Przejdź do komentarzyRozdział 10 Kamienne miasto
Tekst 10 z 14 ze zbioru: Tom2 - Ścieżka Serca
Autor
Gatunekfantasy / SF
Formaproza
Data dodania2024-03-14
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń84

Przygotowane przez Lenarda kryjówki w krzywym lesie – podczas jego wielokrotnych podróży na Wulkan – pomogły teraz jego przyjaciołom uniknąć starcia, z licznie krążącymi po nim istotami Errare. Wyglądało to trochę tak, jakby te kogoś szukały. Wojownicy podejrzewali, że chodziło im o nich. One na pewno poparły czarnoksiężnika, który przecież pragnął się pozbyć swoich przeciwników, więc musiał rozkazać potworom na nich czekać. A jeśliby się pojawili, to przy użyciu czarów miały one zmylić im drogę, aby do śmierci błądzili po ich ponurym lesie.

Kiedy w końcu postawili stopy, na rosnącej w zadłuż Rzeki Snów, znaczącej tereny niczyje kolorowej trawie, poczuli się względnie bezpieczni. Tak jak wcześniej uzgodnili Henrietta od razu, jakby układała treść listu w głowie, wysłała w myślach prośbę o zabranie ich stąd:

Przewoźniku Onahi, proszę cię o jak najszybsze przybycie na brzeg Rzeki Snów po stronie Wulkanu, na wysokości miasta Nahran. Bądź tak miły i zorganizuj trzy konie. Dziękuję Henrietta.

Wraz z pomyśleniem ostatniego słowa, przez jej ciało przeszła energia, jakby uderzył w nią piorun, co znaczyło, że wiadomość została dostarczona.

– Wezwałam już Onahiego. Teraz pozostaje nam tylko cierpliwie czekać na niego – powiadomiła Henrietta.

– Skoro tak, to może sprawdzimy, co słychać w gabinecie króla Romina? – zaproponował Daniel.

– Dobry pomysł – zgodził się Ren.

Henrietta sięgnęła do przewieszonej na ramieniu torby i wyciągnęła z niej bakuckie ardemerdum.

– Musimy być cicho – przypomniała Henrietta, na co jej towarzysze przytaknęli.

Następnie drżącą ręką odwinęła błyszczący, zaczarowany materiał. Ich oczom ukazał się niewielki, w kształcie trójkąta z nierównymi bokami, odłamek magicznego lustra z Krainy Mgły. Mogli w nim zobaczyć jedynie ten fragment gabinetu, który znajdował się w zasięgu ubytku, a była nim niestety podłoga. Mimo to wojownicy wpatrywali się w nią i ciekawi nastawili uszy:

– …dlatego dobrze, Aido, że namówiłaś mnicha Odysa do współpracy – zapewnił generał Sambor.

Daniel od razu poznał jego głos. Dyskretnie przekazał przyjaciołom, że to słynny mistrz, niegdyś nauczyciel Rozalii.

– Tak, choć nie wiedziałam, że za zdradzenie, gdzie jego bracia i siostry ukryli Zakazaną Księgę, zażąda on władzy w mieście Nahran – warknęła oburzona tym faktem Aida i dodała. – Ludzie nie byli tym zachwyceni, woleli starego gospodarza.

– To tchórz, uciekł do Krainy Słońca i zostawił ich w moich rękach… Co jest dla nich najlepsze, bo to ja jestem prawowitym władcą czterech Magicznych Krain, a Odys to zwykły pionek. Niedługo zdobędę słoneczną krainę i rozliczę się ze wszystkimi zdrajcami – powiedział ktoś władczo i zarechotał złośliwie.

Tym razem Daniel nie musiał nic mówić, bo jego towarzysze domyślili się, że to był Anastol. Ren uśmiechnął się lekko. Dobrze znał temperament Aidy, dlatego wyobraził sobie, jak po mowie czarnoksiężnika przekręciła ona oczami albo z trudem powstrzymała się, żeby tego nie zrobić.

– Ale co to za chaos potrafiący zgasić wieczne słońce Bóstw, o którym mówiła Raisa? – zapytała Aida.

W jej głosie wojownicy wyczuli nutę nachalności i niecierpliwości. Podejrzewali, że to nie był pierwszy raz, gdy próbowała podpytać mężczyzn o tę sprawę, ale nigdy nie przyniosło jej to upragnionej wiedzy, co musiało ją złościć.

– Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie! A teraz lepiej zacznij się przygotowywać, bo za cztery dni podbijamy zimowe królestwo. No właśnie, miałem omówić plan z moimi czarodziejami – odpowiedział Romin, następnie musiał wstać, bo usłyszeli szuranie krzesła.

Teraz to Henrietta szepnęła, że ten głos należał do króla Krainy Mgły.

– Pójdziemy z tobą – zarządził czarnoksiężnik, przypominając towarzyszą, kto tu rządził.

