Przejdź do komentarzySylwester zimy stulecia, cz.1. i 2./ 5
Tekst 102 z 108 ze zbioru: Pozostało w pamięci
Autor
Gatunekbiografia / pamiętnik
Formaproza
Data dodania2023-12-30
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń183

(Patrzę dziś rano w kalendarz - jutro 31 grudnia, znaczy zima. Patrzę przez okno - jesień. Patrzę ponownie w kalendarz - imieniny Sylwestra, znaczy sylwester, inaczej ostatni dzień roku 2023. Ponowny rzut okiem na zewnątrz - ni grama śniegu. Kurde! Nie to, co za dawnych lat...

To i dobra okazja, aby przypomnieć wcześniej urodzonym a później rodzonym unaocznić, jakie drzwiej zimy bywały.

Kiedy to było? Ile lat upłynęło? Liczę na palcach obu mych członków górnych - bardzo dużo brakuje. Doliczam palce członków dolnych - dalej o wiele za mało. Chcę doliczyć... nie, `jeden` to nic nie da. Ponownie doliczam palce długie, potem palce krótkie... nadal mało! Jeszcze raz - palce lewej ręki - no! Wreszcie jest! Tyle lat, tyle lat... a ja wciąż pamiętam. Ten sylwek, ten atak zimy... ten początek śniegów i mrozów, który sparaliżował nasz kraj. Później słusznie nazwany `zimą stulecia`.

No dobra, wstępniak trochę przydługi, ale przynajmniej odpadną tacy, którzy wychowani są tylko na emotkach i memach. Dalej będą czytać ci, którym czytanie nie sprawia trudności a nawet przeciwnie - przyjemność ?

Dosyć tego wstępniaka. Do meritum więc - mojej młodej małżonce zachciało się wybrać na zabawę noworoczną na sam koniec miasta...

PS. To fragmenciki z książki `Czas dorosłości`, jednej z moich wspomnieniowych z cyklu `Zza zasłony czasu`. Dzisiaj 1. i 2. części /jutro 3. i 4. a może i ostatnia 5./)

.

SYLWESTER ZIMY STULECIA, cz.1/5

(...)

Sala balowa została urządzona w zakładowym kinie „Metalowiec”, w oddalonej od miasta o kilka kilometrów dzielnicy Mniszek. Ja w ubranku wyjściowym i półbucikach, na wierzch płaszcz i byłem gotowy. W sylwestrowy wieczór temperatura powietrza była bardzo przyjemna, ledwie dwa stopnie poniżej zera. Do tego bezwietrznie i bezśnieżnie. Wystarczył mi lekki płaszcz i eleganckie półbuty, a żonie kozaki na nogi i pantofelki w torbie. Jak to jest zwyczajne przy wyjściu mężczyzny z kobietą, musiałem odczekać, aż przygotuje się na bal. Partnerka zawsze potrzebuje dużo więcej czasu, niż partner. Oczekiwanie skracałem rozmyślaniem: „Jak to, to damskie się nazywa? Kreacja toaletowa czy też toaleta wyjściowa?”

.

Mężczyzna w takich przypadkach musi ćwiczyć cierpliwość i trzymać język za zębami. Głośne komentarze mogą wywołać u damskiej płci niepotrzebne wzburzenie, objawiające się szybką serią odpowiedzi, wypowiadanych na wysokim diapazonie, i zepsuć cały wieczór, a czasem i kolejny tydzień. Tę przestrogę miałem wpojoną od dzieciństwa i zastosowałem ją w pełni. W nagrodę wyszliśmy zadowoleni, ciesząc się na nadchodzącą zabawę sylwestrową.

.

Do postoju taksówek mieliśmy ledwie kilkanaście minut spaceru. W połowie drogi nagle zerwał się wiatr i po chwili rozhulała się zadymka śnieżna. „Że też nie mogła poczekać…” – pomyślałem z nutką żalu, ale z naturą jeszcze nikt nie wygrał. Naciągnęliśmy głębiej czapki na głowy i z dławionym przez wicher oddechem, wycierając oczy zaklejane białym puchem, dobrnęliśmy do postoju TAXI. Ledwie kilka minut minęło, a nasz wygląd bardziej przypominał dwa śnieżne bałwanki, niż postaci ludzkie.

.

