Przejdź do komentarzyKszyk, czyli w oparach absurdu - część 3
Tekst 3 z 4 ze zbioru: Kszyk
Autor
Gatuneksatyra / groteska
Formaproza
Data dodania2017-07-26
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń1753

Gdy detektyw z całą resztą dotarli na miejsce, skąd dobiegł wystrzał, było już za późno. Na ziemi leżał technik policyjny, a nad nim stał Rurk z pistoletem w ręku i dumą na twarzy. Obok niego kręcił się skośnooki blondyn z przestraszoną miną.

- Kto tak krzyczał? - zapytał komisarz.

- Ja. Znalazłem zabójcę. Rurk go zastrzelił - stwierdził skośnooki blondyn.

- On nie ma pozwolenia na broń.

- Zabrał mi pistolet.

- Dobra robota - pogratulował mu komisarz. - Śledztwo zakończone.

- Chwileczkę! Nadal nie wiemy, czy to na pewno nasz technik był zabójcą.

- Jasne, że tak. Ma to wypisane na twarzy.

- Gdzie? Nie widzę śladów długopisu.

- To takie powiedzenie. Facet próbował zatrzeć ślady. Zanim Rurk go zastrzelił, powiedział, że zaatakował zarówno kobietę jak i tego faceta w kominiarce. Przyznał się też do popełnienia wszystkich nierozwiązanych zbrodni z ostatnich sześćdziesięciu lat.

- Ale on mi wygląda najwyżej na trzydziestolatka.

- Pozory mylą. Pewnie był starszy od mojej babci, ale dobrze się maskował. I tak zaraz umarłby ze starości. W dodatku miał przy sobie TO.

Blondyn wystawił otwartą dłoń. Leżała na niej zużyta prezerwatywa.

- Nie, zaraz, mam to w drugiej ręce.

Detektyw przyjrzał się. Ową rzeczą był pierścionek zaręczynowy.

- Chciał się komuś oświadczyć?

- Wyciągnął go z kieszeni faceta w kominiarce. Rurk może potwierdzić.

- Nie przeszukaliście wcześniej ciała?

- Michael miał to zrobić.

- Nieprawda, Peter powiedział, że przeszuka.

- John mówił, że to zrobi.

- Dobra, dość! - zakrzyknął komisarz. - Tak do niczego nie dojdziemy. Nasz biedny technik policyjny. Skończył technikum, a teraz tak skończył. Wszyscy są podenerwowani. Zaraz wystrzelamy się jak kaczki.

- Kaczki nie potrafią strzelać.

- Powiedz to tym gołębiom, które non stop puszczają pociski na mój samochód. Wracając do sprawy... Możliwe, że pozbyliśmy się niewinnego człowieka. Trzeba to zatuszować. Michael, podrobisz odpowiednie dokumenty.

- Tak jest, szefie. Ale czy nikt nie zauważy, ze zaginął?

- Kto jest do niego podobny? Michael, zastąp tego zastrzelonego. Dam ci podwyżkę.

- Niech Gilbert go zastąpi. On ma doświadczenie w aktorstwie.

- Zaraz, to ten, co go nie ma?

- Tak.

- Przecież zwolniłem drania. Albo dobra, zrobię to później. Niech się do czegoś przyda. A co z tym zabójcą? Znaleźliśmy go, czy nie?

- Teoretycznie tak. Dokumenty już prawie podrobione.

- Michael, zapisz to w aktach. Sprawa zakończona.

- Chwileczkę - wtrącił detektyw. - Nie ma stu procentowej pewności, w zasadzie jest stu procentowa niepewność.

- No nie, znów sprawy się komplikują. Co teraz?

- Standardowo, szukajmy zabójcy zabójcy. To chyba proste.

- Mamy trop, ten pierścionek. Trzeba znaleźć męża ofiary. Mógł chcieć się zemścić.

- Męża tego Chińczyka?

- Nie, tej drugiej ofiary.

- Pańskiego brata?

- Nie! Chodzi mi o tę kobietę. Gdzie ona jest?

Wszyscy rozejrzeli się dookoła, ale nie dostrzegli nic interesującego.

- Zniknęła. Pewnie ktoś ją zgwałcił pod naszą nieobecność.

