Go to commentsMój szafot 2 (Drugie studium schizofrenii)
Author
Genreprose poetry
Formprose
Date added2014-01-04
Linguistic correctness
Text quality
Views2577

Mój szafot 2

(Drugie studium schizofrenii)



W drodze. Nieuleczalne. Trudne i piaszczyste. Psy nadal ujadają na wiatr a rozklekotane berety szybko osuwają się z głupich czaszek. Nastaje nowy rytuał godów, dokonujący się wraz z naszą siwizną, która wydaje się o wiele większa niż ta wczorajsza. Głowa siwieje – dupa szaleje! Siwizna na starych fotografiach żółknie coraz bardziej. Mam tylko nadzieję, że ich przeszłość nie otworzy się za chwilę w żółtych barwach, bo wtedy kłaki gotowe posypać się naprawdę.

Zapamiętane kobiety pyszniły się welonem niczym odświętny stół nowym obrusem. A nie było wesela, nie były nigdy przy nadziei. Potoczyły się po stole jak pęknięty talerz, nie zapytały spóźnionego pana młodego czy coś zje. Potem wzdychały beznadziejnie, bo nikt nie chwycił rzuconego welonu dla następnych pokoleń. Zresztą, kiedy jesteśmy w połowie słowa, jakoś nas przy stole nie ubywa. Na rozmowy przy nim jesteśmy głusi niczym telefon od byłego przyjaciela, który kiedyś wycyckał nas bez mydła. Nie dopiszę do niego nikogo, ani jednego nagłego zblednięcia. Lecz nadal suchy trzask w słuchawce usuwa mi się spod nóg niczym stołek wisielcowi.

Ponad kikutami stołowych nóg milczy kiedyś stojący tu dom. Chowa głowę jak struś, w cudem ocalały fragment chodnika i odmawia bezzębne mantry. Wie, że dzisiaj zapomniałem długopisu. I myśl niezapisana właśnie przestała istnieć. Ramię długopisu próbowało wprawdzie uchwycić tamto słońce, lecz ręka była zbyt przezroczysta. Ktoś ją kiedyś dokończy, strzepnie pył z jej jasnego szala. Kaskada komet ponownie zapachnie ziemią i opóźnionymi z dnia na dzień wspomnieniami. Dziś wyjście w niebo jest za ciasno zaplecione.

Dom milczy, schody kuleją donikąd. Trzecie zęby cudownie bieleją od pasty na wybielanie pasty. Wspólnie dryfują jak szaleni żeglarze, ku urwistym brzegom. Są przekreśleni zamaszyście, jednym potknięciem długopisu. Latarnie całopalnych stosów nie liczą im godzin odpływu, nie rozdają siwych jabłek. Zgarbione plecy kartografów i tak, jak stare płoty, podzielą wszystkie wyprawy na pół.

Pozapominane kobiety odmierzają wstecz nawet czas i tabula raza falbanek ze wszystkich dni. Potem dyndają na grubych sznurkach psy z wyrwanymi spod łap stołkami. Mróz odbiera życie, terkot zlewu wszystkie iluzje jedynej żywicielce rodziny. Bieda przykucnęła i czeka. Mróz ściska coraz bardziej. Poza nieistniejącym domem niczego już nie widać. Zbyt rozległe przestrzenie, zbyt duży szron. Zegar wymyka się z przezroczystych rąk i wraca niczym więzień z wieloletniego zesłania. Może jak dojdzie do początku radośniej wyskoczy przez zamknięte okno.

Bieda schowała się w siebie i płacze. Nikt nie sypnie jej garści złota na miarę prawdziwego dobrobytu. Kiedyś spotka głupców, którzy w sprzedajnym świecie potrafią jeszcze rozdawać za darmo. Cokolwiek. W jej bezbarwnych dłoniach miękkość, nieoczekiwana miękkość. I tylko oczekiwać Fidiasza wraz z jego nagimi rzeźbami. Marmur ma w sobie jednak zbyt wiele chłodu, zbyt mało szronu. Oba kruszą się w rękach jak wspominanie. W końcu pozostaje całopylny kaszel zupełnie nie w porę i gliniana twarz, którą wszyscy chcą na nowo ulepić.

Dzwonią głuche telefony. Tego się obawiałem. Obdzwaniają posiwiały dzień, który maszeruje ku centrum z karnym biletem za przejazd bez ważnego biletu. Otulam się w dzwonki niczym poeci nad kupką popiołu ze swych spalonych wypocin. W tym przytułku, który nijak nie potrafi mnie ogrzać. Odchodzą pozapominane kobiety, w uszach szumi chęć przeżycia w nieczynnej dzisiaj kawiarni, przy stoliku z amnezją. Przysypiam. Biel się panoszy i mnoży jak króliki. Jestem już bez celu, bez chęci przeżycia. Nie potrafię temu zaradzić, jestem uboższy o długopis, szron i długo gojące się rany. Dosiada do mnie budzik. Jest zupełnie bez stażu, gnie się jeszcze, nie ma nawet na chleb.

Dzwonki są głuche. Jutro już nie zadzwonią. Myślę, że nie da się spod tej ściany tak wprost do nieba. Nijak się nie da.

Szron, tylko szron.

I wirtuozerski popis sekundy.


  Contents of volume
Comments (5)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Teraz mogę spojrzeć na wszystkie Stadia Schizofrenii, ktore w Pocie czoła Tworzyłeś :)))
avatar
Doszedłeś Piotrze do mistrzostwa w swoich studiach, gratuluję! Jaki zatem będzie kolejny semestr i następny egzamin?
Pozdrawiam
avatar
Przeszywająca beznadzieja! Proza niemal klasyczna :)
avatar
W Polsce żyje ok. 400 tys. schizofreników.

Tych z d i a g n o z o w a n y c h.

Ilu schizofreników NIE ZDIAGNOZOWANO??

Tekst zapewne skierowany do pacjentów oddziałów psychiatrycznych /otwartych i zamkniętych/

oraz do członków ich rodzin.

Reszta społeczeństwa boryka się z innymi niedoborami, niedomaganiami, chorobami kardiologicznymi, cukrzycą, stwardnieniem rozsianym, rakiem trzustki, nadwagą, niedowagą, ślepotą, kalectwem, mukowiscydozą, dyskopatią etc., etc.

Pośród milionów tych chorych K I M jest człowiek zdrowy?

ABSTRAKTEM??
avatar
O tym, że jest to kapitalny materiał dla badań stricte psychiatrycznych, chyba nie trzeba dodawać
© 2010-2016 by Creative Media