bluzie ojca, w której zawsze czuł się tak bezpiecznie.

- Niech to cholera! – zaklinał młody Zachariasz, przekraczając próg szatni. – Ta pinda na pewno da mi dzisiaj pałę!

- Albo ty jej daj swoją – zaśmiał się inny chłopak. – To ją usatysfakcjonuje!

- A ty skąd znasz takie słowa? – odburknął Adrian.

Puchaty ręcznik, okręcony dookoła jego wąskich bioder, nagle odsłonił wszystkie zgrabne fragmenty chłopaka i poszybował na ławkę. Marcin odwrócony tyłem do reszty, wciśnięty kont przebieralni, pozwolił sobie spojrzeć ukradkiem na swojego oprawcę. Ostatnio przyłapywał się na tym, że obserwował Adriana za każdym razem, gdy ten się przebierał i musiał przyznać, że mu zazdrościł. Zachariasz miał ciało, za którym szalała niemal cała szkoła. Był średniego wzrostu, niższy od Marcina, o co najmniej głowę, ale jego zgrabna sylwetka i eleganckie ruchy, czyniły z niego istne bożyszcze. Prawda, był szczupły, ale proporcjonalne ciało posiadało według Moskala najpiękniej kształtujące się mięśnie, jakie widział. Choć nienawidził Adriana, miał przecież oczy i nie mógł zaprzeczać, że jego kolega z klasy był po prostu atrakcyjny. Do tego zawsze ubierał się w najmodniejszy sposób. Jego ojciec był lekarzem i jego rodzice na pewno mieli sporo kasy, którą wydawali na jedynego synka.

Adrian naciągał właśnie na siebie firmową koszulkę, za cenę której, Marcin musiał przeżyć przez cały miesiąc. Wąskie jeansy, odsłaniające zgrabny tyłek i majtki Zachariasza, zdobił ćwiekowany pasek – znak rozpoznawczy. Wysokie tenisówki z Nike, o odblaskowych odcieniach, dopełniały wizerunku szkolnego łamacza serc, który nigdy nie dał się usidlić żadnej dziewczynie.

Moskal prychnął do siebie ściągając koszulkę w kolorze khaki. Ładnie komponowała się z oliwkowym kolorem skóry i drobnymi piegami, dodającymi chłopakowi jeszcze więcej uroku. On jednak tego nie zauważał. Tak długo słuchał tych wszystkich przytyków i docinków, że wydawało mu się jakby był najbardziej beznadziejnym człowiekiem na świecie. Może i był inteligentny, ale uważał się za totalną pokrakę. Biegał niemal codziennie, czasami ćwiczył w siłowni ojca. Jego ciało było wyrzeźbione jak u niewielu chłopaków w jego wieku. Marcin jednak uważał się za wielkiego i niezgrabnego słonia.

Kręcąc ze zrezygnowaniem głową i zarzucając na siebie koszulkę, skierował się do wyjścia, gdy nagle wyrosła przed nim czyjaś postać.

- Co się tak gapisz? – spytał go Adrian, zastępując mu drogę. – Czego mnie tak obserwujesz?

- Słucham? – odparł Moskal, zaskoczony spoglądając na ciemnowłosego chłopaka.

- Jesteś chyba głuchy – warknął Zachariasz, zakładając ramiona i nie myśląc usunąć się z drogi. – Pytałem się, czemu tak się na mnie cały czas gapisz, kiedy się przebieram. Podobam ci się, czy co? – wyartykułował każdą z sylab bardzo dokładnie.

- Nie wiem, o czym mówisz – odbił piłkę Marcin, prostując się i jeszcze bardziej górując nad drobniejszym chłopakiem.

- A ja nie wiem, co w tobie widzą ci nauczyciele, że się tobą tak zachwycają. Nie rozumiesz najprostszych pytań – prychnął Zachariasz.

Reszta chłopaków z klasy i sportowców jakby zamarła w oczekiwaniu. Nagle zatrzymali się w połowie czynności, by śledzić intensywnie każdy z ruchów swoich kolegów.

- Mogę przejść? – spytał Marcin po długiej chwili konsternacji.

- Dopiero, kiedy mnie przeprosisz – syknął Adrian, uśmiechając się złośliwe, gdy zobaczył przebłysk zdziwienia malujący się na twarzy Moskala. – Masz mnie przeprosić za to, że w ogolę odważyłeś się na mnie spojrzeć i za to, że wczoraj wjebałeś mnie przed anglistką. Do tego napiszesz mi ta prace podczas w-fu. Zgłoszę twoją niedyspozycje nauczycielowi.

- Nieźle to sobie wymyśliłeś – przytaknął mu blondyn, mrużąc podejrzliwie oczy. – Szkoda, że nie wziąłeś pod uwagę braku mojej akceptacji. Co jeśli cię nie przeproszę i nie napiszę tej pracy?

- Moi koledzy zatroszczą się o to, żebyś się zgodził.

Adrian kiwnął lekko głową do tyłu gdzie Krzysiek i Oleg głupio cieszyli swoje obrzydliwie gęby. Nie różnili się teraz zbytnio od tych półmózgich kiboli. Marcin uśmiechnął się tylko do siebie, prychając na tę demonstrację sił z pogardą. Wcześniej pewnie by się na to nie zdobył, ale teraz Adrian zdecydowanie przesadzał.

- Odsuń się. Chyba, że chcesz żebym to zgłosił dyrektorowi. Będzie zachwycony, że jego pupilek straszy innych uczniów.

- Zrób to, a nie żyjesz.

- Odsuń się – warknął tym razem Marcin i zdobył się na ominięcie Zachariasza.

Po pomieszczeniu podniósł się pomruk niespokojnych głosów ich obserwatorów. Moskal nie zwracał na to uwagi, sięgnął klamki drzwi czując jak to wszystko, co się właśnie wydarzyło, właśnie po nim spływa. Do czasu…

- Zasrany kapuś… – doszedł do niego głos Adriana, w którym przebrzmiewała teraz cała złość. – Nauczyłeś się tego od ojca? On pewnie tam też sprzedaje się tanio Amerykańcom? Za jedną muzułmańską dziwkę, sprzedał nasz kraj.

Ręka Marcina nagle zacisnęła się kurczowo na chłodnej klamce. Kostki dłoni pobielały raptownie, przybierając ten sam kolor, co jego twarz, ściągnięta w maskę gniewu. Ten idiota mógł mieszać go z błotem ile chciał, ale niemiał prawa osądzać jego ojca. Ostatnia uwaga mocno zapiekła go w piersi, prawie go zadławiła. Nie zastanawiał się już co robi. Odwrócił się i w szybkim ruchu znalazł się natychmiast przy Adrianie. Jego ręka wymierzyła idealny, prawy sierpowy. Widział jak Zachariasz w zwalnianym tempie opada do tyłu, jak podbiegają do niego koledzy, odgradzając ich od siebie i wreszcie jak Adrian patrzy na niego z nienawiścią, ocierając krwawiącą wargę.


- Zawiadomiłem waszych rodziców – głos dyrektora szkoły poniósł się po gabinecie, gdy mężczyzna przeszedł za ich plecami i usadowił się na ogromnym, skórzanym fotelu. – Jesteście bardzo dumni ze swoich dokonań?

Marcin siedział na krześle, naprzeciw z nadal spuszczoną głową. Wpatrywał się z wielkim zainteresowaniem na swoje równo przycięte paznokcie, jakby tam mógł zobaczyć prognozę pogody na jutro. Jego uderzenie oczywiście nie zakończyło przytyków. Wręcz przeciwnie – wywołało bójkę. Po tym jak Adrian w końcu się podniósł po prostu się na siebie rzucili. Marcin był od niego znacznie większy i mimo sportowej wytrzymałości Zachariasza, od razu wykorzystał swoją siłę. Ciemnowłosy nie miał szans, gdy mocne ciało Marcina przygniotło go do ziemi. Reszta chłopaków z klasy rozdzielała ich dobre kilka minut. Obaj też nie wyszli z tego bez szwanku. Adrian prócz rozbitej wargi, straszył limem pod okiem. Moskal dostał w łuk brwiowy.

- Teraz żaden z was nie chce mówić?  - zagadał ich znowu dyrektor. – Jeśli zaraz, którymi tego nie wyjaśni jestem gotowy zawiesić was obu na dwa tygodnie.

Adrian zagryzł obolałe usta, patrząc gdzieś w bok. Grzywka ciemnych włosów zasłaniała akurat siniaka. Potoczył wzrokiem po przestronnym pomieszczeniu, w którym wszystko było starannie ułożone. Przypominało mu to bardzo gabinet jego ojca. Z tym, że u niego unosił się jeszcze ten nieprzyjemny, szpitalny zapach.

- Możemy poczekać, aż przyjedzie moja matka? – spytał dyrektora, nagle patrząc belfrowi prosto w oczy.

