Przejdź do komentarzyCIERPLIWOŚĆ
Tekst 3 z 4 ze zbioru: JESTEM Z WODY
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2013-02-03
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń2352

CIERPLIWOŚĆ

Z zamyślenia wyrwało mnie dziwne, niepokojące uczucie ciszy, jakby coś się skończyło, przestało istnieć w podświadomości.

Coś, co towarzyszyło niezauważalnie, a kiedy odeszło, zwróciło uwagę swoją nieobecnością.

Natychmiast skierowałem ptasi wzrok w kierunku wejścia do kryjówki, obecnego schronienia. Jednak nie zauważyłem żadnych zmian w obrazie, jaki pozostawiłem, udając się na spoczynek.

Rozgrzany promieniami słonecznego dnia, kamień ogrzewał jak przedtem, niewidoczna stąd woda szumiała nieprzerwanie u podnóża skały, wierzchołki stojących po drugiej stronie drzew, majestatycznie kiwały zielonymi pióropuszami, w wietrznym tańcu, wypełniając nudę, mozolnie upływających godzin.

Wszystko wokół trwało w należytym porządku, jednak wrażenie, że coś odeszło nie dawało za wygraną, przeciwnie, narastało burząc spokój zbliżającego się ciepłego wieczoru.

Skupiłem całą uwagę na docierających z zewnątrz dźwiękach, również bez rezultatu.

Może to fałszywy alarm, spowodowany tęsknotą za przeszłością, od której nie mogę uwolnić się, pomimo postanowień i obietnic, składanych, że nie będę oglądał pozostającej z tyłu drogi, dopóki nie uznam przebytych dni za prawidłowo wykorzystane. Że, przyjdzie kres poznawania, moment odpoczynku, czas, w którym ujrzę mapę odkrytych miejsc.

W pełnym świetle, zasilanym potężną energią doświadczeń, czas refleksji, odejście ostateczne, podświadomie wyczekiwane przez całe życie.


*

Przysuwam ciało bliżej wyjścia, w tym samym momencie, wyjaśnia się zagadka dręczącego niepokoju.

Ptak jest martwy, elastyczne, dające łatwo się sterować mięśnie, tężeją coraz bardziej, stawiają opór trudny do pokonania, w ostatniej chwili docieram na skraj kamiennej nory. Podświadomie opuszczam jeszcze przed chwilą, bezpieczną kryjówkę, która w obecnej sytuacji, błyskawicznie zmienia swoje przeznaczenie na miejsce zapomnienia, wieczny sarkofag, w którym utkwiłbym na wieki, pozbawiony możliwości kontynuowania podróży.

Wystawiając martwe ciało na zewnątrz, zwiększam szansę, może ktoś zwietrzy rozkładające się mięso, da możliwość wyrwania mnie z takiego położenia.

Kto jednak dotrze w niedostępne miejsce, jeszcze niedawno byłem dumny z doskonale wybranego schronienia.

Jedynie ptaki, od których uciekłem rano, a od teraz wypatruję z drżącym sercem, aby choć jeden na krótką chwilę zechciał przerwać lot, szukając odpoczynku w pobliżu miejsca, gdzie znajduje się wybrana na schronienie pułapka.

*

Świt wydobywa mnie z odrętwienia, zupełnie jak wtedy, wczesną wiosną, gdy promienie słoneczne powoli topiły lody, pozostawione przez odchodzącą zimę.

Nie pamiętam nocy, na kilka godzin odszedłem poza świadomość, zaatakowany własnym lękiem.

Jak ptak, zasłoniłem się szczelnie przed intruzem, z tą tylko różnicą, że on odszedł całkowicie, nie odnalazł szczeliny, pozwalającej wśliznąć się ponownie do rzeczywistości.


*

Był słaby, nie zdołał wywarzyć zatrzaśniętych drzwi, pozwolił zaryglować zamek, do którego klucz ukryty jest w labiryntach, bacznie strzegącej swych tajemnic natury.

Plątaninie korytarzy, gęsto wypełnionych szczątkami zuchwałych odkrywców, próbujących odnaleźć choćby najmniejszy ślad, nieopatrznie zagubiony okruszek, który przybliżyłby o jeden niewielki krok, rozrzedził gęstą, niemal namacalną mgłę.


*

Tkwię więc tutaj samotnie, nękany obawami, lecz bez paraliżującego strachu, negatywne myśli odganiam, tłumię w momencie pojawienia, napływu niemocy.

Nie mogę popadać w nieustanne huśtawki nastroju, to męczy i prowadzi w ślepy zaułek, pogarsza samopoczucie i nie wnosi niczego konkretnego, nic nie zmienia, rozmiękcza, zniewala zamiast hartować.

Ciągła podróż, wielokrotnie wystawiała mnie na próbę, pokonałem kilka trudnych barier, wiele się nauczyłem, odkryłem nieznane byty.

Wcielałem się w przeróżne formy życia, choć nie zdążyłem zgłębić żadnej z nich dogłębnie, to jednak czegoś dokonałem, doznałem niemożliwego, przekroczyłem wiele barier.

Myślę, że już powinienem podziękować losowi za odkrycie swych tajemnych szlaków.

Gdyby w tym miejscu przyszedł kres, to przecież była druga szansa, wykorzystałem ją jak mogłem, nieważne, dobrze czy źle.

Pewnie brnąłem nieporadnie, coś przegapiłem, ominąłem istotne, mogłem baczniej się rozglądać, rozsądniej wybierać.

Ale to były moje wybory i mój szlak, wdzięczny jestem za to, powinienem cieszyć się z tego okruszka, drabiny podrzuconej, jako bonus do życia.

Jak dziwaczny prezent, który niewiadomo, do czego służy, jednak cieszy samym widokiem, spełnia rolę aktem darowania.

Takie podejście do sytuacji równoważy, pozwala wyciszyć się, ustawić szale na wadze nastrojów dokładnie po środku.

Czy jednak to rozsądne, czy nie prowadzi prostą linią do pogodzenia z przypadkowym zdarzeniem, być może niewielkim wzniesieniem z, za którego boję się wyjrzeć.

Może to właśnie gniew, nieprzemyślany sprzeciw jest prawidłowym doradcą, fabryką pomysłów, które można rzucić przed siebie, jak linę ratowniczą, pozwalającą wspiąć się wyżej, przebyć kolejny metr, może tylko metr, ale to zawsze kawałek dalej.


*

Nadal uwięziony, bez pomysłu, bez możliwości, wypatruję najmniejszego ruchu w pobliżu. Schroniłem się jednak dobrze, oby czas nie udowodnił, że wybrałem perfekcyjnie, pierwszy raz chciałbym nie mieć racji, żeby okazało się, iż coś przegapiłem.

Dodatkowo dokucza przykre doświadczenie pozostawania od kilku już dni w rozkładającym się ciele. Nie czuję tego fizycznie, trudno nawet uzasadnić drażniące doznanie, jednak sama tylko myśl o przebywaniu w czymś tak odrażającym napawa wstrętem.

Jakby tego było mało, zewsząd nadlatują zwabione zapachem zgniłego mięsa, tłuste muchy, pobłyskujące w słońcu zielonkawym odcieniem.

Przysiadają, znajdują odpowiednie miejsce i składają jaja, tysiące małych kuleczek.

Z niektórych wykluły się już larwy, białe robaczki zagłębiają podłużne ciała do wnętrza ptaka, wysysają zmieniające konsystencję na mazistą, sinawą breję mięso.

Brzęczące watahy nadlatują i po zapewnieniu ciągłości swego gatunku opuszczają moją samotnię.


*


Może w kierunku, który chciałbym obrać, mażę nawet o tym, jednak w żaden sposób nie mogę połączyć współistnienia z osobnikiem tego gatunku.

Próbowałem kilkakrotnie, być może odraza, jaką do nich czuję, wprowadziła niewidzialną blokadę, żadna inna przyczyna nie wydaje się być rozsądną.

Ponownie zmuszam swoje myśli do przezwyciężenia niechęci, znowu bez rezultatu, pomimo świadomości faktu, że może to być jedyna szansa, efekt moich wysiłków jest ciągle jednakowy.

Nadal tkwię w znikającym z każdym dniem pokarmie białych wijących się potworków, które opanowały już znaczną część, do niedawna mojej podniebnej kryjówki, wehikułu umożliwiającego swobodne przemieszczanie, doskonałej maszyny, tak beztrosko zepsutej jedną nierozważną decyzją, pochopnym posunięciem niedoświadczonego pilota.

Nagle bez wcześniejszych znaków, bez własnej chęci czy interwencji, czuję, że opuszczam znienawidzoną, ohydną arenę, na której przyszło mi stoczyć wiele bojów ze strachem, odrazą i bezsilnością.

Nieznane dotąd uczucie, nowe doznanie, jak delikatnie wypłukiwany przez płynącą wodę piasek, ziarenko po ziarenku, dziwny prąd wciąga mnie po kawałeczku i unosi w górę po chropowatej powierzchni skały.

Jak mogłem je przegapić, skupiony na pomocy z powietrza, nękany atakami niezliczonych watach wszędobylskich much, śledząc coraz liczniejsze, kłębiące się tłuste larwy, przegapiłem nieprzerwany sznur, cieniutką, pozostającą w ciągłym ruchu nitkę malutkich stworzonek.

Mrówki, płyną jak rzeka, odrywają drobne kawałki i unoszą je z prądem, wzdłuż niewidzialnego, znanego tylko im koryta.

Nie wyżłobią w kamieniu trwałego śladu, spławią wszystko, co tylko da się zabrać, zaimprowizowanym szlakiem do swojej siedziby i natychmiast zmienią trasę wędrówki.

Jedynie źródło i finał podróży pozostaną niezmienne.

Porywa mnie ta niesamowita społeczność, unosi nieustannie w przedziwny sposób.

Już dostrzegam pas zieleni, wynurzam się zza skały, jednocześnie częścią tkwię jeszcze na kamiennej półce, nieustannie zapełniając kolejne, podstawione wagoniki.

