Go to commentsRozdział 4 Złodziej
Text 4 of 17 from volume: Tom1 - Przebudzenie mocy
Author
Genrefantasy / SF
Formprose
Date added2024-01-30
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views114

Do miasta Nahran prowadziła tylko jedna, zewsząd otulona dzikim lasem, kamienna droga. Wysokie, liściaste drzewa skutecznie odgradzały ją od nieba, skazując podróżnika na wszechobecny mrok. Daniel i Sebastian, jako mieszkańcy Krainy Słońca, również nocą cieszyli się subtelnym światłem daru Wulkanu. Dlatego potrzebowali trochę czasu, aby przyzwyczaić oczy do ciemności, która zwłaszcza porą wieczorną stanowiła dla nich spore wyzwanie. Był to główny powód, dlaczego nie odważyli się zboczyć ze ścieżki w głąb czarnego lasu, aby nieco skrócić sobie drogę. Mogłoby to sprawić im nie lada trudność, a efekt mógł być odwrotny od zamierzonego. Dlatego mężczyźni dzień i noc poganiali konie, nieustannie próbując uciec przed goniącym ich czasem.

Z każdym pokonanym kilometrem gęstość drzew stawała się mniejsza, dając wojownikom upragnione prześwity względnej jasności, przez co podróż stała się znacznie przyjemniejsza. Kiedy cel podróży znajdował się nieopodal, Sebastian i Daniel zgodnie postanowili zrobić krótką przerwę, aby konie mogły się posilić i odpocząć. Sami nic nie jedli, wtuleni w siebie patrzyli jak zahipnotyzowani na czerwone słońce pustyni, które wznosiło się na w końcu widocznym ciemnym niebie. Pomału oświetlało ono drogę i okoliczny las, który z każdą sekundą wydawał się im bardziej przyjazny. Budzące się po nocy ptaki przerywały bolesną ciszę, witając kolejny cudny dzień swoim pogodnym śpiewem, co jeszcze osłodziło zakochanym wspólną chwilę. Książę, obserwując to pełne magii zjawisko, pomyślał, że po to samo zmierzają na Wulkan – aby przegonić mrok i zrobić miejsce jasności.

Był to pierwszy wschód słońca, jaki widzieli w swoim życiu. Ich rozpalone miłością serca, które teraz podsycały gorące promienie słońca radowały się, że mogą razem dzielić to miłe przeżycie. Sebastian patrzył zachłannie, ciesząc się romantyczną chwilą z ukochanym, bo później pewnie nie będzie już na to czasu. Daniel starał się robić to samo, ale jego spojrzenie ciągle uciekało w stronę, z której przybyli. Mrużąc oczy, próbował w cieniu krzaków dostrzec to, co się tam przed nim ukryło.

– Coś tam jest! Jestem pewny – stwierdził Daniel. Wstając, próbował wyplątać się z ramion partnera, który niestrudzenie chciał go zatrzymać.

– Przestań, to pewnie jakieś zwierzę, lepiej cieszmy się chwilą. Przyszłość jest niepewna, nie traćmy cennego czasu, który wreszcie mamy tylko dla siebie. – Sebastian nie rezygnował, słowami próbował zatrzymać partnera. Ostatecznie Danielowi udało się wydostać z jego objęć. Niezgrabnie wstał, poprawił przekrzywione ubranie, następnie dłonią przygładził sterczące mu na wszystkie strony włosy.

– Muszę to sprawdzić, może to jakiś złodziej – oznajmił Daniel.

Podszedł do konia, wziął łuk do ręki i naciągając strzałę na cięciwę, zaczął iść w stronę podejrzanych krzaków. Sebastian przyglądał się temu z rozbawieniem. W końcu jednak nie wytrzymał, a jego głośny śmiech zdziwił Daniela, który pytająco spojrzał na niego.

– Miriam, wyjdź! – krzyknął Sebastian.

Z pobliskich drzew do lotu poderwały się spłoszone ptaki.

