Author | |
Genre | fantasy / SF |
Form | prose |
Date added | 2013-08-25 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2108 |
Adam Borowski
Prostytucja
Trefny początek był taki, że był w niej. Perwersja, brutalność i bezwzględność powodowane jego egoizmem – tak to z nią robił. Chciał ciągle więcej, ale PROSIŁ o to jedynie na początku. Potem ŻĄDAŁ, a następnie wymierzał jej policzki, gdy nie chciała mu tego dać.
– Czemu ją tak traktujesz? – zapytał go pewnego dnia mały natrętny stwór, który nawiedzał go, odkąd pamiętał. – Czemu w ogóle jej nie szanujesz? – pytał Sumienie.
– Bo Życie to dziwka – odpowiadał wówczas. – Zupełnie jak ja.
A potem budził się ze snu. Jednym śniły się bogactwa. Materialne albo duchowe. Śniły się piękne kobiety, gotowe spełnić każde, nawet najobrzydliwsze pragnienie. Władza, pieniądze, bezkarność. On tymczasem, po raz wtóry cudem unikając zarzygania się, po zaśnięciu widział co innego. Sumienie, Życie i siebie gdzieś pośrodku, z towarzyszącymi mu Flaszką i Ignorancją.
– Jakież to zajebiście artystyczne metafory wypełniają moje sny! – myślał z ironią. – Ale co z tego? Czy gówno, które ubieramy w metafory i piękne słowa, nie jest dalej gównem? Nienawidzę swoich snów.
Często dochodził do konkluzji, że najlepiej byłoby, gdyby w ogóle nie musiał sypiać. Spróbował parę razy, ale alkohol, który darzył gorącym zamiłowaniem, nieszczególnie mu w tym pomagał.
Jako że każdy dzień jego życia, jak sądził, zaczynał się tak samo, nie zrobiłoby mu to większej różnicy, od którego z jego codziennych poranków zaczęlibyśmy opowiadać tę historię. Wybierzmy więc na chybił trafił. BUM!
Czwartek. Ignorancja obudziła się razem z nim. Drapiąc go po torsie, zamruczała:
– Dzień dobry, najseksowniejszy nieudaczniku, jakiego znał świat.
– Cześć.
Wstał z łóżka. Ujrzał Flaszkę turlającą się po podłodze, kompletnie bez życia.
– Przestań się wygłupiać, głupia – powiedział jej na dzień dobry.
Gdy usłyszał nagle wysoki dźwięk, przez chwilę odniósł wrażenie, że ktoś wsadził mu do ucha wiertarkę. Ten ktoś stał za drzwiami wejściowymi mieszkania i dzwonił dzwonkiem.
– Kto jest na tyle bezczelny, żeby zawracać mi dupę już o trzynastej? – zapytał nasz bohater Ignorancję, która przeciągając się na łóżku uniosła pośladki do góry.
Nie kłopocząc się nałożeniem szlafroka bądź spodni, otworzył drzwi. Choć gwałcił Życie pół nocy, miał na sobie bieliznę.
– Dzień dobry.
– Dobry.
– Mogę wejść?
– Moja głowa lada chwila wybuchnie i będę musiał sprzątać z podłogi swój mózg, nie mam ochoty z nikim rozmawiać. Na kacu jeszcze dobitniej czuję, jak bardzo nienawidzę świata i mam ochotę zabijać ludzi. Jasne, wejdź.
– Dzięki.
Nazywała się Melania. Była siostrą jego przyjaciela. Jedynego przyjaciela. Dawnego przyjaciela. Zmarłego przyjaciela...? Śmierć. „Jest jeszcze bardziej jadowitą suką niż Ignorancja”, myślał. „Ale sam nie wiem, która wygrywa pod względem wszechobecności”. Kiedyś wszystko wydawało się inne. Uważał, że Śmierć to panienka z wiejskiej dyskoteki, która na zbereźne szepty do ucha odpowie chichotem, a potem zrobi wszystko, czego zapragniesz. Nie przypuszczał wtedy, że odkrycie prawdy o błędności swojego przeświadczenia może być tak bolesne. Nazywał się Jan. Janek. Jaś. Kochał go, był przekonany, że go kochał, czego – jak mówił – dowodził fakt, iż nigdy nie chciał go przelecieć. Sądził, że kochał go jak brata. W inną miłość nie wierzył. Nie wierzył w kobiety. Nienawidził ich wszystkich, a Życia najbardziej. Bo to Życie spłatała mu tamtego dnia tak bolesnego figla. Kiedy jednak jest pytany o to, co wydarzyło się tamtego dnia, Ignorancja pakuje mu swój język do ust, obdarzając go długim, namiętnym i mokrym pocałunkiem. Odpływają gdzieś we dwoje i nie słyszy już żadnych pytań.
Wyjątkiem była Melania. Patrząc, jak przechadza się po jego mieszkaniu, oglądając pamiątki ze wszystkich stron świata, a także we wszelkich innych okolicznościach, mógł z pewnością stwierdzić, że jej nie nienawidzi. Czyniło ją to wyjątkową kobietą. Nie łudził się jednak, że jakakolwiek miłość wchodzi w grę. Myślał dużo o seksie z nią, jeszcze za życia Jaśka. Była zgrabna, dość wysoka i szczupła, ale z lekkim tłuszczykiem rozchodzącym się na boki przy biodrach. Nie wyglądało to źle, ale raczej seksownie. Nazywała to swoimi „misiami”. Miała super tyłek, mimo wszystko płaski brzuch i spore piersi, co zapewne wiązało się z posiadaniem „misi”. Oczy wielkie. Lalka, ale bez tępego wyrazu twarzy. Bez względu na to, jak smutne wspomnienia ich łączyły, wyobrażał sobie ten seks. Jednakże ze względu na tę pamięć pozostawało to jedynie w sferze myśli. Mógł zignorować swój popęd, ale przecież był facetem, nie mógł się go pozbyć. Zamiótł go chwilowo pod dywan w swojej głowie, a z tego w apartamencie podniósł wymemłane spodnie.
– Co cię sprowadza w skromne progi? – wciągnął spodnie na tyłek.
– To samo, Adaś. – odrzekła ze smutnym uśmiechem.
– Mówiłem ci tyle razy, że nie będę uprawiał z tobą seksu.
Odcień smutku na jej twarzy zelżał, a uśmiech zdawał się dopiero teraz być uśmiechem w pełnym tego słowa znaczeniu.
– Chciałam po raz kolejny poprosić cię, abyś przestał.
– Mam przestać powtarzać ci, że nie będę uprawiał z tobą seksu?
– Przestał zatapiać swoje życie w tym gównie.
– Ona jest dziwką...
– Ona?
– Mniejsza o to.
Adam zaczął szukać wzrokiem Flaszki. Poranek na kacu zdecydowanie nie nadawał się na takie rozmowy. Melania jednak nie mówiła o alkoholu. Adaś bowiem w istocie był dziwką.
***
Adam zawsze lubił podróżować. Naturalnym posunięciem z jego strony po śmierci Janka był zatem wyjazd jak najdalej. Uznał, że musi przeskoczyć ocean. Gdy dostał wizę, niezwłocznie pofrunął w stronę Las Vegas. Pieniądze, które zarabiał przez rok w firmie ojca na wysokim szczeblu, zamierzał zainwestować w próby zapomnienia o bólu. Znał język bardzo dobrze, ale na miejscu poznał wiele innych języków... i nie tylko. Pieniądze roztrwaniał w kasynach, klubach, burdelach. Tam właśnie poznał Ignorancję.
Miała na sobie czarne lateksowe spodnie i przykrótką skórzaną kurtkę o tym samym kolorze, która byłą jedynym okryciem nienaturalnie wielkich piersi. Adam uznał to za zdzirowate i mało gustowne. Cała jej sylwetka była nierealnie perfekcyjna – niczym chodzący ideał rodem z Hollywood. Smakowała niesamowicie. Jej skóra działała jak afrodyzjak, jak narkotyk. Kiedy z nią był, nie potrafił się powstrzymać: stawał się dziki, nieokrzesany i... egoistyczny. Smakowała tak dobrze...
To spotkanie było dla niego jak sen, ale od tamtego czasu wiedział, że Ignorancja zawsze jest gdzieś w pobliżu. Siedzieli we dwoje przy barze w jednym z najbardziej ekstrawaganckich klubów, pijąc wódkę.
– Niesamowicie pieprzysz... – mówiła. – Ja i ty jesteśmy dla siebie stworzeni i będziemy razem bardzo, bardzo długo. Jesteśmy powiązani... Szukałeś mnie. Po to tu przyjechałeś.
– To ty niesamowicie PIEPRZYSZ – odpowiedział śmiejąc się ironicznie. – O czym Ty mówisz? Naćpałaś się czegoś? To był tylko seks; wyglądasz mi na kobietę, która wie, jak to działa. Za parę godzin zapomnimy o sobie na zawsze. Swoją drogą, masz dziwne imię...
– Mylisz się, Adam – odrzekła oblizując wargi. – Ty i ja to jedno.
– Jesteś chora. Słyszałaś to już? – ktoś puknął go w ramie.
Za barem stał Azjata w białym garniturze. Angielskim przepełnionym brzydkim akcentem powiedział:
– Jesteś nareszcie. Zaczynaliśmy się niecierpliwić.
– Widzę, że wszyscy dzisiaj na mnie czekali...
– Co? Nie wiem o czym gadasz, ale ruszaj dupsko! Stan czeka w samochodzie przed klubem.
– Zaszła jakaś pomyłka, proszę pana..
– Mówili, że będziesz się droczył. Tu masz zaliczkę, pięć stów zgodnie z umową. Tylko idź już do tego cholernego samochodu! – wręczył Adamowi zwinięte studolarówki. Mężczyzna odwrócił się w stronę Ignorancji. Jej stołek był pusty.
„Zaliczkę, tak?”, pomyślał Adam. „Moje fundusze zaczynają marnieć...”.
Wstał od baru.
– On my way, sir! – powiedział i czym prędzej ruszył w stronę wyjścia.
W drzwiach wejściowych minął wysokiego, umięśnionego mężczyznę w świecącym garniturze o rysach twarzy podobnych do jego własnych. Wsiadł do limuzyny.
– Cześć, Stan – powiedział do Azjaty za kierownicą.
***
– To „gówno” jest moim jednym źródłem dochodów, kochanie! – powiedział, mimowolnie przez sekundę zerkając Melanii w dekolt. – Mój ojciec nie przyjmie mnie już do firmy.
– To znajdź inną pracę, na Boga! – wykrzyknęła rozpaczliwie. – Przestań robić ze świata ciasne kwadratowe pudełeczko!
– To jest moja praca! Właśnie do tego jestem stworzony – zachichotał. – Poza tym, mam dużo wolnego czasu. Jak wiesz, mam zawężone grono klientek, z góry ustalone.
– Przestań! Zaraz się porzygam. To jest chore.
– Ja uważam, że dość zabawne. Trochę gorzkie, ale zabawne.
***
Stan był małomówny, ale uroczy. Adam rozglądał się po limuzynie. By podkreślić wagę swojej wypowiedzi, przemówił po polsku.
– Całkiem zajebista limuzyna.
– Że co?
– Limuzyna – odpowiedział powoli i nadal po polsku Adam – Twoja limuzyna. Jest całkiem zajebista.
– Przestań gadać po szwedzku! Jak na Boga mam cię zrozumieć? Chodzi o kondomy?
– Co Bóg ma do kondomów? – spytał Adam po angielsku.
– Chryste, myślałem, że TY nie potrzebujesz kondomów!
– A co Jezus ma z tym wspólnego? Poza tym myślałem, że wierzysz w Buddę.
– Czy jesteś naćpany? Pozwalają wam jeździć naćpanym do klientów?
– Całkiem możliwe. Wcześniej w klubie poznałem dziwną laskę. Mogła mi coś dosypać do wódki. Powinieneś ją poznać, Stan. Była naprawdę seksowna, choć ubrana dość zdzirowato. No i nie miała włosów łonowych. Wy lubicie włosy łonowe, prawda? No co? Tak czytałem. Pisali tam również, że lubicie, gdy kobiety wydają odgłosy pełne przerażenia, jakby je gwałcili. Na Boga, Stan! Co podniecającego jest w kobietach wydających takie odgłosy?!
