Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2019-07-07 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1308 |
Toż przecież dobrze pamiętam: dzisiaj tobie pożyczę, jutro zaś - ty mnie! Dzisiaj przelewa się u mnie - bierz zatem! pożyczaj! kwartę chciałeś - bierz kwartę! półkwaterek potrzebny - odsyp i półkwaterek! Jutro zaś, być może, tak się złoży, że i mnie przyjdzie do okienka twego zastukać: pożycz niby, Fokuszko, żytka trzy worki - jeść nie ma co!
- Ale! żebyście to wy, panie, przyszli...
- Ja na pewno nie przyjdę, ja tylko tak, dla przykładu. I nie takie, przyjacielu, losu koleje na tym świecie bywają! W gazetach ot, co piszą: jaki też tytan z Napoleona był, a i ten też się przeliczył, nie utrafił! Tak to już jest, bracie. To ile ci tego żytka trzeba?
- Kwarteczkę, jeśli już taka wasza łaskawość...
- Można i kwarteczkę. Tylko uprzedzam: kąśliwe żytko, kochanku, teraz, i to jeszcze jak kąśliwe! No, więc zrobimy tak: każę odmierzyć tobie 6 ósemeczek, a ty za 8 miesięcy oddasz mi 2 dodatkowo - i jak raz kwarteczka wyjdzie! Procentów nie biorę, a tylko z nadmiaru żytka...
Fokę aż zatkało od tej Judaszowskiej oferty; czas jakiś nic nie mówi, tylko chrząka i ramionami wzrusza.
- Nie za wiele, panie, to będzie? - wreszcie powiada, wyraźnie tracąc odwagę.
- A kiedy ci za wiele - to zwróć się do innych! Ja, przyjacielu, nie zmuszam, a z serca proponuję. Nie ja żem ciebie szukał, sam-eś mnie znalazł. Ty z prośbą, ja z odpowiedzią. Tak to już jest, bracie!
- Ano pewnie, tylko jakby tego naddatku małowiele za wiele...
- Ach, ach, ach! A ja żem myślał, żeś chłop sprawiedliwy, roztropny! A powiedz tylko, czym ja siebie będę żywił według ciebie? Skądżeż to na rozchody swoje czerpał, hę? Przecie ja mam wydatków - wiesz ty, ile? Końca im nie ma, gołąbku, ni kresu. I temu daj, i drugiemu zabezpiecz, i trzeciemu wyjmij i na tacy połóż! Wszyscy żądają, wszystkim pilnie trzeba, wszyscy Porfirego Władimirycza skubią, a ten niech każdemu nastarczy! A znowuż i to: jakbym kupcowi żyto swoje sprzedał - zaraz banknociki na stół bym dostał. Pieniądze, bratku, rzecz święta. Z wypchanym portfelem i weksli sobie nakupię, papierów różnych wartościowych, i w pewny interes ulokuję i z procentów zacznę korzystać! Ni zmartwień, ni biedy, kuponik żeś odciął - i proszę, pieniążki mi sypcie! Za żytem zaś muszę chodzić, a koło niego zabiegać, a się nieźle nastarać! Ileż to go uschnie, ile się osypie, ile tylko same myszy zjedzą! Nie, kochanku, pieniądze - jakżeż to! Dawno już powinienem był po rozum pójść do głowy! dawno w papiery wszystko obrócić i od was do Moskwy wyjechać!
- Nie wyjeżdżajcie, panie, pożyjcie tutaj z nami!
- Rad bym zostać, gołąbeczku, ale sił już brak. Żebym to miał teraz choć tyle mocy co kiedyś, oczywiste, że jeszcze bym tu z wami potańcował, po sąsiedzku razem pomieszkał. Nie! pora najwyższa odetchnąć! Wyjadę do Troicy-Siergieja, pod skrzydełkiem batiuszki się schowam - nikt nawet o mnie nie usłyszy. I jakżeż dobrze tam będzie: spokojnie, godnie, cicho, ni gwałtów żadnych, ni swarów, ni hałasu - jak w niebie!
Słowem, jakby się Foka nie wykręcał, sprawa jego układa się tak, jak tego chce Pijawka. Mało tego: w chwili, gdy chłopek się już zgodził na warunki pożyczki, na scenie ni z tego, ni z owego pojawia się jakaś baba Szelepicha. Taka tam, bieda skamląca z pustkowia, na dziesięcince marnej pokosu, a i to wątpliwe... Tak więc dobrze by było...
- Grzeczność ci, babo, robię - to i ty przysługę mnie wyświadczysz, - mówi teraz z kolei do niej Judaszek, a Foka wciąż stoi, - to już nie na procent, a tak po sąsiedzku! Bóg za wszystkich odpowiada, a my jeden za drugiego! Swoją dziesięcinkę skosisz wtrymiga, dla ciebie to głupstwo, a ja już zawczasu o tobie pomyślę! ja, bratku, człek prosty! Ty mi przysługę za rubelek, ja zaś...
Krwiopijca wstaje ze swego wyimaginowanego krzesła i na znak, że sprawa zamknięta, modli się, twarzą zwrócony przez okno ku cerkwi. Foka, biorąc z niego przykład, również czyni znak krzyża...
Chłop i baba znikają, jakby ich wcale nie było. Porfiry Władimirycz bierze z biurka kartkę czystego papieru, uzbraja się w liczydło, i już kuleczki w jego zręcznych palcach stukają, przeskakują... Krok za krokiem rozpoczyna się cała kawalkada rozpasanych liczb... Świat w oczach Judaszka zasnuwa jakby dymna zasłona; z gorączkowym pośpiechem przechodzi od liczydła do rachunków na kartce, od zapisu z powrotem do liczydła. Liczby rosną, rosną i rosną...
ratings: perfect / excellent
Znakomite!
Proza Sałtykowa-Ssiedrina tak pod względem artystycznym, jak i formalnym wyprzedza o stulecia czasy, w jakich powstawała