Przejdź do komentarzyRozdział 9 Pani Rzeki Snów
Tekst 9 z 14 ze zbioru: Tom2 - Ścieżka Serca
Autor
Gatunekfantasy / SF
Formaproza
Data dodania2024-03-08
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń99

Rozalia bała się tej chwili. Patrząc na odbijający się w błękitnej Rzece Snów wschód słońca, zastanawiała się, czy teraz była bardziej szczęśliwa, niż kiedy przybyła tu za pierwszym razem i woda kusiła ją spełnieniem najskrytszych marzeń? Wydaje mi się, że tak. Ale czy wystarczająco, żeby rzeka znowu nie wybrała mnie na swoją ofiarę? Niedługo się przekonam, pomyślała i westchnęła cicho.

Sebastian i Lenard stali z obu jej stron i z troską obserwowali jej bladą twarz.

– W porządku, Rózio? – spytał Sebastian.

– Tak, dlaczego miałoby nie być w porządku? – zapytała podejrzliwie Rozalia, marszcząc czoło.

Sebastian zawahał się, ale w końcu przemówił:

– Nie martw się, będziemy mieć cię na oku, żeby nie powtórzył się ostatni incydent z udziałem Rzeki Snów.

Rozalia zbladła jeszcze bardziej. Nagannie spojrzała na Lenarda. Przecież obiecał jej, że nikomu nic nie powie. Ale on równie zdziwiony popatrzył jej prosto w orzechowe, zaszklone oczy i pokiwał przecząco głową, dając jej w ten sposób znać, że dotrzymał słowa, i to nie on wygadał się Sebastianowi.

– Co się wydarzyło ostatnim razem? – zapytała Miriam, leżąc na nieuginającej się pod ciężarem jej ciała, miękkiej, kolorowej trawie i jeżdżą po niej rękami i nogami.

Cała trójka odwróciła się do księżniczki. Rozalia spuściła głowę i z wielkim zainteresowaniem przyglądała się, tańczącej na wietrze trawie, która rosła w zadłuż Rzeki Snów, znacząc tereny niczyje. Mężczyźni zerknęli na nią. Sebastian, widząc jej zakłopotanie, odpowiedział:

– A więc, gdy poprzednio byliśmy nad Rzeką Snów, to kusiła ona Rozalie szczęśliwymi wizjami.

– Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? – zapiszczała Miriam. Wstała szybko i podbiegła do przyjaciół. Dodała ciekawa. – I jak było?

– Czym się tu chwalić? – wymamrotała czarodziejka i dodała na odczepne. – Bardzo zimno.

– Rozalio, nie masz się czego wstydzić. Rzeka Snów potrafi wyczuć nasze tęsknoty, a ty, jako że zostałaś wychowana w odosobnieniu, to siłą rzeczy masz czego pragnąć. Ale tak naprawdę mogło… i może to spotkać każdego z nas, bo wszyscy mamy jakieś większe lub mniejsze marzenia do spełnienia – oświadczył Sebastian.

– A jakie szczęśliwe wizj… – zaczęła Miriam, ale urwała, bo przyszło jej do głowy, że marzenia Rozalii mogły być bardzo osobiste.

Sebastian i Lenard – ten drugi uważał, że był jednym z pragnień Rózi – również tak sądzili. Nie chcieli zmuszać jej do zwierzeń, a gdyby czuła taką potrzebę, to sama opowiedziałaby im coś więcej o wizjach podesłanych jej przez Rzekę Snów. Poza tym jej czerwona twarz i unikanie przez nią ich spojrzeń, bez udziału słów potwierdziło ich przypuszczenia.

– A ty, Sebastianie, skąd to w ogóle wiesz? – zapytał Lenard.

– Nie, żebyśmy wam nie ufali, bo od początku wydawaliście się w porządku, ale tak przezornie ja i Daniel postanowiliśmy, że gdybyś ty albo Rozalia jednak zechcielibyście nas zadźgać we śnie, to będziemy czuwać na zmianę – przyznał Sebastian. – W czasie waszej schadzki nad Rzeką Snów ja pełniłem wartę. Na moment przysnąłem, a jak się obudziłem, to ty już ratowałeś Rozalię, trzymając ją w rami…

– Dlaczego mi nie pomogłeś? – wszedł mu w słowo oburzony Lenard, wspominając, jak Rozalia poparzyła mu wówczas dłonie swoją magią.