Księżniczka posłusznie wyłoniła się za krzaków i z szerokim uśmiechem na twarzy powoli podeszła do brata wytrzeszczającego oczy na jej widok. Zaskoczony Daniel zaczął kręcić głową, jakby próbował odgonić koszmar, który nie chciał odejść. Mira cierpliwie patrzyła na niego. Postanowiła milczeć i dać mu trochę czasu na oswojenie się z tą nową dla niego sytuacją.

– Nie, nie, nie, nie, nie, nie… To się nie dzieje naprawdę. Mam jakieś omamy, to się nie dzieje naprawdę, to nie jest prawda, to nie może być prawda... – Daniel, mrucząc do siebie, z nerwów zaczął chodził tam i z powrotem, trzymając się obiema rękami za głowę. – Od jak dawna wiedziałeś? Dlaczego mi o niej nie powiedziałeś? – Oburzony krzyknął na Sebastiana, który znienacka zaszedł mu drogę, zmuszając go do zatrzymania się.

– Mniej więcej w połowie drogi połapałem się, że ktoś za nami jedzie. Szybko wydedukowałem, że to nasza – z szerokim uśmiechem na twarzy obiema rękami wskazał na dziewczynę, zapowiadając ją – księżniczka Miriam.

Miriam ukłoniła się, jak aktorka po świetnym występie. Jednak kiedy napotkała karcące spojrzenie brata, skruszona wyprostowała się, niepewnie patrząc mu prosto w oczy. Daniel milczał, jak zaklęty. Gorączkowo zastanawiał się, co ma z nią teraz zrobić. Księżniczka wiedziała, co oznacza to jego poważne spojrzenie. Często widywała je u matki tuż przed tym, jak ta odprawiała ją do pokoju, gdzie miała przemyśleć, oczywiście według rodzica, swoje nieodpowiednie zachowanie. Dlatego Mira uznała, że już czas wziąć sprawy w swoje ręce, inaczej brat zawróci ją do Krainy Słońca. Zaczęła mówić bardzo szybko, jak zawsze, gdy chciała coś ugrać:

– Nie wrócę sama przez ciemny las, okazało się, że boję się ciemności. Jeśli ktoś mnie napadnie, kto mi pomoże? Zresztą i tak pojadę za wami, przewoźnik odstawi was na drugi brzeg Rzeki Snów, a kiedy wróci, zapłacę mu i popłynę na Wulkan. Przydam się, braciszku, zobaczysz, tylko daj mi szanse – ostatnie zdanie Miriam powiedziała błagalnym tonem.

Daniel rękami zatkał sobie uszy, nie mógł myśleć przez ciągłą paplaninę siostry. Sebastian natomiast uśmiechał się pod nosem, słuchając argumentów Miry. Był pełen podziwu dla tej małej osóbki za jej upór.

– Dlaczego kobiety tyle gadają? To nie jest normalne. – Daniel zawstydził się, jakby pomyślane przez niego słowa same znalazły drogę do jego ust.

Sebastian i Mira parsknęli śmiechem, a gdy po chwili opanowali się, zaczęli rozmawiać ze sobą jak dwoje najlepszych przyjaciół. Jednak Danielowi nie było do śmiechu, patrzył na dwoje bliskich sobie osób i cały czas głowił się, co ma począć ze swoją małą, krnąbrną siostrzyczką.

– Miriam, musisz wrócić do domu. Nie możesz z nami jechać, zrozum, to jest niebezpieczne – oświadczył łagodnym głosem. – A ty – zwrócił się do partnera – powinieneś powiadomić mnie o niej wcześniej. – Wziął parę głęboki wdechów, wtedy poczuł przyjemny zapach ziemi i mchu, co trochę go uspokoiło.

– Co by to dało? Właśnie dlatego nic ci nie powiedziałem, bo w środku ciemnego lasu toczyłaby się taka oto rozmowa prowadząca do jednego, bo ona z nami wyruszy na Wulkan. – Sebastian wskazał ręką na Miriam, która błagalnym wzrokiem patrzyła na brata. – Jak zawsze postawi na swoim. Ma rację, samej jej nie puścimy i tak pewnie zawróciłaby, a my jej nie odwieziemy, nie ma na to czasu. Czekać na ludzi, których król na pewno za nią pośle, gdy w końcu zauważy, że uciekła, też nie możemy. Wiesz, że mam rację nie mamy innego wyjścia, musimy zabrać ją ze sobą.