Jeszcze raz przetarłem oczodoły i… jak ja lubię szczęśliwe zdarzenia we właściwym czasie i miejscu! Nie było nikogo oczekującego, a jedna taksówka stała na postoju. „Uff, a już się obawiałem, że trzeba będzie w tej śnieżycy szukać okazji. Wieczorem, w sylwestra!” – To nie była przyjemna wizja.

.

Chwyciłem za klamkę i otworzyłem przed partnerką drzwi. Wsiadła.

.

– Gdzie?! Nigdzie już nie jadę! – podniesiony głos taksówkarza powstrzymał mnie przed wejściem do środka. – Nie widzicie, co się dzieje? Zmykam do domu, nim całkiem zasypie.

.

„No nie! Jeszcze tego brakowało! Czym dojedziemy? Przecież to sześć kilometrów. Pieszo, w zadymce, w wyjściowych strojach na zabawę? Autobus będzie jechał za godzinę, a i tak nie wiadomo, czy przyjedzie przy takiej zadymce. To już była biała ściana, a nie zwykły opad śniegu” – zasępiłem się, ale postanowiłem spróbować:

.

– Chcemy tylko do Mniszka, na sylwestra jedziemy – odezwałem się spokojnie. Kierowca był już podrażniony, lepiej nie wchodzić w słowne przepychanki. – Jeszcze tak nie sypie, zdąży pan ostatni kurs zrobić i wrócić.

.

– Wrócić?! Ledwie już widzę i tak mam jechać? Nie ma mowy. – Odwrócił się do tyłu. – Niech pani wysiada. Zjeżdżam do domu.

.

„A niech go! Gdybyśmy nie byli w przymusowej sytuacji, to tak bym mu wygarnął, że nie wiedziałby, gdzie się schować!” – rozeźlił mnie, ale wziąłem jeszcze na wstrzymanie.

.

– Jak mam z żoną do Mniszka dotrzeć?

.

– To państwa problem, nie mój. Nie będę ryzykował jazdy. Zjeżdżam, powiedziałem!

.

– Przecież i tak musi pan jechać, nawet do domu. Zrobi pan przy okazji ten ostatni kurs.

.

– Do Mniszka tam i z powrotem? W tej zawierusze? Będę już wcześniej w domu. Pana zawiozę i sam z powrotem gdzieś utknę. Sam pan widzisz, co się dzieje.

.

Mój spokój jednak trochę na niego oddziałał. Przestał już wykrzykiwać, zaczął mówić normalnie. Jakby…

.

– Zapłacę podwójnie. Może pan nad ranem nie mieć już kursów, jeżeli dłużej posypie. To jak, stoi?

.

Postukał palcami o kierownicę, chwilkę się zastanawiał. Spojrzał na mnie z ukosa i przygryzł wargę. Wreszcie machnął ręką na zgodę.

.

– No dobra, wsiadaj pan. Obym nie żałował… – dokończył ciszej, już bardziej do siebie.

---

cdn.

xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

.

SYLWESTER ZIMY STULECIA, cz.2/5

cd.

Pojechaliśmy. Szybko zrozumiałem, czemu taksówkarz nie chciał już nas zabrać. Jazda bardziej przypominała przebijanie się przez białą, gęstą, nieprzeniknioną prawie zawiesinę w powietrzu, niż normalny kurs. Wycieraczki ledwie nadążały ze zbieraniem lepkiego śniegu z szyby samochodu, a i tak dalej niż na dwa metry nic nie można było dojrzeć. Już po kilku minutach jazdy, kiedy tylko wyjechaliśmy poza miejską zabudowę, szosa stała się prawie niewidoczna. Do tego opony zaczęły wpadać w lekki poślizg, więc taksówkarz co chwila delikatnie wyrównywał kierunek ruchami kierownicy. Jechał coraz wolniej, a ja zerkałem na prędkościomierz w aucie – czterdzieści, trzydzieści, dwadzieścia, piętnaście. Tylko to ślimacze tempo pozwalało na kontrolowanie poślizgów i jazdę przy prawie zerowej widoczności.

.

