Go to commentsM. Sałtykow-Ssiedrin - Ród Gołowliowych, rozdz. IV - Siostrzeniczka/7
Text 169 of 253 from volume: Tłumaczenia na nasze
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2019-05-21
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views1381

Wiejski cmentarz leżał samotnie z dala od wszelkich sadyb; w pobliżu cerkwi tuliły się poczerniałe chałupki ojczulka, służby cerkiewnej i chórzystów, a dookoła na wszystkie cztery świata strony ścieliła się sieroca śnieżna równina, na której powierzchni miejscami sterczała jakaś kupa chrustu. Mocny marcowy wicher przelatywał nad mogiłami, nieustannie podwiewał riasę popa i na zawietrzną unosił śpiewy diaczków.


- Któż by pomyślał, że pod tym skromnym krzyżem, przy ubogiej naszej cerkwi, znalazła wieczny odpoczynek najbogatsza ongiś w całej okolicy pani... - powiedział na zakończenie batiuszka.


Na te słowa Aniusia znowu zaszlochała. Przypomniało się jej ,,gdzie stół uginał się od jadła, tam śmierć już stoi zbladła,,*) i łzy popłynęły gradem. Potem poszła do chaty popa, wypiła herbatę, porozmawiała z popadią**), znowu sobie przypomniała ,,i blada śmierć na wszystkich patrzy,,***) - i długo i gorzko płakała.


W Pogoriełce nic nie wiedziano o przyjeździe panienki i dlatego nawet nie napalono w piecach. Aniusia, nie zdejmując futra, przeszła po całym domu i tylko na chwilę zatrzymała się w sypialni babci i w jej kaplicy. W pokoju babcinym posłanie było nieuprzątnięte, a na nim cała góra poszarzałych pierzyn i kilka bez powłoczki poduch. Na biurku walały się porozrzucane podarte papiery; podłoga była niezamieciona, i gruba warstwa kurzu pokrywała każdy przedmiot. Aniusia skuliła się w fotelu, w którym przesiadywała nieboszczka, i zadumała się. Pojawiły się wspomnienia z odległej przeszłości, potem wyparły je myśli o dniu dzisiejszym. Te pierwsze mijały w postaci porwanych urywków, ulotnie i nie zatrzymując się; te drugie osiadały ciasno, jedno przy drugim. Jeszcze przecież tak niedawno rwała się na swobodę, i Pogoriełka wydawała się tak wstrętna - a oto teraz nagle serce jej przepełniło jakieś bolesne pragnienie zamieszkania w tym uprzykrzonym miejscu. Cicho tutaj - nieprzytulnie, niemiło, ale cicho, tak cicho, jakby wszystko dookoła umarło. Powietrza tyle i przestrzeni: patrzcie, jakie pola - nic tylko biec przed siebie! Bez celu, nie oglądając się na nic, byleby wydyszeć się do syta, byleby pierś rozsadzało od biegu!


A TAM, w tym półkoczowniczym światku, z którego tylko co się wyrwała - i dokąd znowu POWINNA wrócić - cóż takiego ją czeka? i co takiego stamtąd wyniosła? Wspomnienia przesyconych wonią hoteli, ta wieczna wrzawa, dochodząca ze wspólnej stołówki, te wrzaski z sali bilardowej, ci rozczochrani i niemyci służący, te repetycje teatralne pośród panujących na scenie ciemności, wśród malowanych płóciennych kulis, dotyku których się brzydziła, w przeciągach i wilgoci... Tylko to! A jeszcze ci oficerowie, adwokaci, cyniczne ich uwagi, puste flaszki, zalane winem obrusy, gęste obłoki fajczanego i papierosianego dymu - i te wrzaski, wrzaski, wrzaski! A co jej mówili! z jakim cynizmem poufale dotykali!... Zwłaszcza ten wąsaty, z ochrypłym od pijaństwa głosem, z zaognionymi oczami, z nieodłącznym zapachem koniuszni... ach,co on jej mówił! Aniusia na samo wspomnienie aż cała wzdrygnęła i przymknęła powieki. Zaraz się jednak opanowała, głęboko odetchnęła i przeszła do kaplicy babci. Na ikonostasie niewiele już było świętych ikon, tylko te, które *bez wątpienia* należały do jej matki; wszystkie pozostałe, babcine, wyjął i wywiózł do Gołowliowa ten jedyny spadkobierca - Judaszek. Puste po obrazach dziury spoglądały teraz jak wykłute oczy. Lampek też nie było - wszystkie zabrał nowy właściciel; tylko jeden z żółtego wosku ogarek jak ta sierotka tulił się zapomniany w maleńkim blaszanym świeczniku.


- Ołtarzyk też chcieli zabrać, ciągle się doszukiwali w papierach, czy aby na pewno był wianem panienek. - powiadomiła ją Afimiuszka.

- To i co? Niechby sobie wziął. A długo, Afimiuszko, babcia męczyła się przed śmiercią?

- Nie bardzo. Wszystkiego może dobę z kawałkiem poleżeli. Tak jakby sami z siebie wzięli - i pomarli. Ani nie chorowali, jak trzeba, nic a nic! Wcale prawie nie mówili, jeno was z siostrzyczką ze dwa razy przyzywali.

- Obrazy święte pewnie wywiózł Porfiry Władimirycz?

- Ano, oni. Własne, mamuni, powiadają, ikony. I tarantas do siebie zabrali, i dwie krowy. Wszystko widać z nieboszczki papierów wypatrzyli, że nie wasze to było, a starszej pani. Konia też jednego naszego wyprzęgać chcieli, ale Fiedułycz nie oddał: to nasz, powiada, koń, stary, pogoriełowski! - ano, to i go zostawił, wystraszył się.


.........................................................................................


*) Fragment ody G. R. Dzierżawina *Na śmierć kniazia Mieszczerskiego* ;

***) jak wyżej;

**) popadia - żona popa


  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media