Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2019-05-20 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 1260 |
- Nie, leży w swojej parafii, niedaleko Pogoriełki, na cmentarzu przy cerkwi Nikoły na Woplie. Sama taką wolę wyraziła.
- Pojadę tam dzisiaj. Można u was, wujku, konie nająć?
- Po co najmować? są przecież swoje! Chybaś nie obca! Siostrzeniczka!... Dla mnie siostrzeniczka! - cały jaśniejący, Krwiopijca wyszczerzył zęby *jak to w rodzinie*, - i kibiteczkę mamy, i parkę koników, chwała bogu! nie brak w naszym domku niczego! A może i ja bym z tobą pojechał? I na mogiłce babuni byśmy pobyli, i do Pogoriełki zajechali! I tam byśmy zajrzeli, i owdzie popatrzyli, i pogadali, co i jak... Toż śliczny dworek tam macie, i są w nim bardzo wygodniutkie zakątki!
- Nie, ja już sama... nic tam po was. A tak przy okazji grobów: przecież Pietieńka też nie żyje?
- Zmarł, kochana, zmarł i Pietieńka! Żal go, z jednej strony aż do łez żal, a z drugiej - sam temu winien! Zawsze dla ojca był niemiły - i za to właśnie bóg go pokarał! A już co On w swej mądrości urządzi, tego ani ja, ani ty nie jesteśmy w stanie zmienić!
- Jasna sprawa - nie jesteśmy! Jedno tylko mnie niepokoi: jak to wam, wujku, żyć tu niestrasznie?
- A czegóż tu się bać? widzisz, ilu mam obrońców? - Judaszek zatoczył ręką krąg, wskazując na święte obrazy, - i tu, i w gabinecie, a już w kaplicy to wprost istny raj! Patrz tylko, ile tych tutaj moich orędowników!
- Mimo wszystko... zawsze jesteście sami... to straszne!
- A jak strasznie, to klękam, pomodlę się - i wszystkie strachy jak ręką odjął! Zresztą, czegóż to się obawiać? w dzień jasno, a nocą wszędzie we wszystkich pokojach święte kaganki świecą! Od strony ulicy, jak się ściemni, zda się, że tu jakiś bal! Ale! jaki tam bal! Obrońcy, święci, błogosławieni, orędownicy - ot, i cały mój bal!
- A wiecie, że Pietieńka do nas przed śmiercią napisał?
- To i co? jak to krewny... Chociaż tyle dobrego, że uczuć rodzinnych nie zatracił!
- Tak, napisał. Już po procesie, jak tylko zapadł wyrok. Pisał, że przegrał 3 tysiące, a wyście mu ich nie dali. Toż wujek bogaty!
- Moja droga, w cudzej kieszeni pieniądze liczyć łatwo. Czasem nam się zdaje, że u kogoś to złote góry, a jak popatrzysz a się przyjrzysz, to starczy może na świeczuszkę - a i to nie dla siebie, a dla boga!
- To my od was bogatsze. I ze swojego zrzutkę zrobiłyśmy i kawalerów naszych zmusiły, żeby też się wpisali - i zebrałyśmy razem ponad 600 rubli, i Pietieńce zaraz posłały.
- Jakich *kawalerów*?
- Ach, wujku, przecie my... aktorki! samiście dopiero co gadali, żebym się *oczyściła*!
- Nie lubię, jak tak mówisz!
- Cóż robić! Lubicie czy nie, a co się już stało, to się nie odstanie. Przecież według was tu także jest bóg!
- Nie bluźnij tylko. Wszystko możesz powiedzieć, ale bluźnić... nie pozwolę! Dokąd te 600 rubli żeście posłały?
- Nie pamiętam już. Do jakiegoś miasteczka... On sam dał w liście adres.
- Nic mi o tym nie wiadomo. Gdyby były jakieś pieniądze, musiałbym po śmierci je otrzymać! Przecież w jeden dzień by tego nie przehulał! Nie wiem, nic nie dostałem. Pewnie nadzorcy i konwojenci skorzystali!
- Ależ my ich wcale nie potrzebujemy - tak tylko o tym mówię, zgadało się po prostu. A jednak, wujku, to okropne: jakżeż to?! człowiek całkiem przepadł za byle 3 tysiące!
- Właśnie że nie za 3 tysiące. To tylko nam się zdaje, że tak było. Dlatego tak się czepiamy: 3 tysiące! 3 tysiące! Bóg jednak...
Judaszek całkiem się rozkręcił; chciał wyłuszczyć we wszelkich szczegółach, jak to bóg, Opatrzność... niewidzialnymi drogami... i wszystko to... Lecz Aniusia znowu bezceremonialnie ziewnęła i rzekła:
- Ach, wujku, co za nudy sakramenckie!
Tym razem Porfiry Władimirycz na serio się obraził, i zapadło milczenie. Długo tak jeszcze chodzili obok siebie wte i z powrotem po całej jadalni; Aniusia ziewała, Pijawka w każdym kącie żegnał się krzyżem świętym. W końcu zawiadomiono, że kibitka gotowa, i rozpoczęła się zwykła rodzinna komedia odprowadzania gościa. Gołowliow założył niedźwiedzią szubę, wyszedł na ganek, wycałował się z Aniusią, krzyczał na ludzi: nogi! nogi opatulcie cieplej! albo: kutiunię! kutię wzięliście? ach, żeby aby nie zapomnieć! i znakami krzyża kreślił powietrze.
Pojechała Aniusia na mogiłkę babci, poprosiła woplieńskiego baciuszkę, by odsłużył mszę żałobną, a kiedy diaczkowie zaintonowali smętnie *Wiećnuju pamiat`*, zapłakała.
Sceneria, gdzie odbywało się nabożeństwo, była całkiem nietęga. Cerkiew, przy której pochowano Arinę Pietrowną, należała do tych całkiem ubogich, tynk na niej miejscami poodpadał i wielkimi płatami obnażył szkielet z cegły; dzwon dzwonił słabo i głucho; riasa na popie podniszczona. Głęboki śnieg pokrył wszystko tak, że aby dojść do grobu, drogę trzeba było przecierać łopatami; pomnika jeszcze nie postawiono, a stał jedynie zwykły brzozowy krzyż, na którym nawet napisu nie było.