Go to commentsM. Sałtykow-Ssiedrin - Ród Gołowliowych, rozdz. IV - Siostrzeniczka/17
Text 179 of 253 from volume: Tłumaczenia na nasze
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2019-06-01
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views1273

Wreszcie nastał ten tak długo wyglądany dzień odjazdu. Aniusia wstała już przed szóstą, jednak Krwiopijca i tak ją wyprzedził. Zdążył już jak zawsze pomodlić się, i, w oczekiwaniu na pierwszy dzwon cerkiewny, w pantoflach i półszlafroku łaził po pokojach, wszędzie zaglądał, podsłuchiwał itp. Wyraźnie był czymś poruszony i na widok Aniusi jakoś tak z ukosa na nią spojrzał.


Na dworze całkiem już się rozwidniło, lecz pogoda była paskudna. Cały nieboskłon pokryły gęste ciemne chmury, z których sypała wiosenna mokra szadź - ni to deszcz, ni to śnieg; na poczerniałej wiejskiej drodze stały kałuże, w otwartym polu wróżące pod lodem roztopy; silny wiatr dął z południa, zwiastując zgniłą odwilż; drzewa obnażyły się spod śniegu i chaotycznie kołysały na wszystkie strony swymi przemokniętymi gołymi wierzchołkami; pańskie zabudowania poczerniały i jakby oślizgły.


Porfiry Władimirycz podprowadził Aniusię do okna i wskazał jej obraz tego wiosennego odrodzenia.


- Może jednak nie jechać? - spytał, - może zostać, co?

- Ach, nie! nie! - ze strachem wykrzyknęła, - to... to... minie!

- Wątpię. Jak wyjedziesz o pierwszej, mało prawdopodobne, byś do Pogoriełki dotarła przed siódmą wieczorem. Nocą zaś czyż można w taką odwilż tłuc się po drogach - tak czy siak przyjdzie ci nocować u siebie.

- Ach, nie! ja i nocą, ja już teraz pojadę... przecież, wujku, ja odważna! no, i na co czekać do pierwszej? Wujku, gołąbeczku! pozwólcie jechać teraz!

- A babunia co na to? Powie: proszę, jaka wnuczka kochana! przyjechała, poskakała i nawet mego błogosławieństwa nie zechciała!


Porfiry Władimirycz przerwał i umilkł. Czas jakiś przedreptywał z nogi na nogę i to zerkał na Aniusię, to wzrok spuszczał. Wyraźnie nie mógł się przemóc, by coś wyznać.


- Czekaj, coś ci pokażę! - w końcu pokonał opory i, wyjąwszy z kieszeni zwinięty w rulon papier listowy, podał go siostrzenicy, - masz, czytaj!


Ta przeczytała: *Dzisiaj modliłem się i prosiłem Jezuska, żeby zostawił mi moją Aniusię. I Jezusek powiedział mi: weź Aniusię za jej pełną kibić i przyciśnij ją do swego serca.*


- To jak? - spytał, blednąc.

- Fuj! wujku, ohyda! - odparła, patrząc na niego w kompletnym pomieszaniu.


Porfiry Władimirycz zbladł jeszcze bardziej, i, przez zaciśnięte zęby powiedziawszy: *Potrzebni widać nam huzarzy!*, przeżegnał się na ikonę i, szurając pantoflami, wyszedł z pokoju.


Po kwadransie jednak jak gdyby nigdy nic wrócił i już znowu z Aniusią sobie żarcikował.


- No, to jak? Wpadniesz po drodze do Woplina? chcesz się pożegnać ze staruszką babunią? pożegnaj się! pożegnaj, droga moja! Dobrze byś zrobiła, jakbyś o babci sobie przypomniała! Nigdy nie należy zapominać o rodzinie, o tych, co, rzec można, duszę za nas oddali!


Odsłużono mszę za zmarłych, zjedzono w cerkwi kutię, potem powrót do domu, znowu ta kutia, wreszcie herbata. Judaszek jak na złość wolniej niż zwykle popijał ze szklanki i rozciągał swe oracje w nieskończoność, wygłaszając je między kolejnymi łyczkami. O 10:00 herbata nareszcie się skończyła i Aniusia rzuciła się z błaganiem:


- Wujku! mogę jechać teraz?

- A zjeść to co? obiad przed drogą? Czyżbyś myślała, że wujaszek tak ciebie na głodniaka pośle! Nawet niech ci to do głowy nie przychodzi! Nigdy tego w Gołowliowie nie było i nie będzie! Toż nieboszczka mamunia by tego nie darowała, gdyby wiedziała, żem rodzoną siostrzeniczkę bez chleba-soli w świat puścił! Nawet o tym nie myśl!


Znowu musiała się podporządkować. Minęło jednak pół godziny, a do stołu nawet nie nakrywano. Wszyscy się rozeszli; Jewpraksiejuszka, dzwoniąc kluczami, co i rusz kręciła się w podwórzu między spiżarnią a piwnicami; Porfiry Władimirycz marudził z zarządcą, mordując go bezsensownymi poleceniami, poklepując się po łydkach i w ogóle ze skóry wyłażąc, by zwłokę, ile tylko da się, przedłużyć.


Aniusia spacerowała wte i z powrotem sama w jadalni, spoglądając na zegar, licząc kroki a potem sekundy: jedna, dwie, trzy... Od czasu do czasu patrzyła w okna na drogę i przekonywała się, że kałuże rosną coraz bardziej i bardziej.


W końcu zadźwięczały łyżki, noże, talerze; kamerdyner Stiepan przyszedł do jadalni i zarzucił na stół czysty obrus. Zdawało się jednak, że część popiołów, wypełniających Judaszka, przeszła też na służącego: ledwie przesuwał talerze, chuchał pod światło na szklanki i przecierał ręcznikiem. Równo o 1:00 zasiedli do obiadu.


- Ano, jedziesz! - rozpoczął wujaszek biesiadę na cześć odjeżdżającego gościa.


Przed nim stał talerz zupy, lecz nawet jej nie tknął, i tak rozanielony spoglądał na *siostrzeniczkę*, że aż czubeczek nosa mu poczerwieniał.

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media