Author | |
Genre | prose poetry |
Form | prose |
Date added | 2018-08-27 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 890 |
Śmierć po raz pierwszy
- To będzie ostatni raz. Pożegnaj się ze mną! - ojciec patrzy mi w oczy. Nie do końca wierzę, że to on, przecież umarł i już go nie ma. Ale gdybym się myliła, to może lepiej odpowiem mu.
- Tato, będziesz dzisiaj w domu? - pytam niepewnie.
- Jestem w domu! Ciągle tu jestem, tylko ty mnie nie widzisz. Pożegnaj się wreszcie! Bo jak nie, to zabiorę cię ze sobą.
Widzę, gdzie chce mnie zabrać. I myślę, że tam jest pięknie. Jeśli to ma być tamten świat, to może niech mnie ze sobą weźmie… Znów myślę o śmierci jak o najtrudniejszym egzaminie. A może to tylko kupowanie biletu na nocne oglądanie nieba.
Ojciec wciska mi chustkę do nosa całą zakrwawioną i oplutą. To jego komórki zabite przez Starą, którą nosił w sobie dłużej niż rok. Chciał ją oswoić, ale okazała się bardzo dzikim zwierzęciem, którego nie mógł ani dotknąć ani przegnać na cztery wiatry. Zakrzywiła linię jego życia a potem wyprowadziła na ostatnią prostą.
- Cześć tato! Na wieczność! - odzywam się na przekór sobie i zabieram chustkę, która już teraz jest jak talizman.
Śmierć po raz drugi
Chciałam, żeby mi się przyśnił. Przed snem myślałam, jak wyglądał w trumnie. Widziałam jego pociągłą twarz, zapadnięte oczodoły, szczękę bez uzębienia zawiązaną naprędce przez matkę w chwilę po ostatnim wydechu. Widziałam zwiędłe i pomarszczone oblicze. Był podobny do babki, w chwili śmierci jeszcze bardziej niż za życia.
Potem przypominam sobie jego nikły uśmiech, oczy pełne złości, opadającą głowę zmorzoną może snem, może wódką. Słyszę jego krzyk, przekleństwa, czuję, jak mnie szarpie.
Pozwalam się szarpać, przecież chcę, żeby mi się przyśnił.
No i patrzy na mnie moimi oczami – a przecież nie jestem do niego podobna – i wyraźnie czeka, żebym coś powiedziała. Oglądam go dokładnie, nie tylko oczy ma moje, ale uśmiech i brodę. Ubranie też ma inne niż to z trumny. Jest w białym garniturze.
- To chyba dobrze! - mówię do siebie i za chwilę pytam podekscytowana: - To jak tam jest, Tato?
- A siedzisz i boisz się...
Śmierć po raz trzeci
Ojciec lubił zapach żywicy, gdy drewno paliło się pod fajerkami chlebowego pieca. Piec był zwykłą kuchnią do gotowania a nie do pieczenia chleba. Od tego była piekarnia.
Z drewnem umiał się obchodzić. Przerzucał je z miejsca na miejsce po tym, jak porżnął je równiutko na kawałki, jak wyciął drzewa wyznaczone przez leśniczego na wyrąb, jak wypakowany po brzegi wóz wtaczał się za traktorem na podwórko.
Nie myślał o tym, że drzewa umarły a on jako sprawca jest winien ich nienaturalnej śmierci. Nie! On je wyzwalał od stania w jednym miejscu, wydobywał z nich zapach, zbawiał do życia po śmierci.
Ciął drewno na sztachety i na deski. Robił wiatraki, donice, altany. Do końca, aż swoim życiem po życiu przeżyły jego.
ratings: perfect / excellent
kocham twoje pisanie annapelka
ratings: perfect / excellent
tylko niewielu POTRAFI o tym mówić/pisać/malować obrazy/tworzyć muzykę = DAĆ TEMU ARTYSTYCZNY/FILOZOFICZNY WYRAZ.
Tutaj to przed sobą mamy
Wiele. Ta 1. przychodzi jako wspomnienie zmarłego żywego ojca, ta 2. - jako sen o nim, ta 3. - to śmierć drzew, które za swego żywota ojciec ściął, podzielił piłą na części, te zaś na mniejsze klocki, te zaś siekierą na szczapy - i do pieca z nimi
ratings: perfect / excellent