Przejdź do komentarzyPrzebudzenie cz.1
Tekst 1 z 2 ze zbioru: Wyznania mordercy
Autor
Gatuneksensacja / kryminał
Formaproza
Data dodania2016-08-09
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń1833

Zabiłem po raz kolejny, chociaż tym razem nie chciałem. Naprawdę, starałem się to od siebie odepchnąć. Myślałem, że to już za mną, że udało mi się to zwalczyć, lecz jednak nie… To było silniejsze ode mnie.

Muszę to robić, po prostu muszę, coś wewnątrz każe mi to robić. Nie jestem wariatem! Nie, nie słyszę żadnych głosów, ani nie jestem wybrańcem bożym, po prostu tak jak większość ludzi czuje przymus wypicia rano kawy, tak ja odczuwam przymus zabijania. Dziwne, wiem, porównywanie morderstwa do picia kawy, jakby to było zupełnie normalne. Cóż, dla mnie takie właśnie jest, najzwyczajniejsza rzecz na świecie. Nawet bardziej normalne niż picie kawy, bo smaku kawy po prostu nie lubię.

Tym razem myślałem, że uda mi się to pokonać, wierzyłem, że jestem silniejszy od moich instynktów, jednak tak bardzo się myliłem… To zaatakowało niespodziewanie i z podwójną siłą, ale zacznijmy od początku…

Rena była zwyczajną kobietą, taką jak większość innych, nie wyróżniała się niczym szczególnym, ani charakterem, ani wyglądem. Jeśli miałbym określić ją jednym słowem, użyłbym słowa „przeciętna”, jednak nie przy niej oczywiście. Lubiła zakupy, oglądanie seriali, plotkowanie z koleżankami i długie rozmowy przez telefon. Była niską brunetką o jasnych oczach, teraz już nie pamiętam czy były one koloru niebieskiego, czy zielonego. Ubierała się dość skromnie, spódnice zawsze za kolano, a bluzki bez dekoltu, nie miała brzydkiego ciała, a jej waga była w normie, chociaż miała dość masywne uda. Dlaczego właśnie ona? No cóż, często zadawałem sobie to pytanie, chociaż nie znalazłem na to jednoznacznej odpowiedzi, tylko przypuszczenia. Może dlatego, że nie wyróżniała się z tłumu i nie miałem żadnego konkurenta, czy dlatego, że nie miała żadnej bliskiej rodziny, która wpadałaby na obiadki, lub może po prostu dlatego, że była przewidywalna, zawsze wiedziałem, o której godzinie wyjdzie i wróci, nawet co zje na obiad i o której weźmie prysznic.

Była dla mnie idealnym pozorem normalnego życia. Nie kochałem jej, nawet nigdy nie próbowałem, nie znałem tego uczucia. Prawda jest taka, że Rena służyła mi jako alibi. Wiedziałem, że kiedy zajdzie taka potrzeba,będzie zeznawać oczywiście na moją korzyść. Liczyłem na to, że nikt nigdy nie dowie się o tym, co robiłem wcześniej, ale plan awaryjny wolałem mieć. Ona właśnie była moim planem awaryjnym.

Drugi dzień sierpnia był z pozoru taki sam jak inne, typowy nudny dzień, który miałem spędzić z Reną. Nie miał wyróżniać się niczym szczególnym, Rena miała jak zawsze wrócić po południu z pracy, a później zasiedlibyśmy przed telewizorem jak przeciętna rodzina. Ona pewnie zaśnie jak zawsze, wtedy ja zaniosę ją do łóżka i pójdę na spacer lub od razu położę się spać. Żyłem w ten sposób już kilka miesięcy, żadnego zabijania, zwykłe nudne życie. Ten dzień okazał się jednak przełomowy.

Rena wróciła jak zawsze o tej samej porze, gdyby ktoś chciał ustawić zegarek zgodnie z codziennymi czynnościami tej kobiety, z powodzeniem mógłby to zrobić. Ja czekałem z przygotowanym już obiadem. Przyznam, że kucharzem byłem niezłym, zresztą pracowałem w pobliskiej restauracji, więc umiejętności te wykorzystywałem również w domu. Zrobiłem pysznego kurczaka z ziemniakami i sałatką z krewetkami, które Rena wręcz uwielbiała. Gdy weszła do domu i poczuła zapach jedzenia, aż klasnęła w dłonie z zadowolenia. Najwidoczniej była bardzo głodna. Zadziwiało mnie to z jaką łatwością można uszczęśliwić człowieka, wystarczyło ugotować obiad, kupić czekoladę lub kwiaty, a Rena prawie skakała ze szczęścia. 

-Jak pięknie pachnie! – krzyknęła z przedpokoju, usłyszałem jak ściąga buty i wiesza swój płaszcz na wieszaku. 

