Przejdź do komentarzyLicho. - Pierwsze spotkanie.
Tekst 4 z 9 ze zbioru: Licho
Autor
Gatunekhorror / thriller
Formaproza
Data dodania2013-05-27
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń2849

Po powrocie do Jeleniej Twierdzy Range Rover był prawie pełny. Zakup bagażnika na dach okazał się strzałem w dziesiątkę i kupione w pobliskim tartaku deski mogli w bezpieczny sposób przetransportować do domu. Naprawione koła, za które mechanik policzył sobie `jedynie` czterysta złotych były gotowe do do zamontowania toteż właśnie od nich Kuba rozpoczął rozpakowywanie samochodu.

- O nie, nie. - zatrzymał chłopaka Jacek. - Najpierw zakupy, obiad i naprawa dachu. Motor może poczekać.

Jako, że żaden z nich nie uchodził za mistrza kuchni obiad składający się z ryżu, buraków i gotowych klopsów ze słoika był co najwyżej średni, lecz po porannej głodówce w zupełności im wystarczył.

W trakcie zmywania naczyń Jacek zastanawiał się nad słowami Marty. `Od czasu do czasu widywałyśmy się gdy wpadała tu na kilka dni.` Wpadała? Z tego co mu mówiła Anka była tu zaledwie raz od śmierci swojego ojca dwa lata temu.

- Tato! - usłyszał głos Kuby dobiegający z salonu. - Chodź tu szybko!

Zakręcił wodę i ruszył do salonu.

- Co się stało? - spytał podchodząc do syna.

- Patrz.

Gestem dłoni chłopak wskazał na stojące obok kominka pianino. Na jego blacie leżała zagubiona mp4.

- No widzisz. - klepnął syna w plecy. - Mówiłem, że się znajdzie.

- Nie rozumiesz. Rano jej tu nie było.

- Oczywiście, oczywiście. - wybił kilka przypadkowych dźwięków i wrócił do kuchni.

Kuba szybkim ruchem zgarnął urządzenie i pobiegł za ojcem.

- Mówię ci. Pamiętam, że patrzyłem w to miejsce przynajmniej z dwa razy. Przeszukałem cały ten salon i nic. Sprawdzałem nawet pod kanapa na której wczoraj nie siedziałem. - podsunął mp4 ojcu pod twarz. - Nie było jej rano na pianinie.

Jacek odłożył talerz na suszarkę i założy ręce na piersi.

- Podsumujmy. Według twojej teorii spiskowej ktoś włamał się w nocy do domu. Pożyczył sobie mp4 żeby prawdopodobnie posłuchać sobie tego wyjca Angusa, bo tylko to pewnie tam masz, po czym przed naszym powrotem wślizgnął się by odłożyć ją na pianinie. Tak?

- Nie rób sobie jaj. - warknął siadając przy stole. Najpierw akcja z oponami teraz mp4. Mówię ci, dzieje się tutaj coś dziwnego.

Jacek spojrzał na syna przypominając sobie zabawną sytuację gdy jedenaście lat temu byli z odwiedzinami u teścia.

- Tak samo jak z tajemniczą piwnicą pod fundamentami domu?

Chłopak spiorunował go wzrokiem tak, że Jackowi przeszło przez myśl, że być może przesadził. Pamiętał jak sześcioletni wtedy Kuba miał przez przypadek odnaleźć ukryte w tym domu drzwi prowadzące do tajemniczej piwnicy na ścianach której wisiały `główki sarenek`. Naturalnie nie było to prawdą i wszyscy, łącznie z teściem, mieli wtedy całkiem niezły ubaw, lecz chłopiec jeszcze przez długi czas miewał nocne koszmary.

- Ta piwnica tu jest. - rozglądnął się po kuchni. - I ja ją znajdę.

- Proszę bardzo, próbuj. Ale zanim zaczniesz szukać... - spojrzał na syna po czym wrócił do wycierania talerzy. - Postaraj się niczego nie gubić i przebierz się bo zaraz zabieramy się za dach.