Jak w karkołomnej kolejce wesołego miasteczka pokonuję tym żywym, jednolitym organizmem pionową ścianę oddzielającą mnie od świata.


Powoli tracę z pola widzenia miejsce dotychczasowego pobytu, odpływa również poczucie niechęci, zapada głęboko, na dno świadomości, nie drażni i nie przygnębia.

Zupełnie nowe myśli wypływają na pierwszy plan, dokąd zmierzam, gdzie zaniesie mnie niecodzienny nurt, jak wysiąść z żywej kolejki w całości, na tej samej stacji?

Docieramy do pasma drzew, zanurzamy się w wilgotny, okryty wiecznym cieniem, zajmujący najniższe pokłady lasu świat.



Brniemy przez plątaninę gnijących odpadków, jakie pozbywają się górujące nad nami rośliny.

Drobne zielone istoty, rozpychające na boki pożółkłe liście, wyschnięte gałązki, wychylają swe główki, rwą na kawałki szaro-brązowy dywan, tworzą kolorowe wzory, niepowtarzalne i niesymetryczne.

Jednak ja tego nie widzę, wyobrażam tylko sobie, przywołuję odległe wspomnienia.

Zbliżamy się do niewielkiego wzniesienia, sztucznie usypanego na płaskim terenie.

Z każdym krokiem maleńkich nóżek mojego pojazdu, nabieram przekonania, że ten pagórek, to cel podróży, dom zamieszkały przez setki tysięcy lokatorów, mrowisko.

Natychmiast postanawiam opuścić pracowitych przyjaciół, niespodziewanie, bezinteresownie przybyłych z pomocą, bezradnej obcej istocie, której obecności prawdopodobnie nawet nie dostrzegły, zajęte wytyczonym zadaniem.


*

Czuję, że zagłębienie się w tej siedzibie mogłoby być, kolejną pułapką, miejscem odgrodzenia od świata, jeszcze bardziej niż skała, na której spoczywałem od tak dawna, z której niespodziewanie wyrwała mnie społeczność malutkich osobników.

Wyobraziłem sobie, że niosą mnie na wyraźny rozkaz.

Chcą zabawić swoją monarchinię, czymś niecodziennym, osobliwym cudakiem.

Perspektywa spędzenia nie wiadomo jak długiego czasu w charakterze dziwoląga, cieszącego oko jakiejś mrówki, choćby nawet samej królowej, sprawiła, że spoczywam na zielonej kępce mchu, w bezpiecznej odległości od mrowiska.

Mrówki nie zwróciły najmniejszej uwagi na wykonany manewr, parły nadal w niezachwianym szeregu, czując zmniejszającą się odległość od bezpiecznej bazy, miejsca gdzie złożą trofea odbytej wyprawy.

Ziściłem marzenie, o którym rozmyślałem przez kilka dni, uwolniłem się z niedostępnej, odległej od wszelkich, żywych istot samotni.

Czy naprawdę tak bardzo odizolowanej jak to sobie wyobrażałem?

Przecież wydostałem się bez żadnego wysiłku. Jedyne, co zrobiłem to oczekiwanie, może zbyt długie.

A może jestem zbyt niecierpliwy i tym uczuciem bezsilności, odizolowania niepotrzebnie wydłużyłem okres samotności, spotęgowałem go, wyolbrzymiłem aż do granicy, za którą pozostaje tylko bezpodstawny, paniczny strach.

Nie wiadomo jak długo mrówki kontynuowały wędrówkę, nawet bym ich nie dostrzegł, przegapiłbym podsunięty pod nos sposób wyjścia z nieciekawego położenia.

Zaślepiony, rozczulony własną bezsilnością, nie schwyciłem liny rzuconej na ratunek.

To lina pochwyciła sparaliżowanego rozbitka, lekkim szarpnięciem dała znak, że czek, jest gotowa, trzeba tylko mocno uchwycić, wykorzystać być może jedyną okazję.

Odpłynęły już zachwyty, ulga spowodowana zmianą miejsca pobytu, i co dalej, czy rzeczywiście dostałem to, o czym marzyłem?

Wprawdzie zmieniłem miejsce pobytu, wyrwałem z odludnych terenów, lecz czy poprawiłem swoje położenie? Czy ten skrawek lasu ktoś odwiedza?

Być może oprócz mrówek i podobnych im stworzeń, żadne zwierze nie było tu od wielu lat, może nawet nigdy.

Tutaj w gąszczu, nawet ptak nie przysiądzie, tak głęboko, w miejsce gdzie z pewnością trudno o pozyskanie czegokolwiek do jedzenia.

Nawet muchy nie mają potrzeby zapuszczania się w taką pustkę.

Pozytywnym akcentem krótkiej przeprowadzki jest to, że uczyniłem kolejny krok.

Pozostawiłem za sobą jeszcze jeden etap wyprawy, zmieniłem bazę, zdobyłem kolejne doświadczenie, przybliżyłem o ten właśnie jeden mały krok, do tego, kim jestem, to dużo.


*

Spoczywam na skrawku mchu, obserwuję z daleka wyprawy mrówek, wypatruję każdego ruchu w niedostępnych koronach drzew, szumiących jednostajnie, wysoko nade mną.

Mijają kolejne dni, słońce gdzieniegdzie przebija się przez gąszcz liści, wysuszając zmieniające na coraz bledszy odcień zieleni rośliny zajmujące najniższe piętra lasu.

Podświadomie obawiam się procesu wysychania, coraz częściej wnikam do wnętrza mchu, za każdym razem przebywam tam dłużej.

Już tylko sporadycznie wyłaniam się na zewnątrz w nadziei zaobserwowania jakiś zmian w otoczeniu.

*

Doznania, jakie płyną z wnętrza małej, zielonej istotki są tak znikome, że przestałem już dawno zwracać na nie uwagę.

Nie słyszę żadnej opowieści, może sam mam więcej do opowiedzenia, tylko ona nie potrafi tego zrozumieć.

Nagle mech jakby ożył, obudził się, poweselał, to śmieszne, ale tak odebrałem zachowanie żywej przecież istoty, z którą byłem połączony.

Uczucie było tak wyraźne, że postanowiłem sprawdzić, co jest powodem niesamowitego zachowania.

Wyłoniłem się na zewnątrz, grube krople przeszyły mnie opadając na leśne podłoże.

Deszcz, zbawienne krople wody skapywały z mokrych liści, dotykały ściółki i natychmiast ginęły zachłannie wessane przez spragnione wilgoci rośliny.

Woda wsiąkała w martwe odpady lasu, nasączała je tworząc wilgotny dywan, gotowy oddać drogocenną zdobycz w odpowiednim momencie, gdy znów przyjdzie długo oczekiwać na kaprys pogody.

Optymistyczny nastrój udziela się również mi, wyobrażam sobie jak chłonę wilgoć, pęcznieję, odżywam.

Przecież pierwszym obrazem, jaki pamiętam dokładnie to woda.

Nauczyła mnie jak stawiać pierwsze kroki i wysłała w podróż, która przywiodła w to miejsce, spowodowała, że teraz mogę i chcę chłonąć, sycić jej część.

Jak wiadomość przesłana w przedziwny sposób, list z krótką informacją- pamiętaj, czekam. Odszukaj swoje naczynie, wypełnij je i przybądź pochwalić się zdobyczą, wiedzą, szczęściem samotnego wędrowcy.

Na pewno nigdy nie zapomnę, przypomina się w każdym momencie wędrówki, zaszczepiła głęboko strach przed całkowitą izolacją od wilgoci.

Nawet walające się wokół porzucone gałązki, nasączone teraz deszczem, wydają się mniej martwe.

Wszystko wokół pozbawione wody jest martwe, więc może strach przed utratą choćby na moment kontaktu z wodą, to strach przed śmiercią, bezpowrotnym odejściem, utratą możliwości postrzegania, nicością.

Jeżeli to prawda ja również podlegam nienaruszalnej zasadzie początku i końca, nie jestem jedynym wybrańcem, kaprysem ewolucji.

Wypełniam określone zadanie, po wykonaniu, którego potęga świata przeniesie mnie w stan spoczynku, tak głębokiego, że nawet to, co pozostanie, nie przyda się do użyźnienia ziemi, moje szczątki nie nakarmią żadnej znanej istoty odmierzającej swój własny czas.

To dobrze, prościej jest uważać się za kogoś zwykłego, podlegającego tym samym zasadą. Nie wymagać od siebie rzeczy wyrastających ponad przeciętną, dążyć do własnych celów, nie dręczyć myślą o czynach, które należy nieustannie dokonywać by zaspokoić oczekiwania kogoś, kto ofiarował nam dar nadzwyczajności i teraz oczekuje spłaty niechcianego kredytu.


*

Deszcz gwałtownie przybrał na sile, drzewa gięły potężne pnie pod naporem wiatru.

Czarne chmury przykrywające niebo sprawiły, że wokół zapanował ponury, szaro-granatowy mrok, co raz rozświetlany błyskawicą.

Potężna burza przechodziła nad lasem, rośliny już nie piły łapczywie pojedynczych kropel, niektóre ledwie wystawały z rosnących kałuż, małych zbiorników, których w takim tempie nie zdołała przyjąć ziemia.


*


Łączyły się ze sobą tworząc coraz większe zlewiska.

W pobliżu od napływającej zewsząd wody powstał cienki strumień, kierując nurt w stronę, z której przybyłem.

Zacząłem obawiać się, że za chwilę porwie niemal nieprzytwierdzoną korzeniami do podłoża zieloną wysepkę, na której przebywałem.

Szczęśliwie nawałnica uspokoiła się, padało nadal, ale powstały potok nie przybierał.

Po jakimś czasie zaczął tracić siły i wkrótce podzielił się w pojedyncze jeziorka.

Burza odeszła odsłaniając słońce, które natychmiast rozpoczęło walkę z pośpiesznie uciekającą w głąb ziemi wodą.