Nie było w nich skruchy, ani nawet wstydu. W złotych tęczówkach kryła się jedynie pogarda, do wszystkiego, co go otaczało, do całego tego marnego świata. Marcin drgnął na to spojrzenie, tak jakby dopiero teraz zobaczył nieuchwytną nutę smutku, gdzieś w samej głębi, na samym dnie Adriana. W nim samym złość zeszła już zupełnie, ustępując miejsca całkowitemu zażenowaniu.

- Nie powiadomiłem twojej matki. Nie odbierała. Twój ojciec po ciebie przyjedzie – odparł mężczyzna, odchylając się w krześle, a światło dnia zagrało na jego wysokiej sylwetce byłego sportowca.

Młody Zachariasz za to poruszył się niespokojnie i to też nie uszło uwadze Marcina. Tym razem spojrzenie zmieniło się na… Bardziej wystraszone? Zamrugał kilka razy zdziwiony, widząc tą drobną zmianę u tak hardego i złośliwego chłopaka.

- To może powiecie mi jak to się stało? Macie już po osiemnaście lat i wdaje mi się, że możemy rozmawiać jak mężczyźni. Też byłem w waszym wieku i też buzowały mi hormony, nie raz się lałem z chłopaki z przeciwnej drużyny, ale żeby między sobą? – zdziwił się niekłamanie dyrektor, pochylając lekko w ich stronę.

- Nie laliśmy się… - zaczął tłumaczenie Adrian, ale Marcin szybko wszedł mu w słowo.

- To moja wina. – wtrącił, prostując się na swoim miejscu.

Zachariasz spojrzał na niego w pełni zaszokowany. Złote oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej, błyszcząc dziwnie w ostrym blasku słońca, który odbijał się od śniegu i wpadał wprost na pierwsze piętro, do gabinetu.

- Jak to twoja wina? – spytał mężczyzna, równie zdziwiony.

- Adrian poprosił mnie, żebym pomógł mu w pracy z angielskiego. Odmówiłem mu i wtedy on zaczął nalegać. Wkurzyłem się – wyjaśnił spokojnie Moskal, zastanawiając się dlaczego kłamstwa tak łatwo przechodzą mu przez gardło i dlaczego właściwe broni tego imbecyla.

W ogóle już sie nie poznawał, ale to nie miało znaczenia, bo to co zobaczył w oczach kolegi, wywołało dziwne przyśpieszenie bicia jego serca.

- To pierwszy raz, kiedy ci się coś takiego przytrafiło Marcinie…

- Jestem zestresowany maturą – wyjaśnił szybko chłopak.

- Przecież masz wygraną olimpiadę? Nie musisz się martwić maturą – zagadnął dyrektor.

- Nie jestem dobry z polskiego, a to musze zdawać. Wydawało mi się, że jeśli pomogę Adrianowi w tej pracy zabraknie mi czasu dla siebie.

Zachariasz prychnął na to tłumaczenie kolegi i popatrzył na niego jakby chciał powiedzieć „nie rób tego i tak ci to nie pomoże”. Nie miał pojęcia, po co Moskal go bronił. Właśnie to denerwowało go w nim najbardziej. Wieczna służalczość, łagodność i ta cała wyolbrzymiona dobroć. Na samą myśl o takiej wspaniałomyślności robiło mu się nie dobrze. Nie miał zamiaru mieć długu u takiego obdartusa.

Sportowiec miał świadomość, że w tym momencie i tak tkwił w większym gównie. Nawet, jeśli dyrektor by go zawiesił, zaraz czekało go spotkanie z ojcem. Z tego, co powiedział mu Helios, stary Zachariasz uspokoił się wczoraj i zostawić jego półprzytomną matkę w kuchni. Pojechał gdzieś w cholerę. Jego wujek zabrał swoją szwagierkę do siebie i przygarnął chłopaka, przynajmniej do czasu wyjaśnienia sprawy. Adrian czuł już przez skórę, że jego ojciec będzie doprowadzony do totalnego szału samym ich zniknięciem. Spotkanie się z nim, równało się prawdopodobnie z wyrokiem śmierci. Teraz było mu już wszystko jedno.

- Panie dyrektorze, to moja wina – odezwał się po chwili długiej ciszy. – Sprowokowałem Marcina paroma, niepotrzebnymi uwagami.

- Po tobie mógłbym się nawet tego spodziewać, ale nie przed zawodami. Wiesz o tym, że właśnie skreśliłeś się z listy? To mogła być twoja szansa na AWF – dodał belfer, widocznie niezadowolony.

- Adrian chyba za mocno uderzył się w głowę i ma zaniki pamięci – wtrącił się na powrót Marcin, patrząc uparcie w złote tęczówki kolegi.

- To mnie mało obchodzi – przerwał im dyrektor. – Zawieszę was obydwu, na dwa tygodnie bez kary nagannej. Może przez ten czas trochę ochłoniecie, odprężycie się i w spokoju pouczycie do matury. Co wy na to?

- O ile jeszcze będziemy żyć – dopowiedział szeptem Adrian i wstał bez słowa.

Nawet nie mówiąc do widzenia i nie pytając o pozwolenie wyszedł z gabinetu. Właściwe i tak nie mógłby wziąć udziału w zawodach. Upadek, jaki zaliczył po zetknięciu się z pięścią Marcina sprawił, że jego słabsze ścięgno prawej kostki znów naciągnęło się nie miło. Utykając lekko wyszedł na dziedziniec, nie dbając o to, by zapiąć kurtkę. Przed furtką wiodąca na teren szkoły stał jego ojciec, popalając papierosa.

- Co ty znów nawyrabiałeś dzieciaku? – doszedł go głęboki i niemiło charczący głos starego Zachariasza.

Błękitne oczy patrzyły na niego surowo i oceniająco. Wycierały spod grzywy czarnych włosów, powiewających na mrozie. Jego ojciec był potężnym człowiekiem. Przypominał trochę Heliosa, miał podobne rysy, posturę i tę samą elegancję. Z całej jednak postaci bił też chłód. Adrian nie miał pojęcia jak ktokolwiek mógł się u niego leczyć. On pewnie zwiałby od takiego lekarza, chociaż doskonale wiedział, że stary Zachariasz potrafił być czarujący. Przecież uwiódł jego matkę. Śliczną, młodą kobietę, a później zastraszył tak, że odechciało jej się żyć.

- Pobiłem się z kolegą, tato – odparł chłopak, znów przygryzając wargę.

- Nic z ciebie nie wyroście. Jesteś jak wrzód na dupie – warknął Zachariasz.

Uderzenie, jakie nagle poczuł Adrian prawie odebrało mu świadomość. Nie zachwiał się jednak. Odwrócił jedynie głowę szczęśliwy, że ośnieżone krzaki chroniły ich przed czyimkolwiek wzrokiem. Poczuł jak mróz ścina krew powoli spływającą mu po policzku. Jego ojciec musiał drasnąć go sygnetem, bo rozcięże zaczynało piec ostro.

- Wsiadaj do samochodu – nakazał mu stary Zachariasz i wskazał na audi syna.

Brunet popatrzył na niego prawie błagająco, ale wyjął kluczyki swojego samochodu i otworzył zamki. To, co stało się potem, było jeszcze długo niezrozumiałe dla samego Adriana. Od strony szkoły ktoś zawołał jego imię. Chyba rozpoznał głos Moskala. Skorzystał z chwili nieuwagi ojca i dopadł drzwi samochodu. Ten rzucił się za nim, ale dostał metalowym rantem prosto w kolanu. Zawył z bólu i puścił klamkę. Zamki odgrodziły go od syna, który ruszył z impetem spod szkoły, ślizgając się na oblodzonych, kocich łbach ulicy.


Radio grało z cicha, jakby do taktu podskakującemu na wybojach samochodowi. Piosenka miłymi dźwiękami wypełniała chłodne wnętrze pojazdu. Auto nie było pierwszej nowości i srogi mróz wkradał się nawet do środka, oszraniając wewnętrzne strony szyb. Matka Marcina musiała wpatrywać się uważnie w drogę, by wypatrzyć więcej szczegółów. Ginęły w mglistej warstwie, okrywającej przednią szybę. To jednak nie przeszkadzało jej spoglądać na syna. Siedział wpatrzony w kolejne budynki, które mijali i nie odzywał się do niej od czasu wyjścia ze szkoły.

Wezwano ją, bo Marcin pobił się z kolegą. Pierwszy raz w życiu jej dobry i inteligentny syn dał się ponieść. Właściwe to nawet nie musiała się niczemu dziwić. Słyszała od pani Anieli, że nie miał w szkole dobrych kontaktów z klasą, ale jakoś ciągnął przez te wszystkie lata i pani Moskal myślała już, że przebędzie szkołę bez większej afery. Marcin jednak wybuchł. W końcu, a może i na reszcie. Od wyjazdu jej męża zrobił się tak cichy i skryty, że zaczynała się o niego poważnie martwić. Niby śmiał się i żartował, ale żadne z tych objawów życia nie były zbyt przekonywujące. Zdawała sobie sprawę, że jej syn po prostu jest dogłębnie smutny. Czuje się opuszczony przez swój największy autorytet – ojca. Nic nie potrafiło mu tego zastąpić, nawet ona. Mimo, że tak bardzo się starała…

Teraz nagle okazywało się, że jej syn żył. Miał problemy, ale nie chciał jej jak zwykle martwić. To jednak nie było takie straszne, bo właśnie przekonała się, że miał mimo wszystko jakieś uczucia.

