Go to commentsM. Sałtykow-Ssiedrin - Ród Gołowliowych rozdz. VI - Na wymarciu/9
Text 207 of 253 from volume: Tłumaczenia na nasze
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2019-06-30
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views1266

Czasami dobiegały go krzyki:


- Jewpraksiejo Nikityszno! a! Jewpraksiejo Nikitiszno! - woła z pańskiego ganku pijaniutki Prochor.

- Czego znowu?

- Klucz do szafki z herbatą! pan prosi herbaty!

- Poczeka sobie... Kikimora*) jedna! straszydło!


...............................................................................................................................................................................


W krótkim czasie Porfiry Władimirycz zupełnie zdziczał. Całe jego życie stanęło na głowie i legło w gruzach, lecz jakoś przestał na to zwracać uwagę. Niczego nie żądał prócz tego, by nie nękano go w jego ostatnim schronieniu - w gabinecie. O ile dawniej w stosunku do wszystkich, co go otaczali, był strasznie czepialski i uprzykrzony, o tyle obecnie stał się bojaźliwy i ponuro-pokorny. Zdawało się, że wszelkie więzi z rzeczywistością dla niego już się urwały. Byle tylko niczego nie słyszeć, byle nie widzieć nikogo - oto jedyne jego życzenie. Jewpraksiejuszka mogła całymi dniami nie pokazywać się w domu, motłoch, ile chcieć, boki swoje obijał i szwendał się po dworze - do wszystkiego odnosił się biernie, jakby nigdy nic. Przedtem, gdyby tylko Ignat z kantoru pozwolił sobie na najmniejszą nieakuratność w terminowości raportów co do stanu rozlicznych gałęzi gospodarki w majątku, z pewnością na śmierć by go zamęczył pouczeniami; dzisiaj całe tygodnie musiał czekać bez żadnych takich zestawień, i tylko z rzadka go to niepokoiło, zwłaszcza kiedy potrzebował jakichś danych dla poparcia swoich kolejnych fantastycznych wyliczeń. Za to w gabinecie, sam na sam ze sobą czuł się pełnym gospodarzem, mającym możność rozwijania swych jałowych rojeń, ile dusza zapragnie. Podobnie jak jego dwaj bracia, którzy zmarli wskutek zapicia się, również i on cierpiał na tę samą przypadłość. Był to tylko nałóg innego rodzaju - zapicie się brakiem jakiejkolwiek głębszej myśli.


Zamknąwszy się u siebie na klucz i zasiadłszy za biurkiem, od świtu do zmroku biedził się nad rachunkami: konstruował wszelkie możliwe nierealne założenia, wliczał w to siebie lub nie, rozprawiał z wyobrażonymi współrozmówcami i tworzył całe sceny, gdzie pierwsza lepsza, przypadkiem przez umysł wybrana osoba stawała się personą numer jeden. W otchłani tych fantasmagorii, naturalnie, głównym motywem było chorobliwe pragnienie ciułania, bogacenia się. Chociaż Krwiopijca tak w ogóle od zawsze był drobiazgowy, jak mrówka skrzętny i skłonny przy tym do matactw, dzięki swojej bezsensownej niepraktyczności osobiście dla siebie wcale żadnych profitów z tego nie czerpał. Naprzykrzał się ludziom, męczył ich i tyranizował (przede wszystkim tych najbardziej bezbronnych, którzy, jak to mówią, sami się napraszali, by ich krzywdzić), jednakże sam także na tej swojej kreciej pomysłowości najczęściej jedynie tracił. Teraz cechy te przeniosły się na abstrakcyjny, fantastyczny grunt, gdzie już w ogóle miejsca nie było ni dla sprzeciwu, ni dla tłumaczeń, gdzie nie istnieli ni silni, ni słabi, gdzie nie było ni policji, ni sądów rozjemczych (czy też, lepiej mówiąc, wszystko to było, ale wyłącznie jako ochrona jego, Judaszkowych, interesów) - i gdzie w związku z tym świat cały mógł dowolnie oplątywać siecią swoich knowań, dokuczań i wyrządzanych krzywd.


W głębi duszy uwielbiał się pastwić, rujnować, puścić z torbami, krew wyssać. Jeden po drugim przebierał wszystkie działy swego majątku: las, bydło, zboża, łąki, stawy itp. i w każdym z nich tworzył koronkowy gmach iluzorycznych prześladowań, którym towarzyszyły najbardziej wyrachowane obliczenia, w skład jakich wchodziły i kary, i lichwa, i klęski nieurodzaju, i papiery wartościowe - słowem, cały kłąb nikomu niepotrzebnych obszarniczych idei. A ponieważ wszystko tutaj zależało od żywiołu przewidywanych przedpłat czy niedopłat, to każda przepłacona czy niedopłacona kopiejka była pretekstem dla nieustannej przebudowy całego tego zmyślonego gmachu, którego konstrukcja tym samym zmieniała się w nieskończoność. Po czym, kiedy zmęczony już umysł nie był w stanie z należytą uwagą śledzić wszystkich tych detali i zagmatwanych rachunków z zakresu ciułania, arenę swych fantazji przenosił na dziedzinę bardziej rozciągliwą i pojemną - na wspomnienia. Wspominał wszystkie starcia i sprzeczki z ludźmi, jakie zdarzały mu się nie tylko niedawno, lecz także te w najbardziej oddalonej młodości, i dzisiaj rozpracowywał je tak, że zawsze z wszelkich opresji wychodził jako tryumfator.


........................................................


*) Kikimora - Kikimora Błotna, przerażająca postać z rosyjskich baśni ludowych, starucha od zawsze mieszkająca na mokradłach

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media