Krople, które nie zdążyły skryć swych drobnych istnień, szybko kurczyły się, zamieniając w parę, gęsto wypełniając przestrzeń pomiędzy podłożem a dachem lasu.

Zapanowała cisza, wcześniej nie zwróciłem uwagi na odgłosy lasu.

Jednak ich całkowity brak sprawia, że zaczynam baczniej obserwować, skupiam się na przestrzeni pomiędzy gałęziami, skąd wcześniej dochodziły różne, znajome przecież dźwięki.

Nagle dociera do mojej samotni pojedynczy dźwięk, odpowiada kolejny, z każdej strony zaczynają napływać coraz liczniejsze nawoływania.

Ptasi świergot obwieszczający koniec zagrożenia, zagłusza usypiający szmer liści.

Więc są w pobliżu, dziesiątki, setki skrzydlatych przyjaciół.

Nadzieja wypełnia mnie i syci, jak podczas deszczu mchy porastające ściółkę.

Czekać, jeszcze trochę, aż któryś z nich skieruje lot w moim kierunku.

Od wypatrywania ptaków odrywa mnie bzyk krążącego w pobliżu komara, maleńkiego stworka, niewartego, aby poświęcić mu więcej uwagi.

Wracam, więc do wcześniejszej obserwacji, dużo ważniejszej dla mnie.

Jednak latający wokół owad prowokuje, przyciąga czymś trudnym do określenia, nieznanym.

Jego bliskość sprawia, że odczuwam niepokój, nie mogę już skupić się na czymś innym.

Intryguje do tego stopnia, że muszę sprawdzić, co takiego interesującego może posiadać.

Jak przedtem nad wodą zamieniam się w myśliwego, zastawiam sidła, zachęcam.

Bez najmniejszych oporów komar przysiada wprost w zastawionej pułapce.

Spłoszony wtargnięciem podrywa swe ciało do lotu, byłem równie szybki jak on, oddalamy się z nieustannym bzyczeniem już razem.

Po połączeniu ogarnia mnie dziwne uczucie, jakby połączyć siłę ze strachem, odwagę z ostrożnością, niezachwiane męstwo z czułością.

Wszystkie te wątki przenikają się wzajemnie, tworzą niesamowitą, trudną do zrozumienia a jednocześnie czystą i klarowną harmonię.

Gubię myśli w chaosie, który dociera do wszystkich zakamarków.

Jakbym miał kontakt z mądrym, potężnym zwierzęciem, kształtowanym na doskonałość i wzór natury, nie z marnym stworzeniem, unoszącym się wraz ze mną ledwie ponad ziemią.

Nie czekam długo na wyjaśnienie zagadki, to oczywiście nie komar dostarcza wszystkich tych przedziwnych doznań, to nie on przyciągał uwagę, to rzecz, którą posiadał.

Krew, odczuwam przesłanie zawarte we krwi kogoś, z kim komar miał kontakt w niedalekiej przeszłości, kogoś, kto pozwolił odebrać sobie odrobinę własnego ciała.

Nagle zapragnąłem poznać właściciela skradzionej, czerwonej kropelki, zmusić posłańca do powrotu, w miejsce gdzie nie tak dawno, być może tuż przed nadejściem burzy, wyssał bezcenny płyn.


*


Oddalam się już od rzeki, mrowisko dawno pozostało z tyłu, wątpię czy komar spełnia moją wolę, może nawet nie odczuwa obecności intruza.

Jestem zbyt mocno powiązany z ładunkiem, jaki przenosi, gdyby nie to podróż nie doszłaby do skutku, nadal tkwiłbym z nadzieją zaskoczenia jakiegoś nieostrożnego zwierzęcia.

W przyszłości powinienem baczniej przyglądać się temu, co w środku, co ktoś ma do zaoferowania po głębszym poznaniu.

Przecież gdybym zasugerował się samym wyglądem, rozmiarami, kruchą postacią, nieciekawym zajęciem, jakim komar drażni wszystkich, z którymi ma bliski kontakt, nie odkryłbym obcych mi dotąd odczuć.

Tak fascynujących, niepokojących, że natychmiast zapragnąłem poznać ich właściciela, kogoś, kto przemawia teraz do mnie językiem samej, otaczającej wszystko surowym sprawiedliwym ramieniem natury.

Zapewne każdy z mijających mnie komarów, nieciekawych przy pierwszym spojrzeniu, przenosi wewnątrz swej szarej, zwykłej powłoki, wiele interesujących, wartych poznania, zatrzymania się na dłuższą chwilę opowieści.

Jedno spojrzenie na miejsce, w które dotarliśmy, natychmiast pozwala powiązać wleczoną ze sobą kroplę z jej prawowitym właścicielem.

Zapewne któraś z wylegujących się w słońcu postaci niedawno nakarmiła komara.

Każda z nich mogła przesłać wiadomość, na którą odpowiadam tak chętnie, stawiam się osobiście, gotowy wysłuchać w całości, nie przez posłańca przynoszącego tylko krótką zapowiedź, ale ze źródła, od samego mówcy.

Komar wypatrzył najbliższą ofiarą i bez zwłoki przystąpił do ataku.

Wykorzystuję moment pierwszego kontaktu, nie czekam aż zaalarmowane zwierzę odgoni natrętnego owada, pozostawiam jego losy za sobą, nie ciekawi mnie czy zrealizuje zamiary, oddali się bezpiecznie, czy polegnie zanim nasyci ciało życiodajnym płynem, już jestem dużo dalej.

ZEW

Jestem wilkiem, członkiem szarego stada.

Czuję spokój, poddaję się pieszczocie słońca, grzejącego wyciągnięte na trawie, doskonale zbudowane, młode ciało.

Ufność w niezawodność perfekcyjnie powiązanych mocnymi jak stal ścięgnami mięśni, bezpieczeństwo wynikające z przynależności do zorganizowanej, gotowej przyjść z pomocą w każdej chwili grupy.

Od kiedy pamiętam, lub może chcę pamiętać, pierwszy raz nie jestem sam.

Przynależę do społeczeństwa, na którym mogę polegać, związać z nim swój los, brać i dzielić się wszystkim, co przyniesie płynący czas, podzielony na bardzo krótkie okresy, chwile, w których właśnie jestem.

Muszę dobrze wykorzystać ten ułamek, okres, darowany moment wytchnienia, poddać się biegowi zdarzeń.

Zapaść na dno wilczych myśli i czerpać, jak spragniony wilgoci mech, wsysać w siebie wiedzę, poznać zwyczaje, nauczyć życia w grupie, dzielić tym, co czeka od dawna ustawione na jej szlaku.

Jestem jak wędrowiec, który po długim, wyczerpującym marszu przez nieodkryte, zawiłe, często trudne do przejścia obszary życia, nagle odnajduje bezpieczną, życzliwą mu przystań, zaginioną gdzieś w przestrzeni, którą z trudem przemierzał tylko po to by odnaleźć to od zawsze wypatrywane miejsce.

Już wiem, do czego parłem nieustannie, co wołało od dawna, cichym, niezrozumiałym głosem.

Odnalazłem miejsce, które kończy okres szukania z zawiązanymi szczelnie, czarną opaską niewiedzy oczami.

Widzę i znam, czuję, że muszę pozwolić nieść się temu społeczeństwu, w kierunku, jaki obierze, uzna za słuszny, podążę z nim, poddam się i zaufam doświadczeniu, które od zawsze kieruje wilczym stadem.

Tymczasem grupa, z którą związałem losy za pomocą niewiele znaczącego owada, towarzyszącemu nam od zawsze, tak pospolitego, że zwracamy na niego uwagę dopiero, kiedy zaczyna się naprzykrzać szukając pożywienia, nadal czerpała przyjemność z błogiego lenistwa.

Mój wilk jest syty, czuję wzmożoną pracę organizmu, nieustannie starającego się uporać ze znaczną ilością surowego mięsa.

Jego snu nie zakłóca żadna uporczywie narzucająca się troska, w tym momencie, kiedy żołądek ma pełen, wszystkie zmartwienia usnęły wraz z nim, odleciały daleko ku grzejącemu lśniące futro słońcu.

Jest ciepło, widno, a więc wystarczająco bezpiecznie abyśmy w pełni korzystali z dobrej chwili, dnia udanego polowania.

Jedynie ucho porusza się co jakiś czas w różnych kierunkach.

To wspaniale rozwinięta zdolność, pozwala odpoczywać wszystkim zmysłom, wychwytuje dochodzące zewsząd odgłosy, segreguje, oddziela nieistotne.

Jest gotowe w jednej chwili podnieść alarm, postawić w stan gotowości całe ciało, jak wartownik wysłany na służbę pozwalającą odpoczywać innym, tym, którzy wykonali już ciężką pracę, zasługując na odpoczynek, niezmącony troską o bezpieczeństwo.

Spokój stada może wynikać również z tego, że w okolicy nie istnieje żadne naturalne zagrożenia.

Grupa jest panem łowieckich terenów, jakie wzięła we władanie i strzeże pilnie przed każdym, kto nieopatrznie zapuści się w głąb jej królestwa.

Zechce przywłaszczyć choćby najmniejsze dobro żyjące pod rządami watahy, której częścią jestem ja.

Obcy intruz przybywający potajemnie, ukrywający twarz w gęstym mroku

Może w przyszłości okaże się, że jestem dla nich obcy, niemożliwy do zaakceptowania, że uczynią wszystko, aby pozbyć się intruza. Ale dopóki mam przewagę anonimowości, obserwowania i poznawania z ukrycia, pozostanę ze stadem.

Znalazłem je przed chwilą i natychmiast poczułem wiążącą, niewidzialną nicią, bliskość, ciepło domowego ogniska, z którego mogę czerpać niewielką, ale w pełni wystarczającą dawkę bezpieczeństwa, poczucie przynależności, uczuć, do których dążyłem nieświadomy do tej chwili.