- Chcesz jechać na zakupy? – zagadnęła go nagle, zwracając na siebie uwagę chłopaka. – Skoro już jesteśmy we Wrocławiu, możemy pojechać do Pasażu?

- Mamo… Właśnie zostałem zawieszony – wytłumaczył jej syn, artykułując wyraźnie każdy z wyrazów.

- No i co z tego?

Kobieta wzruszyła ramionami, uśmiechając się miło. Jej mahoniowe włosy błyszczały w promieniach słońca i mieniły się miedzią, gdy puszczała zaczepnie oko do swojego syna.

- Dasz się zaciągnąć swojej starej matce do kina?

- Mamuś… - szepnął, uśmiechając się odrobinę. – Nie jesteś stara. Jesteś podstępna, bo wiesz, że na kino mam zawsze ochotę.

Kobieta zaśmiała się wdzięcznie, robiąc ostry skręt do jednego z pasaży sklepowych.

- Będziesz miał teraz dwa tygodnie wolnego, a potem zaraz są ferie – zaczęła, powoli obmyślając plan - Macie już prawie wystawione oceny, więc będziesz miał czas na naukę. No i zajmiesz się maluchami. Dyrektor wyświadczył ci przysługę.

- Wiesz o tym, że inni rodzice chyba utłukliby za to swoje dzieci? Ty mnie nagradzasz…

Marcin pokręcił ze zrezygnowaniem głową, wskazując jej brodą jedno z miejsc parkingowych.

- Należało mu się – skwitowała to jego matka z przekonaniem.- Obraził twojego ojca. Ja też bym mu dokopała. Kiedyś też pobiłam się w szkolę i jak widać wyrosłam na porządnego człowieka.

- Mamo! Proszę, bez szczegółów!

Kobieta pacnęła go w ramię, na żarty i znów się zaśmiała.

Adrian zaparkował samochód na podjeździe do domu swojego wuja i jeszcze przez chwilę wsłuchiwał się w równą pracę silnika. Westchnął parę razy, czując jak uspakaja się powoli. Miał wrażenie, że groźba ścigającego go ojca, będzie nad nim wisiała do końca życia. Był już tym naznaczony i cokolwiek dobrego mogło spotkać go jeszcze w życiu, wiedział że zawsze będzie się bać. Widział twarz wykrzywioną gniewem nawet teraz, gdy zamykał powoli powieki. Miał też świadomość, że już zawsze będzie nauczony uciekać. Może, dlatego ktoś obdarzył go tym talentem szybkości? Może było już z góry przesądzone, że jego życie będzie nic nie warte, że będzie zawieszony w próżni wyczekiwania i chwil oddechów. Takich jak ta…

Głowa chłopaka opadła lekko na kierownice. Kłęby pary unosiły się w oziębiającej się przestrzeni samochodu. Gdzieś w dali słychać było śmiech dzieci. Pewnie zjeżdżały na sankach na pobliskiej górce. Pogoda na beztroską zabawę była wymarzona. Wreszcie wyszło słońce, mamiło chłopaka przez szybę i skrzyło się na białych powłokach śniegu. Puch zakrywał wszystko w około Adriana, cały ogród na froncie domu. Nawet w takiej scenerii to miejsce miało swój czar. Spędził tutaj wiele szczęśliwych chwil, jeszcze kiedy był mały. Później towarzyszyło mu tylko uczucie przeciekania jego życia przez palce. Marnował się… Doskonale to wiedział. Czuł, że był tak naprawdę nic nie wart. Nie podążał do nikąd i nie chciał nic więcej, prócz tego, co miał. Prawie się nie rozwijał. Pewnie, dlatego nienawidził wszystkiego co było przeciwieństwem jego samego. Nie znosił młodych ludzi z marzeniami i przyszłością. Nie widział sensu w ich dążeniu do doskonałości. Już dawno temu obiecał sobie, że będzie tępił każdy objaw perfekcjonizmu. Dlaczego? Bo tego zazdrościł. Bo on tak nie potrafił i nie mógł. A nawet gdyby spróbował, nikt by go za to nie pochwalił. Nikt nie ucieszyłby się z jego sukcesu i nie zagrzewał do walki. Jego marzenie zostania sportowcem było najlepszym tego przykładem. Robił to, bo dzięki kolejnym wygranym był popularny w szkole. Jego rodzice nawet tego nie zauważali. Ojciec już dawno stwierdził, że to marnotrawnie czasu. Chciał żeby Adrian poszedł w jego ślady. Matka nie miała jak zwykle zdania. Helios i Aleksander starali się mu pomagać, ale nie chciał im włazić na głowę. Mieli siebie… Adrian zazdrościł im nawet tego. Zwłaszcza, że nigdy nie miał żadnej bliskiej mu osoby. Takiej na własność, na wyłączność. Takiej, która wreszcie by go zauważyła, pokochała takiego jakim był i nigdy nie chciała zmieniać.

- Zamierzasz tak siedzieć cały dzień? – doszedł go nagle ściszony głos z boku.

Chłopak poderwał nagle głowę, natrafiając na uważne spojrzenie niebieskich oczu swojego wujka. Helios stał w drzwiach samochodu, a Adrian nawet nie zauważył, kiedy mężczyzna zdołał je otworzyć.

- Co ci się stało? – spytał jeszcze bez ogródek, wskazując głową na twarz chłopaka.

Młody Zachariasz wyszedł na śnieg, czując jak świeża rana znów zaczyna piec na mrozie. Potarł ją rękawem kurtki, lekceważąco.

- To nic. Pobiłem się z kolega – wzruszył obcesowo ramionami.

Starszy mężczyzna jednak nie dał się tak łatwo zbyć. Nie przepuścił swojego bratanka do wejścia do domu i stając przed nim, ujął jego twarz w swoją ciepłą dłoń.

- Nic? – spytał zaglądając w bursztynowe oczy Adriana. – Twoja matka ma takie samo zadrapanie. To on, prawda?

Odpowiedziało mu tylko kolejne wzruszenie ramion i spuszczony wzrok.

- Naprawdę pobiłem się z kolega. Nie kłamie – wyjaśnił osiemnastolatek. – Nawet sam zacząłem.

- Nie powiedziałem, że kłamiesz. Uważam nawet, że jesteś niesamowicie odważny, mówiąc wprost coś takiego. Myślę jednak, że nie mówisz mi całej prawdy.

Helios wpatrywał się przez moment w chłopaka czekając cierpliwe aż się w końcu otworzy. Miał czas i wiedział, że każde takie zwierzenie nie jest łatwe, ani przyjemne. Przyznanie, przed kimś, że osoba którą kochasz i poważasz, sukcesywnie cię zawodzi i krzywdzi, było najgorszą z prawd.

- Dyrektor zawiadomił go po tej bójce - zaczął wolno młody Zachariasz, nadal nie patrząc na wuja. - Czekał na mnie przed szkołą, ale udało mi się uciec.

- Wiesz, że tutaj jesteś bezpieczny i możesz zostać tak długo jak zechcesz?

- Nie chce sprawiać wam problemów – odparł chłopak, w końcu unosząc złote spojrzenie. – Wiem, że wam przeszkadzamy.

- Bzdura… Aleksander jest zachwycony, że ktoś wreszcie je jego obiady – zaśmiał się krótko Helios, otwierając w końcu drzwi. – Po za tym dobrze jest mieć jeszcze jednego faceta w domu.

Jego wujek mrugnął do niego zadziornie, całując przelotnie blondwłosego mężczyznę, który przywitał ich z chochlą w ręce. Adrian zapatrzył się na ten drobny gest, jak na coś zupełnie niezwykłego. Oczywiście nie chodziło o to, że brat jego ojca miał chłopaka, a właściwe męża… Przyzwyczaił się, że Helios nie był konwencjonalny. Zresztą nawet mu to nigdy nie przeszkadzało. Chłonął jednak takie gesty między parą mężczyzn, bo bardzo rzadko zdarzało mu się widzieć coś tak pełnego miłości, coś tak szczerego. Coś, czego zawsze tak bardzo pragnął.

Adrian w końcu otrząsnął się ze swoich myśli, widząc pytające spojrzenie obu wujków.

- Co na obiad? – dodał już z cieniem uśmiechu, malującym się na jego pełnych i teraz spuchniętych ustach.

- Zaczynasz wreszcie mówić od rzeczy – zauważył starszy z mężczyzn, tarmosząc po swojemu włosy chłopaka.

