Przejdź do komentarzyProestrus. Poemat.
Tekst 211 z 255 ze zbioru: Mioklonie
Autor
Gatunekpoezja
Formaproza
Data dodania2022-01-25
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń547

I. Szyderiat


coś będzie. nazbierało się i musi wyszumować,

wypełnić cały wieczór. może nawet skruszy

ściany, granice, przeleje się

aż w głęboką noc.


niemal każdy czuje wodnisty wiatr

owiewający grzbiet. na ostro. statek mędrców

rozbija się o wystające z toni kości Lewiatana.

jajogłowcy, zaplątani we własne brody,

usiłują dopchać się do szalup.


nasz kraj to samica. kraja. kraini.

ojczyzna — bez wątpienia rodzaju żeńskiego.

dziś — szaleje, kompletnie odurzona Polonia

idzie w miasto.


zapada zmierzch. w nocy zlezą się radykałowie.

będą zmuszać. zanim zegar wybije dwunastą

każdy z nas — chce, czy nie — stanie się

mniej, lub bardziej kaczyński. kaczyńskawy.

podkaczyńszczony.


możemy sobie wyobrazić państwo rządzone przez

choroby weneryczne? albo znowuż istoty

komunikujące się za pomocą szankrów,

osobniki, które porozumiewają się wybroczynami?


niedługo będziemy mówić wyłącznie

Janem Lechem Pawłem Jarosławem Karolem.

wsłuchani w bełkot Radia Fraktal

zatracimy odrębność. nie zorientujemy się, że

z głośników każdego odbiornika będą wypływać

nie dźwięki, nie słowa, ale inne radia.

z membran — coraz mniejsze radyjka.


napisze się też, obojętnie, przez kogo,

Konrad Wallenrod II - Terminowanie,

epopeja o nawróconym aborcjoniście,

który wygładzał kobietom brzuchy.

białym piórkiem (głask, głask

— i nie jesteś już w ciąży).

w epilogu — rozwścieczony tłum

zlinczuje obłudnika.


II. Czatownia


Polonia przewraca się, skołowana wali pysiaczkiem

w parkiet. co za okazja! podbiegam,

chwytam ją oburącz. płaty jasnej farby,

konfetti z porwanych traktatów sypie się

z sufitu klubu. wirują strzępki białej sz(m)aty.


język w głąb. dzielę się tym, co gęste i ostre,

co pali i niesie oczyszczenie.


odwraca wzrok. bez nienawiści. rozumie.

spektrum uczuć żywionych przez dwie

brudne gąbki. mną myto talerze po kolacji.

nią, nasączoną spirytusem, przecierano plecy,

całe w guzach.


chce jeszcze. niestety, nie można. na brzeg

wychodzi najmłodszy z brodatych

oświeceńców. jako jedyny umiał pływać.


mówi głośno i wyraźnie. litymi pomnikami,

czystym złoceniem. w jego tonie — pastorały,

pagony, dym z rac.


III. Nieobdzieralność


gapi się na nas ptak, z którego nie wolno

szydzić (powiedzmy, że nie jest to zimorodek,

ani jemiołuszka). ma szeroko rozpostarte

skrzydła, piuskę na siwej głowie.

między nogami — ogon jak topór.


wywaliło język i jęczy, biedne zwierzę.

nikt nie jest w stanie go usłyszeć. Khiiiiig!


jak się dobrze przyjrzeć — można uznać, że

z twarzy przypomina ono jednego z byłych

prezydentów, ciotecznego brata Polonii

(choć niemal wszyscy historycy twierdzą,

że to żadna rodzina, on tak naprawdę

był adoptowany).


istota o pustych, pneumatycznych kościach

rozkwitająca na czerwonym obrusie, jakim

zaścielony jest stolik mało eleganckiej knajpy.

ornament w otoczeniu parujących talerzy.


cicho! ostatni z mądrych — zdaje się — zamilkł

na dobre. zakrzyczały go półmilimetrowe

radyjka, zagłuszyła pogięta blacha.


kelner postawił wazę z grochówką pomiędzy

złotymi szponami zwierzaka.


ktoś się śmieje z głupot nienapisanego

jeszcze Kordiana II, czy współczesnej wersji

Quo vadis - poematu o podpalonej przez

lewaków Warszawie.


jednemu dostojnikowi skutecznie wmówiono,

że zginął w zamachu. siedzi za biurkiem,

obsypany kilakami, zastanawia się, kto był

kolaborantem, kto jawnym zdrajcą.


`Wróg u bram!` — grzmi na pierwszej stronie

Bezpospolita.


jakaś laska w powłóczystych ciuchach

ma nieodpartą ochotę na seks.


  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×