Po przemowie Sebastiana nastała cisza, nawet wiatr zamilkł magicznie, jakby czuł powagę sytuacji. Daniel potrzebował chwili na przyswojenie niewygodnych dla siebie faktów. Te parę minut było dla Miry męczarnią, serce jej dudniło, ręce się pociły. Wiedziała, że to od jego decyzji wszystko teraz zależy. Mógł kazać Sebastianowi odwieść ją do domu, a samemu wyruszyć na Wulkan – jako następca tronu miał do tego prawo, a oni musieliby go posłuchać. Choć ona nic nie musiała, ale Sebastian nie był głupcem, więc miałaby marne szanse, żeby mu uciec.

Książę miał ochotę krzyczeć. Wiedział, że jakąkolwiek decyzję podejmie, to każda będzie zła. O tym, że Miriam sama z własnej woli do domu nie wróci, nikt nie musiał mu mówić, bo dobrze znał swoją upartą siostrę. Jednak do spotkania z wybawcą nie zostało dużo czasu. Dlatego on, albo Sebastian, musiałby zrezygnować z wyprawy i wrócić z nią do Krainy Słońca, a żaden z nich nie miał na to ochoty. Zresztą, Daniel bardzo nie chciał rozstawać się z partnerem. Zatem zostało mu tylko jedno wyjście.

– Wiem – powiedział w końcu zrezygnowany. – Widzę, że całkiem dobrze się znacie – dodał niby od niechcenia.

– Zazdrosny – zażartowała Miriam rozluźniona po wyroku kata.

– Nie, bardzo mnie to cieszy – odpowiedział Daniel i, jak gdyby nic, poszedł do koni.

Sebastian i Miriam uśmiechnęli się porozumiewawczo. Oboje dobrze znali Daniela, wiedzieli, jak bardzo zależało mu na akceptacji rodziny i ile takie wyznanie go kosztowało. Szczęśliwa Mira szybko pobiegła po swojego konia. Zostawiła go nieopodal krzaków, w których wcześniej nędznie się ukryła. Nie chciała, aby towarzysze na nią czekali, bo bała się, że jeszcze się rozmyślą i ją zostawią. Sebastian podszedł do partnera, obiema rękami złapał go za twarz i czule pocałował.

– Mi również zależy na tobie. Mira jest po naszej stronie i zrobię wszystko, aby twoja rodzina mnie zaakceptowała – wyznał Sebastian.

– Wiem, ale jeśli tego nie zrobią, ja z ciebie nie zrezygnuję i oddam koronę tej tam. – Ręką wskazał na siostrę, która już wróciła i wzruszona wyznaniem brata rękawem od płaszcza wycierała łzy, sama marząc o wielkiej miłości. – Siostro, czy ty płaczesz? – Podeszła do nich, a oni przyciągnęli ją do siebie i przytulili mocno, jak małe dziecko, czemu wcale nie protestowała.

– Miłość jest taka piękna. – Głośno pociągnęła nosem. – Powiedz rodzicom, że oddajesz mi koronę, to przystaną na wszystko. – Na te słowa wszyscy wybuchli śmiechem.

– A właśnie, co z rodzicami? – zapytał Daniel.

Dziewczyna pośpiesznie wykręciła się z ramion chłopaków i nie patrząc na brata, wskoczyła na konia.

– Zostawiłam list, bez obaw, wszystko w nim wyjaśniłam. – Chcąc zmienić temat, dodała szybko: – Ruszajmy, wojownik z Krainy Mgły nie będzie na nas czekał, a za parę godzin zachód słońca.

Sebastian, widząc, że partner już otwiera usta, aby zbesztać siostrę, złapał go za ramię i pokiwał głową, aby ten dał już spokój. Roztrząsanie tego, czego nie mogli już zmienić, nie miało sensu. Daniel westchnął, ale poszedł za przykładem swoich towarzyszy i wsiadł na konia.