Grzywka opadła mu znów na czoło, przysłaniając odrobinę kocie oczy. Helios musiał przyznać, że ten dzieciak udał się jego bratu. Matka Adriana była rasową pięknością. Stary Zachariasz miał wybredny gust i zawsze leciał na młódki. Były łatwiejsze w ułożeniu, dobrze się prezentowały i rodziły pięknych synów. Szkoda tylko, że kłopoty w gniazdku zaczęły się, kiedy następca radu lekarzy nie podporządkował się woli ojca. I bynajmniej nie chodziło tutaj o sportową karierę, bardziej o wybór przedszkola. Matce zaczęło obrywać się za to, że nie urodziła idealnego dzieciaka, a dziecku za to, że miał inne uzdolnienia niż jego cudowny tatuś oczekiwał.

Helios westchnął do własnych myśli, zastanawiając się nad tym, jak ten cały świat był niesprawiedliwy. Zabraniano mieć dzieci ludziom, którzy darzyliby je miłością. Zamiast tego pozwalano wychowywać bezbronne istoty potworom, takim jak jego brat. Gdyby Adrian był jego synem… Gdyby to on go wychowywał, dzieciak byłby teraz szczęśliwy. Tak po prostu i normalnie szczęśliwy. Tyle, że to były tylko gdybania, tylko marzenia…

- Helios! – głos Aleksandra w końcu przyprowadził go do porządku i wyrwał z błądzenia po zakamarkach myśli. – Ty mnie w ogóle nie słuchasz, prawda?

- Ależ oczywiście, że cię skarbie słucham - zapewnił go gorąco brunet, spoglądając także na swojego uśmiechniętego bratanka.  – Ze wszystkim się zgadzam. – Sam wyszczerzył zęby w pełnym uśmiechu.

Jego kochanek zmrużył podejrzliwe brwi, obserwując mężczyznę spod grzywki jasnych włosów opadającej mu na czoło.

- Nawet z tym, że potrzebuje nowego samochodu? – zagadnął podstępnie.

- Mówił coś o nowym samochodzie? – dopytał asekuracyjnie swojego bratanka.

- O czerwonym Porshe – potwierdził młody Zachariasz, czując jak w towarzystwie tej dwójki zaczyna się powoli odprężać.

Jego wuj potrafił sprawić, że zapominał o wszystkich problemach i czuł się jak u siebie w domu. Chociaż nie. Jego dom był koszmarem, a on się teraz czuł jak w pięknym śnie.

- Aleksander powiedział, że sprowadzisz mu je ze Stanów – dodał jeszcze chłopak, puszczając oko do młodszego ze swoich wujków.

- Kiedy wy dwoje zawarliście ten pakt? – zagadnął Helios udając oburzonego.

- Obiecałem Adrianowi, że będę woził nim go na uczelnie.

- Wszyscy myśleliby, że mam mega bogatego chłopaka – dorzucił zaraz młody Zachariasz, zapalając się do tego pomysłu.

- I przystojnego – dodał zaraz Aleksander, unosząc znacząco widelec.

- I w dodatku mojego – sprostował zaraz Helios, nadal nie mogąc powstrzymać uśmiechu. – Dobra Adi, teraz powiedz mi, co z tą bojką?

Pytanie Heliosa było tak nieoczekiwane i podstępne, że Adrian na początku tylko uśmiechnął się do mężczyzny przekornie. Gdy jednak zobaczył, że tym razem to nie są żarty, spochmurniał od nowa.

- Jakoś tak wyszło.

- Jaką bójką? – zagadnął nic nie rozumiejąc Aleksander.

- Nie powiesz mi, że nie zauważyłeś jego twarzy? – odparł zdziwiony Zachariasz – I to nie jest nowa moda – zaprzeczył następnemu, spodziewanemu pytaniu ze strony kochanka.

- Heliosie ja… Przepraszam – wtrącił Adrian łamiącym się głosem. – Właściwe to była głupota, z mojej strony. Obraziłem kogoś i dostałem za to. Mam nauczkę. Tylko proszę, nie dawajcie mi żadnej kary.

- Kary? – powtórzył krzywiąc się Aleksander. – Jak ja dobrze znam to słowo.

- Nikt ci nie chce dać kary. Chcemy tylko wiedzieć, co się stało – zaczął delikatnie starszy z mężczyzn.

- Nazwałem ojca mojego kolegi zdrajcą – wyrzucił z siebie szybo Adrian - Marcin mi przywalił, zaczęliśmy się szarpać, a później jeszcze powiedział u dyrektora, że to jego wina. Zupełnie gości nie rozumiem – prychnął na koniec pochłaniając w siebie ogromny kawałek mięsa, którzy przełknął z przyjemnością i ulgą.

Aleksander popatrzył tylko znacząco na Heliosa, wymownie unosząc brwi.

- Widzę, że odziedziczył po to tobie nie tylko kolor włosów? – spytał szyfrem swojego kochanka, który tym razem uśmiechnął się z prawdziwą dumą.

- Skarbie, nie wiesz, że najwięcej dziedziczy się po chrzestnych? A skoro mowa już o dziedziczeniu, to też dostałeś naganę? Czy tylko cię zawiesili? – zwrócił się do Adriana.

- Też?

- W ostatnim roku liceum dyrektor dał mi naganę za to, że zorałem z ziemią chłopaka, który nazwał mnie ciotą. Drużyna piłkarska już nigdy nie odzyskała swojego kapitana – wytłumaczył mu usłużnie wujek.

- Jestem tylko zawieszony – odpowiedział mu niekłamanie zachwycony tym tłumaczeniem bratanek.

- Powiesz mamie? – spytał jeszcze. – Jest na górze. Nadal odpoczywa.

- Nie. Pójdę pobiegać – zapewnił ich młodzieniec i zaraz dodał z bezczelnym uśmiechem – Pewnie chcecie być przez chwile sami, żeby wykorzystać te talenty, które po tobie odziedziczyłem?

- Czy ta dzisiejsza młodzież, nie wie przypadkiem zbyt wiele? – zauważył jeszcze Aleksander i wszyscy troje wybuchneli śmiechem.


Granat, jaki zasnuwał niebo był tak głęboki i nasycony, że nawet światło lamp, okalających wały zalewu, nie potrafiło rozświetlić go swoim blaskiem. Po pogodnym i mroźnym dniu, przyszedł rześki wieczór. Temperatura spadła jeszcze niżej, zniechęcając wszystkich do opuszczenia domów. Zimno ścięło swoim oddechem pola i drzewa, okrywając wszystko srebrnym szronem. Rośliny iskrzył się niczym miliony drobnych diamentów, ciesząc oczy. Sprawiał, że cała ta lodowa kraina nabierała rzadkiego czaru i wraz z ciszą przywodziła na myśl światy z zapomnianych baśni. Po zamrożonej powierzchni zalewu płynęły światła i dźwięki z innych wiosek, tych z przeciwnego brzegu. Dochodziły do uszu Marcina, biegnącego wzdłuż wysokiego wału i mamiły go zalotnymi błyśnięciami. Zamyślony chłopak jednak nie zwracał na nie uwagi. Biegł równo, wpatrzony w dal i zasłuchany we własne oddechy. Potrzebował tej samotności, jaką oferował mu pusty brzeg i brak zapędzających się w te rejony ludzi. Latem zalew tętnił życiem. Teraz nikt nie miał odwagi zapędzać się w jego ciemność, a młody Moskal z przyjemnością korzystał z tej sposobności, żeby wszystko ułożyć w swojej głowie.

Jego matka prawdopodobnie miała racje mówiąc, że całe to zawieszenie w prawach ucznia wyjdzie mu na dobre. Nie musiał teraz tak rano wstawać zwłaszcza, że tego nienawidził. Mógł poranki poświecić na naukę, a skoro dobre oceny na półrocze i tak miał już załatwione, mógł też skupić się jedynie na tym, co go najbardziej interesowało. Nawet, jeśli załapiałby kilka nieobecności na sprawdzianach, jego dobre imię na tym nie ucierpi.  W gorszej sytuacji był Adrian. Zachariasz i tak nie chodził często do szkoły, oceny zdobywał zawsze fartem i jechał na trójach. Nauczyciele po prostu się nad nim litowali, albo podziwiali jego wyczyny i za namową dyrektora, przepuszczali go z klasy do klasy. Tym razem mogło być nawet tak samo. Marcinie nie miał jednak pojęcia, jak ten chłopak zamierzał zdać maturę. Jego samego to przerażało, chociaż nie wiedział, dlaczego tak martwił się przyszłością kolegi. Kolegi, o którym Marcin intensywnie myślał od momentu tej bójki. A może nie samej bójki, a raczej dziwnego spojrzenia Adriana? Spłoszonego, wystraszonego wzroku kogoś, kto się panicznie czegoś obawia. Moskal widział to u niego pierwszy raz w życiu i nie mógł uwierzyć, że ktoś tak silny i tak stanowczy jak Zachariasz, mógł odczuwać strach. Chłopak miał według Marcina wszystko. Rodziców, bogaty don, ciuchy i uznanie kolegów. Miał zachwyt dziewczyn i cholerne szczęście do wszystkiego, czego się tknął. Gdzie, więc było miejsce na obawy?

