Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2021-09-03 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 612 |
- Świątynia Opatrzności na kartoflach, - cicho powiedział nasz wędrowca.
Przeszedłszy pod arką krytą drewnianym gontem ze świeżym, namalowanym wapnem napisem:
*WITAMY 5. OKRĘGOWĄ KONFERENCJĘ DZIEWCZĄT I KOBIET*
znalazł się na początku długiej alei o nazwie BULWAR MŁODYCH TALENTÓW.
- No, nie, - rzekł z goryczą, - to nie Rio de Janeiro, to coś dużo gorszego!
Nieledwie na wszystkich ławkach tego bulwaru siedziały samotne dziewice z otwartymi książkami w ręku. Dziurawe cienie padały na ich stronice, na gołe łokcie, na wzruszające dziewczęce grzyweczki. Kiedy nasz przybysz wkroczył w przyjemnie chłodną aleję, na ławeczkach doszło do wyraźnego poruszenia. Dziewczęta, zasłoniwszy się książkami Gładkowa, Elizy Orzeszkowej i Lidii Sejfuliny, rzucały na pieszego strwożone spojrzenia. Ten jednakowoż przeszedł mimo podenerwowanych czytelniczek paradnym krokiem i skierował się w stronę budynku komitetu - celu swego spaceru.
W tym właśnie momencie zza zakrętu wyjechał z bryczką woźnica. Razem z nim, trzymając się zakurzonych drzwiczek ekwipaża i wymachując w powietrzu aktówką z nadrukiem *Musique* pośpiesznym krokiem szedł jakiś człowiek w długopołej tołstowce i coś gorąco perswadował siedzącemu tam pasażerowi. Człowiek ów, starszy już wiekiem mężczyzna z wiszącym jak banan nosem, zaciskał kolanami walizkę i od czasu do czasu pokazywał mu figę. W ferworze ich sporu jego inżynierska furażerka, której otok połyskiwał zielonym pluszem, jakim kryją tapczany, całkiem zjechała mu na bok. Obie strony konfliktu często i szczególnie głośno przerzucały się słowami *należna zapłata*.
Już niebawem dobiegły też wyraźnie pozostałe frazy ich kłótni.
- Pan za to odpowie, towarzyszu Talmudowski! - zawołał długopoły, odtrącając od swego oblicza inżynierską figę.
- Ja zaś panu powiadam, że na takie jak u was warunki nie przyjedzie żaden porządny specjalista, - odparł Talmudowski, starając się przywrócić swoją figę w poprzednią pozycję.
- Pan znowu o tej zapłacie? Będę zmuszony postawić sprawę o nadużycie.
- Ja pluję na taką zapłatę! Będę robił za darmo! - krzyczał inżynier, w nerwach kreśląc swoją figą wszelkie możliwe krzywe proste. - Jak zechcę, to w ogóle przejdę na emeryturę. To swoje pańszczyźniane prawo niech pan w tyłek sobie schowa. Sami wszędzie piszą: *Wolność, równość i braterstwo*, a mnie chcą zmusić do pracy w tej szczurzej norze.
Tu inżynier Talmudowski szybko rozprostował figę i zaczął liczyć na palcach:
- Mieszkanie-świniarnik, teatru nie ma, pensja... Woźnico! Na dworzec!
- Prrrrr! - zawył długopoły, w zaaferowaniu zabiegając powozowi drogę i chwytając konia za uzdę. - Jako sekretarz sekcji inżynierów i techników... Kondracie Iwanowiczu! Toż fabryka zostanie bez fachowców... Bój się pan boga... Społeczeństwo do tego nie dopuści, inżynierze Talmudowski... Mam w aktówce protokół.
I sekretarz sekcji, rozstawiwszy szeroko nogi, począł żywo rozwiązywać tasiemki swojej *Musique*.
Nieostrożność ta zadecydowała o dalszej kłótni. Ujrzawszy, że droga wolna, Talmudowski wstał z siedzenia i co sił zakrzyknął:
- Na dworzec kolejowy!
- Dokąd to? Dokąd?! - wymamrotał sekretarz, spoglądając za ginącym w kurzu ekwipażem. - Pan jest dezerterem z frontu robót!
Z aktówki *Musique* wyleciały kartki z jakimiś liliowymi notatkami *słyszeliśmy-postanowiliśmy*.
Nasz przybysz, z zainteresowaniem obserwujący ten incydent, chwilę jeszcze postał na opustoszałym placu i z przekonaniem w głosie orzekł:
- Nie, Rio de Janeiro to nie jest na pewno.