- Tu jestem! - krzyknęła kobieta. Wyszła zza wozu policyjnego.

- Co pani tam robiła?

- Nic, naprawdę. Kilka pompek dla zdrowia.

- Dlaczego ma pani zakrwawione ręce?

- Skaleczyłam się. Wpadłam w krzak róży.

- Na pani sukience jest więcej krwi niż na ubraniu rzeźnika.

- To był duży krzak.

- Aha, ma pani męża?

- Nie. Nikogo takiego sobie nie przypominam.

- Ja mam tak samo z żoną - westchnął komisarz. - To nam komplikuje tę wyjątkowo skomplikowaną sprawę. Już prawie mieliśmy tego męża - zabójcę.

- Czy przypadkiem nie miała pani na palcu pierścionka? - zainteresował się detektyw.

- Tak. Ktoś go zabrał!

- Czy to może pani zguba? - zapytał detektyw, pokazując pierścionek, wyrwany z rąk skośnookiemu blondynowi.

-Zgadza się. Gdzie go pan znalazł?

- Człowiek, który panią zaatakował miał go w kieszeni. Prawdopodobnie ściągnął z palca, gdy panią uderzył. W takim razie zapytam inaczej. Czy ma pani chłopaka?

- Chce pan ze mną chodzić?

- Nie. To znaczy... A zgodzi się pani?

- Oczywiście, że nie. Mam narzeczonego, który dał mi ten pierścionek.

- Szkoda. Oczywiście to było czysto służbowe pytanie. W takim razie, gdy znajdziemy pani kochanka prawdopodobnie zakończymy sprawę.

- Ale on już tu jest...

Do przodu przepchnął się wysoki czarnoskóry policjant. Kobieta sięgała mu nieco powyżej pasa.

- Pedro!

- Lucildo!

Uścisnęli się, słychać było trzask pękających żeber.

- Auu, nie tak mocno - jęknął Afroamerykanin.

- Przepraszam. Gdzie byłeś?

- Patrolowałem teren, upolowałem jelenia. Będzie na kolację.

- Ty jesteś zabójcą? Dlaczego wcześniej się nie przyznałeś? - oburzył się komisarz. - Oszczędzilibyśmy sobie kłopotu.

- Ja? Przecież jest teraz sezon łowiecki. Upolowałem tylko jednego małego jelenia.

- Małego? Ty zboczony kłusowniku.

- Nie no, był taki średni. W zasadzie to nawet duży.

- Jak duży?

- Bardzo duży.

- Załatwiłeś samca alfa, przywódcę stada. Za to grozi grzywna w wysokości trzystu dolarów.

- Trzysta dolarów - szepnął detektyw.

- No właśnie powiedziałem.

- Aha. Myślałem, że pyta pan, ile nam brakuje w tym miesiącu.

- No właśnie. Trzysta dolarów grzywny, płatne w gotówce.

- Zaraz, on zabił także zabójcę i naszego technika - rzucił któryś z funkcjonariuszy.

- Nie, technika zastrzelił Rurk.

- Tamtego zabójcę załatwił ktoś inny - usprawiedliwiał się Pedro. - Mam alibi. Był przy mnie John.

- Nie, ja byłem gdzie indziej. Przy tobie był John.

- No właśnie mówię.

- Chciałem powiedzieć Michael.

- Wcale nie. Ja wtedy spałem. Miałem ciężki dzień. - zaprotestował Michael.

- To pan był wtedy pod drzewem? - zaciekawił się detektyw. - Wziąłem pana za trupa.

- Co prawda jestem blady, ale...

- Więc ma pan alibi. Tylko Pedro nadal go nie ma.

- Czy naprawdę nikt nie widział dwumetrowego Afroamerykanina? - zdziwił się komisarz.

- Patrolowałem teren z Michaelem - powiedział Pedro. - Potem przybiegliśmy na miejsce zbrodni zobaczyć, co się stało. Nad facetem w kominiarce pochylał się Chińczyk.

- Nie Chińczyk, tylko ja - oburzył się skośnooki blondyn.

- Jak w ogóle masz na imię?

- Tsieng Tsa Tsung Mojang.

- Dobra, nieważne. Ten pieprzony Chińczyk stał nad nim i coś wkładał...

- Zboczeniec.