– Kiedy – poprawił się – jeśli wrócimy do domu, to wezmę się za ciebie i to twoje podsłuchiwanie, bo właśnie stąd wiesz o tym wszystkim, prawda? – spytał Daniel, nie potrafiąc się powstrzymać.

– Mnie bardziej ciekawi, jak wymknęłaś się z pałacu? Przecież król zwiększył ochronę przy wszystkich bramach, bo zapewne spodziewał się, że jego ukochana córka wpadnie na genialny pomysł i wybierze się na Wulkan – powiedział Sebastian, chichrając się w najlepsze.

– To moja słodka tajemnica – odpowiedziała Miriam, nie mając zamiaru zdradzać im swojego sekretu.

Daniel z ukosa popatrzył na jadącą w środku siostrę. Mira odpowiedziała towarzyszom wyzywającym uśmiechem, który mówił więcej niż słowa. Sebastian zaczął śmiać się z krzywej miny partnera.

Daniel przekręcił oczami. Od dawna z matką podejrzewali, że dziewczyna znała jakieś sekretne przejście, inaczej nie miałaby szans wydostać się z pałacu. Do tej pory przymykał na to oko, ale teraz Miriam przesadziła. Cóż będzie musiał zająć się tym po powrocie do domu.

Kolektywnie pędem ruszyli ku Rzece Snów, trzech wojowników Krainy Słońca.



Po opuszczeniu Krainy Mgły, którą w myślach często nazywała więzieniem, Rozalia poczuła ogromną ulgę. Drogę do miasta Nahran pokonała szybko i bez komplikacji. Miała jeszcze trochę czasu do spotkania z przewoźnikiem, wobec tego postanowiła wykorzystać go na odpoczynek i posiłek w miejscowej gospodzie.

Rozalia całe życie spędziła w pałacu Krainy Mgły, dlatego z ogromną ciekawością skierowała się do otaczającego miasto, wysokiego na około trzy metry kamiennego muru. Zapraszał on podróżnych szeroko otwartą bramą. Jadąc, mijała ludzi z różnych krain, o czym świadczył rozmaity kolor ich skóry, włosów oraz oczu. Wielu kiwało jej głowami na powitanie, co było bardzo miłe. Sama odpowiadała im nieśmiałym uśmiechem. Ludzie wydawali jej się tutaj bardziej szczęśliwi, radośni. Pomyślała, że to zasługa słońca, rzadko goszczącego w Krainie Mgły. A od chwili kiedy opuściła gęstą mgłę, dumnie pojawiło się ono na błękitnym niebie, przywołując uśmiech również na jej twarzy. Tak, to musi być to!

Kiedy przejechała przez bramę gwałtownie zatrzymała konia. Oczarowana patrzyła na miasto Nahran – przez wielu nazywane też kamiennym miastem. Rozalia świetnie rozumiała dlaczego. Tak jak mur wszystko tu zostało zbudowane z jasnego, gładkiego kamienia, co czyniło to miejsce świetlistym i czystym. Ładne, okazałe domy wznosiły się w szeregu wzdłuż głównej i również kamiennej, szerokiej drogi. Biegły one aż do małego pałacu otoczonego przez puchate drzewa koloru purpury, które zdobiły całe miasto, dając cień przechodniom. Trochę mniejsze, ale podobne budynki biegły wzdłuż licznych, bocznych dróg. Rozalie najbardziej zaskoczyło to, jak wszystko były tu równo wybudowane i podobne do siebie – i domy, i droga, i stajnie. Inaczej niż w okolicy pałacu Krainy Mgły, którą obserwowała z jego okien, gdzie przeróżne budynki zostały porozrzucane bez większego sensu między uliczkami.

Gdy Rozalia nakarmiła oczy, zaczęła uważnie rozglądać się, poszukując gospody – nie miała ochoty iść w głąb wielkiego miasta i błądzić. Jej uwagę przykuł budynek znajdujący się z boku, tuż przy bramie. Miał duże okna i drewniane drzwi, z których ciągle ktoś wchodził i wychodził. Pewnie ruszyła w tamtym kierunku. Gwar dochodzący za drzwi potwierdził jej przypuszczenia, uśmiechnęła się, bo dobrze trafiła. Rozalia zsiadła z konia, zapłaciła stajennemu za opiekę nad zwierzęciem, a sama ruszyła do drzwi.