Już wiem, że nie zrezygnuję z tego dobrowolnie, gotów jestem uczestniczyć w życiu wilków, świadom złudnej, ulotnej chwili szczęścia, w jakiej zastałem mojego gospodarza.

Był może to jedyny taki moment, jutro wstanie nowy dzień i wyruszymy na trudną wyprawę, zaczniemy wydeptywać nieistniejące ścieżki, doznamy wielu niepowodzeń, będziemy walczyć z głodem i kaprysami aury.

Jednak dotknie to nas a nie mnie, to my, a nie ja, postaramy się wszystkimi siłami, stawić czoła przeciwnością rzuconym nam pod nogi.


*

Słońce powoli zniżało swój codzienny, niezmienny lot, cienie drzew już od jakiegoś czasu zakrywające polanę, wyzwalały wilgoć, której nie zdążyły wypić zachłanne promienie.

Przyjemny chłód powoli studził zbyt mocno rozgrzane ciało. Stado zaczęło budzić się z leniwego odrętwienia. Mój wilk również przeciągał się prostując zastane stawy. Całkowicie rozbudzony, przyłączył do krzątających się już współtowarzyszy.

Wygląda na to, że wyruszymy w nocy, nie będziemy, jak przypuszczałem oczekiwać do świtu.

W jak najlepszym humorze, przepełniony nerwową gorączką przyjemnego podniecenia, towarzyszącego przed wielką przygodą, wyprawą w nieznane, obserwowałem zachowanie poszczególnych, szarych druhów.

Spostrzegłem, że związałem się z młodym osobnikiem, niezajmującym jakiegoś szczególnego miejsca w społeczności.

To dobrze, w razie moich nagłych, nieprzewidzianych interwencji, których ciągle się obawiam, istnieje prawdopodobieństwo, że przeminą one nie zauważalne, żaden z wilków nie zwróci uwagi.

Wracając myślą do chwili, gdy zaatakowały mnie ptaki, wyczuwając wrogą obcość, nietrudno wyobrazić sobie, co pozostałoby z mojego przewodnika w podobnej sytuacji, w gromadzie doskonałych zabójców, uzbrojonych w rozbudowane instynkty, poparte wydatnym uzębieniem, co chwila demonstrowanym przez poszczególnych osobników.

Wilk zagłębia się wraz ze mną w pobliskie zarośla, szuka, węsząc najdoskonalszym ze zmysłów, jakimi obdarowany został jego gatunek.

Czuję, co tak intensywnie usiłuje odnaleźć, po sutym posiłku i wygrzewaniu na palącym słońcu, dokucza pragnienie. Odnajduje niewchłoniętą jeszcze plamę pozostawioną przez południową nawałnicę i pije łapczywie, całkowicie oddając się kojącej pragnienie czynności.

Podchodzi inny, również poszukujący kilku łyków, życiodajnej, przyjemnie spływającej gardzielą wilgoci.

Mój wilk złowrogo szczerzy zęby, obserwuje przybysza nie odrywając nosa od powierzchni kałuży, tamten krąży ostrożnie zbliżając się do nas, jego kły również bieleją spod podciągniętych warg.

*

Przez moment wydaje się, że walka wisi w powietrzu, że obydwaj gotowi są stoczyć zajadłą bitwę.

Bronić i zdobywać maleńkie zagłębienie wypełnione milionami kropel deszczu, w okolicy usłanej podobnymi miejscami, akurat to jedyne może doprowadzić do konfliktu, niedawno jeszcze wylegujących się obok siebie stworzeń,

Moje obawy odpływają w momencie, kiedy mój wilk, nadal powarkując, dopuszcza intruza do wspólnej, naturalnej miski.

Już wiem, że tylko ja, niedoświadczony wędrowiec, mogłem przypuszczać, iż tak błahy powód może stać się przyczyną przelewu krwi, konfliktu braci związanych ze sobą więzami silnymi jak stal.

Długo przyjdzie mi czekać, uczyć się cierpliwie mowy i zwyczajów, z którymi przypadek pozwolił obcować komuś takiemu jak ja. Początkującemu jeszcze w nowym otoczeniu. Doświadczonemu jednak na tyle, aby powstrzymać własne odruchy, nie ingerować w zdawałoby się, sytuację nieodwracalną, niemożliwą do uniknięcia.

Myślałem, że tryby wielkiej machiny ruszyły, wprawiły w ruch złowieszczą przemoc, z powodu, której ucierpią obydwaj agresorzy. I nieważne, który bardziej, rany będą jątrzyć się po obu stronach, długo przyjdzie czekać aż do całkowitego zagojenia. A i wtedy każde, nawet przelotne spojrzenie na blizny, przywoła przed oczy, obraz marnej, brudnej kałuży, zagubionej pośród zielonych przestrzeni, niewartej nawet zapamiętania.

Bo gdyby, chociaż ta odrobina cieczy, dokonała jakiegoś wzniosłego czynu, gdyby na przykład uratowała życie, umierającemu z powodu długiego braku kontaktu z wodą, lub gdyby ugasiła maleńką iskierkę, gotową w krótkim czasie przerodzić się w potężny, trawiący wiele istnień pożar, zasłużyłaby na wieczne miejsce w czyjejś pamięci, ale ona zaspokaja jedynie zwykłe, codzienne pragnienie.

To ta sama kałuża, a jednak skrajnie różna do zapamiętania, w zależności, do jakich celów i kto się nią posłużył.

Zupełnie jak z osobnikiem, którego przyszło mi zająć na jakiś czas, mógł dokonać żywota, przez dłuższy czas pozostając niczym niewyróżniającym się wilkiem, nie poznałbym go wówczas, jednocześnie nie zająłby, żadnego miejsca w moich wspomnieniach.

Został jednak, wbrew swojej woli przewodnikiem, nauczycielem, dostarczy wielu wrażeń komuś, kogo jeszcze nie zna. Na zawsze wyżłobi ślad w czyjejś świadomości, pozostanie tam, być może dłużej niż jego czas przewidziany w wymiarze danego mu życia.

Zaspokoiwszy pragnienie bracia w radosnych pląsach, zaczepiając się wzajemnie młodzieńczymi, pełnymi radości kuksańcami, podszczypywaniami, powracają na polanę.

Starej wilczycy, zapewne matki młodej zgrai, już niema, wyruszyła na polowanie, nocne łowy, podchody, które zapełnią żołądek.

Mojego wilczka również coś wzywa, zachęca, ciągnie w głąb ciemnej ściany. Kręci się coraz bardziej niespokojny, jakby nie mógł podjąć ostatecznej decyzji, przekroczyć niewidzialnej linii.

Czuję, że nie pierwszy raz usiłuje zerwać ze stadem, oddzielić od bezpiecznej przystani, podjąć własną przygodę.

W pewnej chwili, długim susem wbija się w mrok i pędzi nie oglądając wstecz, przyspiesza, chce jak najszybciej odłączyć się od wszystkiego, co mogłoby zachwiać podjętą decyzję.




Mknie sprawnie omijając trudne do zlokalizowania nocne przeszkody, droga pod wiatr niemal natychmiast odcięła nas od zapachów stada, powietrze nasycone jest wieloma informacjami, zapachami znanymi jedynie ze swej woni. Jakby wszystko, co znajduje się przed nami wysyłało krótkie zaproszenia, nawoływało, aby przyjść i poznać naocznie, móc dotknąć właściciela.


*

Po długim czasie wilk zwalnia, już nie pędzi, wie, że przekroczył barierę, tym razem nie wróci, nawet już nie czuje strachu przed samotnym życiem.

Po kilku godzinach, zmęczony, znajduje kępę wysokiej trawy, ugniata ją wokół i kładzie się podkulając obolałe, lekko spuchnięte łapy, które długim biegiem, przeniosły go z beztroskiego, młodzieńczego świata w dorosłe, samotne, odpowiedzialne życie.

Trochę żal, że odeszliśmy od stada, tak cieszyłem się widokiem wilczej wspólnoty, poczuciem przynależności, bezpieczeństwa, jakie zapewniała.

Wiem, musiało to nastąpić, jednak szkoda, że tak od razu, natychmiast po złączeniu z moim towarzyszem. Chciałbym, choć kilka dni być gościem tej znakomitej kompanii, uwolnić się na dłużej od ciągłego parcia przed siebie, nieustannego rozmyślania, co dalej, dokąd teraz?

Wilczek jednak uznał, że czas, pora przejąć kontrolę nad własnym szczęściem, nie liczyć na bractwo. Przyszedł moment rozpoczęcia jego własnej przygody, nieustannego zmagania się z życiem.

Jesteśmy niezwykle do siebie podobni, właściwie jednakowi, chcemy poznawać, odczuwać na własny rachunek, chłonąć, czerpać ile się da i ponosić konsekwencje nieprawidłowych, obarczonych młodzieńczą brawurą kroków.

Ja również wkroczyłem w kolejny etap emocji, reakcji na wydarzenia, w których uczestniczę. Kontakt z wilkiem dodaje sił, uspokaja, pozwala wyraźniej dostrzegać, reagować spokojnie z rozwagą.

Od chwili połączenia całkowicie zaufałem przewodnikowi, z którym przyszło mi dzielić wspólny czas. Bez zastrzeżeń poddaję się, nie ingeruję w żadną podjętą decyzję, jestem spokojny. Teraz naprawdę wypoczywam.

Jestem już pewien, że wypełniająca mnie radość nie jest związana jak wcześniej myślałem z przynależnością do stada, ale z kontaktem jednostki on i ja, jedność, harmonia, wspólny cel, jednakowa ciekawość wszystkiego, co otacza i ociera się o nas.

Nie, nie o nas, ale o mnie, szarego wilka. Wiem, że to nierealne, że stanowimy dwa odrębne organizmy, przedziwny duet. Z całą pewnością zostałbym odrzucony, gdyby zależało to od wilka i nie wybrałby mnie na kompana, nie powierzyłby intruzowi nawet chwili ze swego dzikiego, wolnego życia.