– Świetnie sobie radziłeś – stwierdził Sebastian i dodał rozbawiony. – Za ocalenie Rózi, dostałeś nagrodę, więc nie narzekaj.

– Co to znaczy? Co się między wami wtedy wydarzyło? – zapytała Miriam z wypiekami na twarzy.

– Nic! – wrzasnęła zawstydzona Rozalia, jej twarz zapłonęła.

W błękitnych oczach Lenarda było widać rozbawienie i dumę. Myślami wrócił do wieczoru, gdy Rzeka Snów próbowała szczęśliwymi wizjami, zachęcić Rozalie do skoku w jej głębie, po czym roztrzęsiona, w jego ramionach znalazła bezpieczne schronienie. Uśmiechnął się do swoich wspomnień i mimowolnie rozczochrał obiema rękami włosy. Postanowił, że przemilczy zaczepkę Sebastiana, bo nie chciał dręczyć – wrażliwej na takie tematy – swojej drugiej połówki.

– Koniec już tych bezsensownych rozmów – oznajmiła Rozalia. – Wezwijmy w myślach przewoźnika i… – urwała i wrzasnęła, gdy coś mocno szarpnęło ją do tyłu.

Widząc czarnoskórego mężczyznę z białymi oczami, który nagle wyłonił się z Rzeki Snów i złapał ich przyjaciółkę za ramiona, próbując wciągnąć ją do wody, Lenard i Sebastian chcąc ją ratować, chwycili jej dłonie. Miriam, pragnąc im pomóc, przytuliła się do ramienia uzdrowiciela i ciągnęła go z całej siły. Jednak, jakby zaczarowana rzeka obdarzyła topielca nadludzką siłą, po chwili z łatwością wrzucił on ich do wody.

Szarpiąc się z mężczyzną, wojownicy próbowali jeszcze wydostać się na powierzchnię, ale pod wpływem lodowatej wody ich kończyny szybko zesztywniały. Licznie otuliły ich istoty, które wybrały wieczny sen. Bezsilni pozwolili, aby zabrały ich na dno Rzeki Snów, skąd nie było już powrotu. Wkrótce topielcy porzucili ich, ale oni pozbawieni kontroli nad własnym ciałem, nadal płynęli w dół, aż w końcu zaczęło brakować im powietrza – umierali.

Rozalia nie tak wyobrażała sobie przechodzenie w stan wiecznego snu. Zawsze myślała, że po zanurzeniu się w Rzece Snów, od razu zamieniłaby się w topielca i pływałaby w niej, śniąc o swoich niespełnionych za życia marzeniach. Choć ona nie czuła już nadchodzącej śmierci. Teraz nie było jej zimno, jak miało to miejsce na początku i już się nie dusiła. Dziwny spokój i energia krążyły po jej ciele. Czy to oznacza, że umarłam?, pomyślała.

Nagle woda się skończyła. Wojownicy wylądowali na grubym i bardzo miękkim mchu, co nieco zamortyzowało ich upadek z wysokości.

Zdezorientowana Rozalia wstała i rozglądnęła się po miejscu, do którego nieoczekiwanie zaprowadził ich los. Niewielkie pomieszczenie przypominało jej jaskinie. W całości pokrywał ją zielony mech, a z ziemi wystawało mnóstwo stalagmitów. Jednak nad ich głowami, nie wisiały stalaktyty, ale w najlepsze płynęła sobie Rzeka Snów.

– Czy my nie żyjemy? – zapyta Rozalia, marszcząc czoło.

– Niee… Uratoo… wałaś nass. Nieee… czujesz? – wyjaśniła Miriam, szczękając zębami z zimna.

Rozalia spojrzała na siebie, z jej ciała wychodziła błękitna moc. Teraz już rozumiała, dlaczego nie czuła zimna – nieświadomie użyła swojej magii. Przeniosła wzrok na suchych, ale przemarzniętych przyjaciół. Ich również otulała jej moc, wycofała ją szybko, za co byli jej niezmiernie wdzięczni.