Przystanął na chwile zły na siebie, że jego myśli znów dryfują w stronę Adriana. Co go właściwe napadło, żeby się interesować tym chłopakiem? Jego losem, jego przyszłością? Miał większe zmartwienia. Na przykład swoją rodzinę, dzieciaki bez ojca, samotną matkę. Tym się powinien zająć, a nie życiem jakiegoś rozwydrzonego chłopaka z niewyparzoną gębą. Za to, co zrobił, nie zasługiwał na njefgo zmartwienie. Marcin powinien go raczej znienawidzić i raz na zawsze zapomnieć. Niedługo i tak zniknie z jego życia, jak senny koszmar po przebudzeniu.

- Ra…! – Czyjś urywany głos nagle doszedł do uszy Moskala. – Ratu..! – powtórzył się, sprawiając, ze chłopak pierwszy raz rozejrzał się w około siebie.

Stał teraz na najwyższym punkcie wałów okalających zalew. Niedaleko jarzyły się mocniej światła zapory, białym blaskiem ogarniając zamarznięta taflę w dole.

- …tunku! – głos odezwał się znów, tym razem przybierając na mocy. – Ratunku! – zadźwięczał w uszach Marcina przerażeniem.

Ktoś wzywał pomocy. Chłopak zmrużył oczy wypatrując się w kierunek skąd dochodził. Tafla wydawała się jednolita i tak samo spokojna jak ląd… Chociaż, w punkcie gdzie już dochodziło bardzo słabe światło, Moskal zobaczył jak ktoś się szamocze. Dopiero teraz doszedł do niego również i plusk wody. Serce młodzieńca zamarło momentalnie. Ktoś się widocznie topił w przerębli zostawionym przez kłusowników. Czarny otwór w lodowej pokrywie był widoczny nawet z jego perspektywy.

Nie zastanawiając się dłużej Marcin puścił się jak szalony po stromym boku wału. Zjechał na nim niemal na kolanach, nie zważając na to, że obija się na większych bryłach zmrożonego śniegu. Sturlawszy się na płaską pokrywę zalewu, poderwał się na różne nogi i popędził co sił do potrzebującego, który przestał już wołać.

Z przerażeniem zobaczył, że ktoś tylko już dławi się lodowata wodą, a ciemna czupryna włosów co raz pokazuje na poziomie powierzchni. Poruszony lód w około przerębli popękał nieznacznie i gdy tylko chłopak zbliżył się na niewielką odległości, zaczął nieprzyjemnie trzeszczeć.

- Niech to cholera! – blondyn zaklął głośno.

- Rat…! – głos znów zawołał błagająco, a topiący się wyciągnął rękę po pomoc.

- Spokojnie… Tylko spokojnie – odpowiedział Marcin, do siebie i do nieznajomego, szukając w około ratunku. – Jestem tutaj. Pomogę ci. Chyba… – szepnął do siebie, miotając się na około.

Jego dłoń zerwała z szyi długi szalik, gdy poczuł jak robi mu się gorąco i nagle rozwiązanie przyszło samo. Nie wiedział czy da rade tak wyciągnąć topiącego się, ale zawsze było warto spróbować. Rzucił wiec w jego kierunku szalik, krzycząc głośno:

- Trzymaj! Słyszysz mnie! Chwyć się tego natychmiast!

Na szczęście nieznajomy usłyszał go i wyciągnął rękę po prowizoryczną linę, na krótko wychylając się spod wody. Mocne szarpnięcie sprawiło, że Marcin upadł z impetem na kolana. Poczuł nagły ból, ale nie przestał trzymać. Zaparł się na lodzie jak tylko mógł i zaczął powoli ciągnąć, modląc się by wełna wytrzymała. Gdy używając całej swojej siły, w końcu zobaczył rezultat i głowa nieznajomego ukazała się na linii przerębli, zamarł nagle zaskoczony. Blada twarz młodego Zachariasza nie różniła się niczym od koloru śniegu w około i mimo, że chłopak wydawał się być już nieprzytomny, drgnął nagle, także odkrywając, kto jest jego wybawca.

- Adrian…? – spytał wbrew sobie Marcin i odrobinę rozluźnił uścisk.

Chłopak raptownie osunął się znów do wody, co ocuciło jego wybawcę, który zaczął znów ciągnąć.

- Nie puszczaj – sapnął Marcin, odważając się na gwałtowniejszy ruch.

- Nie… - wychrypiał Zachariasz z trudem - …puszczam, idioto!

Moskal zignorował kolejną obelgę, zrzucając ją na kark odmrożeń, jakie mógł ponieść jego kolega. Całe rozdrażnienie wywołane ta uwagą, włożył w pracę swoich mięśni i przy następnym pociągnięciu Adrian znalazł się na powierzchni dysząc ciężko. Para ulatywała delikatnie z jego ubrań, tak jakby stygnął po wycieczce do czeluści piekieł, jednak Marcin wiedział, że gorsze od samego pobytu w wodzie, było już tylko wychłodzenie.

- Nie podnoś się! – zakazał szybko Zachariaszowi, który gramolił się na nogi, ociekając wodą – Lód popękał przy przerębli. Podpełznij do mnie.

Widział po minie, że brunet wcale nie ma ochoty słuchać jego poleceń, ale ze zrezygnowaniem podszedł na kuckach, by dać sobie pomóc wstać. Adrian nawet nie zauważył, kiedy ręce kolegi zaczęły rozsuwać zamek jego bluzy. Blondyn stał przed w samej koszulce wyciągając w jego kierunku wojskowy sweter.

- Zakładaj to – nakazał tonem nieznoszącym sprzeciwów. - Idziemy do mnie. Mieszkam stąd dwie minuty drogi.

Adrian zamrugał zaskoczony powiekami, jakby zupełnie nie poznawał człowieka, który stał przed nim, a zwłaszcza tego rozkazującego tonu. Głos Marcina był spokojny, ale ostry. Nie… Nie taki jak jego ojca. Był bardziej… Przejęty? Zatroskany? Coś jakby podobny do głosu Heliosa. Mimo, że nie miał wcale ochoty brać tego przepoconego lumpa, założył go na siebie bez słowa.

- Idę do siebie – zaprotestował bez przekonania, gdy ręka Marcina zacisnęła się na jego ramieniu, popychając go lekko do przodu.

- Jak to do siebie? Do Wrocławia? Oszalałeś?

- Mieszkam przez jakiś czas w Mietkowie – wyjaśnił, czując jak zaczyna się trząść bez kontroli. – Heliodor Zachariasz to mój wujek.

- Zachariasz? No tak, ten architekt… - przypomniał sobie Moskal - On mieszka, co najmniej pięć kilometrów stąd, inteligencie… Na drugim końcu. Nie ma mowy, żebyś szedł w tym stanie tak daleko.

Adrian już zaczął szczękać zębami i obejmując się ramionami, starał się znaleźć odrobinę ciepła. Sweter Moskala grzał trochę i pachniał czymś miłym, ale nie dawał dobrej osłony przed mroźnym wiatrem. Nie miał wyjścia, jak zgodzić się na propozycje kolegi. Skinąwszy mu niepewnie głową, patrząc się na Marcina z pod brwi swoimi złotymi oczami, podreptał za nim.

Nie miał pojęcia, co zastanie w tym wiejskim grajdołku, kiedy wiec jego oczom ukazał się mały, biały domek, ogrodzony przysłowiowym płotkiem, niemal zakrztusił się z wrażenia, tłumiąc zdziwienie w rękaw swetra.

Dom Marcina położony malowniczo na lekkim wzniesieniu, odsunięty od reszty zabudowań, kontrastował na tle granatu nieba i gwiazd. Latem miał cudowny widok na zalew. Teraz z okien rozciągała się pewnie panorama na te magiczne światła w dali. Z komina dym ulatywał kłębami, roznosząc po okolicy żywiczny zapach lasu. To właśnie tym pachniał ciuch od Moskala – wiatrem i palonym drzewem.

Furka zaskrzypiała z cicha, kiedy szybko pokonali granice podwórka. Marcin wpadł po prostu do domu, czekając w wejściu na niepewnie pokonującego schody Adriana.

- No, choć że! Mi też jest zimno – ponaglił go niecierpliwe, uśmiechając się nieznacznie, gdy zobaczył delikatne zmieszanie wymalowane na twarzy kolegi.

- Idę! – fuknął na niego Zachariasz, rozglądając się z ciekawością po małym przedpokoju.