Po krótkiej chwili trzasnęły drzwi.

Był to sygnał dla podsłuchujących, że rozmowa dobiegła końca. Henrietta starannie zawinęła kawałek lustra w ardemerdum i odłożyła go do torby.

– Aida wspominała mi kiedyś, że jej rodzinę odwiedzał mnich o imieniu Odys… To po ojcu generale odziedziczyła ona talent do zdobywania informacji. Służył on mojemu wujowi, a gdy do władzy doszedł jego syn, to na jego rozkaz, jak wielu wtedy, został on zamordowany wraz z rodziną. Tylko Aidzie udało się przeżyć. Minoru bał się odwetu za otrucie króla – wytłumaczył Ren.

– To dlatego Aida za wszelką cenę pragnie zemsty na Minoru? – zapytał Daniel. W końcu dowiedział się, co nią kierowało. Nie umiał sobie odpowiedzieć na pytanie: Jakby się zachował, gdyby ktoś wymordował jego rodzinę? Jednak wątpił, że pomógłby wybudzić czarnoksiężnika, którego powrót przyniósłby na świat jeszcze więcej cierpienia.

Ren przytaknął.

– Nie mogę uwierzyć, że to Odys zdradził… Matka Lenarda… ona go zna z dawnego życia… z Zimowego Pałacu, zanim oboje zamieszkali w mieście Nahran i… Zapłaci on za to – wykrztusiła Henrietta, zaciskając z całej siły dłonie w pięści.

– Wszyscy zapłacą – zapewnił ją Daniel i dodał. – Szkoda, że nic nie powiedzieli o tajemniczym chaosie. Ale chociaż wiemy, że Anastol i jego ludzie jeszcze cztery dni będą przebywać w Krainie Mgły, co z ich podróżą do lodowego królestwa, daje drugiej drużynie około sześciu dni na dojście do Zimowego Pałacu i znalezienie wskazówki.

– Tak, a my w tym czasie mamy szansę odzyskać Zakazaną Księgę – wtrącił Ren, co wszyscy przyjęli pozytywnie.

Szum wody rozcinanej przez niewielką łódź i równomierne uderzenia wiosła o nią, zapowiedziały zbliżającego się gościa. Wojownicy podeszli do brzegu rzeki i milcząc, obserwowali tonącego w blasku wschodzącego słońca, czarnoskórego, z siwymi włosami mężczyznę.

– Onahi, co tak szybko? – zapytała zdziwiona Henrietta, gdy dobił do brzegu. W zależności od tego, co robił i gdzie akurat przebywał, w chwili wysyłania przez nią i Lenarda prośby o przypłynięcie, to zazwyczaj musieli na niego czekać od dwóch do nawet sześciu godzin.

– Gdzie pozostali? Zginęli? – zapytał nerwowo Onahi, patrząc na nich wytrzeszczonymi, skośnymi, niebieskimi oczami i wyjaśnił. – Bo Anastol z Rominem przejęli nasze miasto i ogłosili, że wybawicielka i towarzyszący jej wojownicy polegli na Wulkanie!

– Pewnie chcieli zabić w ludziach ducha walki – wtrącił Ren.

– Spokojnie, żyją. Wypełniają zadanie. Nie zamierzamy się poddać – zapewnił Daniel.

– To dobrze! Żywiłem nadzieję, że kłamią i przeżyliście, dlatego czekałam przy rzece, aby w razie czego jak najszybciej przypłynąć po was – przyznał przewoźnik.

– Cieszę się, że tobie też nic się nie stało. Zależało nam, żebyś to właśnie ty, po nas przypłynął, bo wiem, że możemy ci zaufać. Pragniemy jak najdłużej utrzymać w tajemnicy naszą obecność w mieście – oznajmiła Henrietta.

– Możecie na mnie liczyć! – zapewnił Onahi.

– Nie traćmy czasu i płyńmy. Po drodze nam wszystko opowiesz – rozkazał Daniel.

Weszli szybko do łodzi. Daniel wyprzedził Henriettę, wziął wiosło i zajął miejsce z tyłu. W tym wypadku nie zostało jej nic innego jak usiąść naprzeciwko Rena. Onahi przeszedł na dziób i razem z księciem zaczęli wiosłować na zmianę, z każdej strony burty – pomału płynęli do przodu.

Henrietta przypomniała sobie, że Onahi i Ren się nie znali. Dokonała szybkiej prezentacji, a następnie zasypała przewoźnika pytaniami o losy Krainy Mgły, miasta Nahran, jej rodziny i przyjaciół.