Wtedy Sebastian przywołał rudą mgłę, która przykryła go i uleczyła jego skostniałe ciało. Miriam i Lenard nadal trzęsąc się z zimna, patrzyli na niego ze zdziwieniem i nieukrywaną zazdrością.

– W walce z Rozalią nie mam szans, ale mogę wyleczyć pomniejsze skutki jej magii. A gwałtowny spadek temperatury ciała człowieka, oznacza jego chorobę – wytłumaczył Sebastian, uzdrawiając przyjaciół.

– Dlaczego nigdy mi nie pomogłeś, gdy Rózia zazdrości atakowała mnie swoją magią? – zapytał z nutą żalu w głosie Lenard.

– Sam się o to prosiłeś. A ja nie wtrącam się w podchody miłosne – stwierdził rozbawiony Sebastian, na co Miriam zachichotała cicho. – Swoją drogą, musi ci bardzo zależeć, skoro pozwalasz się tak traktować. Bo twoja magia, Rozalio, jest tak lodowata, jak Rzeka Snów.

– Ja tego tak nie czuję. Czy mogę coś zrobić, żeby na was tak nie działała moja moc? Nie wiem, bo nie mam pojęcia jak mam jej używać i na czym właściwie polega ten mój talent. W chwili zagrożenia, ona sama tworzy dla mnie, tak jak zrobiła to teraz też dla was, jakieś bezpieczne miejsce, co uchroniło nas przed losem topielców i mogliśmy tam oddychać – powiedziała szybko Rozalia, aby uprzedzić, chętnego do drążenia tematu ich uczuć, Lenarda.

– Gdy potrzebowaliśmy pomocy, czyli twoja Rozalio, moc była nam potrzebna, to ty sama zrobiłaś coś, co nas uratowało. A więc wydarzyło się dokładnie to, co mówiła nam Mirela – przypomniała Miriam i dodała ciepło. – Pomału na pewno nauczysz się kontrolować swoją magię, zobaczysz!

Podniesiona na duchu Rozalia, przytuliła przyjaciółkę, co znaczyło dla nich więcej, niż słowa.

– Sebastianie, a twoja matka wspominała, że ofiary Rzeki Snów potrafią siłą wciągnąć podróżnych do wody? – dociekała Miriam. – Bo nie wiem, jak was, ale mnie rzeka nie kusiła szczęśliwymi wizjami.

Mężczyźni zaprzeczyli. Oczy wszystkich zwróciły się ku Rozalii. W pierwszej kolejności to po nią sięgnęły ręce topielca, a skoro Rzeka Snów już kiedyś zachęcała ją do skoku, to mogła próbować to zrobić ponownie.

– Przysięgam, że nie! – krzyknęła czarodziejka, jej głos odbił się echem po jaskini.

– Wierzymy – zapewnił ciepło Lenard. – Tylko się upewniamy, bo to wszystko jest strasznie dziwne.

– Dziwne – powtórzył cicho Sebastian. – Matka mówiła mi, że Rzeka Snów używa siły, ale siły marzeń. Potrafi mamić, ale to ty sam, pod wpływem jej iluzji, musisz zapragnąć do niej wskoczyć. Nic ponadto!

– Tylko jak my się teraz dostaniemy na górę? – zapytał Lenard, przyglądając się rzece. – Rózio, pomożesz?

– Chętnie, ale jeszcze nie wiem jak. Nie czuję się zagrożona – oświadczyła Rozalia.

– To, co robimy? – spytała Mira.

– Zostaje nam tylko pójść tam – oznajmiła Rozalia i pokazała palcem na znajdujący się za nimi, delikatnie nad ziemią, niewielki otwór, którego pozostali wcześniej nie zauważyli.

– Miejmy nadzieje, że zaprowadzi nas prosto do Magicznych Krain – powiedział bez przekonania Sebastian.

Z braku innych pomysłów, wojownicy pomału, skuleni zaczęli przeciskać się przez wąski, pokryty mchem tunel. Prowadził Sebastian, za nim szły Miriam i Rozalia, a Lenard był ostatni. W niewygodnej pozycji czas wlókł się im okrutnie. Nie wiedzieli, ile to dokładnie trwało – choć im wydawało, że całą wieczność – ale w końcu przed nimi pojawiło się ostre światło i dobiegający z niego głośny, przepełniony radością kobiecy śmiech.

