Go to commentsA. Sołżenicyn - Rosja na dnie /Strefa władzy. Pierwsze lata tak wyczekiwanej demokracji
Text 12 of 253 from volume: Tłumaczenia na nasze
Author
Genrepopular science
Formprose
Date added2017-06-11
Linguistic correctness
Text quality
Views2137

cd.

(Profesjonalizm udowadnia nie spis zajmowanych kolejnych wysokich stanowisk a finalne rezultaty dokonań - co w przypadku tych starych/nowych przefastrygowanych wilków po raz n-ty bardzo szybko poznaliśmy jako dla kraju efekty ich fachowych działań wprost porażające.) Jako uzasadnienie wszystkich kolejnych niepowodzeń nowej władzy słyszeliśmy: a jaką prawdziwą demokrację można zbudować w warunkach zapaści gospodarczej i społecznej anarchii oraz taaaakiej destabilizacji politycznej?? Tylko że ta sama przeklęta wzdłuż i wszerz *polityczna destabilizacja* - to dziecię poronionych, przez nich przeprowadzanych *reform*.


W czym ci neodemokraci byli prawdziwymi profesjonalistami - to w ideologicznym swoim na tyłach zapleczu i w umacnianiu nowego ustroju. To natomiast, czego ci nowi demokraci-biurokraci nigdy nie przejawiali - to empatia dla własnego narodu i troska o jego fundamentalne potrzeby. Toż przecież ci, co stosują wobec nas *terapię szokową*, już na starcie tracą wszelkie uzurpacje bożenia się, że bronią *praw człowieka*.


Nieledwie najważniejszym politycznym priorytetem nowego reżimu był jak najśpieszniejszy rozkwit sztucznej kipiącej WIELOPARTYJNOŚCI.


I przez cały rok i rok następny, i jeszcze przez następny rok jak te grzyby po deszczu pączkowały (bez jakichkolwiek realnych podstaw), rozpadały się, jednoczyły i jak ta bańka mydlana pryskały coraz to nowe i coraz nowsze partie, opozycje, związki, bloki partyjne, fronty i zjazdy - nazw których nie spamiętał i nie był w stanie przeliczyć nikt: jak te komety wzlatywały, grzmiały i równie szybko gasły, przepadając w niebycie, nazwiska wielu liberalnych, demokratycznych i radykalnodemokratycznych liderów. WIELOPARTYJNOŚĆ - to był upragniony grand prix przewrotu 1991 r., i partie wprost jak to robactwo cisnęły się wzajem, blokowały i politycznie tryumfowały, gdy tymczasem spośród nich realną siłą wciąż jeszcze była tylko jedna - ta komunistyczna. (I w 1992 r. nie przez przypadek Jelcyn potwierdził wobec całego narodu, że data *7 listopada /przyp. tłumacza: u nas znane jako Wielki Październik, co bierze się z różnic w naszych kalendarzach/ nadal pozostaje naszym świętem państwowym.*) I jeszcze tak tragicznie się złożyło, że te wszystkie bez oparcia w narodzie rosyjskie patriotyczne partyjki szukały wtedy swego przytuliska nie gdzie indziej, a właśnie u komunistów, co dla tych potomków leninowskich *antypatriotów* było istną wodą na ich młyn. Cóż za ironia Historii...


Drugą krzepnącą i wciąż rosnącą siłą stała się Hasbułatowska Rada Najwyższa. Jej pojedynek z władzą prezydencką w 1992 r. przyjął postać walki o paragrafy i ustępy nowej rosyjskiej konstytucji i przeciągnął się na szereg wielu bardzo groźnych miesięcy. Konstytucyjne przepychanki bardzo się ślimaczyły, sam jednak pojedynek był wyjątkowo bezpardonowy; w Rosji sformowała się bardzo niebezpieczna dwuwładza - tym niebezpieczniejsza, że obie walczące zaciekle strony, by zaskarbić sobie jak największą liczbę sojuszników, posługiwały się politycznymi łapówkami, kierowanymi w stronę narodowych autonomii /Tatarzy, Buriaci, Ewenkowie etc., etc./ Przywileje tych autonomii burzliwie, jak te wzdęte żagle, nadymały się i nadymały, co skutkowało tym, że z kolei rosyjskie obwody - aby nie zostać tych autonomii wasalami - zaczęły proklamować się jako republiki, i to lawinowo, jedna po drugiej. W gorączkowej zadymie wydaje się mało kto to zauważył, ja jednak już wtedy jeszcze z daleka wyraźnie widziałem, jak na reliefie, i bez żadnych złudzeń, że dwuwładza i ten powszechny wyścig *ku republice* dla samej Rosji był groźbą ROZPADU jeśli nie w tydzień, to w miesiąc. Buszowała kolejna kiereńszczyzna. I jedynym ocaleniem dla całości Rosji mógł być tylko NATYCHMIASTOWY KRES dwuwładzy, jaka ze stron walczących by nie zwyciężyła.