W gospodzie znajdowało się dużo ludzi. Barwy ich strojów były tak różnokolorowe, że czarodziejka nie wiedziała, gdzie podziać wzrok. Przez gwar na chwilę straciła pewność siebie. Nigdy nie widziała tylu ludzi, no może na obrazach w pałacu, ale to nie to samo, co na żywo. Gęsto postawione stoły i krzesła uniemożliwiały swobodne przemieszczanie się, Rozalia z trudem przecisnęła się i zajęła miejsce na samym środku pomieszczenia. Z ciekawością zaczęła przyglądać się obecnym mieszkańcom i gościom z różnych krain. Jej uwagę przykuła około siedmioletnia dziewczynka, która wraz z rodzicami grzecznie siedziała dwa stoliki dalej i cierpliwie czekała na zamówienie. Czarne włosy miała spięte w ciasny kucyk, a przydługawa grzywka opadała na jej porcelanową twarz, uroczo przysłaniając piwne oczy. Jest taka jak ja, pomyślała Rozalia. Obie pochodziły z Krainy Lodu, choć ona nie pamiętała miejsca swojego urodzenia ani swoich rodziców.

– Co podać? – warknęła kobieta obsługująca w gospodzie.

Zamyślona Rozalia aż podskoczyła na krześle. Oszołomiona rozglądnęła się, a gdy zrozumiała, że to do niej mówiła pulchna kobieta, to czerwona na twarzy wybąkała zamówienie. Ręka jej drżała, kiedy grzebała w torbie szukając sakiewki z pieniędzmi. Od razu zapłaciła gospodyni, która uważnie oglądała każdą wręczoną jej monetę. Po chwili uznała, że wszystko się zgadza i bez słowa odeszła w stronę baru, zostawiając zdziwioną dziewczynę.

Czekając na jedzenie, znudzona Rozalia utkwiła wzrok w stoliku, jakby liczyła plamy na nim. Nagle ziemia zadrżała. Wstrząs nie należał do silnych i długich, ale gwar w gospodzie ucichł. Wystraszeni ludzie patrzyli po sobie, tuląc małe dzieci do piersi. Kiedy ziemia się uspokoiła, jeden z mężczyzn przy stoliku obok Rozalii powstał. Wszystkie oczy zwróciły się ku niemu.

Ciekawa, o co chodzi, również popatrzyła na nieznajomego. Jego wygląd ją zaintrygował. Miał mocno opaloną skórę, niebieskie skośne oczy, oraz długie, brązowe, kręcone włosy. Nieznajomy był mieszańcem – oznaczało to, że jego rodzice pochodzili z różnych krain, jak na jej oko w tym przypadku z Krainy Mgły i Pustyni.

Rozalia czytała, że w mieście Nahran mieszkało ich wielu. Zapewne łatwiej było im żyć tutaj, niż w Magicznych Krainach, gdzie, jak słyszała, nie każdy akceptował ich oryginalność. Strach przed magią, którą najczęściej władali mieszańcy, choć nie zawsze – czego była najlepszym przykładem – dodatkowo podburzał agresywność ludzi.

Rozalia westchnęła nad głupotą ludzi, do posiadania daru magii trzeba czegoś więcej niż romansu ludzi z różnych krain, pomyślała. Mężczyzna podniósł kielich z winem i przemówił do ludzi:

– Wznieśmy toast za naszego wybawcę, który z Krainy Mgły zmierza na Wulkan, gdzie pokona czarnoksiężnika.

Nieznajomy wypił łyk wina, ludzie w gospodzie uczynili to samo. Później mężczyzna usiadł, a obecni goście wrócili do przerwanych rozmów. Wierzą we mnie, to miłe, pomyślała Rozalia. Delikatnie potrząsnęła głową i ręką zagarnęła gruby warkocz na bok. Zdziwiona uniosła brwi. Nie rozumiała, dlaczego ludzie wyszli z założenia, że była mężczyzną, przecież kobieta może być tak samo świetnym, a nawet o niebo lepszym wojownikiem.

