Przejdź do komentarzyUłas Samczuk - Mój Wrocław cz. V
Tekst 18 z 23 ze zbioru: Wrocławski przeplataniec
Autor
Gatunekbiografia / pamiętnik
Formaproza
Data dodania2011-11-20
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń3355

V.


Oto ponownie wracała codzienność, my z Hermanem tramwajem „trójką” jeździliśmy znowu na uniwersytet, Kuneman dalej wykładał, z emfazą wygłaszał swoje oratoria, tym razem na temat „Fausta” Goethego, co było mi bliższe dlatego, że z tą materią dzięki pani-mamie byłem lepiej zapoznany, aniżeli ze sławetnym nauczycielem Ormuzda i Arymana, Zoroastry w interpretacji sławetnego Nietsche.

Dobrze byłoby teraz odtworzyć sens tych wykładów, w ogóle jest to retoryczny przekaz treści Fausta z okazaniem i wyjaśnieniem jego tez filozoficznych, co nie zawsze było dla mnie zrozumiałe, ale jak powiedziano, dla mnie była to szkoła, albo musztra mowy. Ten zalew słów z błyskawicami i gromami patosu, tworzył przydatny grunt dla kształtowania mojego  własnego języka. Język, fizyka mowy, jej mięśnie i jej organy, wymagają wprawy i musztry, jak i reszta części naszego organizmu. Dlatego te wykłady były dla mnie jakby kontynuacją mego biegu na dziesięć kilometrów z czasów służby wojskowej, ( w czasie tego biegu, przeprowadzanego na terenie Śląska, w pobliżu granicy z Niemcami, Samczuk w 1927 roku zdezerterował z Wojska Polskiego – przypis tłumacza),  lecz w innym wymiarze przestrzennym. I, jak powiedziano, było to forum spotkań z ludźmi, jak i z samym Kunemanem.

Niewysokiego wzrostu, we fraku, z bródką w klin, z ostrym, pewnym spojrzeniem szarych oczu pod staromodnymi binoklami, robił na audytorium niezapomniane wrażenie. Składało się ono nie tylko ze zwykłych studentów, ale i wolnych słuchaczy, jak ja, albo w ogóle ludzi, interesujących się literaturą. Stało się wreszcie tak, że poznałem go osobiście. On się mną zaciekawił, może dlatego że byłem cudzoziemcem, jak też i tym, że regularnie widział mnie wśród słuchaczy, a może jeszcze dlatego, że obsypałem go wielką ilością komplementów, które zresztą były szczere, gdyż jego wykłady były uważane  za niecodzienne.

I przy tej okazji on mnie zapytał, czy nie chciałbym być na odczycie znanego pisarza, autora powieści „Volk ohne Raum” ( Naród bez przestrzeni) Hansa Grimma,  który ma wystąpić w hotelu „Savoy” na zaproszenie jakiegoś klubu. O, rozumie się! Myśmy tę książkę czytali i czytali, dyskutowali i dyskutowali. Szeroka epopeja w dwóch tomach, zaczynająca się prologiem: „Przed tą książką mają dzwonić dzwony”. Wykład znakomity na specjalne zaproszenia, ale Kuneman obiecał zdobyć dla mnie zaproszenie i nawet przedstawić mnie autorowi.

Pani Hermanina była także tym zachwycona. Hans Grimm! Jego nazwisko było na ustach całych Niemiec. Poruszony przez niego problem był najaktualniejszym dla nas ze wszystkich w tym czasie, w pokoju Hermana na ścianie wisiała mapa polityczna Europy, niczym naoczny wyraz, w jakiej dysproporcji znajdowały się jego „Wielkie Niemcy” do reszty świata  i na jaką on nieraz patrzył niewesołym okiem.

- Herman, Herman – rzekła pewnego razu jego mama. Co ty tam możesz zobaczyć? I co może pomyśleć Ułasek z jego wielkimi przestrzeniami, patrząc na twój Reich?

Co ja rzeczywiście mogłem na to odpowiedzieć? Po pierwsze, że te przestrzenie nie są moje. Po drugie, że sprawa nie w samych przestrzeniach. Maleńka Szwajcaria żyje w lepszych warunkach, niż wielka Rosja. A maleńka republika nadbałtycka, także niezależna, jest bardziej szczęśliwa, niż moja Wielka Ukraina.

Pani Hermanina poddała myśl, aby przełożyć „Naród bez przestrzeni” na język ukraiński. Ciekawe, jak by taką tematykę zrozumieli, powiedzmy, w moim Krzemieńcu, czy Połtawie. Gdzie sprawa przestrzeni, to sprawa ziemi, którą orzą pługiem i sieją chleb… Gdzie ludzie mogli zostać bez ziemi na wielkiej przestrzeni i nie mieć chleba tam, gdzie jest wiele chleba? To są odmienne punkty widzenia tego samego zjawiska. Geopolityka i geoegzystencja – to pojęcia kontrowersyjne.