Całe wnętrze było niewielkie, przynajmniej w porównaniu do jego domu. To jednak nie było wadą, bo wydawało się Adrianowi, że dom Marcina jest jakby przytulniejszy. Meble może nosiły znak czasu, mimo to komponowały się w ładną i wygodną całość, tworząc tym samym niepowtarzalny klimat wiejskich domków, które widział tylko na wyjazdach w góry.

- Nie gap się tak tylko się rozbieraj – skarcił go nagle Moskal, szukając czegoś w komodzie.

- No wiesz…? Tak bez cześć i proszę usiąść? Od razu przechodzimy do rzeczy? – zakpił z niego kolega.

Marcin zanim zdążył zareagować na tą uwagę, usłyszał tupanie małych stópek na schodach. To była kwestia sekund i dwa małe potwory wparowały z impetem do holu, rzucając się jak zwykle na brata.

- Macin! Macin! Już jeteś? – wykrzyknęła radośnie Zośka, podskakując w miejscu i nagle zamarła. – Co to jet? – zapatrzyła się zdziwiona na ociekającego wodą i drżącego Adriana.

- Co to jest? – zadał pytanie Bartek wiecznie naśladujący siostrę.

- Nie co, tylko kto – poprawił ich starszy brat, obrzucając równie zaskoczonego Zachariasza powłóczystym spojrzeniem, pełnym rozbawienia. – Mój kolega z klasy. Wpadł do przerębli. Gdzie jest mama?

- Pali w piecu! – odpowiedzieli zgodnie i z entuzjazmem, od czasu do czasu spoglądając nieufnie na nieznajomego.

- Zawołacie ja dla mnie? To bardzo ważne – polecił im brat, na co uzyskał dwa zgodne kiwnięcia złotych główek i kolejną porcje krzyku.

- Maaaamo! Macin znalazł pana w przerebelu!

- Co to było? – zagadnął otumaniony Zachariasz, patrząc jeszcze w kierunku gdzie pobiegły dzieci.

- Niczego się nie uczysz, prawda? – zażartował z niego tym razem Moskal. – Nie, co, tylko kto. Moje rodzeństwo.

Adrian prychnął tylko i przyjął kłębek ubrań, który wepchał mu w ręce kolega.

- Mam „to” nosić? – zapytał przemoczony z niesmakiem i popatrzył się bez przekonania na blondyna.

- Masz inne wyjście? Rozumiem, że mogą być za duże, od kiedy wolisz wszystko obcisłe, ale mógłbyś się przemęczyć, jeśli nie chcesz zachorować na zapalenie płuc.

- Co to za różnica?

Wzruszył ramionami Marcin, ściągając wraz ze swetrem również i przemoczone koszulkę. Na chwile stał półnagi, dygocząc i szczękając zębami, na samym środku przedpokoju domu Marcina. Moskalowi ten widok wydał się tak dziwny i tak niepojęty, albo niemożliwy, że na moment aż zaniemówił. A może sprawił to tak bliski widok tego idealnego ciała? Tych doskonałych mięsni, które proporcjami i smukłością onieśmieliłyby samych nawet żurnalowych modeli? Zgrabne ramiona chłopaka przechodziły w dwa, odznaczające się cieniami obojczyki. Tez kolei spływały harmonijną linią w rzeźbę klatki piersiowej i delikatniejsze mięśnie abdominalni brzucha.

- Znów się na mnie gapisz – zaznaczył Adrian, przeciągając ręce przez rękawy kolejnego swetra. – Spodnie też? – dopytał, krzywiąc się nadal.

- Wszystko… - odparł Marcin, lekko drżącym głosem. – Ściągnij wszystko – dodał bardziej stanowczo i gardłowo.

Odwrócił gwałtownie głowę, trafiając na lustro i swoje odbicie. Rumienił się… Chryste! Rumienił się, na samo wyobrażenie tego, co Adrian miał pod tymi obcisłymi bokserkami. Czemu w ogóle o tym myślał?!

- Przepraszam. Powinienem wyjść… - bąknął nieskładnie i odwrócił się natychmiast, by opuścić pomieszczenie. Nie było mu to dane, bo stanął twarzą w twarz z własną i rodzoną matką.

- Marcin! Dzieciaki mi powie… - kobieta urwała w pół słowa widząc kolegę swojego syna, stojącego wprost na kaflach, w samym swetrze i zdecydowanie bez dolnej części garderoby. – Czemu twój kolega nie poszedł do łazienki?

Spojrzenie kobiety przetoczyło się po całej sylwetce nieznajomego i nagle zatrzymało twarzy Zachariasza. Jej uwadze nie uszedł zraniony policzek i podbite oko. To nie mogło stać się w przerębli, dlatego zrozumienie od razu wkradło się do jej wnętrza.

- Adrian prawda? – spytała, a speszony chłopak tylko spuścił wzrok i kiwnął nieznacznie głową. – No… Nie martw się. Nie gryzę! – zaśmiała się wdzięcznie kobieta, odgarniając miedziane loki z twarzy. – Łazienka jest po twojej prawej. Rozgość się tam, a ja przyniosę ci ręczniki. I przepraszam za mojego syna. To odludek i nie wie jak traktować gości – dodała zaraz, posyłając kuksańca w stronę Marcina. – Przygotuj koledze herbaty z rumem.

Purpurowy już teraz Moskal tylko kiwnął głową, nie chcąc spojrzeć w twarz swojej matki i zaraz zniknął w salonie, kryjąc się w kuchni. Adrian wcale nie wyglądał lepiej, gdy w końcu drzwi do łazienki zatrzasnęły się zanim prawie bezszelestnie.

Nie miał pojęcia, co przed chwilą miało miejsce. Nie chciał mieć… Tylko, czemu gdzieś w okolicy jego brzucha tak go zagilgotało, gdy zobaczył ten intensywny wzrok Marcina na sobie?


Uspokojenie się zajęło Adrianowi dobre dwadzieścia minut. Przebrał się w ubrania Marcina szybko, starając się rozgrzać zamrożone palce u nóg i stóp. Policzki znów wróciły do swojego koloru, lekko różowiejąc. Miał nadzieję, że to nie tylko wynik spojrzenia Moskala, które nadal czuł na sobie. Znów przeszedł go jakby przyjemny dreszcz. Gdy zamykał powieki widział na sobie te szare i wielkie oczy, jak z dziwnym wyrazem, bardzo powoli lustrowały każdy skrawek jego ciała. Nawet ten najintymniejszy.

Teraz czuł też zapach Marcina w około siebie. Wraz z miękkimi ubraniami, które pachniały również czystością i świeżym praniem, do nozdrzy Adriana znów doszedł żywiczny zapach drzew.

Młody Zachariasz fuknął na siebie, czując jak przechodzą go następne niechciane dreszcze. Zakładając jeszcze skarpetki, dopełniające jego za duży strój, ośmielił się w końcu wyjść z łazienki i natrafił wprost na mamę Marcina.

Kobieta uśmiechnęła się do niego miło i bez skrępowania. Adrian nie rozumiał, jak mogła być dla niego taka dobra, skoro od razu domyślała się, że to on sprowokował Moskala do bójki. Może cała ta rodzina była spaczona na punkcie dobroci i niesienia pomocy?

- Chcesz wytrzeć włosy? – spytała, podając mu ręcznik.

- Mhm.. – przytaknął jej, czując się nadal niezręcznie. – Dziękuję. To… znaczy. Powinienem chyba podziękować Marcinowi? – przygryzł nieznacznie wargę, czując nadal metaliczny posmak krwi ze zranienia.

- Nie zaszkodzi. Jest w salonie i czeka z herbatą.

Chłopak podniósł na nią ponownie zaskoczone spojrzenie. Spodziewał się, że teraz, w samotności wytknie mu bezczelność czy niewychowanie, ale nie… Nic z tego się nie stało. Była nadal uśmiechnięta, nadal życzliwa.

- To ja… Um… Pójdę do niego – wyjaśnił, niezgrabnie ją wymijając.

Za długie nogawki spodni zawinęły mu się w około kostek i chłopak potknął się nieznacznie. Nie zdawał sobie sprawy, że Marcin był od niego o tyle wyższy i większy. To znaczy - bardziej umięśniony. Nadal nie wiedział, jak ten chłopak zdołał go wciągnąć bez niczyjej pomocy. Jakoś wcześniej nie zauważył jego mięśni pod warstwami tych swetrów.

- Adrian? – zagadnęła go jeszcze pani Moskal, zatrzymując w progu salonu. – Dasz mi jakiś namiar do siebie do domu?

- Słucham? – dopytał chłopak, wyrwany ze świata swoich chaotycznych myśli.

Kobieta znów roześmiał się pełnym śmiechem.

- Jeśli chcesz u nas dziś spać, nie ma sprawy. Myślę jednak, że nawet w tym przypadku muszę kogoś powiadomić, że u nas jesteś.

- Oczywiście. – Chłopak uśmiechnął się blado i z lekka ulgą. – Wujek po mnie przyjedzie.