– Jeśli chodzi o włosy łonowe to też ich nie posiadam. Nie ma ich nigdzie w pobliżu mojego interesu. Chciałbyś to zobaczyć?
– Mówiąc prawdę – niespecjalnie.
– Przysięgam, że jeszcze jedno słowo i wetknę ci go w gębę, żebym nie słyszał więcej TWOICH odgłosów!
– To było bardzo niesmaczne, Stan. Ale poznajemy się coraz lepiej. Wiem już, że najprawdopodobniej nie jesteś Japończykiem, nie lubisz włosów łonowych i nie jesteś zbyt rozmowny.
– Nie płacą mi za gadanie. Jestem kierowcą, A. – „A” wypowiedziane przez Stana brzmiało z angielska. „Ej”. Adamowi spodobał się jego nowy pseudonim.
– I nie wierzysz w Buddę!
– Jestem zielonoświątkowcem, Ej.
– Znam ich jedynie z Borata. Widziałeś Borata? A Małego Buddę?
Limuzyna zatrzymała się pod świecącym i zdecydowanie za drogim na portfel Adama hotelem. Nie był w stanie doczytać nazwy. Był trochę pijany i rzeczywiście czuł, że Ignorancja mogła dosypać mu coś do drinka.
– Pani zamawiała też szampana – powiedział Stan, podając Adamowi butelkę Cristala.
– Cristal? No nieźle. A widziałeś Cztery pokoje?
– Won! Klientka czeka! Nie płacą ci za cholerną jazdę limuzyną!
– Wiesz, może jednak jesteś rozmowny. Odrobinę – odpowiedział Ej, wysiadając z samochodu.
– Durny Szwed!
– Odpieprz się... – limuzyna odjechała z piskiem opon. – ...od Szwecji.
Docierając do recepcji, Adam zastanawiał się, jak wyglądałoby jego życie, gdyby urodził się w Szwecji. Jak miałby na imię? Alrik? Alvar? Ambrosius? Tak, Ambrosius zdecydowanie najbardziej mu się podobało!
– Dzień dobry! Nazywam się, Ambrosius!
Powieki recepcjonisty podchodzącego pod sześćdziesiątkę, w garniturze od Armaniego, rozszerzyły się nieznacznie zza okularów. Okulary też wyglądały na dosyć drogie.
– Ee? Pan Ej?
– Z krwi i kości.
– Wygląda pan... inaczej.
– Jestem trochę naćpany – powiedział po polsku.
– Proszę?
– Trochę chorowałem. Zdaje się, że oczekuje mnie pani...
– Ach tak, tak! Pokój 69,6. Pani Junkfood oczekuje pana!
– Junkfood? TA pani Junkfood?
– Nie czas na dowcipy. Proszę się pośpieszyć!
Nie wiadomo, kiedy Adam znalazł się w windzie. Jechał na ostatnie piętro, zaczynając czuć erotyczne pobudzenie. Lady Junkfood była światowej sławy gwiazdą country. Cechowały ją nieodłączna koszula w kratę, odsłaniająca silikonowe piersi o wielkości arbuzów, oraz jedno z najbardziej pojemnych kont bankowych w Stanach Zjednoczonych. Mimo wieku pięćdziesięciu pięciu lat, dzięki operacjom plastycznym o większej częstotliwości niż kac Adama, nie posiadała na twarzy ani jednej zmarszczki. Przynajmniej we wszystkich teledyskach i talk-showach. Gdy wysiadł z windy, poczuł się jak boy hotelowy z Czterech pokoi Tarantino, kiedy odwiedzał ostatni pokój. Stał z butelką Cristala na korytarzu piętra, które w całości zajmował apartament nr 69,6. Wziął głęboki oddech i ruszył ku drzwiom wejściowym.
***
Podczas gdy Adam zbliżał się ku spotkaniu ze słynną gwiazdą country o wielkich, sztywnych, silikonowych piersiach, Męska Prostytutka Do Zadań Specjalnych o pseudonimie „A” zwymyślał barmana w białym garniturze.
– Ty upośledzony żółtku! Czy zdajesz sobie sprawę co zrobiłeś?! Zniszczyłeś MNIE! ZNISZCZYŁEŚ SIEBIE! NAS! ŚWIATOWA RENOMA LEGNIE W GRUZACH! Znasz mnie od lat! Jakim niedopieprzonym w zasrany, żółty odbyt cudem mogłeś mnie nie poznać?!
– O Boże, o Boże – jęczał barman. – Moje serce... Kurwa mać. O kurwa. Wiesz, że mam wadę wzorku! To przez tą PIEPRZONĄ WADĘ WZROKU!
– Potraficie stworzyć kogoś takiego jak ja i nie możecie wyleczyć zasranej wady wzroku?!
– Nie było czasu i funduszy, A! Musisz tam iść! Biegnij! Zatrzymaj to! Zatrzymaj tego psychola, zanim wszystkich nas pogrąży! Weź mój samochód!
A ruszył sprintem. Był w połowie ulicy, kiedy siła uderzenia sprawiła, iż wylądował dziesięć metrów dalej od miejsca, w którym stał. Czerwony chevrolet volt zahamował zdecydowanie za późno. Śmierć to jadowita suka... Zwłaszcza w Las Vegas.
***
Adam nie uprawiał jeszcze nigdy seksu w taki sposób. No, może pomijając ten z Ignorancją... Czuł, jak niespodziewana energia i dzikość wznosi jego i pięćdziesięcioletnie, pełne sylikonu ciało na nieznane wyżyny rozkoszy. Nie przypuszczałby, że jest w stanie robić to w takich pozycjach. Nie przypuszczałby, że jest tak rozciągnięty i zręczny. Nie przypuszczałby, że ktoś może tak głośno krzyczeć, dochodząc. Nie przypuszczałby, że tym kimś może być on! Lady Junkfood sięgnęła po paczkę papierosów.
– O chłoptasiu! Więc to prawda, co mówią! Chociaż gdy dochodziłeś, brzmiałeś jak rozstrojone bandżo!
– Wybacz.
– Nie przejmuj się! W życiu nie otrzymałam takiej porcji orgazmów.
– W życiu nie pomyślałbym, że mógłbym ci ją zapewnić..
– Przecież od tego jesteś! – mówiąc to, klepnęła go w pośladki tak mocno, że mógłby reklamować nimi sieć polskiej telefonii komórkowej.
Adam położył się na łóżku. Czuł, że coś jest nie w porządku. Nie przestawał się pocić. Lady Junkfood powiedziała, że musi wciągnąć kreskę, co z niewiadomych przyczyn chciała uczynić w łazience. Adam poczuł, że jego serce zaczyna bić szybciej. Pot spływał z niego w napawających go przerażeniem ilościach. Zamknął oczy. Zacisnął mocniej powieki, oddychając szybkim tempem. Gdy je otworzył, na łóżku obok niego leżała Ignorancja.
– Podoba ci się? – zapytała, wsiadając na niego.
– Co mi zrobiłaś? Co się ze mną dzieje?
Zaczęła głaskać go po lepkich od potu policzkach.
– Biedaczku... Czyżbyś się przestraszył? – zapytała, delikatnie wbijając długie paznokcie w jego twarz. – Wprowadzam cię do mojego świata. Do czegoś nowego. Nie miałam racji co do ciebie. Tamta noc nie zbliżyła nas do siebie tak, jakbym tego chciała. Muszę zrobić to inaczej. To potrwa odrobinę dłużej i będzie o wiele bardziej bolesne. Ale taka jest cena zburzenia muru, który nas dzieli, ukochany.
– To halucynacje... Dałaś mi tę truciznę... Przez nią mam teraz pieprzone halucynacje... Kilka oddechów i minie... Na pewno za chwilę minie... – Adam poczuł, jak cieknący z jego twarzy pot zaczyna mieszać się z krwią.
– O tak... To będzie jedna z dłuższych chwil w twoim życiu... – jej paznokcie wbiły się głęboko w skórę Adama, a ona pocałowała go. Zapadła ciemność.
***
Adamowi śniła się limuzyna i Stan, który ją prowadził. Znowu czuł się jak naćpany. Na siedzeniu obok Stana siedział barman w białym garniturze. Jednocześnie obrócili się w stronę Adama.
– Coś ty narobił, ty durny Szwedzie? – zapytał kierowca wściekle i po polsku.
– Jestem Polakiem, debilu! Szwedzki nie jest nawet podobny do polskiego...
– Zaprzepaściłeś lata eksperymentów! – syknął barman również po polsku.
– Ona powiedziała, że brzmiałem jak bandżo... – Adam poczuł mdłości. Samochód jechał zdecydowanie za szybko, a Azjaci siedzący na przednich fotelach wpatrywali się w niego swoimi skośnymi oczami. – Nie powinniście patrzeć na dro...
Ciało zatrzymało się na przedniej szybie w akompaniamencie pękającego szkła. Na masce leżał A – wysokiej klasy męska prostytutka. Rozpłaszczony na przedniej szybie, wyglądał jak krwawa miazga. Czubek jego głowy był pozbawiony tak dużej ilości mięsa, co czyniło widocznym fragment jego pękniętej czaszki. Odkryta kość była nienaturalnie biało-czerwona. Adam poczuł, że budzi się w nim głęboko ukryty patriotyczny duch. A przemówił.
– Zabiłeś mnie, Adam – powiedział, a strużka krwi, która wyciekła mu z ust, płynęła wśród pęknięć szyby. – Niespecjalnie lubiłem tę robotę. To zaniżało poczucie własnej wartości, ale żeby od razu zabijać?
– Wyglądamy trochę jak z tych samych plemników, ale widzę cię pierwszy raz, kolego. Jak mogłem cię zabić?
Na siedzeniu obok pojawiła się Ignorancja. Miała tak długie nogi, że Adam dziwił się, że mieszczą się w limuzynie. Czarne usta przemówiły.
– Zabiliśmy go razem, ukochany. Zabiła go twoja Ignorancja..
– To jakiś absurd.
– Zabiłeś mnie – powiedział A, który nie był już A. Był Jankiem, jego jedynym przyjacielem. Bo wszyscy inni wrzucali wartość, jaką była przyjaźń, w gówno, mówiąc o niej. Ale on tego nigdy nie robił. Prawda zwykła płynąć z jego ust. Teraz płynęła z nich krew.
– Zabiłeś go – powiedział barman.
– Zabiłeś go – powiedział Stan wraz z barmanem, wciąż wpatrując się w Adama, mimo że samochód znów pędził jakieś dwieście na godzinę.
– Zabiliśmy go – powiedziała Ignorancja – ale zignoruj to.
Wjechali w tira.
***
Adam przebudził się. Leżał w białym łóżku z białą pościelą w pokoju o białych ścianach. Miał na sobie białe bokserki. Biel raziła go w oczy. Przeciągnął się. Nagle, nie wiedzieć czemu, poczuł się niesamowicie odświeżony i wypoczęty. Poczuł w nozdrzach przyjemny zapach. Rozejrzał się wokoło. Powąchał pościel. Były na niej ślady tego zapachu, ale nie była ona jego źródłem. Stwierdził, że musi to być odświeżacz powietrza. Zaciągnął się jeszcze raz wonią, co wywołało na jego twarzy uśmiech. Po chwili ocknął się.
„GDZIE JA JESTEM?”
Nie dane mu było długo czekać na odpowiedzi. Niezauważone wcześniej przez niego drzwi (dla odmiany – o białym kolorze) otworzyły się. W drzwiach stanęło dwóch Azjatów.
– Znam cię! – krzyknął Adam do jednego ze skośnookich. – Stałeś za barem w tym klubie, gdzie zaczął się ten cały bajzel!
– Owszem – odpowiedział barman. – Nazywam się Tentou.
– A więc jesteś Japończykiem! Stan też zapewne jest. Wiedziałem, że z tymi zielonoświątkowcami to ściema.
– Jesteśmy Japończykami i zielonoświątkowcami, niby czemu miałoby się to wykluczać?
– A bo ja wiem. Jakoś to się nie zgrywa.
– Zamknij się i posłuchaj uważnie. Wplątałeś się w poważne sprawy dużych chłopców...
