Go to commentsRozdział 1. O tym, jak Panikowskij naruszył konwencję /7
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2021-09-05
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views588

Zatrzymali się tuż za rogiem gmachu komitetu.


- Tak przy okazji tematu dzieciństwa, - rzekł pierwszy syn,- kiedy byłem mały, takich jak ty zabijałem na miejscu. Z procy.

- Ale za co? - rad, że ocalał, spytał jego braciszek.

- Takie są surowe prawa życia. Czy raczej, mówiąc krótko, to życie dyktuje nam swoje surowe reguły. Po kiego diabła żeś, człowieku, lazł tam do tego gabinetu? Czyś pan nie widział, że przewodniczący nie jest sam?

- Ja myślałem...

- Ach tak! Pan myślał? To znaczy, że pan jednak czasami myśli? Jesteś, bratku, chyba myślicielem. To jak się pan nazywa, myślicielu? Spinoza? Jean-Jacques Rousseau? Marek Aureliusz może?


Rudowłosy milczał, przytłoczony jakże sprawiedliwym tym oskarżeniem.


- Wybaczam panu. Tym razem ujdzie pan z życiem. A teraz poznajmy się. Mimo wszystko jesteśmy braćmi, a rodzina zobowiązuje. Nazywam się Ostap Bender. Pozwoli pan, że poznam również pana właściwe nazwisko.

- Bałaganow, - przedstawił się tamten, - Szura Bałaganow.

- O zawód nie pytam, - zapowiedział uczciwie Bender, - sam się tego domyślam. Chyba to coś z dziedziny intelektu, prawda? Ileś razy w tym roku siedział?

- Dwa razy, - nie krępując się niczym odrzekł Bałaganow.

- A to już, chłopie, niedobrze. Czemu sprzedajesz, człowieku, swoją nieśmiertelną duszę? Ludzie nie powinni podlegać wyrokom sądów. To wstrętne zajęcie. Mam na myśli kradzież. Nie mówiąc o tym, że bycie złodziejem jest wielkim grzechem. Mama w dzieciństwie zapewne zaznajomiła was z taką doktryną. Przy tym to bezsensowna strata sił i energii.


Ostap pewno długo jeszcze rozwijałby swoje poglądy na życie, gdyby mu nie przerwał sam Bałaganow.


- Niech pan popatrzy, - raptem powiedział, wskazując zieloną perspektywę Bulwaru Młodych Talentów. - Widzi pan tamtego człowieka, co idzie w słomianym kapeluszu?

- Widzę, - zadzierając z pogardą nosa odparł Ostap. - I co z tego? Czy to gubernator wyspy Borneo?

- To jest Panikowskij! -  zawołał Szura. - To syn lejtenanta Szmidta.


Alejami, w cieniu coraz bardziej sierpniowych lip, pochyliwszy się nieco w lewo, przemieszczał się niemłody już obywatel. Twardy słomiany kapelusz z poszarpanym rondem tkwił mu na boku głowy. Nogawki jego spodni były tak krótkie, że obnażały białe tasiemki kalesonów. Pod wąsami jak ogienek papierosu błyskał mu złoty ząb.


- Że co?? Jeszcze jeden syn? - zdziwił się Bender. - To już staje się zabawne.


Panikowskij podszedł do budynku komitetu, w zamyśleniu przedreptał przed wejściem ósemkę, oburącz wziął się za rondo swego kapelusza i ustawił go prosto tak jak trzeba, obciągnął poły swej marynarki i, ciężko westchnąwszy, ruszył do środka.


- Lejtenant miał trzech synów, - zauważył Ostap, - dwóch było mądralami, ale ten trzeci to dureń. Trzeba go ostrzec.

- Nie trzeba. - na to Bałaganow. - Niech wie następnym razem, jak naruszać konwencję.

- Jaką znowu konwencję?

- Niech pan poczeka, potem to wyjaśnię. Już wszedł! Wszedł!

- Jestem zawistnym człowiekiem, - przyznał się do swej przykrej wady Bender, - tu jednak nie ma czego zazdrościć. Nigdy pan nie widział walki byków? Chodźmy na to popatrzeć.


Zaprzyjaźnione dzieci lejtenanta Szmidta wyszły z powrotem zza rogu i podeszły do okna gabinetu przewodniczącego komitetu miasta.

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media