Go to commentsM. Sałtykow-Ssiedrin - Ród Gołowliowych rozdz. VI - Na wymarciu/12
Text 210 of 253 from volume: Tłumaczenia na nasze
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2019-07-03
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views1218

Pijawka udaje, że nie wie, chociaż sam to wszystko dawno już temu co do kopiejki wycenił i ustalił.


- Tutaj u nas za jeden wał 10 rubli płacą, ale jakby tak do Moskwy go zawieźć, to by ceny na niego nie było! Przecie to taki wał! trójka koni takiego ledwo-ledwo uciągnie! a jeszcze drugi wał, cieńszy, a bale, bierwiona, siódemeczka, szczapy, sęki... drzewo nijak taniej nie pójdzie jak po 20 rubli.


Słucha Porfiry Władimirycz, co prawi Ilja, i nie może się nasłuchać! Mądry, wierny sługa ten dziadek! A i w ogóle jakoś bóg dał mu bardzo udatnie wszystko w tym jego zarządzaniu ułożyć! Jako pomocnik u Ilji służy stary Wawiło (też od dawna w mogiłce) - ten to dopiero był, bracie, na schwał jak ten dąb! Albo taki w kantorze mamuni ziemski, Filip - przesiedleniec (z wołogodzkich stron dobre 60 lat temu przewieziono go tutaj) - wszyscy oni leśni ludzie, wypróbowani, niezmordowani; psy u spichlerzy - ostre! I ludzie, i psy - wszyscy gotowi za pańskie dobro choćby samemu czartu gardło przegryźć!


- Ano, bracie, porachujmy: ileż to będzie, jak by tak całe pustkowie w całości odsprzedać?


Ponownie w ciszy gabinetu Krwiopijca zabiera się za obliczenia, ile kosztuje duży wał, ile cieńszy, ile drewno na budulec, siódemka, drwa, sęki. Potem liczby dodaje, mnoży, ułamki niekiedy odcina, w innym miejscu je dodaje. Kartka zapełnia się kolumnami rachunków.


- Masz, bracie, patrz, co mi wyszło! - pokazuje Ilji jakąś całkiem niewiarygodną liczbę tak, że ten - ze swojej strony także ze skóry wprost wyłażąc, by pańskie dobro pomnożyć - i ten również aż się cały zjeżył.

- Coś jakby mocno zanadto wiele! - mówi, w zadumie wzruszając ramionami. Judaszek jednak zaraz odrzucił wszelkie jego wątpliwości i tylko wesoluteńko chichoce.

- Ale z ciebie cudak! Toż to nie ja, a liczba przemawia... Jest taka nauka, arytmetyka się nazywa... ta to już, kochanku, nie zełże! No, dobra, skończyliśmy z Uchowssiną, pójdźmyż tedy do Lisich Jam - dawnom tam nie był! A i gajowy Garańka... wiem! wiem! Dobry Garańka, solidny, wierny stróż - ani słowa! a jednak... Coś i ten też jakby maleńko zaczął podpadać!


Idą bezszelestnie, przez nikogo nie widziani, przez brzozowe zarośla, ledwo się przez nie przedostają, taki gąszcz, i raptem zatrzymują się, tając oddech.


Na samej drodze leśnej leży na boku wywrócony chłopski wóz, a wieśniak stoi i się frasuje, popatrując na złamaną oś. Posmucił się, pofrasował, podrapał po głowie, sklął oś a i siebie przy okazji też, smagnął konia knutem przez grzbiet (*ożeż ty, gapo jedna!*); coś jednakowoż robić trza - nie będzie tak tu stojał do jutra! Rozgląda się kmiotek-złodziej, nasłuchuje: czy kto przypadkiem nie jedzie, po czym wybiera stosowną brzózkę, wyjmuje spod siedzenia topór... A Pijawka wciąż stoi, ani drgnie... Zadrżało drzewko, zachwiało się i nagle jak ten snop powaliło na ziemię. Chce chłop odrąbać część pnia, potrzebną na oś, lecz Judaszek już wyczuł właściwy moment. Cichcem zakrada się do niego i migiem wyrywa mu topór.


- Ach! - zdąża tylko krzyknąć przyłapany złodziej.

- *Ach!* - przedrzeźnia go Porfiry Władimirycz, - a wolno to w cudzym lesie kraść? *Ach!* - a czyjąś to brzózkę, może swoją, zrąbał?

- Wybaczcie, ojczulku!

- Ja, bratku, dawno żem już wszystkim wybaczył. Sam-em bogu winien, to i innych osądzać nie śmiem! Nie ja a prawo osądzi! Oś, którąś zrąbał, przywieziesz do dworu a i rubelek grzywny przy okazji też zabierz ze sobą; póki co niech toporek u mnie poleży! Nie bój się, bracie, będzie mu tam jak u pana boga za piecem!


Zadowolony, że mógł naocznie udowodnić Ilji sprawiedliwość swego co do Garańki podejrzenia, Krwiopijca z miejsca tego przestępstwa w swoich fantazjach zachodzi do chaty gajowego i daje mu porządną reprymendę. Potem udaje się z powrotem do domu i po drodze łapie w swoim owsie trzy włościańskie kury. Wróciwszy do gabinetu (z którego wszak nigdzie nie wychodził), znowu zabiera się do pracy, i cały osobliwy system gospodarzenia raptem rodzi się w jego umyśle. Wszystko, co rośnie i za darmo syci się na jego majątku, siane i niesiane, zamienia się w różne-przeróżne pieniądze, i to w dodatku z grzywną. Ni stąd, ni zowąd raptem wszyscy stali się kłusownikami i zaczęli wypasać na jego polach i łąkach swoje bydło i drób, a on nie tylko że niczego im nie żałuje, ale na odwrót - aż ręce zaciera z ukontentowania.

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media