– Co robimy? Wyciągamy broń? – zapytała szeptem Rozalia.

– Niby jak? Za mało tu miejsca – odparł nerwowo Lenard, z trudem łapiąc oddech i marząc, aby jak najszybciej opuścić ten przeklęty tunel.

Nie cierpiał ciasnych pomieszczeń. Zawsze jakoś sobie radził z towarzyszącym mu w nich uczuciem duszności, ale to było najgorsze miejsce, z jakim dotąd przyszło mu się zmierzyć.

Z całą mocą wróciły do niego wspomnienia, gdy jako dziecko, z powodu swojego odmiennego wyglądu był gnębiony przez rówieśników. W mieście Nahran i tak zdarzało się to o wiele rzadziej niż w krainach, a agresja najczęściej pojawiała się u przejezdnych albo nowych mieszkańców. A w jego wypadku trwało to krótko, bo szybko odkrył i nauczył się używać swojego uroku, który przeważnie działał na wszystkie istoty – szczególnie kobiety.

Dlatego większość jego znajomych mieszańców trzymała się razem, bo uważali, że w grupie była siła. Lenard też starał się tak robić, ale zdarzało mu się samotnie wymykać nad Rzekę Snów, gdzie lubił przesiadywać. To go wyciszało, mógł tam spokojnie pomyśleć i pomarzyć. Podczas jednego takie wypadu został przepędzony przez dzieciaki z Krainy Mgły. Uciekając, wpadł do – jak podejrzewał – wykopanego przez nich, bardzo głębokiego, ciasnego dołu, gdzie zostawili go na pastwę losu. Choć próbował, to był za mały, żeby móc się z niego samodzielnie wydostać. Dopiero po paru długich, pełnych przerażenia, a nawet i zwątpienia godzinach, znalazł go tam i udzielił mu pomocy przewodnik Onahi. Po tamtym wydarzeniu została mu duża trauma.

– Lenardzie, wszystko w porządku? – wyszeptała z troską Rozalia, widząc u niego niepokój.

– Oczywiście, kochanie – odparł Lenard, najbardziej naturalnym głosem, na jaki było go stać w tych stresujących okolicznościach.

Rozalia udała, że mu uwierzyła. Powstrzymała się, choć miała ochotę złapać go za rękę, aby dodać mu otuchy. Wyczuwała, że źle się czuł w tym dusznym, wąskim tunelu, czego według niej nie powinien się wstydzić, bo przecież nie istnieli ludzie idealni. Ale on, jak zawsze nie chciał pokazać słabości, bo z pewnością uważał to za ogromną rysę na swojej męskości.

– Nie wiem, jakie istoty mogą tu mieszkać, ale pokażmy im, że jesteśmy pokojowo nastawieni, to może obejdzie się bez sporu i jeszcze wskażą nam drogę do Magicznych Krain – rozmarzył się Sebastian.

– Na pewno, po śmiechu wydają się całkiem miłe i ludzkie – zgodziła się pogodnie Miriam.

Wojownicy wyskoczyli z tunelu i wyprostowali skostniałe, obolałe kości. Lenard odetchnął pełną piersią, a wtedy na jego bladą twarz wróciły kolory i szeroki uśmiech.

Znowu znaleźli się w pomieszczeniu podobnym do jaskini, ale to było dużo większe i bardzo jasne. Od jego pokrytych niebieskim mchem i kwiatami niezapominajki ścian, biło ciepło. Z ziemi wystawały stalagmity, a z sufitu zwisały stalaktyty w takim samym błękitnym kolorze jak Rzeka Snów. W całym wnętrzu – dodając mu uroku – znajdowały się porozrzucane w nieporządku, duże, otulone białym mchem kamienie.

Na jednym z nich leżała pulchna kobieta, ubrana w długą suknię z purpurowego mchu. Była wyższa od przeciętnych ludzi, ale niższa od istot Shikome. Jej czarna skóra błyszczała się delikatnie na niebiesko, a czarne włosy miała zaplecione w grubego warkocza, który owinięty dookoła jej głowy i ozdobiony błękitnymi niezapominajkami, wyglądał jak korona. Wojowników od nieznajomej istoty dzielił długi, kamienny, bogato zastawiony owocami i warzywami stół. Za nią stał czarnoskóry mężczyzna, ten, który wciągnął ich do wody i magiczna istota z ciałem pokrytym bladoróżowymi łuskami. Oboje wybrali wieczny sen, co zdradzały ich białe oczy.

