Go to commentsMichaił Sałtykow-Ssiedrin - Ród Gołowliowych. Rozdział 2 - Jak to w rodzinie/10
Text 129 of 253 from volume: Tłumaczenia na nasze
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2019-04-12
Linguistic correctness
Text quality
Views1322

- I co? jak się dzisiaj czujesz? - spytała matka, opadając na fotel przy nogach łóżka.

- Niezgorzej... jutro... znaczy się dzisiaj... kiedy to u nas był doktor?

- Dzisiaj był.

- No, czyli jutro...


Chory uczynił gwałtowny ruch, jakby siląc się przypomnieć jakieś słowo.


- Będziesz mógł wstać? - podpowiedziała Arina Pietrowna, - daj boże, mój drogi, daj boże!


Zamilkli na chwilę. Matka chciała coś powiedzieć, ale żeby to zrobić, żeby mówić, należało rozmawiać. A tej właśnie rozmowy nigdy nie potrafiła odnaleźć, gdy tylko była sam na sam z tym synem.


- Judaszek żyje? - zagadnął w końcu sam Paweł Władimirycz.

- A co jemu? żyje sobie jak ten pączek.

- Pewno se myśli: *o, jak braciszek kopyta wyciągnie - i ten jeszcze jego mająteczek z bożą wolą mnie się dostanie*.

- Wszyscy kiedyś pomrzemy, i po każdym z nas spadek przechodzi na... prawnych spadkobierców...

- Tylko nie na Krwiopijcę! Psom wyrzucę, a jemu nie dam!


Okazja nadarzyła się wprost świetna: Paweł Władimirycz sam zaczął ten temat. Matka nie omieszkała z tego skorzystać.


- Należałoby o tym pomyśleć, mój drogi! - powiedziała mimochodem, nie patrząc na chorego i pod światło oglądając swe dłonie, jakby to one stanowiły w tej chwili główny przedmiot jej uwagi.

- O czym *o tym*?

- A choćby i to, że nie chcesz, żeby brat po tobie dziedziczył...


Paweł Władimirycz milczał. Oczy tylko nienaturalnie się rozszerzyły, i twarz pokrywał coraz ciemniejszy rumieniec.


- Można by, mój drogi, i to wziąć pod uwagę, że masz też siostrzenice-sieroty - jakiż to posag one mają? Pogoriełkę tylko? No, i mnie też jeszcze...

- Wszystko już zdążyliście upchnąć Judaszkowi?

- Jakby nie było... wiem, że sama jestem temu winna... i przecie grzech to, bóg wie, znowu nie jaki... Myślałam też, że to syn... A ty mógłbyś matce tego i nie wypominać.


Milczenie.


- No, jak! powiedz choć słowo!

- To kiedy pochować mnie chcecie?

- Nie pochować, a mimo wszystko... Inni chrześcijanie też tak... Nie wszyscy zaraz umierają, a tak w ogóle...

- To-to, *w ogóle*! Wy zawsze *w ogóle!* Myślicie, że nie widzę!

- A cóż takiego ty widzisz, kochany?

- A to, że za głupka mnie bierzecie! i dajmy na to, jestem tym głupkiem, i niech nim sobie będę! To po co przychodzicie? Nie przychodźcie! i nie martwcie się!

- Ja też się nie martwię; ja tylko tak w ogóle... że każdemu pisany życia kres...

- No, to se czekajcie!


Arina Pietrowna pochyliła głowę i rozmyślała. Doskonale rozumiała, że jej sprawy źle idą, lecz beznadzieja przyszłości tak już ją zamęczyła, że nawet naga oczywistość nie mogła jej przekonać o bezcelowości dalszych prób.


- Nie wiem, za co ty mnie tak nienawidzisz! - rzekła w końcu.

- Wcale nie... ja was... wcale nie! Ja nawet bardzo... Wybaczcie! takeście nas wychowali... wszystkich jednako... sprawiedliwie!


Mówił porywczo, aż zachłystując się; w głosie dźwięczał jakiś naderwany i zarazem tryumfujący chichot; w oczach pojawiły się błyski, ramiona i nogi niespokojnie wzdragiwały.


- Może i czym zawiniłam, to błagam, wybacz na boga!


Arina Pietrowna podniosła się z fotela i skłoniła przed synem do samej podłogi. Paweł Władimirycz zamknął oczy i nie odpowiadał.


- Przypuśćmy, że jeśli chodzi o nieruchomości... rzeczywiście, w twoim stanie i myśleć nie ma co o jakichś krokach... Porfiry jest po tobie prawnym spadkobiercą, niechże więc po tobie ten majątek przejmie... A co z ruchomościami, co z kapitałem? - postanowiła mówić wprost.


Chory wstrząsnął się, lecz nadal milczał. Całkiem możliwe, że na słowo *kapitał* wcale nie pomyślał o sugestiach matki, a tylko przypomniało mu się, że oto nadejdzie i wrzesień, czas na procenty... 67.600 x 5 i podzielić na 2 - to ile z tego wyjdzie?


- Myślisz może, że ja pragnę twojej śmierci, to przekonaj się, że tak nie jest, mój drogi! Żyj tylko jak najdłużej, a dla mnie starej żadnych już więcej zmartwień nie będzie! Cóż ja! i cieplutko, i syto przy tobie, i nawet jak zechcę czego słodkiego - wszystko to mam! Mówię jedynie, że u chrześcijan jest taki obyczaj, żeby w oczekiwaniu życia wiecznego...


Nie dokończyła, jakby szukając odpowiednich słów.


  Contents of volume
Comments (1)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Genialna, jak w starogreckim teatrze wielka scena: testament na łożu własnej śmierci! I komu - i co? - po sobie zapisać, kiedy ta tuż-tuż za progiem nasza własna śmierć - nawet w najdzikszych halucynacjach! - jest nie do wyobrażenia?!
© 2010-2016 by Creative Media