W trakcie moich rozważań o więzach, jakie nas łączą, wilk wypoczął, całkowicie otrząsnął się z tęsknoty za pozostawioną rodziną. Jego zmysły powoli przejmowały inne, bardziej przyziemne, realne potrzeby - zdobyć pożywienie, nie czekać aż do głosu dojdzie ogarniający całe ciało złowrogi głód. Od jakiegoś czasu podąża za czymś, czego nie jestem w stanie odczytać, żaden z moich zmysłów nie jest w stanie zrozumieć, co takiego kieruje krokami wilka. Kluczy, podąża przed siebie, zawraca, jakby śledził kogoś, kto jakiś czas temu przebywał w tej okolicy. Wyraźnie tropił ślad pozostawiony niedawno. Wiem, że sam zapach dla mnie pozostaje wyłącznie tylko zapachem, nawet, gdy jest odbierany za pośrednictwem tak doskonale rozwiniętego zmysłu.


Dla niego jednak niewidzialna, niewciągana nozdrzami i przesyłana do rozszyfrowania, układa się w realny kształt, widzi nie gorzej niż gdyby użył oczu. Wie, za czym podąża, mi pozostaje uzbroić się w cierpliwość, poczekać, aż zapach zamieni się w coś, co stanie przed nami, na co można spojrzeć i nazwać.

Nie czekam zbyt długo, nerwowy, lekki skurcz mięśni pobudza krew do szybszego krążenia, szykuje do ataku, powstrzymuje przed rzuceniem się na oślep bez przygotowania, daje zastrzyk adrenaliny, potrzebnej do wykonania zadania. Nagły zryw, pogoń przez boleśnie chłoszczące zarośla, które broniąc przyszłej ofiary zdołały jedynie wyrwać kilka włosów z gęstej, sztywnej sierści, kilka zwrotów.


*


Długie, niezwykle mocne kły, zagłębiają się w miękkie futerko, gwałtowne hamowanie przewraca nas, przemierzamy jeszcze kilka metrów, zaczepiając o wystające korzenie, które jak gałązki przyczyniły się do niemiłych doznań. Jednak uścisk szczęk nie zelżał nawet na chwilę.

Przez krótką chwilę odbieram uczucia towarzyszące ofierze.

Spodziewałem się rozpaczy, buntu przeciwko napastnikowi, protestu, zamiast tego, lekki strach, który natychmiast zostaje wyparty przez zobojętnienie, całkowite pogodzenie się z przewrotnym losem, żadnego rozczulania nad sobą.

Stalowy uścisk królikowi pozwala królikowi szybko zgasnąć, daje pewność, że tragiczna chwila będzie trwała jak najkrócej.

Dostrzegam coś szlachetnego w odegranej przed chwilą scenie, kat i ofiara, żadnych złości, uprzedzeń, niczego bestialskiego, niesłusznie i krzywdząco nazywanego zwierzęcym.

Kolejny raz okazało się, że w momencie zmiany położenia, można dostrzec jak daleko znajdowaliśmy się do tej pory od prawdy, jak głęboko siedzieliśmy w wypaczonych, poprzez zbyt rozwiniętą wyobraźnię, błędnych odczuć.

Oddaliliśmy się od korzeni na znaczną odległość, a rzeczy oczywiste skryły się za horyzontem i nawet gdybyśmy stanęli na wzniesieniu nie zdołamy ich odczytać.

Wilk odrywa kawałki mięsa, połyka łapczywie duże porcje.

Cienkie kostki zwierzątka chrupią miażdżone potężnym uściskiem.

Uczestniczę w nieznanym dotąd spektaklu kulinarnym bez odrazy wręcz przeciwnie, staram się w pełni odczuwać jak on i sprawia mi przyjemność ciepła jeszcze zawartość króliczego futerka. Delektuję się faktem całkowitego wejścia w zwierzęcy, fascynujący, bezwzględny świat.

Jestem zwierzęciem, wspomnienie o przeszłości jest daleko, zasnute oparami niepamięci, niechcianej, niepotrzebnej wiedzy.

Uporaliśmy się ze zdobyczą i natychmiast wyruszamy w drogę, jakby wilk dążył śpiesznie do jakiegoś celu. Coś go wzywa, nie daje spokoju dopóki nie stanie przed oblicze czegoś, co nawet nie wysyła żadnych informacji, które mógłby odczytać poprzez doskonały głos, niewątpliwy atut ofiarowany przez zwyczajne przystosowanie gatunku.

Teren właściwie nie zmienia wyglądu. Nadal pokonujemy las, przemykamy skrajem ledwie porośnięte polany, wspinamy na pagórki by ponownie zagłębić się w zdecydowanie gęściej zarośnięte wilgotne doliny.

Upływa dzień za dniem, polujemy z różnym efektem, czasem głód dokucza i wtedy dopuszczam się małej zdrady. Odłączam całkowicie od możliwości odczuwania nieprzyjemnych, wnikających w każdy zakamarek myśli przykrych doznań.



Odczuwam z tego powodu dyskomfort, mam wyrzuty sumienia. Te chwile, w których jesteśmy zupełnie oddzielnie i to w czasie, gdy przyjaciel, z którym związałem swój los cierpi, wbijają się we mnie jak cierń, gnijąca jątrząca ranę zdrada.

Jednak wbrew sobie nie mogę przezwyciężyć tak łatwo przychodzącej pokusy.

Pomimo, że z całą pewnością nikt się o tym nie dowie, przed nikim nie będę tłumaczył takiego zachowania, jest mi z tym niedobrze, wstydzę się sam przed sobą, ganię postępek i za każdym razem czynię tak samo. To mój mały sekret, jedyny, choć cały jestem sekretem, zagadką nieznanym nikomu osobnikiem, pasożytem uczepiony kolejnej ofiary. W zamian nie daję niczego, siedzę skrycie w kryjówce, obawa przed popełnieniem kolejnego błędu przegania chęć ujawnienia, wciska coraz głębiej, zaciera ślady bytności.

Jednak po udanym polowaniu wszystko wraca do normy, wylegujemy się wtedy w słońcu, odpoczywamy jest przyjemnie, beztrosko. Zapominam o chwilach słabości, powracam do towarzysza, nieświadomego ucieczki, jakiej dopuściłem się wobec niego.


*

Odnoszę wrażenie, że letnia pora dobiega końca, coraz częściej chmury zasnuwają błękit nad nami, słońce jeszcze wprawdzie grzeje mocno, noce jednak dokuczają, zapuszczają lodowate macki w głąb ciała wilka.

Postanowiłem sobie nie uciekać w tych momentach, to taka mała rekompensata, dowód mej lojalności. Zdaje sobie sprawę, że to głupie, jednak jest mi potrzebna odrobina odczuć, z których wywodzi się mój gatunek.

Szczęśliwie większość nocy wilk poluje, jest w ciągłym ruchu, tropi szuka zdobyczy, kluczy w mrocznym gąszczu, rozjaśnianym jedynie w bezchmurne pory gwiazdami.

Wiele nauczyłem się od mojego towarzysza, jestem pilnym uczniem, nie chce przegapić żadnego szczegółu z jego życia i zachowania. Myślę, że gdyby to było możliwe, już niedługo mógłbym być wilkiem, potrafiłbym pokierować jego losem z niezłym skutkiem, nie gorzej niż on sam.

Wylegujemy się właśnie w słońcu korzystając z nieubłagalnie skracanych okresów jego życiodajnej działalności.

Wiatr przybiera na sile, napędza w okolice coraz liczniejsze, nabrzmiałe sino-granatowym odcieniem chmury.

Zaczyna padać, najpierw pyłek ciągnący za sobą grube krople, zwykły jesienny deszcz.

Wiatr zrywa pojedyncze liście, pożółkłe już na brzegach, świadczące o tym, że nadchodzi czas odpoczynku dla świata roślin, nabrania siły, kilkumiesięcznej drzemki. Czas rozesłania potomstwa, owoców kształtowanych przez cały okres ciepłych dni, kończący całoroczny cykl.

Gęsty już deszcz usiłuje przedrzeć się w głąb sierści, dotrzeć do skóry.

Pierwszy raz od naszego spotkania postanawiam się ujawnić. Daję delikatny sygnał, zachęcam, aby wilk znalazł jakieś schronienie, uciekł przed natarczywie atakującymi kroplami. Kompan natychmiast reaguje na moje polecenie, jakby oczekiwał, że się odezwę. Odnoszę wrażenie, że przez cały czas zdawał sobie sprawę z mojej obecności. Nie jest wcale zaskoczony obcym sygnałem, znajduje wystarczające wgłębienie w pobliskiej skarpie i układa się w suchym, nieco wyżej położonym miejscu.

Obserwowałem go od kilku dni, jestem pewien, że sam pomyślałby o schronieniu dopiero po dłuższym czasie, kiedy deszcz zacząłby dotkliwie dokuczać. To oznacza, z całą pewnością, że zareagował na interwencję, jakiej dopuściłem się wobec niego.

Kilkakrotnie poprawia położenie, aż uzyskał najbardziej wygodna pozycję i natychmiast zasypia.

Jak zwykle za każdym razem w podobnych sytuacjach, jakby nic szczególnego nie wydarzyło się przed kilkoma chwilami.

Spokojna reakcja wilka powinna mnie zachęcić do kolejnej próby nawiązania kontaktu. Jednak siedzę dziwnie onieśmielony, zażenowany. Zastanawiam się, co też mam do powiedzenia, uważanemu za przyjaciela zwierzęciu.

Owszem bardzo zżyłem się z nim, zaufałem, zawierzyłem wszystko, co posiadam.

Czerpałem z jego możliwości i starałem się zrozumieć bez słów.

Teraz, gdy uczyniłem pierwszy krok, na kolejny nie mam pomysłu, czuję wstyd, odrzucam możliwość porozumienia, ponieważ pomimo tak wielkiej zażyłości obaj nie mamy sobie nic do powiedzenia. Przywykliśmy, zaakceptowaliśmy bliskość bez wymiany doświadczeń, bez opowieści snutych długimi wieczorami, jak starzy znajomi.

