Go to commentsM. Sałtykow-Ssiedrin - Ród Gołowliowych, rozdz. III - Bilans rodzinny/20
Text 161 of 253 from volume: Tłumaczenia na nasze
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2019-05-13
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views1323

................................................................................................................................................................................



Arina Pietrowna siedzi już przy stole z samowarem, i Jewpraksiejuszka kończy właśnie ostatnie przygotowania do herbaty. Staruszka jest zamyślona, milcząca i jakby wstydzi się Pietieńki. Judaszek jak zawsze podchodzi do jej rączki, a ona, również według zwyczaju, machinalnie czyni nad nim znak krzyża. Potem znowu, jak zawsze i zgodnie ze zwyczajem, następują pytania, czy wszyscy zdrowi, czy dobrze się spało itp., na co padają zwykłe lapidarne odpowiedzi.


Arina Pietrowna już od wczorajszego wieczoru była jak nie ta sama. Odkąd ją wnuczek poprosił o pieniądze i obudził pamięć o *klątwie*, nagle popadła w jakiś dziwny niepokój, i zaczęła ją prześladować nieodstępna myśl: a co, jak go rzeczywiście przeklnę? Dowiedziawszy się rano, że w gabinecie rozpoczęto już wyjaśnienia, zwróciła się do Jewpraksiejuszki z prośbą:


- Zobacz, kochana, i ostrożnie podsłuchaj pod drzwiami, co oni tam gadają.


Ta jednak, chociaż i podsłuchała, na tyle była tępa, że nic z tego nie pojęła.


- Tak tylko rozmawiają ze sobą! Nie za bardzo krzyczą! - oświadczyła po powrocie.


Arina Pietrowna nie wytrzymała i sama poszła do jadalni, gdzie tymczasem też już wniesiono samowar. Rozmowa w gabinecie dobiegała końca; słyszała tylko, że Pietieńka podnosi głos, a Porfiry Władimirycz jakby jątrzył i w odpowiedzi judził.


*Jątrzy! właśnie tak - świerzbi! - chodziło jej po głowie, - wtedy też tak samo świerzbił i judził! i jakżem ja wówczas tego nie zrozumiała!*


Wreszcie obaj, ojciec i syn, pojawili się w jadalni. Pietieńka był czerwony i ciężko oddychał; oczy szeroko rozwarte, włosy potargane, czoło usiane drobnymi kropelkami potu. Przeciwnie, Judaszek wyszedł blady i zły; chciał udać obojętność, lecz mimo wszelkich starań drżała mu dolna warga, i wobec mamuni z trudem mógł wypowiedzieć słowa zwykłego porannego powitania.


Wszyscy zajęli swoje miejsca wokół stołu; Pietieńka usiadł nieco z dala, rozwalił się na krześle, założył nogę na nogę i, zapalając papierosa, z drwiną popatrywał na ojca.


- No, mamuniu, pogódka się uspokoiła, - zaczął Pijawka, - jakaż to wczoraj zawieja była, a wystarczyło bogu kiwnąć palcem - o, jaka cisza, jak miło i jaki błogi pokój! czyż nie tak, moja droga?

- Nie wiem, nie wychodziłam dzisiaj z domu.

- A my a propos odprowadzamy naszego drogiego gościa, - kontynuował Judaszek, - wstałem raniutko, patrzę w okno - a tu na dworze cicho i spokojnie, jakby anioł przeleciał i w jednej chwili całą tę zawieruchę śnieżną skrzydłem wygładził!


Nikt jednak na te czułe słówka nie odpowiedział; Jewpraksiejuszka głośno siorbała ze spodeczka gorącą herbatę, dmuchając na nią i jak małe dziecko pijąc po jednym łyczku; Arina Pietrowna patrzyła w swoją filiżankę i milczała; Pietieńka, kołysząc się na krześle, wciąż spoglądał na ojca z tak wyzywająco-ironicznym grymasem, jakby z wielkim wysiłkiem powstrzymywał paroksyzmy śmiechu.


