Go to commentsKarty
Text 13 of 27 from volume: Miejska etnografia
Author
Genrenonfiction
Formarticle / essay
Date added2021-06-20
Linguistic correctness
Text quality
Views761

KARTY

W brydża grać nauczyli mnie koledzy w czasie praktyk szkolnych w 1986 roku. Było nas 6, dwóch nie było zainteresowanych, potrzebnych było 4 – dwaj wiedzieli, dwaj ( w tym ja) nie wiedzieli, ale wiedzieć chcieli. No i poszło. „Chemar” nie do końca wiedział, do czego praktykantów wykorzystać, elektrociepłownia to obiekt pełen zakamarków, w których można się ukryć i te obowiązkowe godziny spędzić na rozwoju intelektualnym, a nie na drzemaniu i paleniu papierosa za papierosem, bo nuda i nic się nie dzieje. Wróciłbym do tej formy aktywności dziś, ale nie mam jakoś z kim jej uprawiać.

W karty grałem już wcześniej. Wiadomo, w dziecięctwie „wojna” i „świnka”, no i „makao”. Bo to proste, ale rozwijające, trzeba umieć liczyć i przewidywać. No i z rodzicami grałem w „66”.

Każda gra jest zrytualizowana, można to lubić, można nie – kolejność tasowania, rozdawania. Oczywiście potrzebna jest powierzchnia, na której karty się rozdaje, ale w pewnych grach da się bez niej obyć. No i to zawsze jest pojedynek bez użycia pięści, na sprawność intelektualną.

Niektórzy nazywają karty diabelskim wynalazkiem. W takiej narracji jednak diabeł niesie samo zło, a karty nie są tak jednoznaczne.


Potem w pracy grywaliśmy, bo to forma aktywności, a nuda i przymusowe pauzy ( choć kierownictwo zawsze widziało to inaczej) są matecznikiem głupich pomysłów. „Dureń” ( cały, nie trójkowy, nie piątkowy), a potem „tysiąc”.  Tu już nie była potrzebna cała talia, a jedynie 24 karty. I te niby proste gry, gdzie opcji jest tylko kilka, okazały się wcale trudne i skomplikowane.  Tu rodziły się strategie. Tu dopiero trzeba się nakombinować. No i do „tysiąca” może być 4, może być 3, a może tez być 2. Jest jeszcze „tysiąc ruski” ( rzadko mi się zdarzało), ale zasady gry pochłonęły dla mroki czasu.

52  karty użytkowe. Talia to 54, czasem 55 kart  - z jockerami. W „makao” i „kanaście” jockery są potrzebne, mają swoje wybitne role w trakcie gry i potrafią przeważyć szalę na czyjąś korzyść. Talia kart to artefakt wielkości paczki papierosów. Tak mała rzecz, a tak bardzo potrafiąca zmienić rzeczywistość. Grasz i nawet nie zauważasz tego, że mija godzina, druga, trzecia. Taka mała, ale zarazem potężna rzecz.

Wiele godzin z mojego życia pochłonęły też „kierki” i „3 – 5- 8”. „Pokera” i „oczko” też znam, ale te akurat nie bardzo mi smakują. W „wista” zdarzało mi się grywać, ale bez ekscytacji i fascynacji – kolega nalegał.


No i moja fascynacja kartami w pewnym momencie przerodziła się w pasję kolekcjonerską. Jockery zbieram, bo to interesujące obiekty. W ogóle karty są polem popisu dla twórczości graficznej, a jockery w szczególności. Talie kart są dodawane do niektórych produktów jako gadżet promocyjny. Mam takie dodawane do piwa popularnych polskich marek ( w większości tych pastewnych), jogurtów, „Playboya”, promujących atrakcje turystyczne województwa świętokrzyskiego, hologramowe z Hanną Montaną, „Gazety Wyborczej”, kolejnego filmu z Jamesem Bondem, pepsi coli, jakiejś firmy komputerowej (!), czekolady. Są na tych grafikach nagie kobiety, błazny, stańczyki, bardzo różne obrazki. Biorąc w nawias ich rolę w grze, to wszystko są bardzo ciekawe grafiki.

Dziś, w dobie internetu, ludzi pochłaniają gry komputerowe. Do nich jednak potrzebny jest prąd. Talia kart mieści się w kieszeni, ale do niej potrzebnych jest kilka twarzy – do komputera potrzebny/a jesteś tylko ty. Gra w karty to interakcja towarzyska, a to inny społecznie jest poziom.

Wiem, są też szachy i warcaby, ale ja wolę karty.  Może to onanizm na trochę innym poziomie, ale skoro nie mam „ drugiego do siebie”, to zostają mi pasjanse. Też niezłe rozwiązanie. Karty szeleszczą, przetasowane, ich rozkład/ układ jest losowy, są emocje, choć to tylko pojedynek z samym sobą.


  Contents of volume
Comments (3)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Karty coś mają w sobie
Dawno je porzuciłem na rzecz szybszego życia .
avatar
A zaczynało się zwykle od gry w "piotrusia"... Była też /wielkości talii do kart/ plastikowa kolorowa tabliczka z ramką /jak się to nazywało, nie pamiętam/, w obrębie której w różnych kombinacjach tak długo przesuwałeś plastikowe kwadraciki, aż całość układała się w sensowny ciąg liczb.

W Liceum Pedagogicznym w Żukowie grywałyśmy w "oczko" i w "tysiąca" /mówię "grałyśmy", ponieważ były tam same babki/
avatar
Co do kolekcjonerstwa, wszyscy w mojej rodzinie przejęliśmy po Tacie pasję zbierania znaczków z całego świata. Jak trafił ci się jakiś "honduras" czy inna "gwatemala", to tak się czułeś, jakbyś samego Boga za kolana złapał!

Prawdziwie święte były to lata świetlne...
© 2010-2016 by Creative Media