Pozwolił uczestniczyć w swoim prywatnym życiu i nie oczekuje, nie życzy sobie moich komentarzy, wtrącania się.

To jakby zawarł ze mną układ, patrz, korzystaj i ucz się, ale nie próbuj przedstawiać własnych racji, siedź z boku, jestem życzliwy tobie, ale do niczego nie jesteś mi potrzebny.

Jednym ruchem, a właściwie brakiem jakiejkolwiek reakcji przyparł do muru, obezwładnił.

Bez najmniejszego gestu, nie robiąc zupełnie nic, zwyciężył, spowodował, że zapadłem się jeszcze głębiej.

Jak beztroski malec, który broi, myśląc, że jest bezkarny, dopóki nie napotka surowego, karcącego wzroku ojca.


*

Dociera do mnie dziwna myśl, jakby zachęcający głos, namawiający abym wynurzył się z niebytu, w jaki zapadłem na niewiadomo jak długo.

Z trudem podążam za wezwaniem, odrętwiały, skurczony, nie mogę uczepić się odpowiedniej nitki łączącej ze światem zewnętrznym. Po jakimś czasie, powoli odbieram otoczenie, rozglądam się ostrożnie, staram się, nie zwracając na siebie uwagi, dojrzeć jak najwięcej, określić położenie.

Ostatnio, co pamiętam, to wilk i deszcz i moja nieracjonalna dziwna reakcja, która zagnała mnie w czarną otchłań, odizolowała od wszystkiego.

Już wiem, nadal jestem z wilkiem. Leży teraz nieruchomo pośrodku niewielkiej kamiennej groty, rozświetlonej delikatną poświatą okrągłej tarczy srebrzystego księżyca, zaglądającego do wnętrza przez niewielki otwór wejściowy. Nie on jednak przesłał wezwanie wyciągające mnie z czarnej czeluści niebytu.

Przyglądam się uważnie, omiatam każdy zakamarek ledwie rozświetlonej jaskini, rozdrażniony, że nie mogę dojrzeć osnutych głębokim cieniem, rzucanym przez rozrzucone kamienie, zakątków. Żadnego ruchu, żadnego przedmiotu, który przyczajony nieruchomo zwróciłby na siebie uwagę kształtem.

Spokojny sen, miarowy oddech wilka również świadczy o tym, że wewnątrz jesteśmy tylko my. Więc kto przesłał sygnał, zawezwał, wyciągnął z odrętwienia? Może ja, znudzony przedłużającą się ucieczką przed samym sobą, nieświadomie wysłałem ten przekaz, linę ratunkową, odciąłem kotwicę pochopnie rzuconą na niezbadanej głębi. Najważniejsze jest to, że znów zacząłem dryfować, mam spokojną, mocną tratwę pokrytą gęstym futrem, która sama zadba o rozbitka, ochroni ominie zagrożenia.


W końcu dowiezie do jakiegoś portu, gdzie rozstaniemy się bez zbędnych słów, rzucimy tylko jedno spojrzenie mówiące wszystko o tym, co przeżyliśmy i co warto zapamiętać, zapisać w osobistym pamiętniku na zawsze.


*

Minęła noc. Pierwsze ostre promienie, wyłaniającego się zza horyzontu słońca, wpadają wprost do jaskini. Oślepiają, uniemożliwiają dojrzenie czegokolwiek poza otworem wejściowym, tworzą trudną do przebycia białą zasłonę odcinającą nieprzywykły wzrok. Zanim słońce przeniesie się wyżej odsłaniając widok poza grotą, mogę spokojnie w pełnym świetle rozejrzeć się wewnątrz. Nic poza tym, co dojrzałem w nocy nie przyciąga uwagi. Skalna jama jest zupełnie pusta, nieco większa niż przypuszczałem, ale nie posiada żadnych prowadzących do kolejnych pomieszczeń korytarzy. Z całą pewnością wewnątrz znajdujemy się tylko my, nikt obcy nie przesłał sygnału nie zawołał.

Obserwuję jak szybko skracają się rzucane nierównościami skalnej podłogi, cienie, słońce wędruje poza otwór wejściowy, wprawiając je w ciągły równomierny ruch jak wskazówki odmierzające jego rytm, czas przebywania w tym właśnie miejscu.

Już mogę przebić się poza jaskinię, dojrzeć rozpostarty przed wejściem świat.

Z niedowierzaniem baczniej zwracam uwagę na szczegóły, nie chcę wprowadzić się w błąd, wyciągnąć pochopnych wniosków to, co dociera do zmysłów wprawia w zdumienie, niepokój. Ostatnio zapamiętałem, i wiem to na pewno zbliżała się nieuchronnie, zapowiadana wieloma sygnałami zima, okres skrycia świata pod białym puchem, zatrzymania wód mroźną ręką, czas odpoczynku.


*


Widoczny stąd skrawek lasu wybucha pełnią życia, rozkwita, odcina jasnością młodej zieleni świeżo wyrośniętych, oblepionych dopiero, co pękniętymi zaczątkami liści gałązek. Niestrudzeni podniebni łowcy już na dobre rozpostarli swe skrzydła, wprowadzają charakterystyczne dla siebie zamieszanie wśród gałęzi, oznajmiają wszystkim, że zapanował radosny czas. Wiosna zadomowiła się na dobre w tęsknie wypatrujących ją sercach. To może oznaczać tylko jedno, przegapiłem całą porę roku, przespałem jak kret, zagrzebany głęboko, odcięty od świata, wywołanym przez siebie letargiem. Jednocześnie zatoczyłem pełen krąg w rocznym cyklu, moja rocznica wątpliwe święto, sporo i niewiele jednocześnie.

-Masz rację, to już wiosna, ale to nie ona wyrwała cię ze snu – dociera do mnie obcy sygnał, nieznany głos. Zwracam uwagę na wilka, śpi jak przedtem, wokół również nie widzę nikogo. A jednak jestem pewien, słyszałem wyraźnie. Czekam długo aż coś się wydarzy, znów usłyszę, odbiorę nieznany dotąd bodziec. Po jakimś czasie zniecierpliwiony nasłuchiwaniem doprowadzającym do granic wytrzymałości, sam postanawiam wysondować, zmusić do ujawnienia, zacząć rozmowę.

-Kim jesteś? Czemu nie kontynuujesz podjętej myśli?

-Czekałem aż przywykniesz – brzmi odpowiedź, więc nie przesłyszało mi się, nie jestem tu sam – nie byłem pewien czy ponownie spróbujesz ratować się ucieczką przed nieznanym. Czy jesteś gotowy na spotkanie?

-Kim jesteś – ponawiam pytanie.


-Grzeczność wymaga, aby gość pierwszy się przedstawił, nie zaczynał rozmowy od pytań, choćby nie wiem jak cisnęły się by je wyrzucić z siebie.

-Jak mogę powstrzymać pytania? – Ripostuję niezbity z tropu – skoro sam jestem jedną zagadką, nawet dla siebie. Szukałem ciebie czy kogoś podobnego przez cały rok, wreszcie, kiedy znalazłem...

-Czy uważasz, że rok to wystarczająco długo, aby usprawiedliwić niecierpliwość – przerywa nieznajomy – czy ten okres stawia cię po uprzywilejowanej stronie? To ja ciebie tu ściągnąłem, dowiedziałem się o kimś, kto biega na oślep, miota, niszcząc bez uzasadnienia wszystko wokół siebie. Od miesięcy wysyłam sygnały do wilka, który przywiódł cię do mojej siedziby. Mam więc prawo wiedzieć, z kim przyszło mi zamienić kilka słów.

-Kiedy ja sam nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, nie wiem skąd przybywam. Kim jestem również stanowi zagadkę. Myślałem, że wreszcie ktoś mi odpowie, wskaże moje miejsce w trudnym do zrozumienia, obcym, mimo rocznych doświadczeń świecie – wyrzuciłem z siebie rozpaczliwym, pełnym żalu, nieudawanym tonem.

Nastała długa chwila milczenia. Już zacząłem obawiać się, że obcy odszedł, jednak nie śmiałem przerwać drażniącej ciszy.

-Rozumiem, ciągle poszukujesz, to już jakaś odpowiedź. Sądziłem, że dawno odnalazłeś siebie i stąd wynikło nieporozumienie.

-Przyznam, że teraz dopiero zagmatwałeś. Powiedz coś więcej, coś, co naprowadzi mnie na jakąś myśl.

-Co jakiś czas trafia się ktoś taki jak my – zaczął obcy mentorskim tonem – to jeszcze bardziej wytrąciło mnie z równowagi, skupiłem się jednak, aby nie przegapić choćby jednego słówka – poszukuje jakiś czas i rozwiązuje własną zagadkę, dowiaduje się, kim jest. Zwykle trwa to dość krótko, owszem poświęci jakieś istnienie, należy się z tym liczyć, wprowadzi lekki chaos, zamieszanie. Na to też nikt nie zwróci uwagi. Z tobą jednak jest inaczej, brniesz z trudem na oślep, łamiesz zasady – ciekawe, jakie zasady? Pomyślałem nie zadając pytania.

-No właśnie zasady, ustalone dawno temu, nawet nikt nie pamięta, kto wymyślił ten kodeks, a jednak wszyscy starają się dostosować


Zmroziło mnie. Nie potrafię myśleć. Rozmawiam na głos. Choć to dziwnie brzmi, nigdy nie zastanawiałem się, że można myśleć tylko dla siebie, nie było to konieczne skoro i tak tylko ja mogłem się usłyszeć – pomyślałem najciszej jak tylko było można, niemal sam niedosłyszałem własnych myśli. Tym razem chyba nie usłyszał przynajmniej miałem taką nadzieje.