Gdy gospodyni wróciła, bez słowa położyła talerz na stole i odeszła. Rozalia bez entuzjazmu popatrzyła na rybę leżącą przed nią – nie wyglądała zachęcająco, jednak głód wygrał i powoli zaczęła jeść. W smaku jedzenie było zaskakująco dobre albo to ona musiała być bardzo głodna. Wyciągnęła dłoń w kierunku kielicha z winem, którego już nie udało się jej spróbować.

– Przepraszam – wymamrotał zgarbiony włóczęga, zataczając się na stolik Rozalii i przewracając ręką kielich. Wino rozlało się po stole.

Rozalia odskoczyła, dzięki czemu jej długa, szczelnie zasłaniająca strój bojowy peleryna, pozostała czysta. Mężczyzna powoli, niezgrabnie wstał i oddalił się ku wyjściu. Rozalia zaklęła pod nosem, uznała, że już czas na nią. Zebrała swoje rzeczy i ruszyła do drzwi.

Wychodząc, zauważyła, że brakuje jej sakiewki z pieniędzmi. Wściekła wybiegła z gospody w poszukiwaniu złodzieja. Przystanęła i czujnie wzrokiem zbadała teren. Po chwili wzburzona ruszyła w stronę stajni, gdzie między drzewami, w szarej połatanej pelerynie, od której kaptur zasłaniał jego twarz, stał poszukiwany przez nią starzec.

– Masz coś, co nie należy do ciebie, złodzieju! – krzyknęła do włóczęgi. Ręce mocno zaciskając w pięści, aż kostki jej zbielały. – Oddaj pieniądze, albo pogruchotam ci kości! – Groźba Rozalii rozbawiła mężczyznę, który zaśmiał się bezczelnie.

– Weź je sobie! – Złodziej pomachał wyzywająco sakiewką.

Czerwona ze złości Rozalia natarła na niego, jednak starzec odskoczył tak dynamicznie, że zdziwiona zastygła. Coś tu nie grało. Ściągnęła brwi, podejrzliwie przyglądając się dziwnemu włóczędze. Jego szyderczy śmiech rozwścieczył ją jeszcze bardziej.

– Jak na osobę, która ma uratować cztery Magiczne Krainy, z dziwną łatwością dałaś się okraść i pokonać staremu żebrakowi, Rozalio – rzekł mężczyzna i jednym zgrabnym ruchem zrzucił potarganą pelerynę.

Rozalia nie mogła oderwać wzroku. Włóczęgą okazał się niedużo starszy od niej, bardzo przystojny mężczyzna o niecodziennej urodzie. Miał czarne, lekko rozczochrane, bujne włosy, które w połączeniu z zadziornym uśmiechem sprawiały, że wyglądał na łobuza. Delikatnie opalona twarz idealnie pasowała do pięknych, dużych, błękitnych oczu, które teraz były rozbawione. Nieznajomy świetnie bawił się jej kosztem.

– Wiesz, kim jestem, ale ja nie znam ciebie. Chociaż… Nie, jednak ja też wiem coś o tobie: jesteś bezczelnym złodziejem – powiedziała obcesowo Rozalia, gdy pierwszy szok minął. Ręce splotła na piersi, aby ukryć ich drganie, ale lekkie drżenie głosu zdradzało jej zdenerwowanie.

– No tak, gdzie moje maniery. – Nieznajomy ukłonił się subtelnie, uwagę o złodzieju puszczając mimo uszu. – Mam na imię Lenard – przedstawił się miłym głosem, cały czas świdrując wzrokiem dziewczynę.

Rozalia do teraz nie miała zbyt wiele do czynienia z mężczyznami, oczywiście poza treningami, więc zawstydzona poczerwieniała. Chłopak miał świadomość swojego uroku i bezwstydnie go wykorzystywał. Była zła na siebie za to, jak reagowała na tego błazna. Podeszła do Lenarda i gwałtownie wyrwała sakiewkę z jego ręki, obcesowo pytając:

– Czego chcesz? Nie pytam, skąd o mnie tyle wiesz, bo wyglądasz na takiego, co lubi wciskać nos w nie swoje sprawy.

