Go to commentsM. Sałtykow-Ssiedrin - Ród Gołowliowych, rozdz. IV - Siostrzeniczka/2
Text 164 of 253 from volume: Tłumaczenia na nasze
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2019-05-16
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views1333

Któregoś ranka jak zawsze chciała wstać z pościeli - i nie mogła. Nie czuła żadnego szczególnego bólu, na nic się nie skarżyła, po prostu nie mogła wstać. Nawet jej to nie zaniepokoiło, jakby tak miało być. Wczoraj siedziała jeszcze przy stole i mogła chodzić - teraz leży w łóżku, bo tylko zaniemogła. Czuła się nawet spokojniejsza. Afimiuszka jednak przelękła się i w sekrecie przed panią wysłała do Gołowliowa gońca.


Judaszek przyjechał wcześnie rano następnego dnia; Arinie Pietrownej było już znacznie gorzej. Zaraz po wejściu do domu rzeczowo wypytał obie służące, co mamunia jadła, może pozwoliła sobie na coś, co mogło zaszkodzić, lecz otrzymał odpowiedź, że pani już chyba miesiąc jak nic prawie nie je, a od wczoraj odmówiła wszelkiej strawy. Zmartwił się Pijawka, zamachał rękoma i, jako ten dobry syn, zanim wszedł do pokoju matki, pogrzał się przy piecu w izbie dla służby, żeby do chorej nie wnieść ze sobą zimna. I przy okazji (co do nieboszczyków miał jakiś diabelski wręcz węch) natychmiast wydał rozporządzenia. Wypytał o popa, czy jest w domu, by w razie czego można było zaraz po niego posłać, wywiedział się, gdzie stoi kuferek mamuni z jej papierami i czy jest zamknięty - i, co do tego wszystkiego uspokojony, wezwał kucharkę Makarownę i polecił przygotować dla siebie obiad.


- Niewiele mi trzeba! - mówił. - Kurkę macie? To ugotujcie rosołku! Może jakie mięsko peklowane - kawałeczek tylko! Coś pieczystego... ot, ja i syty!


Arina Pietrowna leżała na wznak z otwartymi ustami i ciężko dysząc. Oczy patrzyły szeroko rozwarte; jedna ręka wybiła się spod zajęczej derki i tak zastygła, zawieszona na krawędzi posłania. Wyraźnie nasłuchiwała hałasów, jakie uczynił swym przyjazdem syn, może też dochodziły jej słuchu polecenia, wydawane przez Judaszka.


W pokoju, dzięki opuszczonym kotarom, panował półmrok. Knoty dopalały się na dnie lampek, i słychać było, jak syczały w zetknięciu z wodą. Powietrze było ciężkie od woni, duchota od nagrzanych pieców, od czadu kaganków i wyziewów była nieznośna. Porfiry Władimirycz w walonkach jak ta żmija prześlizgnął ku matczynej pościeli; długa i wyschnięta jego figura dziwacznie kołysała się, otulona cieniem. Arina Pietrowna śledziła go ni to przestraszonym, ni to zdziwionym wzrokiem i kuliła się pod okryciem.


- To ja, mamuniu, - powiedział, - cóż to tak dzisiaj się rozkleiliście! ach-ach-ach! To-to spać wczoraj nie mogłem; przez całą noc jakby mnie coś popychało: ach, myślę sobie, wywiem się, co tam słychać u moich przyjaciół w tej Pogoriełce! Rano wstałem, czapka na drogę, zaraz kibitka, para koników - i jestem!


Porfiry Władimirycz przyjemnie zachichotał, lecz staruszka nie odpowiadała i coraz bardziej kuliła się pod swoją derką.


- No, bóg miłościwy, mamuniu! - ciągnął swoje Krwiopijca, - najważniejsze, chorobie się nie dać! Pluńcie na swoją niemoc, wstańcie z pościelki i po pokoju, jak ta carewna, przejdźcie! O, tak!


Judaszek wstał z krzesła i zademonstrował, jak to te carewny się przechadzają.


- Ale zaraz, momencik, pozwólcie, uniosę zasłonę i na was popatrzę! Eee! ależ z was zuch, gołąbeczko! starczy tylko nabrać otuchy, do boga pomodlić, wyfiokować się - i choćby zaraz na bal! Pozwólcie tylko, specjalnie przywiozłem dla was święconej wody bogojawleńskiej; popijcie, proszę!


Porfiry Władimirycz wyjął z kieszeni pękate naczyńko, znalazł na stole kieliszek, nalał i podniósł chorej do wezgłowia. Matka uczyniła ruch, żeby unieść głowę, lecz nie dała rady.


- Sierotkom by... - wyjęczała.

- No, już i sierotki tu potrzebne! Ach, mamuniu, mamuniu! Jakże to wy tak... no, proszę! Ciutkę się rozchorowaliście - i zaraz taki pesymizm! Wszystko będzie jak trzeba! i do sierotek sztefetę wyślemy, i Piet`kę z Pitra*) wypiszemy - zrobimy wszystko według kolejki! Nie ma pośpiechu; jeszcze pożyjemy! i to jak! Ot, lato nadejdzie - do lasu na grzybki razem pójdziemy; na malinki, boróweczki, na jagódki! A jak nie - to do Dubrowina na karaski się wybierzemy! zaprzęgniemy do wozu Gniadego, pomaleńku, lekuteńko, dryp-dryp-dryp, siądziemy i pojedziemy!

- Sierotkom by... - powtórzyła matka z żałosnym uporem.

- Przyjadą, przyjadą. Dajcie tylko termin - wszystkich zwołamy, wszyscy przyjedziemy. Przyjedziemy i przy was kołem zasiądziemy - wy jak ta kokoszka, a my kurczaczki... pio-pio-pio! Wszystko będzie, jak będziecie grzeczna. A za to, że przyszło wam do głowy chorować, nie chwalę, nie chwalę. Ach, co też najlepszego myślicie uczynić, figlarko! ach-ach-ach! czym innym dawać przykład, a wy - masz! Niedobrze, gołąbeczko! ach, jak niedobrze!


Jak się jednak nie starał i żarcikami, i anegdotkami pokrzepić miłego przyjaciela mamunię, siły jej wyczerpywały się z godziny na godzinę. Posłano po lekarza do miasta, i - ponieważ chora wciąż tęsknie przyzywała sierotki - Judaszek osobiście napisał list do Aniusi i Liubusi, w którym porównywał ich zachowanie ze swoim; siebie nazywał chrześcijaninem, a je - niewdzięcznicami. Doktor przyjechał w nocy, lecz było już za późno. Arina Pietrowna, jak to mówią, *zwinęła się* w jeden dzień. O 4:00 nad ranem zaczęła się agonia, a o 6:00 Porfiry Władimirycz klęczał u pościeli zmarłej i krzyczał:


- Mamuniu! przyjacielu mój! pobłogosławcie!


Ta jednak już nie słyszała. Otwarte jej oczy mrocznie spoglądały w przestrzeń, jakby starała się coś zrozumieć i nic nie pojmowała.


Judaszek również nie pojmował. Nie rozumiał, że otwierająca się przed jego matką trumna unosiła też ostatnią jego więź, ostatnią istotę, z którą mógł jeszcze dzielić popioły, jakie nosił w sobie. I że odtąd te popioły, nie znajdując już żadnego ujścia, będą gromadzić się w nim dopóty, póki go w końcu nie zaduszą.


..............................................

*) Piter - obiegowa nazwa Sankt Petersburga

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media