Stanąłem przy stole i czekałem aż w końcu przyjdzie. 

-Cześć, przystojniaku – powiedziała, gdy w końcu przyszła i stanęła na palcach, aby pocałować mnie w policzek. 

-Głodna? – zapytałem i odsunąłem krzesło, aby usiadła przy stole, co też od razu zrobiła. 

-Jak wilk – zaśmiała się – chyba byłabym w stanie zjeść teraz wszystko. 

Wszystko? Zmarszczyłem brwi. Z pewnością nie doceni tego, co zrobiłem, zadowoliłaby się zwykłymi kanapkami. Mogłem zrobić frytki z sosem, a również byłaby usatysfakcjonowana, zaoszczędziłbym w ten sposób sporo czasu. 

-Wspaniale – mruknąłem i poszedłem do kuchni, aby przynieść uprzednio zrobione jedzenie. W lodówce stał także zrobiony deser w postaci sernika z owocami i malinową galaretką. Przyniosę go, gdy skończymy obiad, o ile Rena będzie miała jeszcze siłę jeść. Miała okropny zwyczaj zapychania się jedzeniem, przez co później nie mogła już wmusić w siebie nic więcej. 

-Tylko tym razem zjedz tyle, aby jeszcze zmieścić deser – dodałem tę uwagę, gdy postawiłem jedzenie na stole. Usiadłem, a kobieta pokiwała głową. 

-Dobrze, dobrze – złapała sztućce i od razu zaczęła jeść. Jeżeli nadal będzie tak jadła, to niedługo się roztyje, ale dopóki jest szaleńczo zakochana, to mi to nie przeszkadza. Nie byłem z nią dla jej urody ani inteligencji, bo żadnej z tych rzeczy ta kobieta nie posiadała. Była natomiast mało domyślna, nie wtykała nosa w moje sprawy, a co najważniejsze — kochała mnie bezgranicznie i to mi wystarczało. 

-Smacznego – powiedziałem i sam zabrałem się za jedzenie. 

-Wzajemnie – odpowiedziała z pełnymi ustami, które starała się nieudolnie zatkać ręką.

Po obiedzie Rena zasiadła przed telewizorem, bo o tej porze właśnie puszczali jej ulubiony serial, jakaś telenowela, w której nie mogłem się połapać. Oczywiście zjadła za dużo, jak zwykle i ochoty na sernik już nie miała. Poszedłem do lodówki i ukroiłem sobie kawałek, po czym wróciłem do kobiety, która już całkowicie była pochłonięta zawiłymi losami telewizyjnych bohaterów i zasiadłem obok niej.

Starałem się cokolwiek zrozumieć z tego, co właśnie odgrywało się na ekranie. Jakaś latynoska piękność wykłócała się ze swoim kochankiem o męża, a w kolejnej scenie mąż zdradzał ją z pokojówką, która z kolei miała romans z jej kochankiem. Zdecydowanie nie był to serial dla mnie. Zjadłem sernik i oznajmiłem Renie, że idę na spacer. 

-No idź, idź. Nie widzę serialu, Martin – mruknęła z wyrzutem i pomachała ręką, abym się przesunął, bo zasłaniam jej ekran. Pewnie po dwóch odcinkach uśnie i będę musiał przenieść ją do łóżka, gdy już wrócę. 

Ubrałem się i po chwili znalazłem się na pustej i ciemnej ulicy. Nie wiem, co mnie podkusiło, ale zabrałem ze sobą nóż, który trzymałem ukryty w kieszeni spodni.

Większość bała się wychodzić po zmroku, nasza dzielnica nie należała do najbezpieczniejszych w tym mieście, ale ja najlepiej czułem się właśnie po zmroku, w ciemności. Nie mogłem bać się złodziei, byłem od nich lepszy, a co do morderców, to przecież byłem jednym z nich, w stanie spoczynku, ale jednak wciąż mordercą. Tego się nie zapomina, często podczas spacerów wspominałem dawne czasy, kiedy to jeszcze nie prowadziłem zwyczajnego życia u boku Reny. Kiedy codzienność wypełniała mi krew i krzyki ofiar.

Odtwarzałem obrazy przeciętego ludzkiego mięsa i powoli wypływającej z niego krwi. Innym razem po prostu radość sprawiało mi myślenie o ofiarach i ich naiwności, zaufaniu do mnie. Byłem niesamowicie dobry w manipulowaniu ludźmi, dlatego większość z nich z własnej woli szła ze mną poszukać nieistniejącego psa czy zagubionej małej córeczki. Później zaczynała się prawdziwa sztuka: morderca kontra ofiara. Traktowałem to jako najwyższą sztukę artyzmu, rozcięte ludzkie ciało i krew były dla mnie największym dziełem sztuki. Nie rozumiałem, dlaczego ludzie chodzą do muzeów, skoro sami byli chodzącym arcydziełem, choć nieoszlifowanymi przez prawdziwego mistrza takiego jak mnie, który wydobyłby ich prawdziwe piękno z wewnątrz.

