strona 1 z 1
AutorDla Maćka_J: O przyjaźniach portalowych i nie tylko :)
07 Gru 2017 o 11:32
Na razie jesteśmy w 1955 roku. Koniec czerwca, początek wakacji. Siostra Sąsiadki, pani Marcjanna, która zawsze wtedy, gdy nie prowadziła gospodarstwa mieszkającemu w stolicy synowi to przychodziła pomagać swej wielickiej rodzinie, w ostatni piątek czerwca zakomunikowała mi rozradowana, że właśnie zaprosiła do Wieliczki swą sześcioletnią wnuczkę Danusię, która wprost nie może się doczekać, aby ze mną się bawić.

Jakoś nie przyjęłam tej wiadomości z entuzjazmem. Miałam bowiem trzy podwórkowe przyjaciółki w osobach Zośki, Krysi i Maryli, dlatego perspektywa nowej znajomości nie za bardzo (tu w okolicy serducha zapikała intuicja) przypadła mi do gustu.

"Ty Nelusiu, trajkotała pani Marcjanna, jesteś taką miłą, grzeczną, doskonale wychowaną dziewuszką, a Danusia też do ciebie podobna, więc na pewno przypadniecie sobie do gustu."

Nie wiem, czy ja do tego gustu Danusi przypadłam, w każdym razie, obrzydliwe dziewuszysko, zaraz na następny dzień po przyjeździe, rozpoczęło na tymże podwórku zaprowadzać autorytarne porządki.

A tak zapowiadało się i niewinnie, i promiennie. Najpierw Danusia złożyła u mnie kurtuazyjną wizytę. Wypiła kakao z pianką, zjadła kawałek drożdżowego ciasta, wcześniej wręczywszy mojej Mamie wiązeczkę pachnących groszków, mnie natomiast tabliczkę mlecznej czekolady.

W poniedziałek, niczego złego nie przeczuwając, zwyczajowo popędziłam na podwórko. Tymczasem Danka rozsiadłszy się na kocu Zośki zawzięcie perorowała, natomiast zbite w kupkę dziewczynki bardzo pokornie tego czegoś słuchały. Gdy pojawiłam się cała szczęśliwa, wtedy moje koleżanki natychmiast zaczęły mościć mi miejsce. Danusia jednak ze złym błyskiem w czarnym oku nieprzyjaźnie wrzasnęła:

"Co tu robisz? Nie przeszkadzaj! Nie widzisz, że jesteśmy zajęte?"

Konsternacja. Nie rozumiem, przecież kilkanaście godzin temu rozstawałyśmy się w najlepszej zgodzie. Umawiałyśmy się na jutro? Miałyśmy się bawić?
Usiłowałam coś powiedzieć; nie dała dojść do głosu. Zaczęłam płakać, co ją jeszcze bardziej rozeźliło. Chciały tłumaczyć koleżanki; zgromiła je wzrokiem, bowiem według Danusinego życzenia: miałam stąd sobie pójść, i już!.

Wstyd wracać do domu, łyso nie wiadomo komu się poskarżyć (jaka Danusia sympatyczna, wczorajszego wieczoru rozpływała się Mama), co powiedzieć babci Marcjannie i w ogóle dokąd się udać, skoro musiałam kręcić się w zasięgu maminego wołania?

Klnąc po swojemu zaszyta się w głębi starego żupnego sadu, mamrałam w myślach: "No tak, teraz całe wakacje do dupy, po jaką cholerę tę gówniarę tu przyniosło, a wszystko przez starą idiotkę Stasiakową, której akurat zachciało się przyjeżdżać na lato do Wieliczki?"
Na dodatek wciąż trzeba było udawać, że wszystko w porządku oraz głupawo uśmiechając, w najlepsze potakiwać roześmianej jednym zębem Stasiakowej na temat wspaniałej, czytaj: zasranej, przyjaźni z jej wnuczką (choć gdyby trafił ją na przykład szlag, też nie miałabym nic przeciwko temu).

Lecz Danusia nie zawsze rządziła moimi koleżankami, bo kiedy znudziło się jej ich towarzystwo, bezbłędnie wyszukiwała okazję, aby sobą mnie zająć i najchętniej tkwić u mnie w domu, gdzie, niejednokrotnie przeczekując babcine furie, całymi godzinami przesiadywała na naszym balkonie, aż Rodzice nieraz delikatnie musieli ją wypraszać.

Niemniej, że moje je moje, więc gdy ponownie usiłowałam dołączyć do podwórkowego koleżeństwa, Danusia natychmiast mnie pędziła. W czorty, rzucała za mną skądś zasłyszane.

Po prawie czterech tygodniach idiotycznego udawania oraz łgania, pewnego razu wracałam z miasta z moją prawie-dwudziestoletnią-Siostrą. Ta odczekawszy uniżone, wraz z zanikiem na jej kredowobiałej facjatce fałszywego uśmiechu, dygnięcie Danusi, zapytała ją groźnie i bez ogródek:

"Jakim prawem przepędzasz od koleżanek Nelkę i kto ci na to pozwolił? A w ogóle, co ty masz tutaj do gadania i rządzenia? Wio, do swojej Warszawy i na swoje podwórze i tam się kokoś!"