Kuba uderzył pięściami w stół.

- Dlaczego ty nigdy mi nie wierzysz?! Piszesz książki. Sam wymyślasz jakieś historyjki a twoje horyzonty sięgają tak daleko jak daleko sięgnie twoja ręka. Pod domem jest piwnica, ktoś przebił mi w nocy opony, a tej mp4 nie było rano na pianinie. Jezu.

Szczeniak dobrze kombinuje.

Jacek nie chciał kłócić się z synem. Tym bardziej, że przyjazd tutaj miał polepszyć ich wzajemne relacje a jedna głupia sprawa mogła teraz cofnąć wszystko, co od wczoraj wypracowali, z powrotem do Średniowiecza. Był pewien, że chłopak przesadza jednak fakt przebitych opon wciąż nie dawał mu spokoju.

- Kuba... - zaczął spokojnie siadając obok niego. - Ja piszę kryminały a nie science fiction czy jakieś horrory. Pisząc skupiam się na twardych dowodach. Jeśli będziesz takie miał to obiecuję, że porozmawiamy na ten temat. Po drugie, wczoraj wróciliśmy bardzo zmęczeni. Sam widziałeś jak szybko poszliśmy spać.

- Nie było jej tam rano. - mruknął wpatrując się w okno.

I jak tu rozmawiać z nastolatkami. - pomyślał. To właśnie była jedna z tych chwil w których najbardziej brakowało mu obecności żony. Anka. `Od czasu do czasu widywałyśmy się gdy wpadała tu na kilka dni`.

- Popatrz. - spróbował zrobić drugie podejście. - Wczoraj byłem już tak zmęczony, że zapomniałem zamknąć drzwi do samochodu.

- To nie to samo, tato! - wstał tak nagle, że krzesło upadło na podłogę po czym wyszedł z kuchni.

- Jak nie to samo?! - krzyknął za nim. - Schodzę rano do kuchni, patrzę a tu drzwi od auta otwarte na oścież!

Zza futryny wyłoniła się głowa Kuby.

- Dzisiaj rano. - powtórzył. - Drzwi od Range`a były otwarte?

Jacek zastanawiał się czy dodając do puli kolejną zagadkę nie powiększa paranoi syna.

- Na oścież. - przytaknął. - Byliśmy po prostu zmęczeni. Każdemu może się zdarzyć.

- Zmęczeni mówisz. - powtórzył wchodząc do kuchni. - Tylko problem jest taki, że to ja byłem wczoraj ostatni w samochodzie, właśnie po mp4. To ja go na pewno zamykałem bo słyszałem dźwięk centralnego zamka i całą noc kluczyki były w mojej bluzie. W moim pokoju. A tego... - rzucił na stół mp4. - na stówę wczoraj nie było.

Kiwnął głową po czym wyszedł z kuchni.

Gdy kroki syna na schodach ucichły wziął do ręki mp4. Poczuł zimny dreszcz przebiegający go po kręgosłupie. Przez całą długość wyświetlacza, od rogu do rogu, przebiegała szeroka na kilka milimetrów rysa. Odwrócił urządzenie. Z drugiej strony widniały trzy identyczne.


Za domem znalazł wykonaną z drewna drabinę, która choć zapewne pamiętała lepsze czasy, wciąż mogła być użyteczna. Sprawdził po kolei wszystkie szczeble, lecz solidna konstrukcja nie wykazywała żadnych uszczerbków. Od godziny na niebie zaczęły zbierać się coraz ciemniejsze chmury i pomimo braku jakiejkolwiek ochoty Jacek postanowił załatać dziurę w dachu.

Oparł ją o boczną część budynku i powoli wspiął się na pokryty papą dach, który w tym miejscu opadał pod katem 45 stopni. Pełzając na czworaka, kroczek po kroczku, zbliżał się do celu. Nie lubił wysokości. O ile lot samolotem czy spoglądanie na zatłoczone ulice Nowego Jorku z zabezpieczonego tarasu widokowego Empire State Building, który zeszłego lata odwiedzili razem z żoną i synem, nie sprawiała mu problemu, o tyle wszelkie prace na drabinach, dachach czy rusztowaniu przywoływały zawroty głowy.