– Tak, właśnie widzę..
– ....i choć nie jestem z tego powodu usatysfakcjonowany, okazało się, że możemy rozwiązać problem bez zabijania cię. Poznaj profesora Takamoto. Światowej rangi geniusza w dziedzinie genetyki!
Pan Takamoto złożył Adamowi ukłon po japońsku. Na jego twarzy malował się promienny uśmiech. Skośne oczy, które przez jego nazbyt przyjacielski wyraz twarzy zawężały się tak bardzo, że były ledwo widoczne, nieprzerwanie wpatrywały się w Adama.
– Dwa lata temu rozpoczęliśmy eksperyment mający na celu zapewnić absolutne zaspokojenie seksualne kobietom. Prace nad Męską Prostytutką Do Zadań Specjalnych, kryptonim „A” – mówił Tentou. – W eksperymencie wziął udział pewien Szwed, mający problemy z potencją. Wszystko poszło świetnie. Profesor obdarzył go cechami, o których marzyłby każdy mężczyzna. Niewyczerpana energia w łóżku, potencja na niezwykle rozwiniętym poziomie, olbrzymie przyrodzenie i wiele innych.
– Przepraszam, nie wiem czy dobrze zrozumiałem. Czy stworzyliście w laboratorium mutanta do pieprzenia? – zapytał Adam zaciekawiony.
– Stworzyliśmy coś dużo wspanialszego. To nowy stopień ewolucji! Maszyna zapewniająca rozkosz! Mężczyzna będący w stanie zaspokoić każdą kobietę! Oczywiście za odpowiednią cenę...
– To obrzydliwe... Czy to jest legalne?
– Tak jak i prostytucja...
– Rozumiem, że ja i wasza superdziwka zostaliśmy pomyleni. A ja w bezczelny sposób to wykorzystałem.
– A był do ciebie zadziwiająco podobny nie bez powodu. Zbadaliśmy DNA. Okazaliście się rodzeństwem.
– Cóż, tata jeździł po świecie...
– Jednakże przez twój durny numer A uległ wypadkowi i zginał...
– Na jego grobie napiszą: najlepsza męska dziwka wszech czasów – stwierdził Adam patetycznie.
– Nie rozumiesz, idioto! Był źródłem wielkich dochodów. Najbogatsze kobiety tego świata płaciły krocie, żeby w nie wszedł. Sprawdzał się w stu procentach. Był doskonały. Uzależniał je jak narkotyk. Może i był dziwką, ale żył jak cesarz. Wszyscy żyliśmy jak cesarze!
– Włącznie z szalonym naukowcem? – zapytał Adam ruchem głowy wskazując Takamoto.
– Kim? Ach. Nie, nie. Jemu wystarczyło jedynie umożliwienie dalszych badań. Mieszka w laboratorium.
Takamoto przemówił po japońsku nadal się uśmiechając.
– Powiedział, że wy Szwedzi jesteście świetnym materiałem genetycznym.
– Nie jestem...
– I że możesz być jeszcze lepszy od swojego poprzednika.
– Że co?
– Byłeś świetnym kandydatem. W dodatku nie miałeś tych samych fizycznych schorzeń, co A. Zabraliśmy cię, kiedy odpłynąłeś po jakimś prochu, jak skończyłeś robić Lady Junkfood. Czterdzieści osiem godzin i wszystko gotowe. Profesor Takamoto pobawił się twoim organizmem jak należy. Jesteś nową Męska Prostytutką Do Zadań Specjalnych, kryptonim „B”.
– Very good, very good! – dodał profesor, pokazując do góry kciukiem.
Adamowi przez chwilę zrobiło się słabo.
– Chcesz mi powiedzieć, że zrobiliście ze mnie mutanta do bzykania...?
– Dokładnie tak, Bi. Jesteś naszym nowym źródłem dochodów. Witaj w rodzinie.
– Jakim prawem...
– Rozpieprzyłeś nam interes, chłoptasiu. Powinieneś się cieszyć, że żyjesz. Z usług naszej firmy korzystają najbardziej wpływowi ludzie świata...
– Wpływowi...? Rodzaj męski?
– Przykro mi, że sprawiam ci tę przyjemność, ale MPDZS nie obsługuje mężczyzn. Warunek profesora Takamoto. Był molestowany w dzieciństwie.
– Boys touching boys bad – skwitował profesor.
– Jeśli jest takim geniuszem, to czemu nie szukał lekarstwa na raka? Na inne choroby? Nie tylko przysłużylibyście się ludzkości i zapisali na jej kartach na zawsze, ale i zarabialibyście więcej, wy chorzy zboczeńcy!
– Gówno prawda, chłopcze. Świat DZISIAJ nie potrzebuje lekarstw. One mu nie smakują. On woli się zatruwać. Ludzkość jest jak jeden, wielki i brudny sadomasochista. Nie potrzebuje lekarstwa na raka, potrzebuje więcej gówna, które pomoże mu go wyhodować. Potrzebuje więcej porno, sylikonu, wielkich penisów, wódy, internetu, głupiej telewizji, sex-telefonów, telenowel, seksownych gwiazdek pop bez talentu i dziwek. Nie rozumiesz? To na tym się zarabia, dzieciaku! TAK DZIAŁA ŚWIAT! I nie zmienisz tego porządku, który jest burdelem.
– Tak, tak – dodał profesor.
– Dlaczego? – zapytał Adam. – Czy takie jest życie?
Spojrzał w prawo. Tuż obok stała kobieta w białym żakiecie i spodniach w kant o takim samym kolorze. Miała kręcone blond włosy do ramion, delikatną, bladą twarz, wąskie usta i oczy o różnych odcieniach. Adam pomyślał, że to ciekawe oczy. Znał kiedyś kobietę o takich samych. Miała trójkę dzieci i trwała w nieszczęśliwym małżeństwie. Chyba była z tego powodu dosyć smutna. Po blondynce w bieli było to jednak dużo bardziej widoczne. Nie patrzyła na niego, a na swoje bose stopy. Miała ładne paznokcie. Bez lakieru, czy jakiegokolwiek innego substytutu piękna. Mimo to wydawały mu się najpiękniejszymi paznokciami u nóg, jakie widział. Chciał jej o tym powiedzieć. Uśmiechnąć się, pocieszyć ją jakoś. Wtedy poczuł paznokcie na ramionach. Ignorancja oblizała mu ucho.
– Ona nazywa się Życie – szepnęła bardzo namiętnie. – Nie poznajesz jej? Przecież już się spotkaliście. Spłatała ci figla. Odchodzi, przychodzi, znowu odchodzi. Nigdy nie pyta nikogo o zdanie. Zgrywa świętą panienkę! Popatrz tylko na tę sztuczną skromność – mówiła, patrząc na Życie z pogardą. – Musisz ją znienawidzić! Posłuchaj Japończyka. Taka jest Życie.
Adam spojrzał w stronę Tentou i profesora. Obie kobiety zniknęły.
– Może i ma pan rację – powiedział. – Może takie właśnie jest życie. Po co być brylantem na stercie śmieci, skoro to i tak śmieć ma wartość?
– Dokładnie tak, B! – odpowiedział ucieszony Japończyk. – Cieszę się, że wreszcie zrozumiałeś.
– Tak się składa, że jestem obecnie bezrobotny. Będę waszą dziwką! – Adam wyciągnął rękę w stronę pana Tentou.
Azjata uścisnął mu dłoń z uśmiechem mówiąc po japońsku:
– Tak jakbyś miał jakiś wybór.
***
Adam pociągnął łyka i skrzywił się. Nie z powodu wódki, a na myśl o pierwszym spotkaniu ze swoimi pracodawcami. Został ich Męską Prostytutką Do Zadań Specjalnych o kryptonimie „B”. Regularnie kontaktował się z Melanią, opowiadając jej o wszystkim. A teraz ona siedziała i patrzyła na niego.
JESTEŚ TAK ZAJEBIŚCIE PIĘKNA!
Miał ochotę krzyknąć. Widział tyle kobiet. Tyle pochew. Tyle sylikonu. Idealnych sylwetek. A jednak to jej „misie” jako jedyne naprawdę go nakręcały. Chciał jej powiedzieć wiele rzeczy. Chciał jej powiedzieć, że zobaczył tyle miejsc. I że im więcej ich widział, tym bardziej nienawidził świata. Ignorancja była z nim wszędzie. Przekazywała mu swoją prawdę. Przez chwilę czuł się dobrze. Czuł, jakby dzięki niej zrzucał z siebie ciężar. Wszystko jednak wracało szybko. Smutek i rozczarowanie. Gardził wszystkimi malowniczymi rezydencjami u brzegu oceanu, prywatnymi wysepkami, będącymi własnymi centrami erotycznej rozkoszy zepsutych miliarderek i ich apartamentami na szczytach wieżowców, którym wszystkie światła miast zdawały się oddawać cześć. Wkrótce zaczął gardzić sobą. Znowu spojrzał na Melanię. Była jedyną kobietą, z która miał naprawdę ochotę to zrobić. A jednocześnie jedyną, z którą nie mógł tego zrobić. Z powodu ostatniej zasady, której nie złamał, gwałcąc Życie. Wiedział, że Janek by tego nie chciał. Tylko ta jedna złota reguła pozwalała mu nie spaść gdzieś głęboko, gdzie Ignorancja przykułaby go do łóżka łańcuchem i wzięła pejczyk...
– Jesteś ignorantem – powiedziała Melania. – Ale najgorsze jest to, że ignorujesz samego siebie, swoje własne odczucia. Po co to robisz?
Wstał i chciał ją minąć, ale zagrodziła mu drogę i spojrzała w oczy. Przez chwilę poczuł wstyd, że Melania musi wąchać smród sfermentowanego alkoholu wydobywający się z jego ust. Poczuł na plecach szpon Ignorancji i zaraz zapomniał o tym uczuciu. Patrzyła na niego z determinacją. Z reguły widział w oczach kobiet tylko żądzę, potem obojętność, czasami nawet pogardę po tym, jak już otrzymały to, czego chciały. Wydawało mu się to śmieszne, kiedy słyszał, jak mówią, że mężczyźni to zwierzaki. Potrafiły być dużo bardziej nieokrzesanymi zwierzakami, bardziej nienasyconymi. A gdy się wyżyły, znów wkładały maski. Znów miały swoje sto tysięcy twarzy. Chciał odnaleźć choć cień czegoś takiego na twarzy Melanii, żeby zrobiło mu się lżej. Bez skutku.
– Mam jedną złotą zasadę. Jest jeszcze we mnie jeden procent gościa, który postępuje etycznie. Może cię to pocieszy – zakończył.
– To najgłupszy sposób na odkupienie grzechów, jaki mogłeś wybrać... – powiedziała, patrząc na niego wzorkiem zdającym się pętać go jak lasso. Wciągać gdzieś do jej środka.
Chciał być w środku. I na myśl o tym czuł ciepło, nie erekcję. Wydawało mu się, że to, o czym mówi, może mieć jakiś sens. Zamyślił się nad tym na kilka sekund i na końcu ociekającego spermą, potem i wódką tunelu widział odrobinę światła, które przynosiło ulgę. Było to jednak ulotne uczucie. Ignorancja była z nim zawsze. Mimo to spróbował zrobić coś nowego. Zignorował ból, który mu zadała. Powiedział do Melanii:
– Miałem chwile, w których chciałem przestać. Za wszelką cenę. Odwiedzałem właśnie bardzo ważną klientkę z Japonii. Pani Shunga. Jedna z najpiękniejszych kobiet, z jakimi musiałem to robić. To byłoby prawie przyjemne, jeśliby pominąć fakt, że była chodzącym soplem lodu. Do ciężkiej cholery, ta skośnooka królewna nawet skacząc po mnie jak oszalała zdawała się mieć niższą temperaturę niż większość kobiet! Mógłbym przysiąc, że czułem lekki chłód na penisie.
W oczach Melanii, mimo lekkiego zdegustowania, pojawił się ciepły błysk zainteresowania. Adam jeszcze nigdy nie powiedział jej, że chciał przestać.