Onahi na jednym oddechu opowiedział im, jak po pojawieniu się czerwonego nieba, które rzuciło blady strach na ludzi, bo trafnie odebrano je jako zwycięstwo Anastola, Romin wyczekiwał go niecierpliwie. Gdy ten w końcu się zjawił u niego w pałacu, to od razu ogłosił swoim poddanym, że powrócił prawowity władca czterech Magicznych Krain, a on jako jego najwierniejszy zwolennik, w jego imieniu nadal będzie rządził w Krainie Mgły, jak i również w niedalekiej przyszłości w mieście Nahran i zimowym królestwie.

Szybko przystąpili do działania. Dwa dni temu Romin i Anastol ze swoją armią wojowników i czarodziejów otoczyli miasto Nahran. Pierwszy raz od szesnastu lat zamknięto jego bramę. Jednak ten desperacki czyn nie zatrzymał wroga, bo za jego murami zdrajcy rozpoczęli atak. Dla wszystkich było szokiem, gdy jednym z nich okazał się mnich Odys, który od lat wspierał swoją wiedzą, wybranego przez mieszkańców gospodarza miasta. Pod jego przywództwem natarli oni na pałac, aby zabić włodarza i w ten sposób błyskawicznie przejąć władzę. Wywiązała się bijatyka między nimi a obrońcami miasta, której skutkiem było wielu rannych i parę ofiar śmiertelnych z obu stron konfliktu. Gospodarzowi i jego rodzinie najpierw cudem udało się ukryć w ogromnym mieście, a później zbiec do Krainy Słońca.

Jednak obrońcy zdawali sobie sprawę, że perspektywa na ich zwycięstwo była bliska zeru. A jeśli do miasta wkroczyłby czarnoksiężnik ze swoją armią, to wtedy przelano by dużo krwi, w tym niewinnych mieszkańców. Aby temu zapobiec, po krótkiej naradzie postanowili ustąpić. Henrietcie ulżyło, gdy usłyszała, że zanim zdrajcy otwarli bramę i przywitano Anastola jak wyzwoliciela, jej rodzina i przyjaciele zdołali się ukryć w mieście, a część – tak jak Onahi – w późniejszym czasie uciekła poza mur. Nawet Odys i jemu podobni nie mieli szans ich znaleźć, bo wielu, tak jak matka Lenarda liczyli się z tym, że Anastol wróci, dlatego dobrze przygotowali się na ten dzień. A ona jako jedna z nich wiedziała, gdzie powinna ich szukać.

– Odys zasłużył się, więc postanowiono to jednak jemu oddać władzę w mieście… ale przecież wiadomo, że to czarnoksiężnik pociąga za sznurki. Podobno rozzłościło to Romina. Nic dziwnego, ten łotr zawsze marzył, aby nami rządzić, a teraz taka okazja przeleciała mu koło nosa. Niby życie w mieście Nahran toczy się jak zwykle, ale w powietrzu czuć strach. To już nie jest to samo radosne miejsce co kiedyś – zakończył posępnie Onahi.

W łodzi zapanowała cisza. Wszyscy zagłębili się w swoich myślach. Henrietta i Onahi przenieśli się do miasta Nahran, a Ren znowu zaczął odgrywać w głowie spotkanie ze znajdującą się już bardzo blisko Aidą. Z kolei Daniel rozmyślał o Rzece Snów. Wiosłując, uderzał o licznie pływające i śpiące w niej ciała, które w świetle czerwonego słońca widział równie wyraźnie, jak ostatnim razem, gdy przemierzali rzekę nocą. Jednak teraz podróż nie była już tak okropnie stresująca, jakby przywykł do tego miejsca. Choć on, o przednio wywołany u siebie niepokój obwiniał historię Lenarda o nieuczciwej, wrednej rzece, która mamiąc, zmuszała podróżnych do soku do wody, skąd nie było już powrotu. Podziała ona wówczas na jego wyobraźnie.

Ledwie łódź dotknęła brzegu, a wojownicy wyskoczyli na ląd. Podeszli do skubiących trawę koni, które na prośbę Henrietty przyprowadził dla nich Onahi. Gdy mężczyzna ukrył łódź i dołączył do nich, Daniel chciał mu zapłacić za przewóz, ale ten odmówił, twierdząc, że chociaż w taki sposób mógł się przysłużyć sprawie. Poza tym pieniądze miały się im bardzo przydać, bo musieli przekupić strażnika, aby bez kontroli i w tajemnicy wejść i wyjść za mur. Był to teraz powszechny proceder, bo na bramie trwało wyłapywanie obrońców miasta, a przecież Henrietta była znana jako jedna z nich. Gdyby ją albo księcia Krainy Słońca poznano, to najpewniej wszyscy skończyliby w lochu. Onahi poinstruował ich, do kogo mieli się udać, aby tego uniknąć. Sam nie zamierzał na razie wracać do domu.