- Jak spadniesz to dostaniemy jakieś odszkodowanie, nie? - Kuba kończył przykręcać koła do motoru.

Nie chciał dłużej przebywać w tym domu, lecz siedząc samotnie w swoim pokoju przez ostatnie trzy kwadranse, dokładnie przeanalizował sytuację. Nie chciał tu być ale jednocześnie nie chciał stąd odjeżdżać nie spotykając się jutro z Gosią na festynie. Postanowił wytrzymać i teraz skupiał się jedynie na prezencji swojej maszyny.

- Przestań gadać głupoty! - krzyknął Jacek czując jak powiewy wiatru stają się coraz mocniejsze. - Jak nie chcesz żeby ci lało na głowę to zostaw ten głupi motor i przynieś mi deski.

Chłopak spojrzał na ojca klęczącego na dachu.

- Się Bob Budowniczy znalazł. - mruknął pod nosem odkładając narzędzia. - Tylko nie patrz w dół złota rączko!

Ściągnął z Range Rovera dwie deski i ułożył je pomiędzy drabiną a ogromną piłą tarczową zamontowaną na ciężkim, metalowym stole.

- Nie patrz w dół. To jest dobra rada. - mamrotał zbliżając się do otworu.

Nagły podmuch wiatru zakołysał jego ciałem tak, że przez moment myślał, że spadnie. Odruchowo spojrzał za krawędź dachu czując jak cały sztywnieje.

- O Jezu. - szepnął. - Shrek, ja w dół patrzę!

Piskliwe wrzaski sikającego ze strachu autora kryminałów niosły się pomiędzy drzewami. Kuba eksplodował śmiechem słysząc słowa ojca a i Jackowi żart pomógł trochę się rozluźnić.

Gdy dotarł do celu ciemne chmury przysłoniły już słońce. Zza nowiutkiego pasa z narzędziami, który kupili w sklepie Patejki wracając z tartaku, wyciągnął takera i grubą, czarną folię, lecz wciąż wzmagający się wiatr utrudniał jej rozłożenie.

- Mam tam wejść i ci pomóc? - spytał

Jasne. Jeszcze tego by brakowało.

- Dam sobie radę. - krzyknął

Nie dasz...

Chłopak wzruszył ramionami.

- To ja będę w domu. - odwrócił się i wbiegł po schodkach do środka.

Po kilku chwilach walki w końcu udało mu się ujarzmić niesforny materiał. Zablokował ją kolanami, tak, że otwór był dokładnie pod jego brzuchem.

Sięgnął po takera przybijając w lewy róg dużą ilość spinek. Bach, bach, bach. Wiedział, że może nie będzie to mistrzostwo świata ale folia zakrywająca dziurę, na którą zaraz przybije kilka desek, powinna była wytrzymać do ich wyjazdu.

Skupił się na kolejnym rogu przenosząc cały ciężar na prawą stronę. Ustawił plandekę i sięgnął po takera , lecz jego ręka natrafiła jedynie na papę. Spojrzał na miejsce gdzie powinien się znajdować a gdzie teraz wcale go nie było. Omiótł wzrokiem cały dach. Na próżno. Czyżby się zsunął?

Wiatr wiał coraz mocniej. Gałęzie drzew uginały się a niebo, z każdą chwilą przybierało coraz ciemniejszą barwę.

- Cholera. - zaklął czując jak drętwieją mu kolana.

Próbował zmienić pozycję gdy pod butem poczuł jakiś przedmiot.

Nie wypuszczając folii z rąk spojrzał dostrzegając leżący koło podeszwy taker. Musiał się zsunąć. - pomyślał. Naciągnął folię po raz kolejny przybijając drugi róg i delikatnie cofnął się uważając by nie wpaść do środka. Przezornie włożył zszywacz do jednej z wielu kieszonek roboczego pasa.

