Przejdź do komentarzyM. Sałtykow-Ssiedrin - rozdz. V - Niedozwolone uciechy rodzinnego życia/5
Tekst 188 z 253 ze zbioru: Tłumaczenia na nasze
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2019-06-10
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń1336

I raptem ni stąd, ni zowąd, kiedy już sama czuła się kompletnie zapomniana i porzucona - znów uśmiechnęło się do niej szczęście: Jewpraksiejuszka była w ciąży! Nareszcie sobie przypomniano, że gdzieś tam w kącie dla starej służby kiśnie *złoty człowiek* - i po raz kolejny kiwnięto na nią palcem. Co prawda nie kiwnął sam pan, ale i tego było już wiele, że się temu nie sprzeciwiał. Na pańskich salonach Ulituszka zaanonsowała powrót swoich rządów tym, że przejęła z rąk Jewpraksiejuszki samowar i z szumem sukni, wziąwszy się nieco pod bok, przyniosła go do pokoju stołowego, gdzie już w tym czasie zasiadał także Porfiry Władimirycz. I *pan*  - nie rzekł ani słowa. Wydawało się jej, że  nawet się uśmiechnął, kiedy następnym razem, z tym samym samowarem w rękach, mijając go na korytarzu, jeszcze z daleka krzyknęła:


- Ej! z drogi - bo poparzę!


Wezwana przez Arinę Pietrowną na rodzinną naradę, czas jakiś certowała się i uparcie nie chciała usiąść przy stole. Kiedy jednak staruszka łaskawie ją zbeształa:


- Siadajże! no, siadaj! co tu się krygować! Toż car nas wszystkich równymi uczynił! no, usiądź!  - to i ona zasiadła z początku cicho i potulnie, a potem już i język cięty rozpuściwszy.


Ta również wspominała. Masy wszelakiego ludzkiego brudu zgromadziła jej pamięć z tamtych pańszczyźnianych praktyk. Poza wypełnianiem delikatnych poruczeń co do szpiegowania amorów czeladnych dziewek, Ulituszka była we dworze trzymana także jako zielarka i pielęgniarka. Ileż to razy nastawiała się różnych rożków, kompresów z gorczycy, a zwłaszcza lewatyw! Te ostatnie robiła zarówno panu, Władimirowi Michajłyczowi, jak i pani, Arinie Pietrownej, a także młodym paniczom - wszystkim co do jednego - i zachowała o tym najwdzięczniejszą pamięć. I oto teraz dla owych wspomnień otwierało się nieomal nieograniczone pole...


Dwór w Gołowliowie jakoś tajemnie ożywił się. Staruszka co i rusz zjeżdżała z Pogoriełki do *dobrego syna*, i to pod jej okiem szły wszystkie te aktywne przygotowania, które póki co jeszcze nie miały określonej nazwy. Wieczorami po herbatce wszystkie trzy kobiety przechodziły do pokoju Jewpraksiejuszki, gdzie łasowały domowe konfiturki, grały w duraka i do późnej nocy, już jak piały koguty, oddawały się wspomnieniom, od których jakże często rumieńcami cała płonęła pańska *wybranka*. Każdy, nawet ten najmniej istotny, detal służył jako przyczynek do wciąż nowych i nowych opowieści: Jewpraksiejuszka poczęstuje malinowymi konfiturami - zaraz Arina Pietrowna przypomina, jak, będąc w ciąży z córką Sońką, nawet zapachu malin ścierpieć nie mogła.


- Tylko co wniosą je do domu - już czuję, że je przynieśli! i jak opętana wrzeszczę: *Won! wynieście te maliny, baby przeklęte! won!* A później, jakem tylko dziecko urodziła - znowu jak dawniej, jakby nigdy nic! - znowum je bardzo lubiła!


Przyniesie Jewpraksiejuszka na zakąskę kawioru - staruszka i o kawiorze historię opowie.


- A z kawiorem miałam wypadek - wprost przedziwny! W tamtym czasie - jaki miesiąc-dwa po naszym ślubie - ni z gruszki, ni z pietruszki tak mi się zachciało kawioru, że go choć spod ziemi wytrzaśnij! Zakradnę się do spiżarki i jem, jem jem! Tylko co powiedziałam swemu małżonkowi: Władimirze Michajłyczu, co by to było, że ja tak ten kawior ciągle jem? A ten jak się nie uśmiechnie i gada: *Toż ty, kochana, w ciąży chyba jesteś!* I rzeczywiście: równo 9 miesięcy później Stiopkę-obiboka powiłam!


Porfiry Władimirycz tymczasem do stanu Jewpraksiejuszki odnosił się wciąż zagadkowo i nawet ani razu konkretnie, najmniejszym słówkiem co do swego udziału w tej sprawie nie wypowiedział. To oczywiste, że krępowało to niewiasty, przeszkadzając im w babskich wynurzeniach, dlatego też prawie całkiem porzuciły jego towarzystwo i bez ceremonii wyganiały go precz, kiedy wieczorem przychodził do alkowy Jewpraksiejuszki posiedzieć z nimi przy świecach.


- Idź sobie, idź, zuchu! - wesoło przygadywała Arina Pietrowna. - Swojeś dzieło uczynił, teraz nasza, kobieca kolej! teraz u nas święto!


Pijawka pokornie się oddalał, i, choć nie omieszkał przy tym wytknąć miłemu przyjacielowi mamuni, że stała się dla niego tak niemiłościwa, w głębi duszy rad był bardzo, że go nie niepokoją, i że matka wzięła gorący udział w tej tak dla niego kłopotliwej sytuacji. Gdyby nie jej wsparcie - jeden bóg wie, co by musiał zrobić, jakie kroki podjąć, by zatuszować tę paskudną historię, na samą myśl o której cały się kurczył i spluwał z obrzydzeniem. Teraz zaś, dzięki jej doświadczeniu oraz zręczności Ulituszki, miał nadzieję, że *bieda* ta jakoś go ominie bez plotek w całym powiecie i że on sam, być może, o rezultatach usłyszy, jak już wszystko całkiem przyschnie.

  Spis treści zbioru
Komentarze (1)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Dzìękuję cierpliwej tłumaczce za kolejny odcinek opwieści z dawnych, słusznie lub niesłusznie, minionych czasow.
© 2010-2016 by Creative Media
×