Wojownicy wyciągnęli z toreb cienkie, czarne płaszcze podróże, założyli je i zarzucili obszerne kaptury na głowy. W Magicznych Krainach ukrywanie twarzy nie było brane za coś podejrzanego, bo tak czyniło wielu bojących się prześladowań z powodu swojego odmiennego wyglądu mieszańców. Oni zamierzali to wykorzystać, bo niby ogłoszono ich śmierć, ale obawiali się, że magiczne istoty już doniosły Anastolowi, że zawiodły i nie zdołały ich zabić, więc mógł zlecić swoim zwolennikom – wtajemniczonym w wydarzenia na Wulkanie – dokończenie zadania.

Pożegnali się z Onahim, wskoczyli na konie i ruszyli w drogę. Od Rzeki Snów do miasta Nahran nie prowadziła żadna ścieżka, ale dziko rosnąca trawa, którą zdobiły kwiaty, drzewa i krzaki. Sucha ziemia odskakiwała od kopyt koni, które gnały przed siebie, jakby też czuły goniący ich nowych panów czas.

Kiedy znajdowali się już blisko łączącej wszystkie krainy, kamiennej drogi, zwolnili, aby nie wzbudzać podejrzeń u innych podróżnych. Po chwili dołączyli do nich. Nikt nie zwrócił większej uwagi na jedynych, nadjeżdżających od Rzeki Snów wędrowców. Już tutaj dało się wyczuć strach, o którym opowiadał im Onahi. Większość ludzi, tak jak oni, miała na głowie kaptury, ale u tych nielicznych, z odsłoniętymi twarzami widzieli, wymalowany na nich smutek, zamyślenie, a nawet niepokój. Wszyscy bez wyjątku szli albo jechali ze spuszczonymi głowami, nikt się nie uśmiechał, nie pozdrawiano się, jak to czyniono przed przebudzeniem Anastola.

Parę osób skręciło do miasta Nahran, wojownicy podążali za nimi. Otaczający je, wysoki na około trzy metry, zbudowany z jasnego kamienia mur był już widoczny z daleka, ale zwykle szeroko otwarta, zachęcająca do wstąpienia brama, została zamknięta. Kiedy podjechali bliżej, tak jak inni ustawili się w długiej kolejce do małych drzwi w bramie. Stało tam dwóch strażników, którzy sprawdzali, kto wchodził i wychodził – nie dało się niepostrzeżenie dostać do środka.

Gdy nadeszła ich kolej zsiedli z koni i nieprzypadkowo podeszli do starszego, czarnoskórego, łysego, o niebieskich oczach strażnika, którego wcześniej opisał im Onahi. Żadne z nich nie zrzuciło kaptura – jak robili to inni przyjezdni – tylko po kolei, dyskretnie wręczyli mężczyźnie przygotowane wcześniej sakiewki. On musiał umieć po ich ciężkości określić, że znajdowała się w nich odpowiednia ilość pieniędzy, bo tym razem bez przyglądnięcia się twarzą, spisania imion i pochodzenia podróżnych, jak czyniono to u reszty, przepuścił ich przez drzwi.

Daniel i Ren nigdy wcześniej nie odwiedzili miasta Nahran, ale obaj zawsze o tym marzyli. Kamienne miasto, bo tak je również nazywano, według nich było dokładnie takie, jak je opisywano w książkach i w historiach bywających tu ludzi. Wszystko zostało tu wybudowane z takiego samego, jasnego, gładkiego kamienia jak mur. Prawie identyczne budynki i drzewa stały od siebie w takiej samej odległości, równo, wzdłuż wielu dróg.

Wojownicy wsiedli na konie. Henrietta poprowadziła ich główną, szeroką drogą, którą zwykle wypełniali ludzie, ale teraz wyglądała na prawie opuszczoną. Pozwalało to mężczyzną bez przeszkód podziwiać ustawione z obu jej stron, takie same, ładne, duże, czteropiętrowe domy, ciągnące się aż do niewiele większego od nich, uroczego, również kamiennego, z okrągłym dachem i mnóstwem okien pałacu. Otaczały go puchate drzewa w kolorze purpury, które rosły wzdłuż wszystkich dróg. Dawały im teraz schronienie przed mocnym, czerwonym słońcem.

Kawałek przed pałacem skręcili w prawo, po chwili dwa razy w lewo, następnie znowu w prawo i tak w kółko. Boczne, również kamienne drogi były nieco węższe od tej głównej, a wzdłuż nich stały podobne do poprzednich, ale trochę mniejsze, trzypiętrowe, ze spiczastymi dachami i niemniej czarujące domy. Między nimi, w co któreś alejce znajdowały się wyróżniające dodatkowymi oknami, jednakowe gospody i ukryte na małych placach targi z owocami, rybami, materiałami i wieloma innymi produktami. Ale mimo to Daniel, a nawet umiejący się odnaleźć w pogmatwanych tunelach buntowników Ren, przyznali przyjaciółce, że dla nich wszystkie alejki wyglądały tak samo i gdyby nie ona, to zgubiliby się tutaj. Henrietta roześmiała się cicho i wyznała im, że gdy tu zamieszkała też się jej to zdarzało, dopóki Lenard nie nauczył ją słuchać miasta. Według nich kluczem do odnalezienia drogi było samo miasto, któremu wystarczyło dać się poprowadzić. Być może tak było, choć mężczyźni stwierdzili, że pewnie wystarczyłoby tu chwilę pomieszkać, a wtedy dostrzegłoby się mało widoczne różnice, co ułatwiłoby przemieszczanie się między alejkami.