-Z resztą to nieistotne w tej chwili – ciągnął dalej nie zwracając uwagi na moje przemyślenia, które starałem się zachować tylko dla mnie.

-Rozmawiamy o tym, że ty ciągle nie zdecydowałeś o własnej przystani. Nie chcesz zatrzymać pędu, w jaki wprowadziły cię nieustanne dylematy, poszukiwania na oślep. Sprawiasz wrażenie rozkapryszonego malca, nic ci nie pasuje, wszystko odrzucasz zanim dokładnie poznasz, przyjrzysz się zrozumiesz.

-Uważasz, że powinienem złączyć swój los z czymkolwiek, co wydaje się dobre dla mnie? Co wywoła choćby odrobinę pozytywnych odczuć. Tylko dlatego, że kiedyś, niewiadomo nawet, kto tak pomyślał, a potem wszyscy grzecznie postąpili podobnie, może z lenistwa a może, aby nikomu się nie narazić, by nikt nie miał pretensji. Po jakimś czasie wszyscy uznali, że to norma, zasady, nikt nie chciał spróbować czegoś innego – wylałem z siebie jednym tchem, aby nie zdołał mi przerwać. Może zbyt pochopnie, gwałtownie, nierozważnie, bo przecież miła jest ta rozmowa, wbrew temu, w jakim prowadzona jest tonie, to jednak daje możliwość kontaktu z kimś bliskim.

-Przyjacielu – zacząłem łagodnie.

-Dlaczego zwracasz się do mnie w ten sposób? Czy uważasz, że możliwość wymiany zdań czyni z nas przyjaciół? Że jestem ci życzliwy? Może ściągnąłem cię tylko dla zaspokojenia własnej próżności, chcę przetrzymać byś urozmaicił monotonię, upiększył samotnię, wybraną na siedzibę, dom, kogoś, kim jestem.



-Użyłem tylko grzecznościowego zwrotu. Chyba zbyt długo przebywasz w tym odizolowanym miejscu. Czepiasz się pojedynczych słów, które są bez znaczenia. Dopiero złożone wyrażają pełną myśl, stanowią istotę przekazu. Często wplatane w zdania, choćby nawet niesłusznie, niepotrzebnie, wzbogacają je nie zmieniają sensu, należy tylko dokładnie wsłuchać się, co rozmówca chce wyrazić, o czym opowiada jak wyraża emocje.

-Daj spokój! Nie bądź taki wrażliwy! Spróbuj zrozumieć, że tylu słów, co przed chwilą nie słyszałem od dziesiątków lat.

-Mówiłeś, że czasem pojawia się ktoś taki jak ja.

-Owszem. Niekiedy, niezbyt często.

-Więc spotykasz innych? Czy wtedy nie rozmawiacie ze sobą, nie wymieniacie poglądów?

-Przecież próbuję powiedzieć, że zawsze są, zdecydowani wiedzą, kim są, już nie szukają, więc rozmowa z nimi jest mniej skomplikowana, wymieniamy tylko doświadczenia związane tylko z nową postacią.

-Zaczynam powracać do początku rozmowy, troszkę niefortunnie zaczętej. Spróbujmy jeszcze raz.

-Bardzo proszę.

-Witam serdecznie – zacząłem banalnie, grzecznie – nie mam pojęcia, kim jestem, czuję, że zgubiłem się, zawieszony pomiędzy czymś a czymś. Proszę zechciej powiedzieć, jeżeli jesteś w stanie i masz ochotę – coś, co pokaże mi światełko w tunelu, rozjaśni sytuację. Odsłoń rąbka tajemnicy, kim jesteś, może ta wiedza przybliży mi, choć o kawałek całą sytuację?


Przerwałem tłoczoną myśl, wystraszyłem się, że taki ton wystraszy go i znów będziemy musieli zaczynać od początku.

-No, no! Jednak potrafisz być grzeczny schylić się przed obcym – błędnie odczytał połknął haczyk, a przecież ledwie go połechtałem.

-Najpierw jednak wysil się jeszcze trochę, spróbuj pomyśleć. Zastanów się i chwilę i odpowiedz sobie, kim jesteś, skąd przybywasz, co cenisz z rzeczy, które spotkałeś do tej pory. Uwierz mi, natychmiast poczujesz ulgę, odetchniesz głęboko, wszystkie nękające cię pytania pozostaną daleko, banalne proste. Sam dojdziesz do wniosku, że nawet nie warto ich zadawać. Żeby ułatwić dokonanie wyboru, powiem ci, kim jestem. Najpierw jednak musze zaznaczyć, że postać, z którą na zawsze związałem losy, nie jest przypisana tylko dla mnie, jest nas wielu w tej samej postaci i nieskończenie wiele pozostało jeszcze miejsca dla kogoś, kto zechce wysłuchać, poczuć kogoś, kto nas przygarnął nie zadając żadnych pytań. Jestem kamieniem, tak bardzo związałem się z nim już przy pierwszym kontakcie, przyjąłem jego opowieść i nie spocznę dopóki nie zdołam pojąć jego pieszczoty, szeptu, z którego bardzo powoli, ale ciągle dociera jakiś sens. Snuje się opowieść, a ja tak bardzo chcę ją zrozumieć i wysłuchać, uznałem więc natychmiast, że jestem mu tak bliski, oddany i wierny, stałem się nim, więc jestem kamieniem.




Zmroziło mnie, słuchając tej opowieści, miał rację to wiele wyjaśniało.

Tylko czy dobrze wybrał?

Czy dał się złapać w nieskończony labirynt?

Czy jest tak zaślepiony i nie dostrzega oczywistej pułapki?

Pamiętam moje kontakty z kamieniem, szczęśliwie w ostatniej chwili zrozumiałem jak łatwo jest popełnić błąd, skazać się na nieustanne doznawanie czegoś, co jest zaledwie namiastką prawdziwych uczuć. Jak w chwilę, jedną decyzją, można zrezygnować z czegoś, co jest przed nami? Nawet gdyby kiedyś okazało się, że droga zatacza koło i nieuchronnie doprowadza z powrotem do kamienia, to jesteśmy bogatsi o przebytą wiedzę. Jesteśmy wtedy pewni takiego wyboru, nie zostawiamy uchylonych drzwi, zza których ucieka, przyprawiająca o drżenie, dręcząca niewiedza. Nie podzielę się jednak moim punktem widzenia, pewnie by nie zrozumiał i czuł w jego mniemaniu uzasadnioną urazę. A nawet gdyby dotarł do niego sens moich rozważań, które również mogą okazać się błędnymi, zasiałbym ziarno niepewności, wprowadził niepokój w kogoś, kto jest od dawna skazany na wybór, jakiego kiedyś pochopnie dokonał. Czuję, że nie mogę mu tego zrobić, nie powinienem naruszać fundamentu, na którym zbudował swoją twierdzę.

-Więc jesteś kamieniem – zacząłem ostrożnie – kiedyś miałem z nim kontakt jednak nie odczułem niczego nic nie usłyszałem – kłamię jak najęty – stwierdziłem, więc że powinienem poszukiwać dalej.

-Rozumiem, więc wiesz już, że dokonując wyboru musisz to natychmiast poczuć, uznać za jedyny słuszny – to już coś! W jakich okolicznościach miałeś z nim kontakt?



Pokrótce opowiedziałem swoją podróż, omijając szczegóły, skupiłem się tylko na zmianach postaci, bez żadnych odczuć związanych z obcowaniem. Może jestem z wody? – Zakończyłem pytaniem.

Milczał dłuższą chwilę, prawdopodobnie układał odpowiedź, chciał dobrze wypaść przed niedoświadczonym młokosem. On mądry, sędziwy, za jakiego się uważał, czułem to po tonie, w jakim zwracał się do mnie, nie chciał abym nawet przez moment pomyślał inaczej. Polubił moje pytania, to go stawiało w pozytywnym świetle. Był więc próżny, zachłanny na nic nieznaczące pochwały.


To dawało mi jakąś kartę przetargową, przewagę, jaką będę mógł wykorzystać, gdyby zaistniała taka potrzeba. Sam wcisnął mi broń do ręki. Broń, którą zawsze warto posiadać, tak na wszelki wypadek, chociażby tylko po to, aby poczuć się pewniej.



-Nie! Myślę, że wodą nie jesteś, uciekłeś przecież od niej, zostawiłeś, pomimo, że poznałeś dobrze jej nurt.

-Może jednak, ciągle prześladuje mnie obawa przed całkowitym brakiem kontaktu, cały czas uganiam się za choćby odrobiną wilgoci – nie dawałem za wygraną.

-Czemu więc nie spróbujesz wrócić, dlaczego nieustannie podtrzymujesz sztuczną barierę, przecież sam o tym nieustannie myślisz, powracasz do źródła. Nie chciałbym wprowadzić cię w błąd, myślę jednak, że nie jesteś wodą.




Pozwoliłem na chwilę milczenia, aby miał czas na zebranie myśli, to powinno utwierdzić go w przekonaniu, że analizuję, zastanawiam się nad tym, co powiedział.



-To może jestem wilkiem? Dobrze mi z nim i nawet na chwilę nie pragnąłem porzucić obecnej postaci. Jesteśmy do siebie podobni, wspólnie dążymy do wędrówki, przygody.

-Wilkiem na pewno nie jesteś – wyczułem niepokojącą nutę satysfakcji w tym stwierdzeniu, jakby naśmiewał się ze mnie.

-Dlaczego? Skąd ta pewność?

-Gdybyś nim był, nie postąpiłbyś tak nieostrożnie, nie zrobiłbyś jemu a zarazem sobie, tego, co zrobiłeś.

-Nie rozumiem!

-Zrozumiesz, przyjdzie czas, to zrozumiesz.


W sposobie, w jakim do mnie przemawiał, odbierałem drwinę, trudną do wyjaśnienia, jednak dającą się wyczuć. Wzmożyłem czujność, zacząłem nawet bacznie rozglądać się i nasłuchiwać. Nie zwracałem uwagi na to, że z całą pewnością wzbudziłem nagłą zmianą podejrzenia w moim rozmówcy.