– Wulkan to też jest moja sprawa, chcę pomóc. Nie dziękuj – odpowiedział chłopak i uśmiechnął się, pokazując idealnie proste zęby.

– Co? Nie ma takiej możliwości. Nie potrzebuję pomocy, sama świetnie dam sobie radę! – Rozalia zdziwiona obrotem sytuacji, nieświadomie krzyknęła.

– Wątpię, staruszek cię pokonał. – Lenard zachichotał. – Wiele razy byłem po drugiej stronie Rzeki Snów, a ty? – zapytał, rzucając wyzwanie Rozalii.

– Nie, ale mam mapę. Zresztą, nikt nie pływa na drugą stronę rzeki, tam jest niebezpiecznie dla zwykłych ludzi. – Stwierdziła patrząc z gniewem na Lenarda, który stał wyluzowany z tym swoim głupkowatym uśmiechem przyklejonym do pięknej twarzy. Rozalia wzięła kolejny głęboki wdech. Choć ciężko było jej się do tego przyznać przed samą sobą, ta jego zuchwałość podobała się jej, co jeszcze bardziej ją złościło.

– Wielu pływa, choć nie zapuszczają się tak daleko jak ja. – Mrugnął do niej okiem, na co Rozalia prychnęła. – A ty na tej mapie masz napisane, jak przejść przez tereny należące do magicznych istot, które, jak sugeruje ich nazwa, również dysponują mocą i niekoniecznie będą chciały cię przepuścić? – zapytał rzeczowo Lenard. Odpowiedź Rozalii była wymalowana na jej rumianej twarzy. – No właśnie, nie wiesz, czego można się tam spodziewać, a ja tak. Twoja moc i moje doświadczenie równa się udana wyprawa. Ruszajmy, czarodziejko.

Rozalia otwarła usta i po chwili je zamknęła, chyba pierwszy raz w życiu nie wiedziała, co ma powiedzieć.

– Ruszajmy, słońce zachodzi, a pozostali już na nas czekają – powtórzył Lenard, widząc wahanie w jej oczach. Delikatnie, jakby była z porcelany chwycił ją za rękę i pociągnął w stronę koni. Jego dotyk sprawił, że przeszedł ją dreszcz. Była w takim szoku, że nawet nie protestowała, posłusznie podążała za nowo poznanym mężczyzną.

– Dlaczego mam ci ufać? – zapytała, kiedy wreszcie oprzytomniała.

Lenard zatrzymał się, stał tak blisko niej, że czuła ciepło jego ciała. Miał na sobie ciemnobrązowy strój bojowy podkreślający jego mięśnie. Rozalia nie potrafiła się skupić.

– Wygrana z Anastolem leży w interesie nas wszystkich, czyż nie? – Lenard celowo nachylił się ku niej, ich usta prawie się dotykały, Rozalia poczuła przyjemny zapach lawendy. Zdenerwowana przełknęła ślinę i przygryza dolną wargę. – Poza tym chcę zostać bohaterem, aby każdy znał moje imię i takie tam.

– A jak ono brzmiało, bo zapomniałam? – zapytała złośliwie czarodziejka.

– Ciężko ci się przy mnie myśli, ale nie przejmuj się, nie tobie jedynej. – Ku zaskoczeniu Rozalii zbliżył dłoń do jej policzka i czule pogłaskał jej skórę. Nawet nie drgnęła. – Taki mój urok. – Po tym stwierdzeniu rozczochrał ręką swoje włosy, które lekko opadły mu na twarz. Później wskoczył na konia i nie odwracając się na zdębiałą Rozalie, ruszył w stronę Rzeki Snów.

Rozalia dłuższą chwilę stała jak zaklęta. Kiedy odzyskała władzę nad swoim ciałem, oburzona zachowaniem Lenarda podążyła za nim. Zamierzała mu wygarnąć. Co on sobie niby wyobrażał?

– Jesteś nadętym rozpustnikiem! – wyrzuciła z siebie Rozalia, gdy dogoniła chłopaka.