Poza centrum wydawało się, że życie w mieście toczyło się normalnie, jakby zło jeszcze tu nie dotarło. Od dzieci po starców, głównie mieszańcy, ale też ludzie o wyglądzie pasującym do czterech krain pieszo i konno przemierzali zatłoczone drogi w celu załatwienia swoich spraw. Największe oblężenie przeżywały targi, gdzie handlarze, przekrzykując się, zachwali swoje towary, a kupujący targowali się równie hałaśliwie. W gospodach przebywało pełno gości szukających chwili odpoczynku i towarzystwa. A inni krzątali się koło swoich domów i jak co dzień zamiatali i czyścili kamienne drogi. Był to już zwyczaj, że mieszkańcy wspólnie dbali o swój dom, przez co zawsze panował tu porządek, a miasto Nahran okrzyknięto promiennym i najczystszym miejscem w Magicznych Krainach. Jednak coś nie pasowało do tego miłego obrazka. Byli to dumnie kroczący po alejkach strażnicy w zielonych mundurach, którzy pod pretekstem pilnowania spokoju obserwowali ludzi, gotowi z tłumić najmniejszy bunt. Ich krzywe spojrzenia i złośliwe miny powodowały, że rozmowy milkły, dzieci zaprzestawały zabaw i ze strachu zastygały w bezruchu, a z twarzy znikały uśmiechy.

Przyjaciele zatrzymali się przed niewyróżniającym się niczym domem. Tak jak wszystkie budynki w mieście otaczała go zielona trawa, ozdobiona mnóstwem żonkili i słoneczników, a do jego drzwi i na tyły prowadziła wąska, kamienna ścieżka. Wojownicy zsiedli z koni i udali się nią do stajni. W międzyczasie ściągnęli z głów kaptury i weszli do niej – stały tam konie, na których Rozalia, Daniel, jego siostra i partner przyjechali nad Rzekę Snów, aby popłynąć na Wulkan.

– Z tego wszystkiego, zupełnie o nich zapomniałem – powiedział Daniel i podszedł pogłaskać swojego konia. Nagle zmarszczył czoło, bo dopiero teraz coś do niego dotarło i zapytał. – Onahi ukradł dla nas te konie, prawda?

– Nie martw się Danielu, ich poprzedni właściciele nie zbiednieli. Przydadzą się nam… to znaczy obrońcą miasta, będzie im u nas dobrze – odparła Henrietta. Jej policzki poróżowiały.

Daniel westchnął, a Ren roześmiał się cicho, dolewając zwierzętom wody. Już wcześniej domyślił się tego, bo dobrze znał sposób działania Lenarda, Henrietty i ich towarzyszy z miasta Nahran. Uważali oni – a raczej w ten sposób tłumaczyli swoje nieuczciwe zachowanie – że zabieranie coś bogatym to nie była kradzież, ale naprawienie błędów niesprawiedliwego losu, który nierówno obdarowywał ludzi.

Nakarmili konie, które zasłużyły na odpoczynek po szaleńczym galopie, a sami weszli do domu tylnymi, podwójnymi, zajmującymi prawie całą ścianę, otwartymi na oścież, szklanymi drzwiami.

Po przekroczeniu progu uderzył w nich mocny zapach lawendy. W dużym, prostokątnym, białym pokoju na środku stał drewniany, okrągły stół z sześcioma krzesłami do pary, a przy bocznych ścianach długie, obite szarym materiałem ławy z oparciem. Mimo minimalistycznego, dość surowego umeblowania pomieszczenie było zagracone i przytulne. Winę za to ponosiły poupychane, gdzie tylko się dało, wiszące i stojące, różnej wielkości donice z kwiatami lawendy.

– Aaa, to dlatego Lenard pachniał lawendą, gdy go poznaliśmy – stwierdził nagle Daniel. Widząc uniesione brwi przyjaciół, wytłumaczył szybko. – Nie wąchałem go, nie jest w moim typie. Zapach był tak silny, że nie dało się nie zauważyć. Myślałem, że wylał na siebie całe perfumy, oczywiście dla Rózi.

– Mogło być i tak – zgodził się Ren.