Na odczyt Grimma poszliśmy razem z Hermanem. Hotel „Savony” był najpiękniejszy we Wrocławiu, sala gdzie odbyło się spotkanie była niewielka, ale wykwintna, ze ścianami z czarnego marmuru, z przodu znajdowało się podwyższenie katedry, za katedrą lekko pochylony wysoki pan średniego wieku, we fraku. Gruby, tubalny głos, powolne ruchy. Temat” Naród bez przestrzeni” i sala pełna wybranej publiki.

Dla mnie to był nie tylko odczyt, ale i świąteczny rytuał, gdyż ja po raz pierwszy widziałem wcielenie ideału, do jakiego sam dążyłem. Tworzyć rzeczy takiego rozmiaru i wydawać takie książki. Jak to wysłowić?...Wydobyć z myśli i słowa takie wartości? I przekazać je pokoleniom? To cudowne, niedosiężne, wywołujące zazdrość.

W pobliżu mnie, w tylnym rzędzie siedziała młoda panna w ciemnoniebieskiej satynowej sukni, którą czasami widywałem na wykładach Kunemana i z którą tu się zapoznałem. Podczas odczytu dzieliliśmy się z nią wrażeniami… Uderzała postawa autora, powolność jego ruchów, wielka koncentracja w sposobie wysławiania się. Każde słowo podnosiło się, jak kamień, i leciało w przestrzeń niby z katapulty. Rażące przeciwieństwo naszego Kunemana.

Po odczycie otoczyli pisarza zwolennicy obydwojga płci, wyrażali swoje pochwały, ściskali mu ręce i prosili o autografy.  Mieliśmy szczęście z Kunemanem także przecisnąć się do niego, przedstawiono mnie jako studenta z Ukrainy, który studiuje literaturę niemiecką i robi z niej przekłady. Grimm był tym zaciekawiony. Ja oczywiście z miejsca oświadczyłem, że czytałem jego utwór, byłem pod jego wrażeniem i uważałbym za celowe przełożyć go na ukraiński, ale nie jestem pewny, czy dałbym sobie z tym radę. Jestem ledwo skromnym początkującym, ale mam już przekłady z Manna i Steera, a także nieco własnej twórczości w druku. Pisarz mnie rozumie, kto z nas nie był początkującym?.. Ponadto, jestem cudzoziemcem, wymagającym pracy nad językiem… W moim kraju niewielu jest takich, co mogą sobie na to pozwolić.

Chociaż była to krótka, ale istotna rozmowa i dogadaliśmy się, że powiadomię go, gdy zdecyduję się na przekład jego pracy. Jego wizytówka była najpiękniejszym eksponatem mego zbioru tego rodzaju pamiątek.

My zostaliśmy także na przyjęciu z koktajlem w tym hotelu i towarzyszyła nam studentka, z jaką właśnie się zapoznałem i okazało się, że ona także jest literatką. Czy znam takiego poetę - Rilkego? Herman zrobił wielkie oczy, a ja powiedziałem, że nie czytałem go, gdyż poezja nie jest moją domeną, lecz bardziej interesuję się prozą. ..Ale ona pisze dysertację na ten temat, jest to wyjątkowy liryk symbolista i ona radzi mi się z nim zapoznać. On zresztą był w Rosji, poznał Lwa Tołstoja, jemu bardzo spodobał się Kijów i on miał żonę Rosjankę, Andreę-Salome Lu.

Taki wieczór, w takim towarzystwie i w takim miejscu – nostalgiczne spotkania początkującego literata z jednym opowiadaniem zamieszczonym w nikomu nieznanym pisemku ukraińskim wychodzącym w Warszawie. Z Hansem Grimmem wymieniliśmy kilka listów, ale z przekładem nam się nie udało. Pani Hermanina była tym wielce przejęta, przetłumaczyliśmy nawet pierwszy rozdział jego utworu, wylali przy tym wiele potu, ale w końcu uznaliśmy, że nie starczy nam sił. Do tego okazało się, że w naszym Lwowie nie było wtedy wydawnictwa, które mogłoby się tym zająć. Należało myśleć o wydawnictwie w Charkowie przy ulicy Libknechta 3.

To wszystko prowokowało moją własną aktywność, żyłem w atmosferze wysokiego ciśnienia, powietrze było nasączone energią o wielkiej potencji i to groziło wybuchem. Ulice, ludzie, witryny, reklamy… To działa, niczym alkohol, tylko spróbuj i to upaja. Myśl niejasno waha się nad tematem, chwilowe zamglenia pojawiają się, to znowu znikają,  pączkują w człowieku rozmaite widziadła, gdzie znaleźć odpowiednie miejsce porodu? Jeszcze najlepiej bez świadków.