– Miałem jej naprawdę dość – kontynuował. – Mój penis nie. On nigdy nie miał dość. Nigdy nie kończyła mu się moc. Szalony żółtek zmienił go w potwora. Każdy facet uznałby to za błogosławieństwo, ale ja jestem ekskluzywną męską dziwką i bardzo często mam dość seksu i kobiet! Patrząc jak znika i pojawia się w tej pochwie obdarzanej kępką (tak jak mówiłem – Japońce lubią włosy, Stan był wyjątkiem, ale był zielonoświątkowcem, więc generalnie był popieprzony), modliłem się, by opadł. Najpierw rozkazywałem mu w myślach:
„Opadnij, ty durny fiucie!”
Potem trochę spuściłem, oczywiście z tonu:
„No opadnij wreszcie, wystrzel, umrzyj!”
Nie skutkowało, więc zacząłem błagać:
„Proszę, błagam, opadnij...”
Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak dziwne było to uczucie. Marzyć o przerwaniu uprawiania seksu, ale nie być w stanie tego zrobić. Pani Shunga na szczęście w końcu zmęczyła się i zarządziła przerwę. Powiedziałem, że chciałbym zejść na dół do baru na kielicha. Odpowiedziała na to, że służba zaraz przyniesie nam sake do apartamentu.
***
– Chciałbym się przewietrzyć... – powiedział Adam do pani Shunga. – Lubię po seksie stanąć sobie przy barze i patrzeć na ludzi... To mnie... bawi! Oczywiście jeśli to pani nie przeszkadza...
– Nie, w zasadzie to nie. Potrzebuję jakiejś godziny na zregenerowanie sił. Pogrążę się w medytacji na ten czas, a moja witalność wkrótce powtórnie wejdzie w me ciało wraz z twym penisem! – odrzekła.
– Oczywiście. A więc do WŁOŻENIA za godzinę, pani Shunga.
Jechał windą w dół. Wiedział, że opcja ucieczki była wykluczona. Przypuszczał, że szaleni Japończycy gotowi byli za karę wlecieć w niego samolotem, albo i zrobić coś jeszcze gorszego... Wpadł jednak na inny pomysł: spróbować oszukać system. Pozbawić penisa mocy. Żadne ostre narzędzia nie wchodziły w grę, nie był szaleńcem. Znał jednak pewien sposób.
Stanął przy barze i krzyknął rozpaczliwie, jak Tom Cruise:
– SAKE!
Dwie minuty potem stanęła przed nim buteleczka i mała czarka. Wyrzucił czarkę za siebie i pociągnął z gwinta. Wypił na raz. Wino było aromatyczne i smakowało mu, ale wiedział, że żeby się nim upić, musiałby spędzić w barze całą noc. Sprawa jednakowoż załatwiona być musiała w polskim stylu...
– WÓDKA!
Niewiele milisekund potem zmaterializowało się przed nim 0,7 Belvedere`a. „Czas zalać robaka! Utopić!”, pomyślał i pociągnął. Wódka popłynęła przełykiem jak dziki strumień. Jedna trzecia butelki zniknęła. Zasłonił sobie usta z trudem powstrzymując wymioty. „O nie!”, powiedział sobie w duchu. „Żółta suka nie dostanie już dzisiaj twardziela!”. By uniknąć zarzygania baru, kolejne łyki uczynił skromniejszymi. Nie minęło czterdzieści minut, kiedy opróżnił flaszkę. Nigdy przedtem nie wypił tyle wódki w takim tempie. Czuł, że zbiera mu się na zwracanie, ale przełknął walecznie ślinę i zagonił chcący się wydostać pokarm z powrotem do żołądka. Obraz zdecydowanie stracił na ostrości... ale wydał mu się dużo bardziej sympatyczny! Ciężar bycia dziwką, towarzyszący mu od roku, momentalnie zelżał. Uśmiechnął się do żółtoskórego barmana.
– Ztan..? Szy do ty? – zapytał młodego Japończyka.
– Nie proszę pana, nazywam się Takashi...
– Ty zzzkurwielu! Wyglądasz supełnie jak on! Nie jesteś chyba sssielonoświątkowcem, zo?
– Nie... Praktykuję buddyzm i szintoizm.
– BUDDYZM! Tak! Wieziałem! Tylko oni zą takim pojebami! Oni mają laboratoria! Robią tam ziwki! Szalony, kurrrrwa, naukowiec nazywa się Takamoto! Smutował mi peniza! A właźnie... Podaj mi jeszcze ze dwie buteleczki sake. Mam jeszcze pietnaźcie minut, zanim zdzira znów będzie chziała się piłować...
– Chyba to nie jest najlepszy pomysł... Jest pan trochę wstawiony, B-san.
– Czy mnie to wszyzcy znają?! Dawaj sake! SAKE! Już!
Młodzieniec zbluzgał Adama po japońsku, po czym podał dwie butelki. Nie kłopotał się doniesieniem czarki.
– Wiesz zo, Takashi? Jesteś równym gościem! Ja na przykład mam przezrane w szyciu! Wszyscy myślą, że jestem Szwedem. Wyobrażasz sobie? Szwedem! Zkoro polski nie jest nawet podo... – beknął soczyście, co złagodziło mdłości – ...podobny do szwedzkiego...
Zataczając się i pijąc drugą butelkę, ruszył w stronę windy. Japończycy, których mijał, uśmiechali się do niego i kłaniali, nie zważając na to, że nawalony jest jak messerschmitt. W windzie znajdowało się lustro. Obserwował w nim, jak wykańcza się ostatnimi łykami ryżowego wina. Był rozczochrany, powieki miał przymknięte, czoło skropione potem a policzki zarumienione. Ogarnęła go nagle nostalgia. Poczuł się jak zużyty towar, patrzył swemu odbiciu prosto w oczy i nie mógł znaleźć dla niego choć odrobiny szacunku. Zwątpił po raz kolejny we wszelką wartość. Poczuł, jak żołądek ściska mu beznadzieja. Przecież Życie wydawała się taka piękna. Ale i smutna. Dopił sake. Była jak woda. Pomyślał o Melanii, patrząc na swoje odbicie i pożałował dnia, w którym przyjechał do Las Vegas. Marzył o jej ustach. Miał wrażenie, że ich dotyk mógłby go oczyścić. Potem z kolei myślał, że jego dotyk oszpeciłby JĄ. Pomyślał też o Janku, o dniu, w którym odszedł i zaczęło się to wszystko. Patrzył na siebie i wiedział, że nie może nic zmienić. Nie ważne, co mówiłaby Melania, dla niego był już za późno. Każdy, kto twierdziłby, że jest inaczej, musiałby być naćpany albo zarabiać na tym pieniądze. Cisnął butelką w lustro.
Kilka chwil później znalazł się w sypialni pani Shunga. Nie odezwał się słowem, a ona była tak napalona, że nie zauważyła jego pijackiego wyglądu i nie poczuła smrodu wódki. Popchnęła go na łóżko. Ściągnęła spodnie. Zaczęła dotykać jego męskości. Alkohol nic nie zdziałał.
***
– Nie chciałem uwierzyć, że moja potencja jest naprawdę niezłomna, więc walczyłem z nią dalej – mówił Adam. – Notorycznie upijałem się przed, w trakcie i po seksie z moimi klientkami. Czasami zaczynałem rzygać w trakcie. Myślałem: ból brzucha równa się brakowi erekcji. Albo chociaż słaba erekcja... Choć trochę lżej pulsująca krew... To było jednak na nic. Mój organizm został w pełni przystosowany do seksu, nic nie było w stanie go zatrzymać. Zwłaszcza ja sam – pociągnął łyka, nie krzywiąc się. – Zorientowałem się jednak, że alkohol, choć nie odbiera możliwości bzykania, pomaga mi w pewnym stopniu. Kiedy się upijałem, nie czułem natychmiastowego kopnięcia wódki, musiało minąć kilka minut. Wtedy zaczynało działać. Jak lek. Lek dla duszy. Pierwsze momenty były smutne. Zalewała mnie bowiem fala wyrzutów sumienia i pogardy dla samego siebie. Niekorzystne było też przeglądanie się w lustrze. Odbicie nasilało nieprzyjemny efekt. Zacząłem więc unikać luster, a smutek z czasem zelżał. Zastępował go dziwny stan... taka bezmyślność, nieświadomość, obojętność...
– Ignorancja – powiedziała Ignorancja, patrząc na Adama ponętnym wzrokiem.
– Tak, to jest dobre słowo – odrzekła męska dziwka, uśmiechając się, wdzięczna Ignorancji za podpowiedź.
– Zabijasz siebie – powiedziała Melania. – Wiedziesz żywot, w którym największe rozkosze, spełnianie najskrytszych pragnień i satysfakcja fizyczna są cierpieniem. Czemu to sobie robisz? Pamiętasz, jak to jest kochać się z kobietą? – patrzyła na niego wilgotnymi oczami, tak wielkimi i głębokimi, że zdawały się być przejściem do innego świata. Miał wrażenie, że słyszy śpiew, który z niego dobiega. Miał wrażenie, że gdzieś tam czekają radość i spełnienie. Tak jakby stał pod drzwiami, nad którymi wisiałby bilbord z napisem: SZCZĘŚCIE.
Szczęście i piękno. Bo była tak piękna. Taka smutna. Ciepła. Zmęczona. Wytrwała w trosce. On wiedział jak pieprzyć. Rżnąć. Posuwać. Ale kochać się? Zaczął zastanawiać się, czy kiedykolwiek miał o tym pojęcie. Miał wrażenie, że wszystko, co działo się przed przebudzeniem w laboratorium nie należało już do niego. Tamte chwile były jak film, który nałogowo oglądało się w dzieciństwie. Kiedyś znało się każdy detal, każdy dialog na pamięć. Dziś nie pamięta się nawet imienia głównego bohatera. „Ciekawe, czy Melania zdaje sobie sprawę z tego, jaka jest piękna”, myślał. „Ciekawe, czy jak wstaje rano i patrzy w lustro, mówi do siebie: «JESTEM PIĘKNA». Nie dosłownie, oczywiście. Podświadomie, gdzieś głęboko w umyśle. Pod warstwą zmartwień, które jej przysparzam... Ale dlaczego... Dlaczego się mną martwi? Czy swoją litością wobec mnie chce sobie coś wynagrodzić? Odpokutować za grzechy? Jakie grzechy?h. Spojrzał na nią. Dekolt odsłaniał krągłości. Doskonałe w swojej niedoskonałości. Wydajne usta. Lekko rozchylone w jej zapatrzeniu. Zapatrzeniu w niego. Powodów ku temu mogło być miliony, ale wyglądała niesamowicie. Czy ona mogłaby go nauczyć, jak kochać się z kobietą?
NIE.
Zobaczył, jak Ignorancja siedząc na biurku z Melanią, rozłożyła nogi. Był to niemalże szpagat. Poczuł, jak ciepło w sercu zastępuje zwierzęca adrenalina. Jak krew zaczyna w nim szybciej krążyć. Nie umiałby kochać się z kobietą. Uprawianie miłości nie miałoby w realnym świecie zastosowania, a on był tworem czysto praktycznym. Towarem, na jaki było zapotrzebowanie, który zawsze się sprzeda, który zawsze będzie świeżą bułeczką. Dziwką.
Wiedział, co musi zrobić. Co musi zrobić dla niej. Wiedział, jak musi ją uratować.
– Won – powiedział Adam do Melanii.
Spojrzała na niego zdezorientowana.
– Wynoś się – mówił cicho i beznamiętnie. – Wypieprzaj stąd i nie przychodź więcej. Nie chcę cię wiedzieć na oczy.