– Delfina kocha lawendę, pełno jej we wszystkich pokojach. To jest dom naszego ojca, przybranego, taki nieoficjalny, dostał go po zmarłym wuju. Sąsiedzi są w porządku, tych najbliższych znamy bardzo dobrze. Prawie każdy z nich ma w rodzinie obrońcę miasta albo nas popierają, więc nas nie wydadzą – poinformowała Henrietta.

– Wygląd i wielkość Nahran, chyba też działa na waszą korzyść? – spytał Ren. Był pod wrażeniem kamiennego miasta, które jeśli się dobrze znało, to mogło zapewnić prawie równie skuteczną kryjówkę, jak tunele pod Czerwoną Pustynią buntownikom.

– Na pewno nie przeszkadza – przyznała Henrietta, uśmiechając się wymownie.

Nagle dobiegł do nich męski głos z korytarza:

– Czy ja słyszę moją ukochaną siostrzyczkę?

Otwartymi drzwiami – znajdującymi się naprzeciwko tych szklanych – wszedł do pokoju osiemnastoletni, czarnoskóry chłopak. Miał brązowe, mocno kręcone, sięgające do ramion włosy i orzechowe oczy, które jako jedyne zdradzały, że był mieszańcem, czyli jego rodzice pochodzili z różnych krain. Ubrany był w granatowy strój bojowy, który wyglądał tak samo, jak Henrietty i Lenarda, więc musiała go uszyć ta sama osoba – ich matka Delfina.

– Rolandzie, jak dobrze znowu cię widzieć – przywitała się Henrietta i podbiegła do przybranego, o głowę niższego od niej brata. Przytulili się na powitanie. – To jest Ren, buntownik z Krainy Pustyni, pamiętasz, opowiadaliśmy ci o nim z Lenardem i Daniel, książę Krainy Słońca. A to Roland, mój młodszy brat – przedstawiła sobie mężczyzn, pokazując na nich dłonią.

Mężczyźni pozdrowili się lekkim skinieniem głowy.

– Siadajcie, rodzice zaraz przyjdą – zaprosił Roland. Wszyscy usiedli przy stole, tyłem do prowadzących na korytarz drzwi. – Martwiliśmy się o was. A gdzie Lenard?

– W drodze do lodowego królestwa z resztą naszej drużyny – odparł Ren.

– I z Rozalią, swoją ukochaną – dopowiedziała, szczerząc się Henrietta.

Jej brat zagwizdał i powiedział:

– To się porobiło. Jego adoratorki będą w żałobie. Muszę zawiadomić chłopaków, żeby szykowali ramiona na pocieszenie. Oj, będzie co robić!

Wszyscy wybuchli głośnym śmiechem.

– Danielu, a to prawda, że ty i twój partner się pobieracie? Król się na to zgodził? – zapytał Roland. – Takie plotki od dłuższego czasu krążą po mieście.

Gdy do Daniela dotarła treść pytań, zaniemówił i poczerwieniał zawstydzony, a Ren wytrzeszczył oczy i przejechał ręką po włosach. Zaskoczyła ich bezpośredniość Rolanda, który w tej kwestii pokonał nawet swojego brata Lenarda. Siedząca koło niego Henrietta, uderzyła go łokciem w ramię, dając mu w ten sposób do zrozumienia, że jego pytania były bardzo nie na miejscu i powinien przeprosić. Ale ten bezczelnie udał, że nie zrozumiał, o co jej chodziło i ciekawy wyczekiwał odpowiedzi.

Tymczasem do pokoju bezszelestnie weszła Delfina, która zbeształa Rolanda:

– Synu! Pilnuj swojego nosa!

Obecni przy stole na nieoczekiwany krzyk, aż podskoczyli i automatycznie popatrzyli się w kierunku drzwi. Stanowczy głos już sygnalizował Renowi i Danielowi, że matka ich przyjaciół była surowa, a jej wygląd jeszcze to potwierdził. Około czterdziestoletnia Delfina, jak każdy mieszkaniec Krainy Lodu, miała śnieżnobiałą cerę – patrzące teraz na syna z naganą – brązowe oczy i czarne, gładkie włosy, które sięgały jej za ucho. Granatowa, długa, prosta suknia przylegała jej do ciała, podkreślając jej szczupłą figurę. Z piersią wysuniętą do przodu, poważna podeszła do nich i położyła przed nimi dużą tacę wypełnioną jedzeniem. Henrietta wstała i przywitała się z matką, która wzrostem dorównywała przybranej córce.

– Oj matko, pytam z czystej ciekawości, a nie przez złośliwość – wytłumaczył się Roland.

– Mamy wojnę, nie myślimy teraz o tym – odparł dyplomatycznie Daniel, gdy doszedł do siebie.

– Na wszystko przyjdzie czas – stwierdziła Delfina.

– Matko, to są… – zaczęła Henrietta, ale Delfina weszła jej w słowo:

– Tyle o was słyszałam, że odnoszę wrażenie, jakbyśmy się już znali.