Wichura przybierała na sile. Gdzieś w oddali usłyszał pierwszy grzmot.

To przychodzi z deszczem...

Poczuł nagły chłód i ciarki przebiegające po karku.

- Paskudny dzień na remont panie Brauer. - stwierdził skupiając się na pracy.

A on się jeszcze nie skończył... Brauer...

Sięgnął do pasa.

- Co jest do diabła?! - warknął czując pod palcami pustą kieszeń.

Odwrócił się dostrzegając takera leżącego kilka centymetrów od krawędzi dachu. Przytrzymując plandekę jedną ręką położył się na brzuchu starając się dosięgnąć go drugą. Nogami szukał punktu oparcia, lecz adidasy zsuwały się po czarnej jak noc papie za każdym razem gdy próbował je o coś zaczepić. Przywarł twarzą do dachu, tak by maksymalnie wykorzystać zasięg swoich ramion. Jeszcze trochę. Jeszcze tylko...

Kolejny podmuch poderwał folię. Podeszwy butów utraciły resztki przyczepności i Jacek zaczął zsuwać się po spadzistym dachu. Próbował chwycić się czegoś, lecz spocone dłonie jedynie ślizgały się po nawierzchni. Przerażony zorientował się, że zbliża się do końca dachu.

Kolejny grzmot rozległ się gdzieś na południu.

- O Boże. - zdążył szepnąć gdy jego ciało wypadło poza krawędź.

Machając rozpaczliwie rękami chwycił się pierwszej lepszej rzeczy jaką poczuł pod palcami.

Dłonie go bolały. Czuł jak z każdą chwilą traci siły. Z każdym uderzeniem rozszalałego serca ręce stawały się coraz słabsze.

Jacek Brauer wisiał dziesięć metrów nad ziemią kurczowo trzymając się starej, przeżartej rdzą rynny.

Trzask.

Pod jego ciężarem jeden z zaczepów mocujących blachę urwał się.

- Kuba! - wrzasnął, lecz potężny grzmot zamienił jego krzyk w szept.

Odpływająca z rąk krew sprawiała, że jego dłonie powoli rozluźniały chwyt. Zacisnął palce z całej siły starając się podciągnąć.

Trzask. Kolejny zacisk puścił.

Spojrzał w dół widząc stojącą idealnie pod nim piłę.

- Dobry Boże. - szepnął. - Nie daj mi tu umrzeć.

Dobry Boże... Dobry Boże... Milcz!

Trzask.

- Kuba!

Grzmot.

Solidna drabina na która dostał się na ten przeklęty dach była zaledwie półtora metra od niego. Pomimo paraliżującego strachu spróbował przesunąć się w jej stronę.

Trzask. Rynna opadła o kilka centymetrów.

Nie wiedział ile jeszcze zaczepów ją trzyma, lecz był doskonale świadom faktu, że następny oderwany zaczep będzie zapewne jego ostatnim.

Wystawił nogę próbując zaprzeć się o jeden ze szczebli gdy nagle poczuł lodowaty chłód na prawej dłoni, któremu towarzyszył niewyobrażalny wręcz smród. Spojrzał w górę. Serce zamarło mu w piersi. Na jego ręce leżała teraz szara, przegniła i nienaturalnie powykręcana, czteropalczasta dłoń.

Już dobrze... Trzymam cię...

Wrzasnął wyrywając rękę z przerażającego uścisku. Spadając obserwował znikającą za krawędzią dachu postać. Ziemia zbliżała się. Przez ułamek sekundy zdążył jeszcze pomyśleć o siedzącym w domu synu.

- Kuba. - szepnął.

Grzmot.

Ciemność.


  Spis treści zbioru
Komentarze (1)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
sporo się dzieje i przyprawia o dreszcyk
© 2010-2016 by Creative Media
×