Go to commentsM. Sałtykow-Ssiedrin - rozdz. VII Bilans - i wypłata/20
Text 233 of 253 from volume: Tłumaczenia na nasze
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2019-07-26
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views1196

Do czego doprowadziło całe to jego życie? Po co tak kłamał, udawał, ględził, czepiał się ludzi, ciułał, grosz do grosza gromadził? Nawet z czysto praktycznego punktu widzenia, z punktu widzenia *spuścizny* - któż taki skorzystał z jego skrzętnego ciułactwa? kto?!


Powtarzam: sumienie jego przebudziło się, lecz daremnie. Krwiopijca aż jęczał, pieklił się, miotał i z gorączkową mściwością czekał wieczoru nie tylko po to, żeby jak ten ostatni bydlak urżnąć się w trupa, ale i po to, by w wódce utopić swoje winy. Nienawidził *tej dziwki*, która z taką zimną bezczelnością jątrzyła jego rany, i jednocześnie niepowstrzymanie do niej ciągnął, jakby jeszcze nie wszystko między nimi było do końca dopowiedziane, i pozostawały nadal wciąż nowe i nowe niegojące się bóle, które również koniecznie należało ukoić. Każdego wieczoru zmuszał Aniusię, by powtarzała swą relację o śmierci Liubusi, i za każdym razem w jego umyśle coraz bardziej dojrzewała idea samozagłady. Początkowo myśl ta przemknęła przypadkowo, jednak w miarę jak proces Judaszowego okaleczania i niszczenia wszystkiego i wszystkich się wyjaśniał, zakradała się wciąż głębiej i głębiej i w końcu stała się jedynym jaśniejszym punktem we mgle, spowijającej przyszłość.


W dodatku również jego zdrowie fizyczne ostro podupadło, bo nie możesz codziennie pić, oczekując, iż będziesz w coraz lepszej formie. Poważnie już kaszlał i coraz częściej odczuwał nieznośne ataki duszności, które same w sobie i niezależnie od moralnych katuszy życie mogły zapełnić jedną agonią. Wszelkie oznaki swoistego gołowliowskiego *zatrucia* były oczywiste, i już i w jego własnych pokojach rozlegały się pamiętne jęki i okropny kaszel Pawłuszy-milczka, co to zadusił się na antresoli dubrowińskiego dworu. Lecz jego Judaszowska zapadła chuda pierś, zda się w każdej chwili dzisiaj gotowa omal nie pęknąć, okazywała się zadziwiająco żywotna. Z każdym kolejnym dniem chłonęła coraz więcej także fizycznych cierpień, a jednak trzymała się, trwała, nie ustępowała. Jakby sam organizm swoją nieoczekiwaną odpornością również mścił się za dawne okaleczanie. *Czyżby to był nareszcie koniec?* - wciąż pytał Pijawka z nadzieją, czując zbliżanie ataku; koniec jednakże nie następował. Widać trzeba było gwałtu, by go przyspieszyć.


Słowem, z której by strony nie podejść, wszelkie rachunki z ludźmi i światem były zamknięte. Życie jest tylko zbyteczną mordęgą; dawno należało umrzeć; bieda w tym, że kostucha nie nadchodzi. Jest coś zdradziecko podłego w owym łobuzerskim spowolnieniu śmierci, kiedy jest przyzywana ze wszystkich sił sponiewieranej duszy, a ta wciąż tylko zwleka, kusi i zwodzi...


Działo się to w ostatnich dniach marca, i tydzień, poprzedzający Wielkanoc, miał się już ku końcowi. Jakby nie zaniedbał się w ostatnich latach Porfiry Władimirycz, jednak ustalony już w dzieciństwie nawyk świętowania tych dni również i na niego podziałał. Myśli same nastrajały się na poważny ton; w sercu nie czuło się żadnego innego pragnienia poza łaknieniem bezwzględnej ciszy. W zgodzie z tym stanem ducha wieczory także utraciły swój skandaliczno-pijany charakter i mijały w milczeniu, w ssącej wstrzemięźliwości.


Judaszek i Aniusia siedzieli we dwoje w jadalni. Nie dalej jak godzinę temu skończyła się msza nocna, której towarzyszyło czytanie 12 ewangelii, i w pomieszczeniach czuć było jeszcze mocny zapach kadzidła. Zegar wybił 22:00, domownicy rozeszli się po swoich kątach, i w całym dworze zapanowała głęboka cisza. Aniusia, wziąwszy swą głowę w obie dłonie, oparła się łokciami na stole i zadumała; Porfiry Władimirycz siedział naprzeciwko milczący i smutny.


Na Aniusię nabożeństwo to od zawsze wywierało wstrząsające wrażenie. Jeszcze jako mała dziewczynka gorzko płakała, kiedy pop wypowiadał słowa: *I, splótłszy wieniec z cierni, włożyli na głowę Jego i posoch w prawicę wręczyli* - i,  pochlipując, cienkim głosikiem podśpiewywała wraz z diaczkiem: *Chwała Twej wiecznej cierpliwości, Panie! chwała Tobie!* a po mszy nocnej, cała przejęta, przybiegała do pokoju dziewcząt służebnych i tak, w gęstniejącym zmierzchu (Arina Pietrowna nie wydawała dla służby świec, kiedy nie było dla nich zajęcia), i opowiadała o *Bożej męce*. Kapały ciche łzy kobiet, słychać było głębokie wzdychanie. Wszystkie one całym sercem czuły Pana swego i Odkupiciela, wierzyły, że z martwych wstanie, zaprawdę Z MARTWYCH WSTANIE!


..............................................


Od tłumacza: to już ostatnie strony opowieści o rodzie Gołowliowych, tak więc zbliżamy się nieuchronnie do finału. Kto dzielnie dotrwał do tych zdarzeń, już osiągnął próg WTAJEMNICZENIA.


Za co w imieniu Pisarza Bogu niech będą dzięki

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media