– Witam. Bardzo się cieszę, że przyjęliście moje zaproszenie – przywitała się kobieta. – Usiądźcie i posilcie się.

Zdumieni wojownicy z otwartymi buziami, wpatrywali się w nią. Gdy wciągano ich do wody, to jakoś nie czuli, że mieli jakiś wybór.

– Witamy. Dziękujemy za zaproszenie – odparł uprzejmie Lenard, który jako pierwszy otrząsnął się z szoku.

Z wolą Sebastiana pragnął pokazać ich pokojowe zamiary. Dlatego spełnił prośbę istoty – podszedł i usiadł na znajdującym się najbliżej stołu, naprzeciwko niej, długim kamieniu. Wziął do ręki parę truskawek i włożył je do ust. W smaku okazały się słodkie, łapczywie sięgnął po więcej. Jego przyjaciele, przebudziwszy się, również przywitali się i spoczęli obok niego. Mech okazał się dziwnie miękki, jakby pod nim nie znajdował się twardy kamień.

– Czy my znajdujemy się pod Rzeką Snów? – zapytała niepewnie Rozalia i sięgnęła po leżącą najbliżej niej marchewkę.

– Tak, moja droga. Jestem Idalia, pani Rzeki Snów. Gdy powstały Magiczne Krainy, to stworzyłam pod nimi, przylegający do nich, mój podziemny świat snu. A jego część, czyli płynąca dookoła Wulkanu i terenów znajdujących się przy nim zaczarowana woda, ma zatrzymywać magiczne istoty przy górze, co przeważnie się jej udaje. Bo obecność niektórych z nich w waszych krainach, mogłaby stwarzać dla ludzi duże zagrożenie.

I kusić szczęśliwymi wizjami niewinnych podróżnych, aby wskoczyli do wody, gdzie będą już pływać i śnić po wielki, pomyślała poirytowana Rozalia, z trudem powstrzymując się przed powiedzeniem tego na głos. Nie chciała denerwować pani Rzeki Snów, bo wtedy ta mogłaby nie pozwolić im, stąd odejść.

– To dobrze. Ale pozwolisz nam wrócić do Magicznych Krain? – spytała Miriam.

Idalia roześmiała się radośnie i odpowiedziała:

– Oczywiście, jesteście tylko moimi gośćmi. Zresztą, jak wszystkie istoty pływające w mojej krainie snu. Jeśli któraś z nich tylko zapragnie, to w każdej chwili może wrócić do swojego życia. Ale bardzo rzadko się to zdarza, bo tak jest im tu ze mną dobrze.

– Tak, na pewno dlatego stąd nie odchodzą – mruknęła z ironią Rozalia. Siedzący obok niej Sebastian, trącił ją lekko łokciem, dając jej w ten sposób znać, aby zamilkła i nie drażniła niepotrzebnie kobiety, na której łaskę byli teraz zdani.

Jednak Idalia nie wyglądała na urażoną. Jakby odebrała słowa czarodziejki za pochlebne, znowu melodyjnie zachichotała. Jej okrągła twarz zaróżowiła się, a brązowe oczy rozbłysły. W końcu wyjaśniła wojownikom swoje intencje:

– Zaprosiłam was tu, bo chciałam poznać moją krewną.

Ponieważ wszyscy dobrze znali pochodzenie Miriam, to od razu domyślili się, że musiało jej chodzić o Rózię.

– Co? – zapytała obcesowo Rozalia.

– Tak, moja droga. Jestem córką Artoriusa – odparła wesoło Idalia.

– Czyli jesteś Bóstwem? – spytał Sebastian.

– Półbóstwem, bo moja matka jest Motylem.

– To stąd ten mech i kwiaty w jaskini – olśniło Lenarda.