Szedłem tak pośrodku ulicy, rozmyślając o przeszłości, gdy nagle poczułem, że ktoś za mną idzie. Poczułem na ciele przyjemne ciarki, które przeszły po moich plecach. Nie odwracałem się za siebie, nie chciałem, żeby ten ktoś poczuł się zdemaskowany. Miał myśleć, że nie wiem o jego obecności. Nadal stawiał kroki ostrożnie, więc wciąż był przekonany o tym, że jego obecność jest dla mnie niezauważalna. Zwolniłem lekko, byłem niecierpliwy, chciałem wiedzieć, kto za mną idzie. Nadal szedłem przed siebie i w pewnym momencie skręciłem w dobrze znaną mi ciemną uliczkę, uwielbiałem jej mroczny klimat. Było to idealnie miejsce do morderstwa, żadne kamery tu nie sięgały, a okolica miała złą reputację, więc nikogo nie dziwiły już krzyki w środku nocy. Raj dla przestępców. Porachunki gangów zdarzały się średnio co miesiąc, kłótnie kochanków, małżeństw, dzieci, praktycznie codziennie, a morderstwa co pół roku, zranień nożem czy pobić nawet nie chce mi się liczyć. Uliczka kończyła się ślepym zaułkiem, gdzie stał jeden wielki kontener na śmieci. Osoba, która za mną szła, odważyła się pójść i tam. Po chwili była na tyle blisko, że słyszałem jej nieregularny oddech, ktoś musiał być bardzo zestresowany.

W tym momencie odwróciłem się i ujrzałem przed sobą mężczyznę z nożem w ręku. 

-Portfel i telefon! Albo zaraz cię zabiję! – krzyknął. Jego drżący głos, zdradzał, że jest zdenerwowany. Nie tylko głos mu drżał, ale także ręką z nożem, która była wymierzona w moim kierunku. Starałem się powstrzymać śmiech, dawno nie spotkałem się z tak nieporadnym złodziejem. Chłopak miał może z osiemnaście lat, być może pierwszy raz postanowił kogoś obrabować. 

-Zabij, śmiało – zachęcałem złodziejaszka. 

-Portfel, teraz! Jeżeli go nie oddasz, to nie będę miał wyjścia – chłopak panikował coraz bardziej, podszedł bliżej mnie i przystawił mi nóż do gardła. Amator… W jego wieku miałem już na koncie kilka morderstw dla miejscowej mafii. 

-Chyba nie masz wyjścia – wzruszyłem ramionami. Czekałem na jego reakcję, chociaż wiedziałem, że tego nie zrobi. A tym przypadku to ja mogłem wykonać ruch. Jednym machnięciem ręki, wytrąciłem nóż, który trzymał i ścisnąłem go za rękę, aż krzyknął. 

-Przestań! To boli… - chłopak zaczął błagać, a mi sprawiało to coraz większą przyjemność. Wiedziałem, że znowu to zrobię, czułem przyjemne podniecenie jak przed każdym poprzednim morderstwem. Sama myśl o tym była przyjemna. Miałem ochotę krzyczeć z radości. Już zacząłem rozmyślać o sposobie, w jaki pokroję jego ciało, jak będę pogrywał z policją, a oni znów nie będą wiedzieć jak mnie dorwać. 

-To dopiero początek – wyszeptałem i uderzyłem chłopaka w głowę, aby stracił przytomność. Związałem jego ręce swoją kurtką, przez jakiś czas powinien pozostać nieprzytomny. Oddaliłem się, aby pójść po samochód, ta noc miała się dopiero zacząć…

W drodze zacząłem się zastanawiać czy na pewno chcę to zrobić, dopadły mnie wątpliwości. Tyle czasu udawało mi się to zwalczać, czy tym razem ulegnę? Jednak perspektywa zostania sam na sam z chłopakiem i zanurzenia ostrego noża w jego wątłym ciele była zbyt kusząca. Wsiadłem do samochodu i podjechałem kawałek, do miejsca, w którym zostawiłem chłopaka. Okazało się, że wciąż jest nieprzytomny. Wyśmienicie.

Otworzyłem bagażnik i ostrożnie go tam położyłem. Nie chciałem przecież zabić go przypadkiem przed rozpoczęciem całej zabawy. Postanowiłem pojechać do małej chatki w środku lasu, którą kupiłem kilkanaście lat temu. Od początku właśnie tam zajmowałem się moim małym mrocznym hobby, przez ten malutki drewniany domek mogło przewinąć się kilkaset osób.