Na ludnej ulicy Świdnickiej – wabi ozdobiony marmurem i kryształami portyk z napisem „Cafe Wien”. Atmosfera ciepła, zaciszna, aromatycznej kawy, dobrego stylu. Od tego miejsca poczęły się moje wędrówki po tajemnicach twórczości. To był nie tylko wybuch uczuć, ale i dyktat woli. Mój notes zaczął zapełniać się wylewem zdań… Realne i nadrealne, przeżyte i wyczytane, swoje i cudze, własne i zawłaszczone. Człowiek przeistacza się w aktora ze sceną, pozą i maską. Aby wyszła opowieść, potrzebna jest taka metamorfoza.

Tam, w najdalszym kącie kawiarni, przy marmurowym stoliku i filiżance kawy, rodzi się pisarz. Kelner (Herr Ober) w czarnym stroju z białym kołnierzem, jest jedynym świadkiem tego misterium. Resztę publiki zostawiamy z boku. Potrzebne jest wielkie odosobnienie, głęboka intymność.  A kelner pełni funkcje pomocnicze, baby-akuszerki - to jest jego służbowe zadanie.

Ale jak to zrobić, aby to była „twórczość”, a jednocześnie „prawda”? Wybuchy myśli i nawała słów, to dopiero tuman. Chaos! „Ziemia była nieukształtowana i Duch Boży unosił się nad nią”. A trzeba, aby były pustynia i morze, napełnione zwierzyną i rybą. Jak to zrobić? To zadanie dla Tantala.

To jest to, co zawsze męczyło miłośników muz i oni zawsze szukali sposobów, jak do tej tajemnicy tworzenia przeniknąć. Niekiedy przedstawiali „życie” w ogóle, ignorowali formę, udawali „wolnych” od siebie samych i przechodzili w abstrakcję. Nie powiedzieć niczego i powiedzieć wszystko – to jest wyjście! Niech żyje wynalazczość!

Za moich czasów było już dosyć abstrakcjonistów, to stało się modne – a moda to tyran i taran, który bije i dyktuje… Spróbuj jej się sprzeciwić. Żadnych „męczarni twórczych”, ani „szukania nowych dróg”. Nie ma sprzeciwu!

Jest temu przeciwny! To ja! Dla mnie tu nie chodzi o modę i nie o „szukanie nowych dróg”, lecz ja „chcę” i „ muszę”… W dodatku mogę. Dla mnie to nie jest ruletka, lecz pole walki ze stratami, ranami, trupami. Nad tobą od kołyski wisi wyrok, idź w drogę i pobrzękuj swoimi kajdanami. Pisz bez maski, najlepiej po przyjacielsku, ze szczerością, unikaj jak diabła, łgarstwa.

Zdaje się, że innego wyjścia nie było, chociaż kokieterii i łgarstwa mody trudno było uniknąć. Pamiętaj o krytyce. Ta lubi błyszczeć modą. Ale bajdurząc! Ja przebywałem jeszcze na końcu sławetnego dziewiętnastego wieku, gdy mogli rodzić się geniusze i tworzyć klasykę. Realizm wszystkim wydawał się wtedy fundamentem twórczości. Czy wypadało zwykłemu ukraińskiemu parobkowi rozglądać się za kulisami mody, nawet z „nowymi drogami”, jeśli za nim tyle solidnych nazwisk, od Homera poczynając, z wyraźnie konkretną treścią? W jakie mu abstrakcje się wdawać?  Może się zmieniać wymowa obrazu, nawet sens słowa, ale nie sam obraz i nie samo słowo, bo bez nich nie ma przedmiotu, a tylko niejasność. Dla wzroku to jeszcze może być przedmiotem, ale nie dla rozumu.

Uzbrojony w takie rozumienie rzeczy, plus niemałą ilość autorytetów z przeszłości, zaczynałem swoje pierwsze skromne kroki pisarza - była to mieszanina przymusu z wysoka i małpowania z ziemi, z czego powstała moja pierwsza nowela, którą nazwałem „Obrazy” z dedykacją „Mojemu dobremu Hermanowi Blume”… Już samo to „mojemu” wskazuje, w jakim stadium rozwoju była moja twórcza mowa.

I gdzie by to posłać? To pytanie dawno zostało wyjaśnione. Lwów, ul. Ruska 18/ P I – „Wiadomości Literacko Naukowe”. Tam też wysłałem „Katastrofę’ Tomasza Manna. Zostało tylko czekać na „to be or not to be”.

  Spis treści zbioru
Komentarze (2)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Pięknie, czekam na kolejny odcinek.
avatar
Bardzo ciekawy tekst i bardzo interesujący główny bohater. Nie zasypiał gruszek w popiele, pracował nad sobą, wykorzystywał czas dla swojego rozwoju.
Co do tłumaczenia, to poprawiłabym fragment dotyczący "Narodu i przestrzeni". Według mnie powinno być: sieją zboże. I dalej: nie mieć chleba tam, gdzie jest wiele zboża.
© 2010-2016 by Creative Media
×