Młody Zachariasz wybrał na podanej mu słuchawce numer telefonu Heliosa i z walącym jak młot sercem wszedł do salonu.  Marcin siedział przed ławą, gryząc niecierpliwe paznokieć u kciuka. Jego ładnie wykrojone usta ssały z uporem skórę. Wpatrywał się w dwa parujące kubki, jakby oczekiwał jakiegoś zbawienia. Adrian musiał przyznać, że wyglądał bardzo szczenięco. Niebieska koszulka, miał odmiana po ciągłej zgniłej zieleni, pięknie wpasowała się w ciemniejszy odcień skóry chłopaka. Rozczochrane włosy, jakby dopiero co wstał z łóżka, pasowały do zamyślonego spojrzenia wielkich oczu. Gdy Marcin tak patrzył, a robił to często w szkole, najbardziej denerwował Zachariasza. Adrian sam nie wiedział dlaczego. Bo był przy tym słodki? Niewinny? Taki nieskażony żadną krzywdą i proszący się o złośliwą uwagę? Może nawet bezbronny? Teraz jednak było w nim coś jeszcze. Jakaś pewność siebie, wyższość.

Teraz nie tonął już w dużych ciuchach. Koszulka opinała się na pokaźnych bicepsach, zniszczone jeansy okalały długie, ale równie umięśnione nogi, które Moskal wyciągnął przed siebie. Brunet nie miał pojęcia, dlaczego jego kolega nie korzystał z takich atutów swojego ciała. Nie tylko w sporcie, ale i…

Marcin nagle podniósł na niego wzrok, w którym momentalnie pojawiła się denerwująca Adriana niepewność.

- Masz ochotę? – spytał gościa, wskazując mu brodą napar.

Zachariasz opadł ciężko na sofę, obok blondyna. Rozwalił się na niej bezczelnie, spoglądając na Moskala spod przymrużonych powiek.

- Zmieniłeś taktykę podrywu? – spytał, uśmiechając się złośliwe.

Marcin zmarszczył brwi wpatrując się w chłopaka bez zrozumienia.

- O czym ty mówisz? Po prostu proponuję ci herbatę. Jakbyś zapomniał wywlokłem cię z przerębla przy minus piętnastu stopniach – wyjaśnił mu naciskając na ostatnie słowa.

- Dzięki. Nie prosiłem o to – prychnął Adrian.

- Jasne… - zgodził się z nim Moskal, uśmiechając wymuszenie. – Wołanie o ratunek wymsknęło ci się przez przypadek. Czy może ćwiczyłeś jakieś nowe metody na obrażanie mnie w szkole?

- Jakbym nie miał nic innego do roboty…

- Co ty tam w ogóle robiłeś? O dwudziestej? Biegałeś po terenie, którego nie znałeś? – dopytał niedowierzająco i lekko cynicznie Marcin.

- Robiłem zabawy biegowe – wyjaśnił dumny z siebie Zachariasz. – To jedyne płaskie miejsce w całym waszym zasranym Mietkowie. Skoro tutaj mieszkam i jestem zawieszony, musze mieć miejsce do treningu.

- Na boisko szkolne nie dało się pójść?

Adrian prychnął kolejny raz, maskując tym swoją niewiedzę. Skąd miał wiedzieć, że na tym zadupiu jest jakaś szkoła z boiskiem?

- Znalazł się mądry – dodał jeszcze, pociągając łyka cudownie ciepłego napoju.

- Mądrzejszy od ciebie – skwitował to Marcin, wyraźnie już poirytowany.

- To, że masz lepsze oceny nie znaczy, że jesteś ode mnie mądrzejszy.

- A co ty masz lepszego? – zagadnął go kolega, przedrzeźniając z uporem.

- Urok osobisty, aparycje i…

- Panowie! – nagle doszedł ich kobiecy głos od progu i obaj jak na komendę zamilkli, wpatrując się w panią Moskal. – Nie potraficie rozmawiać normalnie poza stanami zagrożenia?

- W stanach zagrożenia też nie potrafimy – odpowiedział jej syn, krzywiąc się na wspomnienie uwag Adriana, kiedy go wyciągał. – Mogłem Cię jednak nie ratować – odpowiedział w końcu, wstając.  – Idę do garażu.

- No i znów… - szepnęła do siebie kobieta, z rezygnacją opuszczając ręce.

- Ja chyba też powinienem już iść – odezwał się Zachariasz.

- Wydaje mi się, że powinieneś dopić herbatę – zatrzymała go pani Moskal.

- Nie jestem tutaj mile widziany, poczekam na wujka przed wejściem.

- Ciekawe dlaczego? – spytał złośliwe Marcin, a jego matka spiorunowała go wzrokiem, na co on wzruszył jedynie ramionami i zwrócił się do wyjścia po chwili trzaskając drzwiami.

Adrian stał jeszcze przez, trawiąc słowa, jakie przed chwilą usłyszał. Kilka razy kiwnął głową, zgadzając się ze swoimi myślami i mówiąc matce Marcina zdawkowe „Przepraszam”, nagle poszedł w ślady młodego Moskala. Nawet nie zdążył założyć butów, jak zwykle zresztą reagując impulsywnie. Zamiast zostać na dworze i poczekać na swojego wujka, jak obiecał, poszedł za cieniem kolegi, który szybko zniknął za załomem domu. Nie myśląc wiele, wszedł za nim do małego blaszaka i nagle stanął jak wryty.

W świetle jarzeniówki, na rozłożonym na ziemi kocu stał lśniący srebrem i granatem wspaniały motor. Adrian otworzył parę razy i zamknął usta, patrząc raz na zaskoczonego Marcina, raz na maszynę.

- Co ty tuja robisz? – zagadnął go zaskoczony Moskal, rzucając z boku okrycie motoru.

- Chciałem wyjaśnić parę rzeczy – odpowiedział powoli Zachariasz, podchodząc bliżej.

Miał świadomość, że teraz wygląda jak zupełny idiota, zbierając swoją szczękę z ziemi.

- Jest twój? – spytał, uśmiechając się niepewnie, niemal jak głupek.

- Nie, ufoludków – odparł kpiąco Marcin, ale również uśmiechnął się nieznacznie, dumny ze swojego działa. – Jasne, że mój. To znaczy mój i mojego taty.

- Zajebisty… - szepnął Adrian, śledząc jak światło kołyszącej się lampy pięknie gra na błyszczącym lakierze i chromowanych liniach silnika.

Nie miał pojęcia, jaki to model, ale od razu podbił jego serce. Był idealny, dopieszczony i cudownie harmonijny. Było w nim widać rękę znawcy, jak również staranność, z jaką był odrestaurowywany.

- Umiesz jeździć? – zagadnął znów Adrian z nieschodzącym z ust uśmiechem.

Marcin jedynie potwierdził głową, spoglądając na swojego kolegę z lekkim zdziwieniem. Nie oczekiwał takiej zmiany, ani zachwytu. Oczekiwał raczej kolejnych drwin.

- Przewieziesz mnie? – padło kolejne pytanie i tym razem to Moskal szybko zamrugał powiekami.

- Nie chcę ci nic mówić, ale rano nazwałeś mojego ojca parszywym zdrajcą – odpowiedział mu blondyn z kwaśnym uśmiechem - Później nie podziękowałeś za uratowanie życia, a następnie znów obraziłeś w moim własnym domu. Chciałbyś jeszcze takiego kogoś wozić na najdroższej dla ciebie rzeczy?

- Jaka jest cena?

- Słuchem? – prychnął Marcin, zakładając ramiona na piersi i czując, że teraz on jest górą. – Ja nie sprzedaje siebie ani moich usług.

- Co w takim razie mam zrobić?

Adrian podniósł na niego rozgorączkowany wzrok i nagle Moskal poczuł jak w gardle formułuje mu się kula nie do przełknięcia. Złote oczy chłopaka drgały lekko w białym świetle, przysłonięte rozwichrzoną grzywką. Zaróżowione policzki były tego samego koloru, co pełne wargi, ułożone niczym do pocałunki i wypuszczając parę wraz z szybkim oddechem. Tylko to spowodowało, że w głowie Marcina pojawił się szybki błysk, jakby wizja. Zapragnął nagle przywrzeć do tych warg, poczuć ich ciepło, miękkość… Fakturę i cały smak Adriana.

Widzenie uciekło, ale blondyn nadal pozostał odrobinę oszołomiony i przyszpilony przez to oczekujące spojrzenie.

- Wystarczy poprosić – odpowiedział pod długiej chwili ciszy, kiedy jedynie mierzyli się wzrokiem.

Zachariasz spuścił spojrzenie i przygryzł rozkosznie wargę, zastanawiając się moment. Nagle podjął szybką decyzję.

- Proszę cię – podniósł wzrok znów na Marcina. – Przewieź mnie na swoim motorze.

A Marcin, nie potrafił mu już odmówić i nie wiedząc zupełnie, co się z nim dzieje, po prostu kiwną głową na potwierdzenie.