Nigdy nie liczyłem ofiar, ale pamiętałem każde morderstwo, ponieważ każde z nich było szczególne, wyjątkowe i niepowtarzalne. Uwielbiałem szczególnie ten moment, w którym uchodziło z nich życie, a ja miałem zaszczyt być tego zarazem przyczyną i świadkiem. Domek w lesie był dobrym miejscem na takie zabawy, nie musiałem nawet kneblować im ust, mogli krzyczeć do woli, a i tak nikt by ich nie usłyszał.

Ruszyłem wraz z chłopakiem, który był w bagażniku mojego samochodu. Włączyłem ulubioną płytę i z radością zacząłem śpiewać pierwszy utwór z amerykańskim rockowym zespołem. Już nie pamiętałem, kiedy ostatnio miałem tak dobry nastrój. Wybijałem rytm piosenki, stukając jedną ręką w kierownicę. Po chwili znalazłem się przy chatce, nadal dobrze pamiętałem drogę, dojechałbym tu nawet z zamkniętymi oczami. Postanowiłem najpierw zbadać teren, miałem nadzieję, że nie zastanę tam niechcianych lokatorów w postaci bezdomnych, chociaż… Gdyby jednak się trafili, zrobiłbym pożytek z ich obecności.

Klucz nadal leżał pod trzecią deską po prawej od drzwi. Wszedłem do chatki, a drzwi zaskrzypiały, od razu włączyłem światło. Wszystko wciąż działało, ucieszyłem się jeszcze bardziej, gdy ujrzałem wnętrze, które nic się nie zmieniło od mojej ostatniej wizyty. Wszystko było na swoim miejscu, jedynie kurz świadczył o tym, że długo tutaj nikogo nie było. Gdyby nie to, można by było pomyśleć, że odwiedziłem to miejsce, chociażby wczoraj. 

-Cudownie – powiedziałem sam do siebie, nie mogłem powstrzymać uśmiechu, który zagościł na mojej twarzy. Otworzyłem pierwszą szafkę, a potem drugą i każdą kolejną. Sprawdzałem, czy nadal jest w nich, to co wcześniej tam zostawiłem. Było. Paczka gumowych rękawiczek, komplet nowych skalpeli, noże różnej długości, gwoździe i inne narzędzia tortur, z którymi lubiłem eksperymentować.

Wyszedłem z chatki i odetchnąłem świeżym powietrzem, emocje rozsadzały mnie od środka, niesamowita euforia prawie blokowała całą moją zdolność myślenia.

Pozwoliłem, aby wewnętrzny instynkt przejął kontrolę nad moim ciałem. Zbliżyłem się do samochodu i wyjąłem z niego chłopaka, który wydawał mi się lżejszy od Reny. Nieraz myślałem o tym, żeby ją zabić, ale skutecznie się powstrzymywałem, była obecnie jedynym moim sojusznikiem. Chociaż gdyby dowiedziała się, co jest moim sekretnym hobby, to od razu spakowałaby torby, uciekła ode mnie i wyjechała na koniec świata. Na jej szczęście lub nieszczęście, zależy, z której strony na to patrzeć, nie potrafiła mnie przejrzeć, zresztą o nic nie pytała, była zapatrzona we mnie jak w obrazek.

Wszedłem do drewnianego domku i zamknąłem drzwi na klucz, tak na wszelki wypadek, aby nikt nie próbował mi przeszkodzić. Położyłem chłopaka na metalowym stole, który kiedyś wyrzucono z kostnicy, a ja go sobie przygarnąłem. Nie marnował się, nadal był użyteczny, a u mnie dostał zupełnie nowe życie. Ulepszyłem go, lekko montując w nim skórzane pasy, służące do unieruchomienia ofiary. Rozebrałem młodego złodziejaszka. Na szczęście nie miał żadnych znamion, znaków szczególnych ani tatuaży. Postanowiłem utrudnić późniejszą identyfikację. Zaczynałem bać się własnych myśli. Przypiąłem chłopca do stołu i postanowiłem poczekać, aż się obudzi. Otworzyłem jedną z szafek i wyjąłem z niej obcęgi, a później paczkę bekonowych chipsów. Okazało się, że wciąż są zdatne do spożycia, więc je otworzyłem i jadłem, patrząc na moją ofiarę.

Chłopak był bardzo chudy, a twarz miał bardziej kobiecą niż męską. Włosy miał koloru brązowego, usta pełne, a na policzkach i brodzie można było zauważyć pierwszy zarost. Nie wiedziałem jakiego koloru są jego oczy, ponieważ w tym momencie były zamknięte, zresztą nie miało to dla mnie większego znaczenia.

W tej chwili chłopak się obudził i zaczął krzyczeć, gdy nie rozpoznał miejsca, w którym się znajduje. Zabawa miała się właśnie zacząć...

  Spis treści zbioru
Komentarze (1)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Ekscytujący początek. Czekam na cd. :-)
Pozdrawiam!
© 2010-2016 by Creative Media
×