Go to commentsNie wiadomo jaki cud
Text 14 of 70 from volume: Opowieści o ludziach i miejscach
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2017-03-20
Linguistic correctness
Text quality
Views1962

Piotr był rolnikiem na sporym gospodarstwie i wiodło mu się nieźle. Z całego dobytku najbardziej lubił konie. Chuchał na nie i dmuchał. Co rano pierwsze kroki kierował do stajni. Tam poił, karmił i czyścił swoją parę siwków i dopiero później brał się do innych prac. Przed tym jednak… wypijał kielicha. Zrobiłby to już wcześniej, ale bał się koni, które drażnił zapach alkoholu. Były wtedy niespokojne, nie pozwalały blisko podejść i kopały. Gospodarz nie chciał się kopać z końmi i swojego pierwszego wypijał dopiero po wyjściu ze stajni. Żona na to nie reagowała, bo uważała, że „jeden chłopu nie zaszkodzi”.

Gdy nie pracował w polu, poranny kieliszek przeważnie wystarczał mu na cały dzień. Dopiero wieczorem wypijał jedno piwko „do telewizji”. Inaczej było w dni, gdy wyjeżdżał na pole. Było ono dość daleko od domu, a mógł tam jechać boczną drogą lub szosą. Boczna droga była krótsza i bardziej nadawała się dla konnego zaprzęgu, ale szosa miała jeden niezaprzeczalny plus – był przy niej sklep z alkoholem. Dlatego Piotr zawsze jeździł na pole boczną drogą, a wracał szosą. Przy sklepie zatrzymywał się, żeby – jak mawiał – dać odetchnąć koniom. Konie odpoczywały, a woźnica tymczasem raczył się piwem. Przeważnie było to tylko jedno piwo. Żona naturalnie je wyczuwała, ale mieściło się ono w ramach „jeden chłopu nie zaszkodzi” i przymykała oko.

Bywały jednak dni, gdy gwiazdy stały w takiej konfiguracji, że powodowały u Piotra wielkie pragnienie. Wtedy postój przed sklepem przedłużał się, po czym jego zaprzęg jechał już dalej na automatycznym pilocie. Spity woźnica z trudem wdrapywał się na wóz i, wybełkotawszy „wio!”, zasypiał. Konie ruszały i wolniutko człapały do domu. Tam zatrzymywały się przed stajnią i czekały, aż je ktoś wyprzęgnie. Robiła to przeważnie żona. Obrządzała konie, a męża zostawiała śpiącego na wozie. Piotr przesypiał do wieczora, a po obudzeniu się ruszał do domu, którego drzwi zastawał zamknięte. Gdy zaczynał się do nich dobijać, wtedy w oknie nad nimi ukazywała się żona i rozpoczynała się scena balkonowa niczym z „Romea i Julii”, ale w mieszanej polsko-ukraińskiej mowie.

– Otwieraj! – wołał Piotr z dołu.

– Trastia tebe morduwała* – odpowiadała z okna żona i zaczynała litanię wyzwisk i żalów.

– Otwieraj cholero! – krzyczał z dołu mąż i kopał w drzwi.

Żona strzelała z góry długimi seriami epitetów, a Piotr z dołu uparcie powtarzał swoje „otwieraj!”. Taki nierówny dialog trwał wiele minut, aż w końcu drzwi się otwierały i Piotr wtaczał się do środka. Myliłby się ten, kto oczekiwałby teraz odgłosów tłuczonych talerzy czy krzyków bitej żony. Nie. Po chwili światło gasło i zapadała błoga cisza. W tejże ciszy zachodziła jakaś przemiana, o której wiedzieli tylko małżonkowie, bo następnego dnia oboje w dobrych humorach udawali się do swoich porannych zajęć. Zajęcia te dla Piotra kończyły się oczywiście wypiciem pierwszego kielicha.

Czas płynął i Piotr pił coraz więcej. Nie wystarczał mu już poranny kieliszek i wieczorne piwo. Zaczął w tajemnicy przed żoną kupować wódkę i chować ją w stodole. Zaglądał tam kilka razy dziennie i zdrowo pociągał „z gwinta”. Również postoje pod sklepem były coraz dłuższe. Sceny balkonowe były coraz częstsze i nie kończyły się już happy endem. Rodzina zrozumiała, że Piotr wpadł w nałóg i każdy jej członek próbował na swój sposób z nim walczyć. Córka uważała, że z pijakiem nie ma co gadać i chodziła wiecznie obrażona. Syn próbował prośbami skłonić ojca do rzucenia nałogu, natomiast żona płakała i groziła, że pójdzie od niego, gdzie ją oczy poniosą. Cała wieś użalała się nad nią i zgodnie orzekła, że tylko Bóg może jej pomóc. Nie było jednak jasne, jaką drogą należy się do Boga zwrócić, bo wieś była dwuwyznaniowa. Żona była prawosławna i wolałaby drogę przez cerkiew. Jednakże Piotr był katolikiem i nie było jasne, czy można się za niego modlić w cerkwi. Na pewno można by się modlić w kościele, ale czy mogłaby to robić prawosławna? Zdesperowana kobieta postanowiła skorzystać z obu możliwości. Najpierw poszła do popa. Ten wysłuchał jej i powiedział, że Bóg jest miłosierny i na pewno nie odmówi łaski – nawet innowiercowi. Ucałowała więc kapłana w rękę, poprosiła o modlitwę i wręczyła sowity datek. Następnie pobiegła do katolickiego księdza. Ten też wysłuchał jej z powagą i powiedział, że Bóg jest miłosierny i na pewno nie odmówi łaski grzesznikowi – nawet, jeśli prosi o nią innowierca. Uszczęśliwiona tym kobieta zapłaciła zaraz za trzy msze. Niestety ani modły, ani prośby syna, ani fochy córki nie pomagały i wszyscy stracili już nadzieję na wyciągnięcie Piotra z nałogu.