-Dlaczego nagle zamilkłeś? Nie warto tym teraz zaprzątać sobie myśli, odpowiedź przyjdzie sama, nie musisz jej poszukiwać. Wróćmy do przerwanej rozmowy, przypomnę, że zastanawialiśmy się wspólnie nad twoją przyszłością, chcieliśmy sprecyzować, kim jesteś, co cię przyciąga.



Chciałem, aby pomyślał, że nic nie zajmuje mojej uwagi, nie odciąga od rozmowy, jednak zaszczepiona już myśl o czymś innym nie pozwalała uspokoić się na tyle, abym mógł spokojnie podjąć przerwana rozmowę. ‘’Nie zrobiłbyś tego jemu ani sobie” – powtarzam jego słowa, nie zrobiłbyś, a więc już zrobiłem. Ale co? Zwracam uwagę na wilka, nie rusza się, krew już dawno stężała, oddech nie unosi rytmicznym ruchem klatki piersiowej, jest martwy.


*


Milczę jeszcze jakiś czas, daję sobie odrobinę czasu, abym w miarę możliwości zabrzmiał jak najspokojniej. Pragnę odebrać mu trochę satysfakcji, jaką wyczułem wcześniej. Nie przychodzi mi jednak to łatwo, właśnie dowiedziałem się, że straciłem bezpowrotnie kogoś bardzo bliskiego, wcześniej nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo zżyłem się z wilkiem. Jak zwykle, dopiero strata wyzwala, potęguje powstałą pustkę, której chwilę wcześniej nie zauważamy, ponieważ jej nie ma, nie dopuszczamy nawet myśli, że w każdej chwili może nam zagrozić. Nawet to, że jestem skazany na obcowanie z tym czymś, co tak drwiąco wyraża się o nieszczęściu, które spadło nagle, zakończyło dobry czas, nie jest w stanie zagłuszyć niezwykle szybko narastającemu poczuciu niepowetowanej straty, bezdennej przepaści, która urosła w ułamku sekundy tuż pod moimi stopami. Jedyne, co w tej chwili mogę uczynić to próba wyratowania się z czeluści, muszę zrobić krok do tyłu, aby nie stoczyć się w otchłań. Muszę uczynić to dla niego, z całą pewnością tak by postąpił, instynkt nie pozwoliłby bezsensownie zmarnować ukształtowanego już istnienia. Uczepiłem się tej myśli, pozwala na powolne wyciszenie, powraca spokój, ustępuje miejsca żalowi, już rozważnemu niezagrażającemu ucieczką. Dociera do mnie, dlaczego tak się stało, czemu na pozór bezpieczne miejsce zgotowało kres przyjaciela. Kamień zastawił sprytną pułapkę. Moja wina polega na tym, że nie zorientowałem się w porę. Nie przewidziałem, a przecież powinienem natychmiast dostrzec, że wewnątrz jaskini czas rządzi się innymi prawami, upływa zgodnie z rytmem, jaki obrał jej zarządca. Przyśpieszył go, aby dni w samotności nie dłużyły się bez końca, by łatwiej było znieść wieczną samotność. Chciał mnie skutecznie unieruchomić i jak na razie odniósł sukces.

Ma mnie, dopóki nie wymyślę sposobu wyniesienia się na bezpieczną odległość, byle by za granicę szeroko otwartego otworu, którym przyszedłem tu.



Wprawdzie nieświadomy, ale szczęśliwy, zadowolony perspektywą nawiązania, kontaktu, wymianą kilku zdań, które okazały się niezwykle drogim towarem, za który wilk zapłacił wszystkim, co posiadał. Myślę, że on go przetrzymał, skoro potrafił zwabić do siebie, mógł również nakazać by pozostał. Zasugerował, że to ja zrobiłem, doprowadziłem do śmierci wiernego druha, aby wywołać we mnie poczucie winy, bym szarpał się targany wyrzutami sumienia i nie myślał o odwrocie, ucieczce z jego twierdzy. To jeszcze bardziej mnie wzmocniło, pustkę przegania już złość, chęć odwetu. Postanowiłem podejść, do niezależnej całkowicie ode mnie sytuacji, spokojnie, wiem już, że emocje są bardzo złym doradcą. Prowadzą do narastania konfliktu, dają przewagę i satysfakcję tylko tym, którzy je wywołują, dążą do potrzymania napięcia.


-Jesteś tam? Czy ponownie zaszyłeś się w pustce? Zagadnął podtrzymując nutę złośliwości w głosie.


Skupiłem się na ile było to możliwe wszystkie siły by odpowiedzieć jak najbardziej naturalnie, by nie wyczuł targających mną uczuć.


-Oczywiście, że jestem, gdzie miałbym być? Przecież jedyna możliwa droga, którą mógłbym opuścić to miejsce została odcięta bezpowrotnie, trochę szkoda, ale to fakt.

-Wiesz już. Tak myślałem, długie milczenie było niezwykle wymowne.

-Chciałem sam rozważyć nową dla mnie sytuację, nie przepadasz przecież za natrętnymi, ale dla ciebie oczywistymi pytaniami.

-Wiesz, że teraz skazani jesteśmy na wspólne towarzystwo – nie dawał za wygraną, koniecznie chciał wyzwolić moją agresję, odnieść pełen sukces.


-Oczywiście, to zawsze lepsze niż tkwienie gdzieś samotnie w podobnej sytuacji, doświadczyłem tego kilkakrotnie.

-Teraz to, co innego – warknął nie kryjąc irytacji – jesteś skazany na moją dobrą wolę, mogę natychmiast cię uwolnić lub zatrzymać na tak długo jak zechcę.

-I, co zamierzasz, co postanowiłeś?

-Spróbuj, chociaż udawać grzeczniejszego, czy chcesz, czy nie, to ja tu dyktuję warunki, mam władzę, przewagę, nad miernotą, która chciała mienić się wędrowcem, a tkwi nieruchomo od bardzo dawna.



-Posłuchaj uważnie! Ściągnąłeś mnie i unieruchomiłeś w jednym celu, chcesz mieć towarzysza, kiedyś dawno temu, źle wybrałeś, skusiłeś się na pierwszy życzliwy odruch, pierwsze uniesienie, które wówczas wydawało się niebotycznymi szczytami udostępnionymi komuś, kto dopiero rozpoczął poznawanie. Uczepiłeś się tego i zostałeś wchłonięty, dokonałeś wyboru bez możliwości porównania. Teraz już wiesz jak bardzo się myliłeś, lecz jest już za późno, już się dokonało. Wkurza cię ktoś taki jak ja chcesz się odegrać bezsensowną nikomu niedającą satysfakcji, zemstą za swój błąd, słabość chwili. Otóż, uświadom sobie, że nie wytrąciłeś mi z ręki żadnego argumentu, nie zniewoliłeś zastraszonej istoty, masz do czynienia ze mną

-I co możesz przeciwstawić przeciwko.

-Mogę nie wypowiedzieć do ciebie ani jednego słowa, a przecież tylko dlatego tu jestem. Za wszelką cenę i ponad wszystko, pragniesz towarzystwa, z którym obszedłeś się tak haniebnie. Pozostanie choćby odrobina, kawałek kosteczki, a do tej pory mogą minąć wieki, nie dotknę twojego kamienia, nie będziesz mnie miał. Tak, więc masz cos w zasięgu ręki, a jednocześnie nieosiągalne.

Przegrałeś, ponieważ zapomniałeś już, że wystarczy poprosić, z chęcią dotrzymałbym ci towarzystwa, powracałbym często, opowiadałbym o zachodzących wokół zmianach, o tym, co widziałem i co zamierzam zobaczyć. Mógłbyś mieć ze mnie kompana, teraz nie masz nic. Nadal będziesz dźwigać swój krzyż w samotności, bez możliwości zrozumienia samego siebie. I jeszcze jedno! Gdy się stąd wydostanę, a jestem pewien, że tak będzie, oczekuj mnie w każdej chwili. Kiedyś przybędę i opowiem o wspaniałościach, jakie pojawiły się na mojej drodze. Nie po to by zabawić niegodziwca rozmową, ale po to, by zgnębić go jeszcze bardziej utwierdzić w przekonaniu, że kiedyś postąpił nierozważnie i niczego to go nie nauczyło. Nie uczynię tak dla własnej satysfakcji, czy próżności, po prostu uważam, że należy się to pamięci wilka. W ten sposób złożę hołd przyjacielowi.

Zapanowała cisza, zatkało go do tego stopnia, że nawet nie próbował jakiejkolwiek riposty, trafiłem w samo serce, zraniłem czuły punkt, rozdrapałem rany. Nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji. Nagle w jednej chwili stanął po drugiej stronie, po stronie, którą zgotował dla mnie, po stronie dla przegranego. Nie mam pojęcia ile upłynęło czasu, może jedna chwila równie dobrze mogłoby być to kilka lat.

Z wilka zostały jedynie porozrzucane kości, przemawiające raczej o dłuższym okresie, szczęśliwie wnętrze pułapki było niezwykle wilgotne. Dosłyszałem dziwny szmer, inny niż docierające do jaskini do tej pory odgłosy, szum narastał przykuwał uwagę. Nagle coś zaiskrzyło na ścianach groty.

To krople pęcznieją, rosną, przybierają na wadze, by w końcu spłynąć w dół cienkimi stróżkami. Coraz więcej strumyków, z coraz większą siłą przeciska się przez szczeliny w kamieniach. Woda już pokrywa niemal całą podłogę, szumi z impetem pokonuje przeszkody, znajduje nowe pęknięcia, nie przejmuje się zupełnie twardością przeszkody.








  Spis treści zbioru
Komentarze (2)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Bardzo ciekawy tekst. Czyta się jednym tchem.
avatar
Podtrzymuje swoją opinie z poprzedniego rozdziału
© 2010-2016 by Creative Media
×