- O! Tutaj jesteście! – znów doszedł ich miły głos pani Moskal, na dźwięk, którego podskoczyli równocześnie. Stała w progu garażu, a u jej boku, szczerzył się sympatycznie blond włosy mężczyzna.

- Słyszałem, że miałeś małą kąpiel? – zagadnął chłopaka Aleksander.

- Wpadłem do pieprzonej przerębli, mądralo – odbąknął mu Adrian, zastanawiając się gorączkowo ile czasu oboje dorosłych tutaj stało i co słyszeli. Za nic nie chciał być przyłapany, jak płaszczy się przed Marcinem o przejażdżkę.

Moskal znów zarumieniony, patrzył na kolegę i nieznajomego, zaskoczony tą odzywką. Czyżby Adrian nie traktował w tak obcesowy sposób tylko jego?

- Marcinie, chciałbym ci bardzo podziękować za uratowanie naszego narwańca. – Mężczyzna podszedł bliżej Moskala, wyciągając do niego dłoń w geście podziękowania. – Chociaż ja bym go pewnie tam zostawił – dodał zaraz z przekąsem i uśmiechnął się złośliwe w stronę młodego Zachariasza, na co tamten zrobił tylko minę i bezceremonialnie wystawił mu język.

Pani Moskal zachichotała na ten widok, kręcąc z niedowierzaniem głową, a Marcin nieufnie spojrzał na wyciągnięta w jego kierunku dłoń i uścisnął ją niepewnie, ale mocno.

Mężczyzna wydawał się być dość młody, chociaż w jego oczach grało oprócz rozbawienia także i pewne doświadczenie. Moskal musiał jednak przyznać, że nie widział chyba nic równie… harmonijnego? Nieznajomy nie był po prostu przystojny. Był raczej ładny. Tak delikatnie i miękko ładny, o łagodnych rysach twarzy, wymownych i żywych zielonych tęczówkach oraz gibkim ciele i przydługich blond włosach. Marcin poczuł na sobie jego uważny wzrok. Wzrok, który śledząc go jakby widział w nim jakąś inną stronę duszy, jakby czuł go o wiele głębiej.

- To Aleksander Wierzbicki – przerwała ciszę matka Marcina, przedstawiając blondyna. – Jest… - zawahała się na chwile, szukając odpowiedniego słowa, ale Adrian ją ubiegł.

- Chłopakiem mojego wujka.

- Właściwe mężem – sprostował Aleksander, odwracając się do kobiety z uśmiechem. – Przez pewien czas będziemy razem z Heliosem opiekować się naszym cudnym i niezbyt rozgarniętym bratankiem – wyjaśnił, szturchając zaczepnie Zachariasza.

Marcin mimowolnie uśmiechnął się na ta uwagę, słysząc jak ktoś inny dogryza jego koledze w sposób, jaki on dogrywał jemu. Adrian wyglądał na wściekłego, ale i zawstydzonego, co jeszcze bardziej spodobało się Moskalowi. Znaczyło to, że wielki król szkoły jednak nie jest ani taki wielki, ani taki straszny jak go wszyscy malowali. Teraz wyglądał raczej jak mały chłopczyk, który denerwuje się, że zabrano mu jego zabawki. Marcin mimowolnie zachichotał spoglądając na swoją równie rozbawioną matkę, puszczającą mu oko.

- To, co wracamy do domu? – Aleksander rzucił w stronę Adriana, na co ten tylko prychnął. – Buty są w samochodzie – dodał jeszcze wskazując jego znów przemoczone skarpetki.

- Świetnie – skwitował to Adrian, przepychając się miedzy mężczyznami do wyjścia.

Gdy w końcu opuścił blaszak, mówiąc ciche „Dobranoc” i już całkiem płonąc rumieńcem gniewu, Aleksander zacmokał tylko z dezaprobatą.

- Przepraszam za jego zachowanie, ale miewa ostatnio trudnie dni.

- Brzmi jak reklama podpasek – zauważył Marcin, nie mając pojęcia skąd wzięła się u niego nagle ta szczerość. - To nie tłumaczenie.

Mężczyzna zdawał się być jednak otwarty i Moskal miał pewność, że nie zareaguje ostro, jak jego bratanek.

- Trafna uwaga – zgodził się z nim blondyn i zaśmiał krótko. – Tle, że Adrian naprawdę ostatnio wiele przeszedł. Nie chcę go tłumaczyć…

- Spokojnie. Rozumiemy, że mógł mieć powody swojego zachowanie i wydaje mi się, że nie mamy żadnych pretensji, prawda Marcinie? – Pani Moskal zwróciła się do syna. – Ja przynajmniej nie jestem zdania, że rodzice powinni się wtrącać do spraw swoich dzieci. Ułożą je sobie sami. W końcu są dorośli.

- Jesteśmy tego samego zdania z Heliosem. Chociaż podziękowanie za uratowanie Adriana należy się Marcinowi jak najbardziej – zauważył Aleksander i nagle zwrócił do chłopaka. – Jeśli będziesz potrzebował jakikolwiek części do tego cacka… - wskazał broda na motor. – Daj znać. Mam dobre dojścia.

- Nie ma… - zaczął młodzieniec, ale jego matka szybko weszła mu w słowo.

- Dziękujemy i Marcin na pewno skorzysta.

- Mamo! – skarcił ją syn, znów przybierając kolor purpury.

- Twoja mama ma racje. Korzystaj z szansy.

Chłopak tylko nieznacznie skinął mu głową i zagadnął go jeszcze nie pewnie, zatrzymując tuz przy wyjściu.

- Proszę pana…? – zaczął z cicha i zaraz pośpieszył, gdy w zielonych źrenicach Aleksandra pojawiło się pytanie. – Proszę powtórzyć Adrianowi, że mam czas jutro około siedemnastej.

Mężczyzna skinął mu głowa i żegnając się z jego matką, zostawił ich samych. Panią Moskal z uśmiechem na twarzy, a Marcina z huraganem myśli w głowie.


Gdy tylko Marcin wszedł do swojego pokoju odetchnął z ulgą. To było szaleństwo! Wszystko, co się stało, cały ten dziwny dzień, był chyba tylko wytworem jego wyobraźni. Najpierw śmiał znokautować Pana Popularnego, później bronił go przed dyrektorem. Jakby tego było mało, na koniec uratował mu praktycznie życie.  Zachowywał się jakby nie był sobą… Oczywiście nie liczył tego wyłowienia z przerębli, bo nigdy nie potrafił przejść obok potrzebującego. Kiedy jednak zebrało mu się na odwagę, żeby sprzeczać się z Adrianem? Kiedy nagle zaczął odbijać jego riposty, gdy wcześniej bał się mu cokolwiek powiedzieć? Na pewno nie miał z tym nic wspólnego nokaut. Wtedy był po prostu wkurzony. Wszystko zmieniło się, bo zobaczył wtedy to spojrzenie zlęknionych oczu i to ono w nim teraz siedziało. Adrian wyglądał wtedy na tak zranionego i bezbronnego jakby skończył mu się świat. Jak złapane we wnyki zwierze. Dla Marcina to spojrzenie nagle ukazało jakąś druga osobę, która kryła się w Zachariaszu. W Moskalu pojawiła się nagła chęć chronienia tej osoby, bronienia jej, mimo że nigdy wcześniej tego nie czuł. Nie liczył swojego rodzeństwa, wobec których takie uczucia były całkowicie naturalne. Dlaczego jednak czuł to do osoby, która powinien nienawidzić? Dlaczego cały czas o tym myślał?

Marcin uderzył potylica w drewno drzwi, słysząc jak ten hałas niesie się po pierwszym piętrze ich domu. Chłopak odbił się od powierzchni i podchodząc do łóżka, opadł na nie bezsilnie, zanurzając w poduszkę nadal gorącą od wrażeń twarz.

Dom ogarnęła już cisza. Dzieciaki spały, jego matka pewnie czytała książkę, a Karolina się uczyła. On też powinien iść spać i przestać myśleć o Adrianie. Marcin sam nie wiedział, dlaczego uległ jego prośbie. Jasne… Poczuł się mile połechtany, zachwytem kolegi i był dumny z restaurowanej przez sienie maszyny. Słyszał już to wcześniej, a mimo to jeszcze nikt nie dostąpił zaszczytu dosiadania motoru. Aż nagle wystarczyłoby Zachariasz uniósł swoje złote oczy, w których znów pojawiła się bezbronność i Marcin zgodził się. Był głupi i naiwny, że dał się nabierać na sztuczki bogatych i rozwydrzonych dzieciaków. One mogły mieć wszystko… Moskal był pewny, że gdy tylko Adrian dostanie to, czego pożąda, zapomni o nim. Tylko, czym on się właściwe martwił? Przecież chciał żeby Zachariasz zniknął z jego życia? Nadal tego gorąco chciał. Upewnił się w myślach i poczuł, że zmęczenie całego dnia w końcu bierze nad nim górę.


  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media