– Ja? Dlaczego? – zapytał, udając oburzonego. – Znam swoją wartość. Sama czerwienisz się na mój widok – stwierdził bardzo poważnym tonem. Znowu ręką potargał włosy tak, że teraz sterczały mu na wszystkie strony. – Wiem jak działam na kobiety, co w tym złego, że czasami wykorzystuje ten cudowny dar, oczywiście w granicach przyzwoitości. – Widząc zawstydzoną twarz towarzyszki, z trudem zachował powagę. – Jedziemy sobie teraz miło, razem nad Rzekę Snów. Gdybym troszeczkę nie przyspieszył tej naszej jakże miłej, ale nieco przydługawej rozmowy, to pewnie do tej pory upierałabyś się, że nie mogę wziąć udziału wyprawie. A tak sprawa została szybciej załatwiona i wszyscy są zadowoleni. – Lenard rzeczowo przedstawił sytuacje.

Rozalia nie dowierzała własnym uszom, co za arogancki imbecyl, pomyślała.

– Czyli wykorzystujesz swój urok i bałamucisz dziewczyny, żeby dostać to, czego chcesz. – Rozalia bezwiednie wyrzuciła z siebie.

– Zazdrosna. – Lenard nie wytrzymał i zachichotał. – Żadna się nigdy nie skarżyła. – Policzek Rozalii drgnął. – Dla jasności, ciebie nie bałamucę tylko się zalecam, traktuje cię śmiertelnie poważnie. – W oczach Lenarda ponownie pojawiło się rozbawienie.

– Ja nie jestem zainteresowana – warknęła przez zaciśnięte zęby.

– Jeszcze nie! Sama do mnie przyjdziesz. Jestem bardzo cierpliwy, poczekam – stwierdził rozbawiony. Nie mógł się powstrzymać, drażnienie Rozalii sprawiało mu dużą przyjemność.

– Jesteś bezczelny, ni… – urwała Rozalia, mając dość tej rozmowy. Wzięła głęboki wdech. Jak głupia dawała się mu podpuszczać, ale koniec z tym, pomyślała. Popędziła konia, a chłopak zrobił to samo. Czuła, że się go nie pozbędzie. Głośno westchnęła. Lenard, słysząc to, zachichotał.

Gdy za plecami zostawili kamienne miasto, ominęli główną drogę łączącą ze sobą wszystkie Magiczne Krainy i wjechali na wysoką, rosnącą dziko trawę. Do Rzeki Snów nie prowadziła żadna ścieżka. Tłumnie obecne drzewa i krzaki uniemożliwiały dalszą jazdę obok siebie, i – co Rozalia przyjęła z wielką ulgą – także rozmowę. Lenard kurtuazyjnie puścił ją przodem. Otaczała ich martwa cisza. Rozalia z nadzieją oglądnęła się, aby sprawdzić, czy towarzysz nie zrobił jej aby przyjemności i nie zawrócił do domu. Jednak Lenard nadal tam był, jechał zadowolony z siebie, patrząc na nią. Ich oczy się spotkały. Rozalia gwałtownie wyprostowała głowę, aż jej gruby warkocz podskoczył. Postanowiła sobie, że więcej się do niego nie odezwie, w końcu był aroganckim idiotą, a ona miała ważniejsze sprawy na głowie niż chłopcy. Nawet tacy przystojni jak Lenard. W ogóle co to za imię? Prychnęła do siebie. Gdy Lenard to usłyszał, uśmiechnął się jeszcze szerzej, wiedząc, że myślała o nim. Tak działał na kobiety. Grzecznie milczał, nie chciał jej przeszkadzać w tym miłym rozmyślaniu. Zbliżali się już do Rzeki Snów, kiedy nagle Rozalia przystanęła. Odwróciła się, a jej tęczówki zapłonęły w blasku znikającego za horyzontem czerwonego słońca.

– Prawdziwa magia – szepnął Lenard.

Rozalia przytaknęła. Gdy nakarmili oczy, ruszyli obok siebie ku brzegowi Rzeki Snów, gdzie już ich wypatrywano.

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media