Siedzieliśmy z tyłu w milczeniu, wysłuchując tylko zduszonych przekleństw, które mimowolnie co chwila wydobywał z siebie kierowca po każdym poślizgu. Lepiej było się nie odzywać w takiej sytuacji. I tak był już dość zdenerwowany, nie warto dolewać benzyny do ognia. Jeszcze całkiem by się wkurzył czy strwożył, zrezygnował z podwójnej stawki i wysadził nas w szczerym polu, w połowie drogi. Niby zostały już tylko trzy kilometry… ale jakiej drogi, przy takiej zadymce?! Ja to jeszcze ja, wytrzymałbym, ale żona, w sylwestrowej sukni do ziemi?

.

Pod koniec taksówkarz już się nie powstrzymywał, używał głośno swojego bogatego słownictwa, delikatnie zwanego „wiązankami”. „A klnij sobie w najlepsze, byleś nas dowiózł!” – perorowałem w duchu.

.

Dowiózł. Zapłaciłem umówioną, podwójną stawkę za kurs i szybko weszliśmy do środka dużej sali balowej. Od razu można było odetchnąć – jasno, cieplutko, stoły zastawione; już nam niestraszna była ta śnieżyca. Ona hulała za oknami, a my w środku.

.

Rozebraliśmy się z wierzchnich okryć. Szybkie „wejściowe” na przywitanie ze znajomymi sąsiadami przy stole od razu rozgrzało żołądek.

.

– No to, na drugą nóżkę, aby się nie kolebało w tańcu!

.

– Drodzy państwo. Chyba już wszyscy dotarli, mimo tej pogody za oknem, więc zaczynamy bal. – Przez mikrofon zapowiedział wodzirej. – Zapraszamy do pierwszego tańca. Orkiestra, grać!

.

Nie musiał ponawiać zaproszenia. Środek sali szybko zapełnił się parami. Jeden taniec, drugi, trzeci, chwilowa przerwa na uspokojenie oddechu, przy stole wyrównanie niedoboru płynu i od nowa w tany. Zabawa rozkręciła się na dobre. Sylwester to sylwester. Był czas pracy, teraz był czas taneczno-biesiadnego odpoczynku.

.

Po godzinie wyszedłem z sąsiadem przed budynek, na papierosa. Od razu zawróciliśmy po płaszcze i czapki, gdyż zadymka śnieżna ani na chwilę nie ustała. Do tego temperatura powietrza wyraźnie spadła. Nie było mowy o przyjemnym schładzaniu przegrzanego organizmu, chyba że ktoś chciałby wrócić na salę jako zziębnięty bałwan.

.

Zrobiłem krok w śnieg i noga zapadła się powyżej kostki. Od razu wycofałem kończynę.

.

– Jasny gwint. Ale sypie i nie przestaje – skomentowałem, otrzepując skarpetę i but.

.

– Noo, ładnie – odparł, próbując zapalić papierosa na wietrze. – Jak nie przestanie, to nie wiem, jak wrócimy do domu. Może nic rano nie jeździć.

.

– Per pedes – zażartowałem i zaśmiałem się. – Przyjechaliśmy już ostatnim TAXI. Jeszcze musiałem prosić i przepłacić za kurs. Ale tam… Chyba jakiś pług przejedzie.

.

– Przejedzie lub nie. Sylwester jest.

.

– Zobaczymy rano. Zamówiliśmy na w pół do piątej taksówki na powrót.– Wreszcie udało mi się zapalić papierosa. Podałem sąsiadowi, aby odpalił. – Będzie kłopot, jak wcześniej nie odśnieżą. A tam, co będziemy się zawczasu martwić. Przecież nie będzie padało do rana, zbyt duża zadyma. Szybciej się skończy.

.

Długo nie dało się wystać w śnieżnej zawierusze. Po dwóch minutach byliśmy z powrotem w ciepłej sali. Wystarczył krótki pobyt na dworze, a już musiałem rozgrzewać dłonie.

.

Nie wychodziłem ponownie na zewnątrz. Wolałem korzystać z ciepła w sali i zabawy w dobrym towarzystwie. Ciepła w sali?

.

– Coś mi się zimno zrobiło – odezwała się wybranka, kiedy nastąpiła dłuższa przerwa w graniu do tańca i podano gorący posiłek. – Po plecach mnie ciągnie.

.

– Gdzie, jakie zimno? – Zaśmiałem się. – Mnie jest gorąco. Za długo siedzimy. Skończmy to pieczyste. Zaraz zagrają, to się rozgrzejesz.

.