- Włożył mu coś do kieszeni. Kurczę, to był pierścionek, który dałem Lucindzie. W pierwszej chwili tego nie skojarzyłem.

- Co? To nieprawda. Przeszukiwałem tylko ciało.

- Podobno nikt go nie przeszukiwał.

- Nie no, Michael miał to zrobić.

- Wcale nie, bo John.

- Dość! Mam już tego dosyć! Robię sobie przerwę. Kto ma zaparzacz do herbaty?

- Ja, ale nie ma go gdzie podpiąć.

- No tak, jesteśmy w lesie. Dlaczego nie na przykład w elektrowni?

- Tam byliśmy w zeszłym tygodniu. Ukradłem im trochę prądu i wyniosłem w słoiku.

- Racja. Na czym skończyliśmy?

- Chciał pan pić herbatę.

- Tak, ale nie ma zaparzacza.

- Tak naprawdę...

- Cisza! Wracamy do śledztwa. Ten wysoki gość jest winny czy nie? Masz na imię Pedro, tak?

- Zgadza się. Ja tylko zastrzeliłem łosia... Nie! To był jeleń!

- Pomylił się. Bardzo podejrzane. - Rzucił ktoś z tłumu, który zebrał się nie wiadomo skąd.

- To z nerwów, naprawdę.

- Chwileczkę. A Chińczyk?

- Nazywam się... - zaczął blondyn.

- Nie obchodzi mnie to! Podrzuciłeś pierścionek?

- Po co miałbym to robić? Pedro kłamie.

- Kłamie i myli się. To podejrzane.

- Rasiści. Wszystko przez to, że jestem czarny?

- Zostawcie mój skarb w spokoju. On jest niewinny - Lucinda zaczęła bronić ukochanego.

- To Rurk strzelał! - krzyknął ktoś. - On zabił wszystkich!

- Co? Gdzie się podział Rurk? Odpowie za wielokrotne zabójstwo.

- Nic nie zrobiłem - dobiegł skądś głos Rurka.

- Gdzie jesteś? - zapytał zbity z tropu komisarz.

- Tutaj.

Komisarz skierował wzrok w dół.

- Dlaczego leżysz na ziemi?

- Ten pieprzony Chińczyk mnie wywrócił, gdy uciekał.

- Który Chińczyk?

- Ten pieprzony - rzekł niepewnie Rurk.

- Pewnie Michael.

- Hej, to nie ja. To John jest pieprzony.

- Wcale nie, wszystkiemu winien Alfred.

- Kto to jest Alfred?

- Nie wiem, tak rzuciłem bez sensu. Chciałem powiedzieć Gilbert.

- Ten, którego miałem wyrzucić? Jak mógł uciec, skoro go nie ma?

- Chodziło mi o... Tsieng Tsa Tsunga - dokończył powoli Rurk. - Skośnookiego blondyna.

- Uciekł? Winny zawsze ucieka. Łapać drania! - zakrzyknął komisarz i ruszył w pościg, a zanim cała reszta.

- Zaraz! On niczego nie zrobił.

Wszyscy zatrzymali się i spojrzeli na detektywa, który rzucił te śmiałe słowa.



  Spis treści zbioru
Komentarze (3)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
"W oparach absurdu" to tytuł zbioru satyrycznych artykulików autorstwa Juliana Tuwima i Antoniego Słonimskiego.
Żałosne, że tak słaby tekst nawiązuje do tego tytułu.
avatar
Może nie jest to rewelacja, ale bardzo mi się podobało, jak absurd goni absurd. W zakresie poprawności językowej dostrzegłem drobniutkie potknięcia. Brakuje przecinków przed: jak i, miał, prawdopodobnie; zbędny przecinek przed: wyrwany. Brakuje jednego znaku diakrytycznego: "ze" zamiast "że".
avatar
Kszyk - patrz tytuł - to ptak, nie błąd. W nocnej godzinie przestraszony woła: - Kszyk! Kszyk! Kszyk!

W konwencji "Dialogów na 4 nogi" Jonasza Kofty i Stefana Friedmana - to satyra na policyjno-detektywistyczną amerykańską literaturę sensacyjną (?? szczęśliwie włącznie z zabitym wszyscy bohaterowie noszą nie nasze imiona)
© 2010-2016 by Creative Media
×