Ten klincz, nie rozwiązany w sposób rozumny pół roku wcześniej, zakończył się krwawymi dniami października 1993 r. (i rzezią półtorej setki - jak nie więcej - ludzi, przede wszystkim nie samych prowodyrów uczestników tego zwarcia, a niewinnych postronnych obywateli). I przeszło to wszystko pod zgodny aplauz zgodnego chóru neodemokratów: *Rozgnieść gadzinę!* - siłą ognia - bardzo infantylnie i bez wyobraźni dla własnej demokratów przyszłości.


W spadku po komunie przejęli oni także: *skoro wróg nie poddaje się...* Toż po trzech miesiącach Gajdar i Kozyriow już bez żadnych osłonek szukali porozumienia i otwartej współpracy z komunistami, zapraszając ich do *antyfaszystowskiej ligi*. I błyskawicznie w ślad za tym ogłoszono porozumienie i *obywatelską* (nomenklaturową) ugodę - wewnątrz oligarchii - ugodę, nie bez następstw która potem wypuściła swoje liczne dzikie pędy w mroczne nieoświetlone korytarze.


A więc rozgromiono Radę Najwyższą, której pierwszym przewodniczącym był tenże sam prezydent, i obaj oni zostali wybrani zgodnie z jedną i tą samą konstytucją, a ona sama - ta konstytucja - właśnie podlegała odwieszaniu na kołek wraz z tą całą jej prezydencką przysięgą, chociaż wynikająca z niej prezydencka kadencja Bóg wie czemu nadal obowiązywała.


Już same te jurysdykcyjne symptomy nie mogły nastrajać do wyższej wiary w nową Konstytucję. Przecież nie przeszła żadnych konsultacji z narodem, no, i w tej gorączce jakieś jej ustępy zdążono jednak post factum poprawić. I tak, zgodnie z oficjalnymi danymi, w głosowaniu uczestniczyło 53% wyborców (jeden z analityków *Demwyboru* opublikował swoje własne wyliczenie, że - zaledwie 47%), spośród których za przyjęciem Konstytucji głosowało 58%, tzn. mniej niż 31% uprawnionych głosów = mniej niż 1/3. (Wszystko to niezbyt chętnie potwierdza także nasz mnogoludny Sąd Konstytucyjny, skopiowany z krajów o wysokiej kulturze prawnej, a przy naszym braku finezji problem ten mógł być rozwiązany nawet przez nasz Sąd Najwyższy). Zgodnie z tą republikańską Konstytucją Prezydent otrzymał bardzo obszerne uprawnienia, dużo szersze niż u wielu monarchów i współczesnych prezydentów na świecie. I decydujące dla losów kraju postanowienia - dojrzewające bez żadnych wyjaśnień i z nikim nie konsultowane - są odtąd przez niego ogłaszane jako gotowe z haniebnym zdecydowaniem.


Wiele było skarg na naruszenia procedur podczas wyborów do Dumy /tego sejmu/ w 1993 r. Samo tylko scedowanie połowy miejsc poselskich na rzecz przedstawicieli różnych partii - owa sztuczna strategia upragnionej *wielopartyjności* - to pogwałcenie równych praw osób wybieranych. I za każdym razem system ten karał naród: w 1993r. zakończony potężnym sukcesem wyborczym partii Żyrynowskiego, w 1995 r. - takim samym potężnym sukcesem komunistów. W każdym z nich rozpacz wyborców wyrażała się w potępieniu dla nowej władzy skrzywdzonego ograbionego ludu, nawet w ten tak *demokratyczny* sposób bezsilnego, by choć czymś i jakoś mógł poprawić swoją i swojej Ojczyzny dolę.

  Contents of volume
Comments (1)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Dzięki, z zainteresowaniem odrabiam zaległosci w historii wielkiego sąsiada.
© 2010-2016 by Creative Media