Łza urodziła się w oku Melanii. Nie było przy niej rodziców, pępowiny ani płaczu. Milcząc, budziła się samotnie. W swoim „domu” spędzała z reguły krótką chwilę. Nie miała czasu zaznajamiać się z otoczeniem. Z entuzjazmem rozglądała się wokoło po to, by wszystko stracić w ciągu następnych milisekund. Zaczynała spadać. A w zasadzie zjeżdżać. Milimetr po milimetrze, poznawała część historii Melanii. Najpierw najechała na małą bliznę zaraz pod okiem. Dzięki temu dowiedziała się, że ojciec Melanii uderzył ją w dzieciństwie mocniej, aniżeli planował. Bruzda przypominała mu o tym i nie robił tego więcej. Był dobrym ojcem. Potem pojedynczy pieg. Pojawił się po wakacjach nad polskim morzem, spędzanych z Jankiem i Adamem. Być może przez słońce. Było rodzinnie. Następnie mała, niemalże niewidoczna krostka. Powstała godzinę temu, gdy spociła się, wchodząc po schodach do mieszkania Adama. Stresowała się. Łza roześmiała się podekscytowana swoją podróżą po wspomnieniach. Pęd i adrenalina były czasem tak ujmujące. Śmiech szybko się urwał. Zawisła w powietrzu. Leciała ku brudnej podłodze apartamentu Adama. Bum. Tak zakończyła się historia pewnej łzy Melanii.
Sama Melania zrobiła krok do tyłu. Otarła kolejną łzę, zawstydzona swoim wybuchem żalu. Odwróciła głowę. To był moment, w którym musiała zachować resztki godności. Ruszyła ku drzwiom, walcząc z pragnieniem spojrzenia za siebie. Wiedziała, że gdyby spróbowała coś powiedzieć, drżący głos ośmieszyłby ją. Postanowiła więc tego nie robić. Drzwi zatrzasnęły się, a Adam został z Flaszką i Ignorancją gotowy na kolejny pełen smutku trójkąt.
***
Ignorancja była świetną kochanką. Agresywną i nieokiełznaną. Krzyczała, piszczała, przeklinała, drapała i gryzła. Była w stanie zaspokoić każdą zachciankę mężczyzny. Była wszechstronną fetyszystką. Gdy skończyli, Adam był smutniejszy, niż kiedykolwiek. Wylegiwała się na łóżku niczym kocica w słońcu, z błogim uśmiechem na twarzy. On wstał i znalazł butelkę szkockiej. Flaszka była gotowa do służby tak jak zwykle. Początek upijania się był najtrudniejszy. Wtedy właśnie natłok myśli na krótki czas stawał się intensywniejszy. Co robić, jak robić, czemu to robić. Pojawiały się niezliczone ilości pytań i pomysłów. Niezliczone ilości żądz. Potem kolejne szklanki. Coraz mniej myśli. Ciężar w żołądku. Ogień w gardle. Smutek oddalał się. Prawie. Adam nie mógł pozbyć się widoku łzy cieknącej po policzku ostatniej kobiety, która coś dla niego znaczyła. Być może ostatniej, dla której on coś znaczył. Alkohol nie mógł jej zabić. Kiedy zaczynał zbliżać się do dna, cisnął flaszką o ścianę. Był wściekły, bo nie mógł o niej zapomnieć. Był wściekły, bo ją skrzywdził. Był wściekły, bo musiał ją skrzywdzić, by uratować ją od siebie. Był wściekły, bo był śmieciem. Był wściekły, bo Ignorancja rżnęła go jak dziwkę. Był wściekły, bo był dziwką. Dosłownie. Poczuł, jak ściany zaciskają się wokół niego. Otworzył kolejną butelkę. Pociągnął trzy łyki i poczuł, jak dopada go senność. „Ukojenie”, pomyślał, zamykając oczy.
Nastała ciemność, która trwała krótko. Światło reflektora padło na niego. Był nagi. Kolejne reflektory zaczęły się zapalać, tworząc świetlistą ścieżkę. Ruszył nią. Zobaczył z oddali kształt. Naga kobieta. Piękna i smutna. Miała kręcone blond włosy i oczy o różnych kolorach. Leżała powykręcana, jak gdyby pobita.
– Co się pani stało? Wszystko w porządku? – zapytał Adam poważnie przejęty.
– Nie jest mi łatwo – odpowiedziała, nie zmieniając swojej pozycji.
– Dlaczego?
– Nie jesteś złym facetem. Ale masz w sobie zwierzaka, jak każdy z was. Dlatego prawie rozumiem, czemu codziennie gwałcisz mnie i bijesz.
– Słucham...?
– Ach, przecież to tylko twój sen. Obudzisz się i zapomnisz o nim po kilku godzinach, jeśli w ogóle będziesz go pamiętał.
– Ostatnio mam wiele dziwnych snów, o których trudno zapomnieć. W zasadzie nie wiem już, które z nich są rzeczywiście snami, a które czymś więcej.
– Mówią, że sny są krzywym odbiciem rzeczywistości – odpowiedziała. – Jeśli śni ci się, że twoja żona cię zdradza, to tego nie robi. JA wiem czy tak jest, czy też może nie, ale nie jest moją kwestią ci to zdradzać. Mogę jedynie zdradzić, jak jest w twoim przypadku.
– Jak jest w moim przypadku, Życie? – zapytał.
– W twoim przypadku sny i rzeczywistość to constans.
– Czemu?
– Mój drogi, Adamie, otrzymałeś dar. Możliwość.
Adam spojrzał na jej piersi. Rozlane z powodu pozycji leżącej wciąż zachowywały regularny, jędrny kształt. Wydało mu się to piękne, nie podniecające.
– Możesz jaśniej?
– Twoja rzeczywistość nawiedza cię wszędzie. Dostajesz szanse, by ją zmienić.
– Gówno prawda. Jesteś piękna i pieprzysz głupoty. Czemu nie możesz być piękna i doskonała? Mówić mi to, co chcę słyszeć! Pomóc mi!
– Sam nie wiesz, co chcesz słyszeć, Adam.
– Wiem jedno. Ona zaraz tu będzie i nie pozwoli nam dalej rozmawiać. Jest zazdrosna i toksyczna...
– Wiem... To przez nią krzywdzisz mnie i siebie. I Melanię... Ona mogłaby cię pokochać, wiesz o tym.
– Zabiłem jej brata. Zabiłem swojego przyjaciela. Kurwa mać, zabiłem nawet szwedzką męską dziwkę do zadań specjalnych, która była moim bratem przyrodnim! Szwedzkim bękartem mojego ojca, ale to zawsze coś!
– Zabijasz siebie, głupi – powiedziała, uśmiechając się lekko.
– Mam dość. Te twoje filozoficzne gadki nie pomagają. Leżysz tu, machasz cyckami i myślisz, że mi pomożesz. Odejdź. Muszę się napić.
– Naprawdę chcesz, żebym odeszła? – spytała lekko przerażona, jak gdyby odczuła, że nadszedł czas, by zrobić coś, czego bardzo się obawiała, ale czuła, że może być konieczne. – Wiesz z czym ta się wiąże, prawda? Tego właśnie chcesz?
– Wiem i tak tego właśnie chcę... Chyba.
– Biedaku... – odpowiedziała i podniosła się odrobinę. Siedziała na ziemi przed nim.
W jego dłoniach pojawiła się Flaszka. Uśmiechnął się na jej widok, jakby witał starą znajomą. Już miał gwint przy ustach, kiedy sen się skończył.
– Pieprzone pijackie sny... – powiedział do siebie.
Ignorancji chwilowo nie było w pobliżu, więc postanowił wykorzystać ten moment żeby wymknąć się z mieszkania. Ubrał się szybko. Wyszedł na dwór. Mroźny wiatr dmuchnął mu prosto w twarz płatkami śniegu. Poczuł się jak opluty. Sam splunął więc na ziemię i ruszył dalej. Jako że w międzyczasie był opluwany kilkukrotnie, postanowił ukryć się w pobliskim barze. Nad drzwiami wisiała tabliczka umazana pomarańczową mazią przypominająca surówkę z marchwi. Napis na niej głosił: SPELUNA. Bez refleksji na ten temat wszedł do środka. Wnętrze było obskurne. Niedomyta podłoga, zakurzone stoliki, na ścianach pełno czarno-białych fotografii. Przedstawiały ludzi pod krawatami, udających, że się lubią. Mimo że Speluna była malutkim lokalem, panująca w niej pustka dawała wrażenie przestrzeni. Oprócz Adama w knajpie siedziała tylko jedna osoba. B ruszył do baru. Stała przed nim gruba barmanka. Puściła mu oko, obnażając w uśmiechu zubożałą przez lata szczękę.
– Seksowne – skomentował Adam.
– Że co? – zapytała wykrzywiając usta i marszcząc nos.
– Daj mi coś do picia. Znaczy się: niech mi pani da...
– Mamy wódkę Z Czerwoną Kartką.
– Brzmi jak stare dobre czasy, co?
– Że co? – wykonała ten sam grymas.
– Poproszę całą flaszkę.
Adam sączył wódkę, gdy tajemniczy osobnik przysiadł się do niego. Wyglądał niezbyt urzekająco, ze swoją obszerną brodą przypominając świętego Mikołaja po pobycie w obozie koncentracyjnym. Nosił prochowiec i śmierdział jak ruski destylator. Adam sztachnął się zapachem fermentu. Pomyślał, że tak właśnie pachnie życie. Mimo że jest piękną blondynką.
– Setkę czystej, Gienia – burknął stary pijak. Gienia polała. Podsunęła mu kieliszek. – Na pohybel wszystkim tym dziwkom! – powiedział wzniośle, zachęcająco kiwając Adamowi głową.
Adam uśmiechnął się ironicznie, po czym podniósł swój kieliszek. Wypili po setce na raz.
– Życie to dziwka – powiedział Adam wykrzywiając się z lekka. Wódka PRL-u to była jazda bez trzymanki.
– O, proszę bardzo! To jest gość, z którym się dogadam! – wykrzyknął zaaferowany pijaczek. – Kolego, zrób mi tą przyjemność, walnijmy no brudzia!
– Pod warunkiem, że pominiemy część z całowaniem. – Adam dolał mężczyźnie wódki.
– Adam.
– Józef – Józef obcałował Adama, gdyż zdaje się nie dosłyszał jego prośby. – Po wielkim człowieku imię dostałem, kolego.
– Piłsudskim? – spytał Adam, któremu Czerwona Kartka ponownie wykrzywiła twarz.
– Lepiej, kolego! Po Stalinie! – zaśmiał się triumfalnie. – I wiesz, w czym jestem lepszy od tych dziwek? Bo nie wstydzę się tego powiedzieć! Powiedzieć, co myślę! Powiedzieć: „kocham komunę”! A te prawicowe dziwki myślą, że urządzą nam dobre państwo! Tfu! – splunął.
Adam poczuł, jak dzięki wódce ogarnia go błoga obojętność. Nic nie obchodziło go to, co mówi stary komuch. Ten stan przywołał uśmiech na jego twarzy. Pomyślał, że wspaniale jest mieć wszystko w dupie. To pozwala być wolnym. Szczęśliwym.
– Proszę cię, nie nadużywaj słowa `dziwka`, możesz kogoś urazić. Czym się zajmujesz, dziadku Stalinie?
– Piję i myślę, ale głównie piję.
– Pewne rzeczy od Ludowej się nie zmieniają, co?
– Oczywiście, że się zmieniają! Wtedy byłem kimś i robiłem naprawdę COŚ!
– Coś dobrego?
– Sam nie wiem... Ale nie umiem robić nic innego. – Józef zdjął płaszcz. Miał na sobie stary milicyjny mundur.
Adamowi zaświtała w głowie myśl. Wstać, złapać butelkę w garść i rozbić ją na łbie starego psa. Albo chwycić go za resztki siwej czupryny i roztrzaskać tę pustą łepetynę o bar, kilkoma solidnymi uderzeniami. Myśli te trwały jednak sekundy. Ignorancja pomachała mu spod ściany, popijając drinka z palemką. Złapał butelkę w garść, ale tylko po to, by napełnić kieliszki. Przezroczysty strumień wpłynął w stumililitrowe szkło. Lał do pełna. Nadmiar wódki zalał blat. Adam zadał sobie pytanie, czy jest alkoholikiem. Spojrzał na Józefa. On był starym milicjantem. Ręce mu się telepały, miał sztuczną szczękę i śmierdział wódą dwadzieścia cztery godziny na dobę. Adam był tworem genetycznym z japońskiego laboratorium. Był przystojny i zawsze pachniał. Choć wciąż pił, w żaden sposób nie wadziło to jego potencji, a ręka nie drżała mu, kiedy chwytał butelkę. Nie wiedział, czy szalony Takamoto uczynił niewrażliwą również jego wątrobę, lecz uznał to za całkiem prawdopodobne. On i Józef byli podobni.