Zawsze blada Danusia nagle spąsowiała i przytkała. Ula jednak nie dawała za wygraną:

"Myślisz, że nie widzę, jak moja mała siostra cierpi? Kto ci pozwolił, smarku jeden, tak nią poniewierać? To, że Nelka do niczego się nie przyznaje, wcale nie znaczy, że ja tego nie widzę?"

"Ależ, nie. Przecież my tu wszystkie Nelusię bardzo lubimy"

"Nie kłam, wredna dziewucho! Jak się to nie zmieni, sama z tym zrobię porządek!"

Zachwycone koleżeństwo od razu pod trzepakiem zrobiło mi wygodne miejsce. W samym środku: na najmiękkszej kępce trawy.

Nie skorzystałam z zaproszenia, ponieważ Ula zawlokła mnie do domu na posiłek. Późnym wszak popołudniem wszystko wróciło do normy. Zośka, Krysia oraz Maryla czekały na kocyku Zośki. Danusia z ponurą miną krążyła po sadzie żupnym, po czym nakrzyczana z obitym przez babcię Marcjannę, siedzeniem, udała się z nią do ich mieszkania.

W listopadzie następnego roku, po długich i ciężkich cierpieniach, Danusia umarła na białaczkę. Kiedy babcia Marcjanna Stasiakowa opowiadała o jej chorobie oraz śmierci, to oprócz niej, jeszcze bardzo płakała moja Mama i ja.

A teraz dochodzimy do zawartego w tytule historyjki, segmentu, a mianowicie do tzw. interesownej przyjaźni.

Zaczęło się od tego, iż wydawałoby się, moja niemal dozgonna, jedna portalowa przyjaźń nagle rozpadła się w drebiezgi. I tak po bezprzedmiotowej wymianie zdań, autorka tekstu odpowiada swej niedawnej, wproszonej doń psiapsiółce:

"Na razie nie zaistniała pomiędzy nami żadna merytoryczna rozmowa. Niestety, jesteś tym typem urody, który zawsze czarująco się uśmiecha, gdy miewa, abstrahuję od finansów, jakiś swój choćby najmniejszy, za to dla Twojego komfortu psychicznego, istotny interes.
Dopóki trzeba było to czy tamto, byłam wręcz aniołem.
Teraz przestaję być potrzebna, więc zaczynam być pouczana, a nawet traktowana z sandała. I nie jest to bynajmniej moje spostrzeżenie, ale Pawła , któremu i Ty, i ja tak wiele zawdzięczamy.
I proszę, wskaż, w którym to miejscu (Twojego męża) dosłownie nazwałam alkoholikiem?"

I tu muszę uzupełnić małą dygresją. Ten rzekomy alkoholik dotyczyć miał wcześniej przeze mnie skomentowanego wiersza pióra owego pana, w którym opisuje on swojego kaca. Wiersz nazywał się "Różowy słoń".

Albowiem nie tylko śp. Danusia traktowała bezobcesowo swoje małe koleżanki. Podobnie w stosunku do mnie uczyniła owa moja, wydawałoby się dozgonna, dojrzała, czy nawet przejrzała portalowa przyjaciółka, która nawet, jeżeli poczuła się urażona czy obrażona wpisem, sprawę mogła załatwić prywatnymi kanałami, z moimi ewentualnymi przeprosinami na stronie tytułowej tegoż forum.

Lecz nie, bo oto przeczytałam w następnym komentarzu byłej przyjaciółki słowa następujące:"aniołem jesteś dla mnie prywatnie, ciepłym i dobrym człowiekiem. Na portalu jednak obowiązują pewne normy."

Oczywiście, dziennikarza i krytyka literackiego poucza lekarz ze specjalizacją medycznego ratownika, młodszy na dodatek o lat 20 od tegoż dziennikarza i krytyka, który to krytyk i dziennikarz bezwarunkowo znać musi normy cywilizowanej polemiki. Szczególnie polemiki literackiej, gdzie liczy się, połączona ze spostrzegawczością, ciętość pióra. To już nie arogancja, ale zwyczajna hucpa.

Dlatego ostatnia uwaga: ostrożnie, Drodzy Państwo z zawieranymi, tak: ad hoc, zwłaszcza portalowymi, przyjaźniami. Ja już zapłaciłam kilka razy. I jako dziecko, i teraz.

Zatem (poniekąd) zrozumiałym też powinno się wydać owo moje, dotyczące "niepotrzebności" przeczulenie. Również na Portalach.

P.S. Powyższy tekst zamieściłam pierwotnie w swoim wątku "Przejrzystość"; po niezbyt jednak zrozumiałej dla kogoś jego lekturze,to postanowiłam przenieść go dla "bardziej biegłych w portalowej problematyce".
---
Hellsichtige [Jasnowidząca]
22 Sty 2018 o 06:01
Nie do mnie kierowany tytuł, ale tekst tak. Piszesz - przestrogę do Drogich Państwa. Dziękuję, befano, Bajka37.
---
bajka z pozdrowieniami.
strona 1 z 1
© 2010-2016 by Creative Media
×