Daniel i Ren wstali, aby przywitać się z gospodynią.

– Usiądźcie, odpocznijcie, zjedzcie, za wami i przed wami długa podróż – rozkazała Delfina.

Wojownicy posłusznie wykonali jej polecenia.

– A księżniczka Miriam, to jest u nas sławna. Wiadomo, jak wszystkie dzieci słońca lubi się bawić, ale ona ponoć nie przepada za balami w pałacu, tylko woli wiejskie zabawy i… i rządzenie jej nie interesuje – drążył Roland. Choć Daniela nie zdziwiły jego słowa, to i tak westchnął, słysząc, jaką reputację miała jego siostra. – Dlatego Romin chciał z nią ożenić młodszego syna i tak zająć waszą krainę. Bo ty pewnie nie będziesz miał dzieci, a ona kiedyś…

– Odpowiedź Miriam, na propozycje zaaranżowania małżeństwa jej i księcia Krainy Mgły, słyszał chyba cały pałac, tak głośno się śmiała. Ona musi dojrzeć do… do wszystkiego – przyznał Daniel, co wszystkich rozbawiło. – Poza tym ojciec przejrzał plan Romina i nie dopuściłby do tego ślubu.

– Witam – powiedzieli równo dziewczyna i mężczyzna, wchodząc do pokoju szklanymi drzwiami.

Szesnastoletnia, pyzata, czarnoskóra dziewczyna podeszła prosto do Rolanda i usiadła mu na kolanach. Uśmiechnęła się delikatnie do Rena i Daniela, którzy wpatrywali się jak zaczarowani, w sięgające jej do ramion, proste, czysto srebrne włosy – od razu pomyśleli, że takie same miały istoty Baku.

– To jest Eva, partnerka Rolanda i mój mąż Barnim – przedstawiła nowo przybyłych Delfina.

Jej głos otrzeźwił Rena i Daniela. Również się przedstawili i przywitali się lekkim skinieniem głowy.

– Tak, jestem spokrewniona z Baku – oświadczyła nagle Eva. W jej niebieskich oczy szalały iskry rozbawiania. Była przyzwyczajona do tego, że jej niespotykana wśród ludzi, a zarazem piękna magiczna cecha, wzbudzała zainteresowanie.

Dumny ze swojej dziewczyny Roland wyprostował się i wypiął pierś.

Tymczasem Henrietta podeszła do ojca i przytuliła się do niego. Stali tak chwilę, szepcząc coś z życzliwością do siebie.

Roland czekał na odpowiedni moment, ale w końcu nie wytrzymał i jak dziecko doniósł na brata:

– A Lenard, to zakochał się w Rozalii!

– Rozalia? Wybawicielka? Córka Kamelii? – dopytywała Delfina.

– Tak – odpowiedzieli chórem Ren, Daniel i Henrietta.

Eva, słysząc taką rewelację, zmarszczyła czoło i zaczęła żywo szeptać do Rolanda – zapewne chciała się dowiedzieć czegoś więcej na ten temat. Jej policzki były teraz w takim samym czerwonym kolorze, jak jej sięgająca do kostek sukienka. Barnim przyjął to spokojnie, a Delfina westchnęła ciężko i mruknęła:

– Te wróżki, to mówią, co chcą. – Widząc pytające spojrzenia gości, dodała. – Jestem w kontakcie z Mirelą i Rubi, matką Sebastiana, więc mniej więcej wiem, tak jak i wasi rodzice, co się wydarzyło na Wulkanie i co się działo z wami później, że przeżyliście i o przepowie… – urwała i zrezygnowana machnęła ręką.

– Tym razem jest inaczej, bo to Lenard zaleca się do Rózi, a ona jeszcze troszkę się mu opiera – zdradziła Henrietta. – To dobra dziewczyna, dużo przeszła.

– Ciekawa z nich para – wtrącił Daniel.

– Ale pasują do siebie – dodał Ren.

– Miłość znajdzie każdego. W końcu przyszła kolej na Lenarda – rzekł ciepłym głosem Barnim.

– Zobaczymy, czy Rozalii uda się przeżyć spotkanie z teściową? I okaże się, czy zasługuje ona na naszego, Lenardka? – zażartował Roland i roześmiał się na całe gardło. Ale gdy napotkał mordercze spojrzenie matki, zamilkł i spoważniał.

Reszta subtelnie uśmiechała się pod nosem, nie chcieli się narażać ostrej gospodyni.

– Układajcie sobie życie, z kim chcecie. Ale oczywiście chcę ją poznać i… i zobaczyć, jakim jest człowiekiem – oznajmiła Delfina.

– To nie wina Rozalii, że ma takich rodziców. Lenard jest moim synem, tak samo, jak Henrietta córką, chętnie przygarnę jeszcze jedno dziecko – stwierdził stanowczo, a jednocześnie łagodnie Barnim, patrząc Delfinie prosto w oczy, co ją uspokoiło.