– Józek? – zagadnął Adam.
– Co?
– Warto było? Podpisać papierki? Przyjąć ich ideologię? Olać kościół? Napierdalać ludzi pałą? Przejeżdżać ich suką? Czy jakąkolwiek treść zawierał twój cyrograf. Czy jakkolwiek to wyglądało.
– Miałem żonę. Jadzię. Ale ona to po ślubie już nie pracowała. Ze wsi była, umiała krowę wydoić, jakąś tam kiełbasę zrobić. A ja, rozumiesz, zawsze byłem miastowy gość. Nienawidziłem tej kurewskiej wsi. Pradziadkowie mi opowiadali, co te chłopskie ścierwa za rozpieprz potrafiły zrobić, oj tak... W każdym razie porwałem Jadźkę daleko od tej swołoczy. – drżącą ręką podniósł kieliszek do zarośniętej białą szczeciną twarzy i wypił.
– I gdzie ta Jadźka? – zapytał Adam po tym, jak poszedł w ślady milicjanta.
– Nie żyje. Zawał.
– A dzieci? Miałeś dzieci, Józef?
– Nie miałem, Adasiu, bo widzisz, jak to się gada: ślepakami strzelałem. Jadźka to chciała, płakała całe noce po cichu. Myślała, że nie widzę. Ale ja widziałem i krew mnie zalewała... Aż miałem ochotę w pysk strzelić... Tylko płacze i płacze. A ja ślepaki... Ale tak tylko gadam, bo Jadźce to bym w życiu nie zrobił krzywdy... Pieprzone ślepaki... Nie zrobiłem – znaczy – nigdy ręki nie podniosłem. Tylko że bolało, że te ślepaki cały czas. Musiałem golnąć sobie często, Adaś, oj musiałem.
– Może to ciebie Japońce powinny porwać do laboratorium, Józek...
– Nacjonalistyczne Japońce?
– Z jakich czasów ty w końcu pochodzisz? Mów lepiej, co było dalej...
– Ja jak szczaw byłem, to sobie zawsze postrzelać chciałem, no to sobie, rozumiesz, postrzelałem i to już nie były ślepaki. – Roześmiał się rubasznie. – Wiesz jak to jest, jak nie jesteś w jednym dobry, to chcesz być w drugim! Ale to nie o to szło... Jak zostałem milicjantem, to się zaczęły pieniądze. Jadźce jakiej biżuterii nakupiłem! Rozumiesz? Wszystko co chcesz, kurwa ich mać. Mieszkanko zaraz dostaliśmy ładniejsze. I szanować nas zaczęli ludzie... Już któraś z tych sąsiadek jeszcze by spróbowała coś za uszami, że Jadźka chłopka. Nie, nie. Miałem siłę. Ustrzeliłem ich sporo. Albo pałą obiłem, jak trzeba.. Chociaż czasem... to Jadźka znowu płakała, już nie po cichu i wtedy się gubiłem... Nie wiedziałem, co i po co... Ale przynajmniej dostatnio żyliśmy i aż tak się nie musieliśmy ciągle za plecy oglądać jak reszta... Więc jak pytasz, czy warto było... to ja chyba ci powiem... że warto.
Adam podniósł flaszkę. Zostało jeszcze trochę wódki. Rozlał ją. Spojrzał w mętne, przekrwione oczy Józefa.
– Mówiłeś, Józef, że ci, co rządzą teraz, są dziwkami. Nie wiem już, czy masz rację, czy też nie. Ale to ty jesteś dziwką.
– Co?
– Jesteś dziwką, ale o niebo lepszą ode mnie. Bo oddałeś się za coś, a ja za nic.
Opróżnił kieliszek
.
***
Kolejne miesiące były rutyną. Kolejne bilety lotnicze. Drinki w samolocie. Stewardessy mało efektywnie próbujące wciągnąć go we flirt. Mocne drinki na pusty żołądek w czasie lotu. Widok chmur. Świat wydawał się taki czysty i prawy z wysoka. Jak gdyby te puszyste skupiska pary wodnej odzwierciedlały rzeczywistość. Potem odprawa. Przydupasy na lotniskach z kartkami: „Mr. B”. Podróż do hotelu. Kawior. Drogie alkohole. Boje hotelowi, którzy znali go i patrzyli z zazdrością. Jak gdyby jego życie było takie wspaniałe. Potem spotkanie z klientką. Seks pełen perwersji. Albo łagodny, dający im złudzenie czułości. Powrót do „domu” w Polsce. Zero telefonów od Melanii.
Mówią, że świat nie jest czarno-biały. Ten, który widział Adam, był jednak całkowicie szary. Zbudowany na kompromisach. Zbudowany na łatwiejszych rozwiązaniach, których nie można ocenić, bo nie są ani dobre ani złe. Bezpiecznych i wygodnych. Z postępków, które łatwo usprawiedliwić. Aby nie być klasyfikowanym. Umieszczanym w rubrykach dobra i zła. Świat był szary. W swoich oczach, Adam też bywał szary. Beznamiętny. Ani niewinny, ani winny. Dochodził do wniosku, że kiedy prowadzisz życie pozbawione czegokolwiek dobrego czy etycznego, po jakimś czasie pojęcia te zacierają się i przestajesz sobą gardzić, albo siebie kochać. Ogarnia cię obojętność. IGNORANCJA. Co noc wchodził w nią coraz głębiej. I choć nie dawała mu szczęścia, tłumiła jego ból. Jak proch. Wszystko wokół traciło kształt, traciło barwę, traciło sens. Czuł się otumaniony. Czasami odczuwał chłodny podmuch przeszłości na swoich gołych, spoconych plecach, po tym jak uprawiając seks z Ignorancją gwałcił Życie. Ogarniał go chwilowy, nieprzyjemny dreszcz. Jakby lód wypełniał kości. Potem obrastał je. Rozrastał się. Kaleczył wnętrze, jak gdyby sople lada moment miały przebić skórę niczym papier. Miał wrażenie, że jego wnętrzności zaczynają plątać i mieszać się ze sobą. Na gardle zaciskały się niewidoczne szpony. Nie był w stanie przełknąć śliny. Choć miał w głowie sto tysięcy różnych myśli, żadna nie była światłem. Wszechogarniający chłód powodujący dreszcz podnosił każdy najdrobniejszy włos na całym ciele. Ale trwało to jedynie kilka sekund. Potem, choć sapał intensywnie pragnąc wytchnienia, Ignorancja wsiadała na niego znowu, a jej czarne pazury upuszczały mu krwi, wraz z którą odpływały wszelkie uczucia. Oto i był on. Człowiek idealny. Maszyna do rżnięcia. Ucieleśnienie praktyczności. Doskonale wślizgujący się w pochwy i w zasady panujące na świecie. Kolejny znaczący element wygryzający resztki brudnej etyki, którą widzieć chcieli w życiu tylko zaślepieni idealiści. Dwudziesty pierwszy wiek chodzący na dwóch nogach. Obecny na milionach portali internetowych, na milionach płyt DVD i kaset wideo. Pojawiający się w różnych postaciach, o różnych kolorach skóry, z różnymi gabarytami, kreujący w umysłach młodych chłopców obraz kochanka, dla mężczyzn będący przewodnikiem po brudnym miejscu, do którego uciekają, nie umiejąc mieć kobiety. Człowiek z krainy słodkiego grzechu, upragnionego i – ku powszechnej uciesze – dotykającego wszystkich. Krainy, w której seks to król. Krainy o nazwie Planeta Ziemia. Czy zauważał te zależności? Nie był już w stanie określić. Wlewał w siebie substytuty, dzięki którym nie łaknął znajomości sensu. Chciał bierności. Ignorancji. A ona zawsze tam była. Nikt nie mógł ich rozdzielić, nikomu na to nie pozwoliła. Taką była wytrwałą i wierną kochanką, walczącą o niego jak lwica. Prawdziwe pierdolone marzenie każdego mężczyzny.
Życie Adama przestało być życiem, a stało się monotonną egzystencją. On przestał być człowiekiem. Przestał być mężczyzną. Na zewnątrz był gładki i gibki niczym lateksowe dildo. W środku natomiast szary i stwardniały jak kamień. Otwierał właśnie Chivas Regala, którego wyciągnął z brunatnego pudełka, mającego na sobie to samo logo (zakupy hurtowe były dla niego dużo wygodniejsze), gdy zadzwonił telefon. Od czasu, kiedy zgasił ostatni promyk światła w swoim życiu, telefonowała do niego tylko jedna osoba. Mało melodyjny, przemawiający niezgrabnym angielskim głos pana Tentou zabrzmiał w słuchawce.
– Witaj w kolejnym pięknym dniu, który poświęcisz uciesze zacnych dam, B. Dzisiaj czeka cię bardzo ciekawa robota. Wracamy do miejsca, w którym wszystko się zaczęło. Jedziesz do swojego ukochanego Las Vegas! Lady Junkfood znowu zapragnęła usłyszeć Twoje bandżo! – zaśmiał się rubasznie Japończyk. – Masz samolot za trzy godziny. Pierwsza klasa, jak zawsze, pięknisiu. Wiesz, że dbamy o nasz towar... Towar? Czy ja powiedziałem towar? Och, wybacz, miałem na myśli pracowników... Chociaż czekaj... Nie! Miałem na myśli towar, bo tym właśnie jesteś! Nie ociągaj się, chłopcze.
Koniec połączenia. Adam nie zareagował na szyderstwo. Widział tylko ciemne, stwardniałe sutki Ignorancji, osadzone na nienaturalnie krągłych, wielkich piersiach, którymi wymachiwała mu przed twarzą. Na to również nie zareagował nawet w najmniejszym stopniu, ale nie zniechęcało to Ignorancji. Ostatnimi czasy była bardzo zadowolona, wiecznie uśmiechnięta, tak więc wesoło i frywolnie obnażała się przy każdej możliwej okazji. Na początku Adam zastanawiał się, czemu ludzie widzący roznegliżowaną kobietę, skaczącą obok niego, gdy idzie ulicą, nie zwracali na to uwagi. Z czasem jednak zaczął to ignorować. Jak wszystko, oprócz stawianych przed nim zadań. Wstał, minął Ignorancję ściskającą biust i rozpoczął przygotowania. Z reguły nosił ubrania najbardziej ekskluzywne. Zdarzało się jednak, że klientka chciała widzieć go inaczej. W przypadku pani Junkfood miało być to coś á la wiejskie ubranie. Słomiany kapelusz, brak butów – wygląd nieco w stylu Huckleberry`ego Finna. Adam miał przygotowany uniform na każdą okazję. Wszystkie kostiumy posegregowane w jednej z wielu szaf. W innych kryły się odpowiednie narzędzia, przeróżne zabawki, gadżety. Nie minęło półgodziny, gdy był gotowy do podróży. Jego działanie miało określony schemat. Po dotarciu do Las Vegas miał spotkać się ze Stanem pod barem, w którym niegdyś poznał swych pracodawców i Ignorancję. Nie rozumiał, dlaczego kierowca nie mógł odebrać go bezpośrednio z lotniska, ale ignorował swoje rozterki.
W trakcie lotu Adam nigdy nic nie czytał. Obojętnym wzrokiem wpatrywał się w siedzenia przed sobą, bądź okrągłe okienko. Stewardessa, która pojawiła się obok niego, była kobietą urody co najmniej przeciętnej. Zdecydowanie odchodziła od stereotypu ładnych i wiecznie uśmiechniętych panienek biegających po pokładzie samolotu. Nachyliła się nad męską prostytutką, czyniąc delikatny meszek pod swoim nosem dużo bardziej widocznym. Ignorancja zniknęła na moment. Spojrzenie Adama odżyło tym samym, jednakże nie było w nim obrzydzenia, a zaciekawienie. Zaczął intensywnie wpatrywać się w wąs. Spojrzenie kobiety nie zmieniło się wszak ani trochę. Dopiero teraz B zauważył, że wyraz jej twarzy zawierał w sobie pewną siłę. Pomyślał, iż może mieć to związek z nadmiarem testosteronu. Ignorancji wciąż nie było, być może poszła siusiu.