Aż nadszedł dzień, w którym wszystko się zmieniło. Tamtego ranka Piotr obrządził konie, a potem cichaczem poszedł do domu na jednego. Nalał wódki do szklanki i już miał ją wypić, gdy przypadkiem spojrzał w lustro. Zobaczył w nim nieogolonego faceta z podkrążonymi oczami i ze szklanką w dłoni. Był to widok, jaki znał od dawna, ale tego dnia wydał mu się on jakiś wyjątkowo straszny i odpychający. Stał przed lustrem dłuższą chwilę, a potem wylał wódkę do zlewu. Coś w nim pękło i od tego dnia nie wypił już ani kropli.

Wszyscy zgodnie uznali to za cud, ale nie byli zgodni co do tego, czyich modłów Bóg wysłuchał. Piotrowa żona wierzyła, że to ona wymodliła cud w cerkwi. Jednak na wszelki wypadek pobiegła czym prędzej do świątyń obu obrządków, aby finansowo odwdzięczyć się za tę łaskę niebios. Przyrzekła też, że po wykopkach ziemniaków uda się na dziękczynną pielgrzymkę na Górę Grabarkę i Jasną Górę. Radość trwała krótko, bo Piotr dostał zawału. Lekarze mówili, że jego organizm, nawykły od lat do alkoholu, upomniał się o swoje. Na szczęście zawał nie był ciężki i pacjent dość szybko z niego wyszedł.

Niedługo potem miało być wesele córki i rodzina bała się, że ojciec panny młodej się złamie i wypije. Postanowiono nie zostawiać Piotra w czasie wesela ani na chwilę bez nadzoru i nawet siłą odebrać mu ewentualnego kielicha. Roli tej podjęli się solidarnie: syn i jeden z kuzynów. Nadzór okazał się niepotrzebny, bo Piotr nawet nie umoczył ust w lampce powitalnego szampana. Nadzorcy mimo to nie spuszczali go z oka. Odpędzali wszystkich chcących się napić ze świeżo upieczonym teściem, a w skrajnych przypadkach sami z nimi pili. W wyniku tej trudnej służby, pod koniec wesela obaj już ledwo trzymali się na nogach.

Od tamtego „dnia cudu” życie Piotra biegło jak dawniej, tylko bez alkoholu. Jak dawniej zaczynał dzień od przywitania z końmi i jak dawniej jeździł na pole boczną drogą, a wracał szosą. Jeździł tak z przyzwyczajenia i nawet konie z początku same zatrzymywały się przed sklepem. Woźnica jednak nie pozwalał na postój i z czasem konie przestały tam stawać. Co złośliwsi sąsiedzi z początku nasłuchiwali, czy któregoś wieczora nie usłyszą znowu „sceny balkonowej”, ale i oni stracili w końcu nadzieję.

Wszystko szło jak powinno, ale dawny nałóg zostawił dziwny ślad na Piotrowej psychice. Ilekroć widział jakąś cenę, lub płacił za coś, to zawsze przeliczał, ile butelek wódki lub piwa mógłby za to kupić.


*Trastia tebe morduwała – rusiński zwrot odpowiadający polskiemu „żeby cię cholera wzięła”.

  Contents of volume
Comments (9)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
:-D :-D :-D :-D etc.

:-)))
avatar
Niezwykle pięknie i barwnie.
avatar
Dziękuję Befano za odwiedziny i buziaczki.
Dziękuję Janko za przeczytanie i miły komentarz. Czyżbym nie zrobił żadnego błędu? To chyba nie jest możliwe. Przeczytaj to jeszcze raz :-).
avatar
Znamy takich zmartwychwstałych Piotrów i nie-Piotrów wielu. Szkoda, że, przechlawszy istny majątek i własną wątrobę, taki szmat RAZ tylko danego Czasu byli zmarnotrawili :(
avatar
Treść niby prosta i przeciętna, przyziemna można powiedzieć, a czyta się z zainteresowaniem, dzięki kunsztowi autora.
avatar
Dziękuję Emilio za przeczytanie i komentarz. No, życie jest jakie jest i tacy Piotrowie też są.
Dziękuję Ci Rudolf za miły komentarz. Cieszę się, że dobrze Ci się czytało.
avatar
Murowany patent na męża-ojca-alkoholika to alternatywa " my albo flaszka".

Jeżeli flaszka - to, kochany, adieu!
avatar
Żadne modły, żadna religia nie chronią nas przed nałogami. Gdyby było inaczej, nie byłoby na świecie ani jednego moczymordy
avatar
Emilio, dziękuję za zajrzenie do mojego starego kawałka i za komentarze.
Moczymordy jednak są, a niektórzy ludzie wierzą jednak w cuda. Tak to już u nas jest.
© 2010-2016 by Creative Media