– Ale mnie naprawdę zimno. – Wstrząsnęła nagimi ramionami. – Mogłam wziąć jakiś szal.

.

Dotknąłem dłonią jej gołych pleców. Faktycznie, nie wyczułem ciepła. „Chyba nie jest chora? Ale nie, wtedy by była rozpalona” – odetchnąłem z ulgą.

.

– Ubierz moją marynarkę. Zaraz zatańczymy.

.

Po chwili odczułem, że i mnie jest chłodniej, kiedy zostałem w samej koszuli. „Co jest? Chyba nie zachorowaliśmy?” – Poczułem lekki niepokój. Spojrzałem na sąsiadkę z naprzeciwka – też wstrząsnęła ramionami, a partner nakrywał jej plecy marynarką. To nie było więc złudzenie.

.

Podszedłem do najbliższego kaloryfera i dotknąłem; okazało się, że był prawie zimny. Nie musiałem dużo dedukować: „Jasny gwint, ogrzewanie nie działa!”.

---

cdn.


  Spis treści zbioru
Komentarze (5)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Bardzo fajnie się czytało, zimę stulecia znam z autopsji, tak samo, jak błaganie taryfiarzy, aby mnie zawiózł tam, gdzie droga była pełna dziur. Uniknąłem jedynie zimnych grzejników.
avatar
Marcel - witaj w Klubie Zimy Stulecia :)
Dzięki temu tak się pamięta tamten sylwester.
avatar
Świetne i bardzo barwne wspomnienie. Też nietypowo przeżyłem ową zimę. Od prawie półtora roku pracowałem już we Wrocławiu, a mieszkanie miałem od kilku miesięcy, czyli praktycznie byłem jeszcze w trakcie urządzania się. Na sylwestra i Nowy Rok pojechaliśmy z żoną do Warty koło Sieradza (niedaleko stamtąd urodził się i wychował Przemysław Czarnek), gdzie mieszkali jej rodzice. Na bal poszliśmy do budynku ówczesnego technikum ekonomicznego. Śnieg tylko lekko prószył. Powrót był już trudniejszy, ale przez głęboki śnieg przekopywaliśmy się tylko na odcinku około jednego kilometra. To pestka, lecz w Nowy Rok czekał mnie powrót do Wrocławia. Na początek trzeba było dojechać 15 kilometrów autobusem do Sieradza na dworzec PKP. Po niemal dwóch godzinach kupowaliśmy już bilety kolejowe, ale zostaliśmy poinformowani, że nikt nie wie, o której godzinie pojedzie pociąg do Wrocławia i czy w ogóle pojedzie. Po ponad godzinie przyjechał, ale trasę skończył w Ostrowie Wielkopolskim. Stamtąd po kilku godzinach udało się dojechać do Oleśnicy, a po kilku kolejnych do Wrocławia. W normalnych warunkach podróż pociągiem z Sieradza do Wrocławia trwała jedną godzinę i trzy kwadranse. Tym razem było to ponad dwanaście godzin. Zamiast o dwudziestej, do mieszkania dotarliśmy około piątej nad ranem z nadzieją, że się wreszcie ogrzejemy. A tu okazało się, że kaloryfery nie grzeją, a w dodatku okno w pokoju było uchylone, a przed nim leżała niewielka zaspa śniegu.
avatar
Prostuję: w normalnych warunkach podróż pociągiem z Sieradza do Wrocławia trwała dwie godziny i trzy kwadranse, a nie godzinę krócej. jak napisałem.
A prostuję jedynie dlatego, by trójka zakompleksionych nieudaczników ponownie mogła wykazać się prymitywną inwencją twórczą. Skoro potrafią tylko to, daję im taką szansę.
avatar
Janko, chyba wszyscy dorośli przeżyli wtedy jakieś przygody. Gorzej, gdy wybrali się w podróż z małym dzieckiem...
Moja siostra na tego sylwestra wybrała się na prywatkę do innego miasta, pociągiem. Ale o tym tutaj, w komentarzu, nie będę pisał, gdyż jest częścią dokończenia. Już je wstawiłem.

PS. O tych zakompleksionych nieudacznikach "od trzech czerwonych jedynek" nawet nie warto pisać, szkoda na takich nawet minuty.

Do Siego Roku :)
© 2010-2016 by Creative Media
×