– Coś dla pana? – zapytała stewardessa.
– Tak – odrzekł. – Chciałbym trochę wytchnienia. Zrzucenia ciężaru z duszy, oczyszczenia, spokoju... miłości?
– Rozumiem, że wódka.
– Niesamowite – powiedział Adam, zupełnie się po sobie nie spodziewając, iż cokolwiek jeszcze może opisać takim określeniem. – Zdawała się być pani zaprzeczeniem stereotypu, mocą, czymś wyjątkowym, tymczasem jednak uderza we mnie kolejnym stereotypem, że alkohol rozwiąże każdy mój problem.
– Przecież sam wychodzisz ostatnio z tego przeświadczenia. Pijesz, bo czujesz się lepiej. Ciągle uciekasz, bo to wygodne. Nie uderzam stereotypem alkoholowym, Adam. Ty to robisz.
– Skąd znasz moje imię...?
– Znam cię bardzo dobrze, chociaż Ty już dawno o mnie zapomniałeś. Pieprzenie wszystkiego wokół nas rozłączyło. A jednak dzisiaj spotykamy się tutaj, a to oznacza, że stanie się coś wielkiego. Coś czego się nie spodziewasz, coś bolesnego.
– Witaj, Sumienie – powiedział zaskoczony Adam, widząc znajomego mu niegdyś stworka. – Co robisz w samolocie? Dlaczego jesteś kobietą z wąsami?
– Podaję Ci wódkę – rzekł(a) Sumienie, bezceremonialnie stawiając przed dziwką pół litra. – Życzę miłej podróży, panie B.
Po chwili Adam siedział sam na sam z kolejną dawną znajomą – Flaszką.
„Wariuję, czuję mętlik”, pomyślał odkręcając butelkę. „Gdzie Ignorancja, gdy jest naprawdę potrzebna...?”. Myśl ta okazała się swoistym oświeceniem. Chciał, by przy nim była. Tym razem jednak nie pojawiała się, a on nie był już pewien niczego. Flaszka zaczęła go przerażać. „Być może to wina Japusów”, rozważał. „Coś złego dzieje się z mózgiem, muszę wypić i zasnąć”. Zwalczywszy obawę, pociągnął solidnego łyka. Kolejne nie przychodziły lżej, a jednak pił. Zawzięcie wypatrywał wąsatej kobiety, ale choć jej obecność była wyczuwalna, nie potrafił odnaleźć jej wzrokiem. W końcu alkoholowy sen znużył go tak, jak sobie życzył. Poprzez delikatne potrząśnięcie dokonane przez gładkie, pachnące i drobne dłonie uśmiechniętej, miłej, pogodnej i atrakcyjnej stewardessy obudził się dopiero na terenie Las Vegas McCarran International Airport.
***
Światła tańczyły szalony taniec pośród hoteli i kasyn. Miasto było pełne euforii, śmiechu, radosnych okrzyków. Jak gdyby tego dnia wszyscy w Las Vegas mieli rozbić bank. Wszyscy oprócz jednego mężczyzny, choć powszechnie uznawanego za Szweda, pochodzącego z Polski. Z reguły ludzie odpowiedzialni za zapewnienie mu transportu do baru powtarzali się. Dziś pojawił się ktoś nowy. Kompletnie obojętnie spoglądający na niego śniady młodzieniec z delikatnym, rzadkim wąsem pod nosem. Wręczył Adamowi kluczyki bez słowa. Wyglądały one dość nietypowo w porównaniu do tych, które otrzymywał poprzednio. Dziwnie miało zrobić się jednakże za chwilę. Chłopak o arabskich rysach wskazał Adamowi samochód, który posłużyć miał mu za źródło transportu. Było to nic innego niż słynny fiat 126p. Adam osłupiał, gapiąc się na malucha. Odwrócił się i warknął:
– To jakieś jebane żarty, tak? – chłopak jednakże zdawał się czmychnąć już dawno temu. – Żesz kurwa, jakiś test, tak? Pierdolony fetysz na polaczkowość pani Junkfood? Przecież jestem JEBANYM SZWEDEM, więc skąd JEBANY MALUCH?! – krzyknął pod niebiosa B, a mijający go podekscytowani ludzie w ogóle nie zwrócili na to uwagi.
Ze złości na twarzy nabrał czerwieni i spocił się lekko. Rzucał siarczyście najwykwintniejszymi polskimi przekleństwami. „Kurrrrrwa”. „Kurrrrrrwa jebana w cipsko”. Jakże kwieciście to brzmiało! Poczuł rosnący patriotyzm i szacunek dla wzniosłości brzmienia polskich bluzgów. Wszelakie emocje zaczęły bulgotać w nim, niczym cała zawartość lodówki wrzucona do jednego kotła. Chciało mu się kląć, śmiać się i płakać w tym samym czasie. Po chwili ogarnął go szok. Doszedł bowiem do wniosku, iż albo musiał zwariować, albo zajść w ciążę.
„Eksperymenty genetyczne... Nowy krok w ewolucji...”, myślał. „Co jeśli to miały na myśli Japońce? Zrobili ze mną to, co z Arnoldem na filmie...?”. Szybko jednak odrzucił bzdurne myśli i gorączkowo rozejrzał się za Ignorancją. Od czasu lotu nie pojawiła się w pobliżu. Ostatnio nie znikała na tak długo, a więc może wąsata stewardessa miała rację? Może dziś stanie się coś wyjątkowego? Wszystkie elementy smutnej układanki jego trybu życia dziś nie układały się w żadną całość. Sześciany wchodziły w okrągłe dziurki, a ostrosłupy w prostokątne. Postanowił, że wsiądzie do fiata. Wpakował niedużą torbę z potrzebnym mu kostiumem do bagażnika znajdującego się pod maską, pociągnął łyka z piersiówki, którą napełnił zakupionym w bezcłowym sklepie na lotnisku alkoholem i usiadł za kierownicą. Polski silniczek warknął smutno, jak gdyby z goryczą pytał, czemu znów ktoś próbuje go uruchomić. No i jechał. Adam, bogata Męska Prostytutka Do Zadań Specjalnych o kryptonimie B, peerelowskim wyrobem z rodzimego kraju, z którym nikt go nie kojarzył. Pomiędzy bentleyami i rolls-royce`ami prezentował się najlepiej. Niektórzy patrzyli z zaciekawieniem, inni pukali się w czoło. Adam przypomniał sobie krótką modę na polskie maluchy, która zapanowała niegdyś w Chinach. Zastanowił się, czy to w tym wydarzeniu powinien szukać odpowiedzi na pytanie, czemu jego pracodawcy (będący Japończykami, a nie Chińczykami) podstawiają mu malucha. Olał to jednak, gdyż nieoczekiwanie stwierdził, iż sytuacja ta niezmiernie go bawi. Opuścił szyby i wystawił łokieć. Roześmiał się przy tym, włączając kiczowaty kawałek lecący w radiu na full. Zapragnął muzyki, więc automatycznie otworzył skrytkę w poszukiwaniu kaset. Wypadło z niej jednak co innego. Było to zdjęcie młodej kobiety o blond włosach, pełnych ustach i wydatnych oczach. Była urocza, niemalże niczym lalka, jednakże bez bezmyślnego wyrazu twarzy. Jakaś tajemnicza kula wyleciała mu ze środka żołądka, aż po sam przełyk, gdy zobaczył zdjęcie Melanii. Zjechał na bok, zatrzymał samochód i przetarł oczy palcami. Zaczął zastanawiać się, czy stosowane są na nim jakieś emocjonalne tortury. Podsuwanie mu smaków i odczuć męczyło go strasznie. Nadmiar emocji był nie do wytrzymania. Po chwili zamarł. Nie wierzył we własne myśli. Przecież on nie odczuwał emocji... Skąd ta nagła fala? Krople potu wystąpiły na jego czole, gorąc zmusił go do rozpięcia koszuli. Ogarnął go stres. Uczucie, które zdawało się popaść w zapomnienie bardzo dawno temu. Jechał niepewnie naprzód rozświetloną drogą. W pewnym momencie w prawym oknie zobaczył kilka ubranych skąpo kobiet. Były to jego koleżanki po fachu. Zatrzymał się przy drobnej szatynce i choć w życiu jej nie widział, ona i wszystkie inne prostytutki w mieście dobrze go znały i traktowały z pewną dozą specyficznej sympatii. Ta jednak, nazywana w pracy Jessicą, zdziwiła się co niemiara widząc, iż nie dość, że B jedzie dziwacznym, małym samochodem, to jeszcze zatrzymuje się w pobliżu. Uchylił szybę i zapytał:
– Masz chwilę?
Jessica była zdezorientowana. Pogaduszki w pracy były surowo zakazane. Bystre oko alfonsa – Nacho – w mig wypatrywało delikwentkę, która przekraczała swoje kompetencje. Mimo to, Nacho, jak większość alfonsów w mieście, znał Adama. Ze względu na – można powiedzieć – wysoką pozycję w hierarchii prostytucji, miał on specjalne prawa. Stąd też Jessica, obdarzona sporej wielkości biustem i pełnymi ustami (wszytko z kieszeni Nacho, aby przyciągać klientelę), odrzekła:
– Jasne, kotku. Ale wiesz, że jestem w pracy.
– Spokojnie. My, ludzie z branży, się rozumiemy. – Adam wysiadł z samochodu. Stanął na przeciwko Jessiki, od której nie był dużo wyższy, jako że jak na mężczyznę nie był szczególnie wysoki.
– Chciałem cię zapytać, jak się miewasz? – powiedział, czując się lekko zagubiony w tym, co mówi.
– Rany, B... Czy ty coś brałeś? Pozwalają ci jeździć po prochach do klientów?
– Ktoś kiedyś mnie już o to pytał. To była pierwsza noc. W tym mieście. I ty pytasz o to znów...
– Pierwsza noc, co? To dopiero coś... Trochę zbyt dużo emocji, ale można to przełknąć. – Jessica uśmiechnęła się pogodnie. W duchu poczuła niepokój, widząc z oddali, jak Nacho porusza się nerwowo, spoglądając w ich stronę. Przed rozmówcą niczym jednak nie chciała się zdradzić, by zapewnić mu komfort. One wszystkie zawsze czuły do B dużą sympatię.
– Jesteś bardzo ładną kobietą – powiedział Adam, kiedy po chwilach rozmowy i spoglądania na Jessicę stwierdził, iż mówiąc do niej zapomniał o tym, że jest dziwką. I on, i ona.
Niespodziewanie przyciągnął ją do siebie i pocałował. Ich usta zetknęły się, a Jessica mimo szoku, w jaki wprawił ją ruch Adama, automatycznie pozwoliła ruszyć ich językom w dość dynamiczny, aczkolwiek nie szalony taniec. Praca warg potrwała około minuty. Serce Adama uderzało w niesamowicie szybkim tempie. Przepełniała go adrenalina. Jego eksperyment się powiódł. Wiedział, że całym sobą reaguję na intensywne bodźce z otoczenia. Nigdzie nie było Ignorancji. Czuł.
Odwrócił się szybko i wskoczył do malucha. Odjeżdżając przez otwartą szybę krzyknął do zdezorientowanej Jessiki oraz Nacho, który stał już jak kołek tuż obok niej:
– Wielkie dzięki! Myślę, że was kocham!
Nacisnął mocniej pedał gazu. Niespodziewanie zapragnął sprawdzić, czy rzeczywiście liczba 120 km/h widniejąca na zegarze ma coś wspólnego z maksymalną prędkością, jaką mógł osiągnąć ten samochód. Przy osiemdziesiątce maluszek zajęczał boleśnie, ale Adam nie odpuszczał. Sumienie miało rację. Dzisiaj wydarzy się coś wielkiego. Porzucił Ignorancję. Albo ona jego... ale co za różnica! Więc musiał coś zrobić, coś zmienić. Dokładnie tak zamierzał zrobić. Wziął głęboki wdech. Życie smakowało dobrze. Życie, życie, życie...
Kobieta o czarnych włosach wpadła na maskę i strzaskała plecami przednią szybę. Hamulce zapiszczały.