- Teraz, jeśli nawet Pietieńka pojedzie niezbyt wcześnie, - znowu rozpoczął Porfiry Władimirycz, - to i tak już przed wieczorem szybko na stację dotrze. Konie mamy swoje, wypoczęte, w Murawiowie ze dwie godzinki popaszą - i migiem dowiozą. A stamtąd już - fiuuuu! pooooszedł pociąg po szynach stukać a postukiwać! Ach, Pietia! Pietia! Niedobry jesteś! zostałbyś z nami, pogościł dłużej - mówię ci! I nam by było weselej, a i ty też w tydzień byś się na tatunia obiadkach i herbatkach poprawił!


Pietieńka jednak tylko buja się na krześle, ćmi papierosa i spogląda na niego.


- Co tak na mnie się gapisz? - kipi w końcu Krwiopijca. - Wzory jakieś widzisz?

- Patrzę i czekam tylko, co jeszcze powiecie!

- Niczego, bracie, nie wypatrzysz! jakem ci powiedział, tak też będzie. Ja swego słowa nie cofnę!


Nastaje chwila milczenia, w trakcie której wyraźnie rozlega się szept: - Judaszek!


Porfiry Władimirycz niewątpliwie też to usłyszał (aż pobladł), lecz robi minę, jakby inwokacja ta nie do niego piła.


- Ach dziatki, dziateczki! - mówi. - I żal was, i chciałoby się synka przytulić, przyhołubić, ale widać trudno - taka dola! Sami od gniazda swego uciekacie; koledzy, przyjaciele drożsi niż własny ojciec - matka. No, i co robić! Podumasz nad tym, pomyślisz - i z pokorą przyjmiesz. Wy młodzi, a młodemu, wiadomo, przyjemniej w towarzystwie rówieśników niż starych! poddajesz się więc temu i nie narzekasz; prosisz tylko Pana w niebiesiech: bądź wola twoja!


- Zabójca! - znowu szepce Pietieńka tak otwarcie, że aż Arina Pietrowna ze strachem patrzy na niego. Przed jej oczyma nagle coś jak cień Stiopki-obiboka*) przemknęło.

- O kim to mówisz? - pyta Judaszek cały wytrącony z równowagi.

- A tak, o jednym takim.

- Uważaj! tak też od razu i mów! Toż bóg wie, o czym myślisz: może kogo z tu obecnych tak wyzywasz!


Wszyscy milkną; filiżanki z herbatą stoją nietknięte. Pijawka również opiera się plecami o tył krzesła i na nim nerwowo kołysze. Pietieńka, widząc, że wszelkie nadzieje stracone, przeżywa czarną rozpacz i pod jej wpływem gotów jest iść na całego. I ojciec, i syn z jakimś niezrozumiałym uśmieszkiem patrzą sobie z uporem w twarz. Jakby się jednak Porfiry Władimirycz nie wyszkolił, bliska jest już chwila, kiedy i on straci resztki opanowania.


- Lepiej byś już odjechał, pókim dobry! - w końcu mówi, co ma na myśli. - Tak!

- Pojadę, nie martwcie się.

- Nie ma na co czekać! Widzę, żeś skory do awantur, a ja z nikim kłócić się nie chcę. Żyjemy tutaj cicho i w spokoju, bez drak i gniewu - babcia starowinka tu siedzi, chociaż jej byś się powstydził! No, i po coś tu do nas przyjechał?

- Mówiłem już, po co.

- A skoro tylko po to, toś zbytecznie się trudził. Jedź z powrotem, bracie! Ej, jest tam kto? każcie dla panicza kibitkę zakładać. I kurczaczka pieczonego, i kawiorku, i czego tam jeszcze... jajeczek może... w papier na drogę zawińcie. Na stacji, bracie, zakąsisz, jak konie owsem podkarmiać będą. Z bogiem!


.....................................................


*) Stiopka-obibok - brat Krwiopijcy, bohater 1. rozdziału niniejszej powieści (patrz www.latarnia-morska.eu *Ród Gołowliowych* M. Sałtykowa-Ssiedrina)


  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media