Postawny, czarnoskóry mężczyzna zbliżał się już do pięćdziesiątki, co podkreślały zmarszczki na jego czole i pod niebieskimi oczami, a także siwe pasma wspiętych w kucyka, brązowych, kręconych włosach. Miał na sobie beżowe spodnie i kaftan.

Był on przeciwieństwem swojej surowej, stanowczej i chłodnej w kontaktach żony. Biła od niego miłość, którą bez przeszkód okazywał ludziom. Działała ona też kojąco na nerwową Delfinę, co nieraz uratowało przed konsekwencjami – lubiące się pakować w kłopoty – ich dzieci.

Ren i Daniel, obserwując rodzinę Henrietty, w myślach zgodzili się z jej wcześniejszymi słowami, że w jej domu było bardzo wesoło, a to był dopiero początek ich wizyty. Zauważyli też panującą tu miłość i wsparcie, dlatego nie dziwili się, że ich przyjaciółka czuła się tu dobrze, bezpiecznie, co pozwalało jej na odprężenie i bez strachu mogła być sobą.

– A gdzie Tristan? – zapytała Henrietta, zdziwiona nieobecnością najmłodszego brata.

– Nie znasz moich synów, są pierwsi tam, gdzie kłopoty! Brał udział w potyczce w pałacu, a teraz go poszukują – odpowiedziała Delfina.

– Ukrywa się w mieście. Niby nie chciał nas narażać, ale pewnie dobrze się bawi w jakiejś gospodzie – wtrącił z nutą zazdrości w głosie Roland i dodał. – Po przybyciu Anastola do Krainy Mgły, wysłano mnie tam na zwiady. Nie spodziewaliśmy się, że tak szybko zaatakują miasto. Niestety nie zdążyłem wrócić na czas, bo na pewno też bym walczył!

– A jakby inaczej – warknęła Delfina.

– A, wy, co tu robicie? – spytał Barnim, zmieniając temat. Znał żonę, dlatego wiedział, że pod lodowatą skorupą ukrywała lęk o życie ich dzieci.

– Musimy dostać się do pałacu Krainy Mgły. Mamy tam jeszcze jakichś sojuszników? – zapytała Henrietta.

– Aida, ona tam jest z nimi… ale to pewnie wiecie. O nic nie pytamy, to jest wasza Ścieżka Serca. Mirela zabroniła nam ingerować waszą wolę – powiedziała Delfina.

Wojownicy pokiwali tylko głowami.

– Znam kogoś, kto pomoże wam dostać się do pałacu – oświadczyła wesoło Eva, co ich uradowało.

– Podobno za cztery dni czarnoksiężnik planuje najechać na lodowe królestwo, a dojazd do Krainy Mgły potrwa około dwóch dni, więc trzeba się spieszyć – wytłumaczył Ren.

– Uzgodnijmy plan – zaproponował Daniel.

– Zdążycie! Na razie odpocznijcie i zjedzcie coś w końcu – rozkazała Delfina. – Przyniosę wam coś do picia. Henrietto, pomóż mi!

Nikt nie miał na tyle odwagi, by się jej sprzeciwić.

Henrietta posłusznie ruszyła za matką do kuchni. Wszyscy domyślili się, że Delfina wybrała właśnie ją, bo chciała się dowiedzieć czegoś więcej o Lenardzie i Rozalii. Barnim wyszedł za nimi, pragnął wesprzeć córkę podczas przesłuchania.

– To wasza rodzina zajęła się Henriettą, po śmierci jej rodziców, prawda? Widać, że jest z wami szczęśliwa – zagadał Daniel, przerywając ciszę.

– No, nie do końca. W czasie, gdy jej rodzice walczyli z Anastolem i po ich śmierci, Henrietta przebywała u ciotki, siostry jej matki, która to obiecała zająć się nią jak córką. Ale to podła kobieta, źle ją traktowała, bo jest mieszańcem. W końcu bez skrupułów oddała ją do sierocińca, gdzie spędziła siedem lat i… no wiecie, jak tam się dręczy mieszańców. Matka dowiedziała się o tym przez przypadek, bo postanowiła ją odwiedzić. Gdy niezastała jej u ciotki, wpadła w szał, nigdy jej takiej nie widziałem. Przyjaźniła się z rodzicami Henrietty i bardzo ich szanowała. Gdyby wiedziała, że tak potoczy się los ich córki, to od razu by się nią zajęła. Rodzice odnaleźli ją w Krainie Mgły i tak została częścią naszej rodziny – opowiedział pokrótce Roland i zaapelował. – Nie wypytujcie jej o przeszłość. Dziewczyna chce zapomnieć i iść dalej, pozwólmy jej na to.

– Nie musisz prosić – zgodził się Ren, a Daniel przytaknął.

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×