Adam, mimo iż w szoku, mógłby przysiąc, że kobieta pojawiła się znikąd. Sapiąc ze zdenerwowania wysiadł z wozu i spojrzał na ofiarę swojej nieuwagi. Posiadała wielkie, nienaturalne piersi i wargi umalowane czarną szminką. Ignorancja oplątała się wokół niego nogami i pocałowała go, oblizując jego zamknięte wargi, jako że nie wyraził chęci odwzajemnienia pocałunku.
– Tęskniłeś? – spytała.
***
Adam ostatecznie pogodził się z tym, że nie zazna już w życiu szczęścia. Wiatr wkradający się do samochodu przez popękania przedniej szyby szyderczo smagał jego twarz, przypominając o tym fakcie. Ignorancja natomiast, zadowolona z siebie jak zawsze, paliła cienkiego papierosa, nonszalancko strzepując popiół gdzie popadnie. Adam zastanowił się, kiedy jego los zmienił się w pułapkę. Starał się poskładać wszystko do kupy, wreszcie pogodzić z panującym stanem rzeczy. Łączył w duchu swoje emocje niczym różnokolorowe klocki. Składał je na kupki, segregował specyficznie , a potem odsuwał gdzieś w cień swojej duszy, skąd już nigdy więcej miały nie zostać wydobyte. Zrozumiał, na czym polegała jego mała osobista tragedia. Jak większość ludzi żyjących w jego perwersyjnym świecie, każdego dnia uprawiał życiową prostytucję. Choć niemalże cała ludzkość współuczestniczyła w owej zbrodni, czuł się przez to samotny. Ludzie oddawali swoje emocje, swoje wartości, swoich bliskich. Sprzedawali swoje gesty, uśmiechy i grymasy w zamian za określone korzyści. Mężczyźni byli życiowymi prostytutkami, gdy uwodzili kobiety po coś. Kobiety były życiowymi prostytutkami, gdy dawały uwieść się za coś. Trwali tak sobie w tej toksycznej symbiozie, uprawiając prostytucję na niemalże wszystkich płaszczyznach swojego życia.
„A zatem niech dzieje się co chce”, pomyślał Adam wysiadając z malucha. Rzeczywiście, coś miało zmienić się tego wieczoru. Miał zrozumieć, że nie ma już dla niego odwrotu z bolesnej ścieżki, którą podążał. Przepełniała go gorycz, jako że tego wieczoru posmakował przeszłości, którą zostawił za sobą dawno temu, zanim jeszcze skazał się na gnicie w mentalnej klatce, którą sam sobie zbudował. Gdy umarł Janek, szukał sposobu na ukaranie się i w końcu go odnalazł. Wziął to, co brudne i złe w ludziach, po czym zanurzył się w tym po to, żeby otaczało go to już do końca jego dni.
Ruszył naprzód. Stawiał kroki powoli po starannie rozlanym betonie jezdni. Poczuł w sercu dziwny niepokój, którego przyczyn nie potrafił określić. Szedł dalej. Przypomniał sobie swój sen, w którym rozmawiał ze zgwałconą Życiem. Przypomniał sobie, że kazał jej odejść. Od wejścia do baru dzieliło go kilka kroków, lecz każdy z nich zdawał się wymagać coraz większego wysiłku. Szedł. Zobaczył w myślach Melanię. Jej oczy płonęły czystą radością z życia. Na jej twarzy widniał uśmiech, poniekąd niewinny, ale i zalotny. Po chwili zniknął. Łzy, które ciekły z jej twarzy, były powolne jak jego kroki. Poczuł zimne ukłucie wyrzutów sumienia. Poczuł się jak niszczyciel, który roztrzaskuje niesamowite dzieło sztuki na oczach jego twórcy, a potem pluje mu w twarz. Szedł. Potem zobaczył Janka machającego mu przyjaźnie. Przypomniał sobie, jak mówił mu, że byłby odpowiednim facetem dla jego siostry. Gdyby tylko trochę mniej użalał się nad sobą i nie był bierny, kiedy wokół niego zaczyna się dziać coś bolesnego. Muzykalne dźwięki Las Vegas stłumiły się i zaczęły stanowić niewyraźne tło jego rozmyślań. Bierny. Janek mówił o bierności. Dopiero teraz przypomniał sobie, jak bardzo Janek nienawidził biernych ludzi.
Adam wpadł na kogoś, przez co odzyskał kontakt z rzeczywistością. Zobaczył obok siebie młodego mężczyznę niezwykle do siebie podobnego. Był dużo mniej zadbany i pachnący. Na zarośniętej twarzy malowały się smutek i skutki wielodniowego picia, mającego na celu zapewne przepędzenie owego stanu ducha. Młodzieniec burknął „przepraszam”, po czym pośpiesznie wskoczył do limuzyny stojącej w pobliżu, która równie niezwłocznie odjechała. Nie zwróciwszy uwagi na całe zajście, B wszedł do środka baru. Z daleka wypatrzył znajomego Japończyka stojącego przy barze i podszedł, by się zameldować. Pan Tentou spojrzał na Adama, a jego skośne oczy rozszerzyły się w szoku zmieszanym z przerażeniem. Krzyczał coś o tym, że się pomylił i spieprzył sprawę. O tym, że ma bardzo zaawansowaną wadę wzroku i nigdy nie zajął się jej wyleczeniem. Adam, podirytowany absurdalnością stwierdzenia, wykrzykiwał, że są w stanie stworzyć genetycznego mutanta, a nie potrafią wyleczyć wady wzroku. Tentou mówił coś o niskich funduszach. Po chwili wypełnionej panicznymi jękami Japończyka, Adam otrzymał polecenie odnalezienia gościa, który za kilka chwil miał znaleźć się na miejscu B w sypialni Lady Junkfood. Miał jechać samochodem pana Tentou. Sam nie wiedząc czemu, ruszył pędem. Za wszelką cenę pragnął dorwać oszusta. Po chwili ruszył sprintem. Światła reflektorów oślepiły go. Był w połowie ulicy, kiedy siła uderzenia sprawiła, iż miał wylądować jakieś dziesięć metrów od miejsca, w którym się wcześniej znajdował. Czerwony chevrolet volt zahamował zdecydowanie za późno, a Śmierć była jadowita suką. Jego dopracowane genetycznie ciało, pokryło się krwią i asfaltem, a on, umierając, nie zobaczył przed oczami całego swojego życia.
***
Otworzył oczy jedynie po to, by zmrużyć je, uderzony jaskrawą bielą. Przyzwyczaiwszy się do intensywnego światła, spróbował się podnieść, jednakże przychodziło mu to z wielkim trudem. Nagle zobaczył wyciągniętą dłoń. Stał przed nim mężczyzna niezwykle do niego podobny, aczkolwiek bardziej umięśniony. Męska Prostytutka Do Zadań Specjalnych o kryptonimie A uśmiechał się do niego pogodnie.
– Witaj, bracie – rzekł, nie przestając się uśmiechać.
Adam skorzystał z jego pomocy i wstał na nogi, po czym powiedział:
– Pięknie. Trafiłem więc do prostytutkowego nieba, tak? Chociaż koncepcja nieba jakoś nie zgrywa mi się z koncepcją dziwki, to oto jestem, wynagrodzony za propagacje zepsucia! Człowiek jest całe życie czymś zaskakiwany. Kurwa, nawet po śmierci.
– Uważasz, że żyłeś tak aby zasłużyć na trafienie do... nieba? – zapytał A.
Adam spojrzał na niego zaskoczony, po jego aparycji wnioskując, iż nie był zdolny do głębszych przemyśleń.
– Nie ma to jak podchwytliwe pytania zadawane przez męską prostytutkę –odpowiedział z twarzą nieruchomą jak skała.
Adam, usłyszawszy kroki, odwrócił się gwałtownie, by zobaczyć znajomą, azjatycką twarz.
– Tentou! Czy ktoś wreszcie wytłumaczy mi co się dzieję? I dlaczego wszyscy jesteśmy w niebie dla prostytutek? – zapytał zagubiony.
– Twój sarkazm powraca. Brawo. Wszystko idzie zgodnie z planem. Tak właśnie miało to wyglądać – odrzekł Japończyk. – Znaleźliśmy cię na etapie, w którym postanowiłeś zupełnie się poddać z powodów nie tak tragicznych, jakimi mogłyby być. Jesteś idealnym dowodem na to , jak człowiek w obliczu bólu emocjonalnego potrafi doprowadzić się na skraj mentalnego wykończenia, jak przystając na chore układy, w trudny do zrozumienia sposób karze siebie samego. Drogi Adamie, jesteś przykładem człowieka słabego. Takiego, który się poddał. Jesteś również przykładem człowieka, który w życiu kieruje się etyką. A raczej kierował się. Dlatego właśnie jako karę wybrałeś zaprzedanie siebie. Coś, co na sto tysięcy różnych sposobów jest tak powszechne we współczesnym społeczeństwie. Mierzi cię ten brud panujący na świecie i dobrze wiedziałeś, ile bólu zada ci zostanie jego częścią. Zrobiłeś z siebie niemalże ascetę, z tym, że zamiast umartwiania – można by rzec – dawałeś dupy...
– W zasadzie brałem dupy..
– Tak czy inaczej, stan na jaki się skazałeś, to znaczy odrzucenie wszelkich wartości, IGNOROWANIE ich, był czymś bardzo toksycznym. Jednakże nie można powiedzieć, że Ignorancja całkowicie przejęła nad tobą kontrolę i to właśnie było światełkiem, które pozwoliło ci znaleźć się tutaj.
– Tutaj?
– Na mecie. Na końcu trasy. Powiedzmy, że przeszedłeś test pomyślnie.
– Mecie? Jaki test? Jakie pomyślnie? Przecież całkowicie się zatraciłem w tym całym gównie, do którego mnie zmusiliście! Zatraciłem siebie, nic nie było pomyślnie!
– Mylisz się. Tak jak A przed tobą, udowodniłeś, że nawet po zagłębieniu się w brudzie wciąż można odczuwać, być wrażliwym na piękne i dobre rzeczy.
A uśmiechnął się, kiwając w zadowoleniu głową.
– A teraz idź – powiedział pan Tentou. – Jesteś wolny. I postaraj się nie spotkać więcej Ignorancji. Bo tak naprawdę mogłeś uwolnić się od niej w każdym momencie. Po prostu tego nie chciałeś.
– Że co?
– Sayonara, Adam.
– Sayonara.
Adam odwrócił się w stronę białych, równie jaskrawych jak wszystko wokół, drzwi. „Tentou” po japońsku znaczyło „opatrzność”.
***
Gdy go spotkałem, wydawał się zadowolony z życia. Nie ignorował ważnych dla siebie spraw. Mniej pił, chociaż nie przestał całkowicie, w końcu to taki kraj... Pewnego dnia zdecydował się , opowiedzieć mi pewną historię.
– Miałem niegdyś bardzo dobrego przyjaciela – powiedział mi wtedy Adam. – Niestety, sprawy potoczyły się tak, że odszedł...
KONIEC
ratings: very good / excellent
Podobała mi się Twoja proza. Jest zgrabna, komunikatywna i przewidywalna. Język bogaty, poprawny, niemal wzorcowy. Zapis również. Ale napisałem niemal. Jest trochę drobnych usterek, ale wskażę te tylko z pierwszej części, gdyż mogłaby to być zbyt długa, a więc nudna wyliczanka. Nigdy bym nie napisał: Nazywam się Janek. Napisałbym: Mam na imię Janek. Nazywam się należy odnosić do nazwiska, a nie do imienia. A Ty piszesz: Nazywał się Jan, Nazywała się Melania. Oni się tak nie nazywali, oni ,mieli takie imiona.
Masz też troszkę problemów z interpunkcją. Zbędne są przecinki przed: gotowe, z towarzyszącymi, kompletnie bez, jeszcze za życia.
Natomiast brakuje przecinków przed: przeciągając, uniosła. To są drobiażdżki, ale one powodują, że za poprawność językową proponuje tylko ocenę bardzo dobrą.
ratings: perfect / excellent
Literacko bez pudła, ale
po -nastu akapitach masz tego po sufit dość.
Dlaczego?
Bo w tej przewidywalnej prozie - poza epatowaniem czymkolwiek - nie ma nic ponad to.
Nie moja to je bajka