– Dokładnie, jako dziecko czysto magicznych rodziców, władam mocą obu ich ras – przyznała kobieta i dodała. – Po Święcie Kwiatów odwiedziłam Motyle, ale niestety minęłam się z wami. Jednak Irma wspomniała mi, że wybrańcy przepowiedni wracają do Magicznych Krain. Więc poprosiłam moich towarzyszy, żeby wypatrywali was z rzeki i sprowadzili do mnie ciebie, Rozalio. I szczęśliwie wszystko się udało. Oczywiście wierzę, że zatriumfuje dobro i wygracie, ale śmierć nie śpi i bałam się, że to będzie jedyna okazja, aby móc cię poznać. Poza tobą i Anastolem, który moc od mojego ojca wykorzystuje w sposób niegodziwy, dlatego nie chce go znać, to niewielu mamy krewnych. Byłam cię bardzo ciekawa.

– Mnie też miło cię poznać. Nie wiedziałam, że poza moim szalonym ojcem w ogóle mam jakąś rodzinę – przyznała Rozalia. Niedużo normalniejszą, ale zawsze coś, pomyślała.

– Idalio, a może ty wiesz, gdzie są drzwi do świata Bóstw? – spytała z nadzieją Mira.

– Wiem.

– Gdzie? – krzyknęli chórem wojownicy.

Pani Rzeki Snów zarechotała głośno i długo, aż jej twarz mocno poczerwieniała, przez co przypominała teraz dojrzałe jabłko. Dopiero po chwili, gdy się nieco uspokoiła, odparła:

– Dla was ludzi: wszędzie i nigdzie.

– Jak mamy to rozumieć? Powiedz nam coś więcej? – dopytywał trochę nachalnie Sebastian.

– Dokładnie tak, jak powiedziałam. Brama ukazuje się w różnych miejscach, a wskazówkę jak je odnaleźć, znajdziecie w pradawnej wiedzy. Ja, dzięki mocy Artoriusa, mogę go odwiedzić, kiedy tylko zapragnę – pochwaliła się kobieta.

– Ja też? Idalio, a może ty wiesz, na czym polega mój magiczny talent? Czy mogę coś zrobić, żeby moi przyjaciele tak nie marzli, gdy są w zasięgu moich czarów? I jak w ogóle wyczarowałam w Rzece Snów tę przestrzeń, która pozwoliła nam oddychać? – Rozalia z wypiekami na twarzy, na jednym wdechu wyrzuciła z siebie wszystkie dręczące ją pytania. A na końcu jeszcze się pożaliła. – Bo królowa Motyli, to nie chciała mi nic zdradzić na temat mojej mocy.

– Mirela opowiadała mi o twojej magii. Ja nie jestem tak tajemnicza, jak ona. A więc, czy możesz odwiedzać inne światy? Tak i nie, bo czary ludzi różnią się od tych magicznych istot. Widzisz, tak jak ja, ty też potrafisz stworzyć swój świat, to bardzo rzadki dar. Ale twój nie będzie trwały i nie możesz w nim żyć, jak czynię, to ja, bo do tego jest potrzebna ogromna moc, a ludzka się wyczerpuje i potrzebujecie czasu, aby odzyskać siły. I nie funkcjonuje on, tak jak mój i Motyli, gdzie bez zaproszenia nie wejdziesz… a nawet nie jak większości magicznych istot, bo czarodzieje mogą je odwiedzić, ale dopiero gdy nauczą się używać odpowiedniego zaklęcia, co nie jest takie łatwe, dlatego niewielu z was to potrafi. Wiem, że twój świat daje ci poczucie bezpieczeństwa, ale pamiętaj, że działa on podobnie do tarczy, więc chroni cię przed mieczem, ale przed czarami tylko przez pewien czas. Magiczni ludzie w zależności od siły, jaką dysponują, bez twojej zgody i zaklęcia wcześniej czy później przebiją się do niego. Dlatego nie chowaj się w nim na długo, bo tylko niepotrzebnie się osłabisz. Wtedy na Wulkanie, po przebudzeniu się twojej mocy, w myślach zobaczyłaś jego błękitny cień, który przyniósł ci ukojenie po trudnej informacji, teraz już umiesz wyczarować jego widoczną formę, co zrobiłaś, gdy tu płynęłaś. Zaprosiłaś do siebie przyjaciół, dlatego nie utonęli, na co i tak nigdy bym nie pozwoliła. A twój świat jest zimny jak moja Rzeka Snów, bo nasza moc pochodzi od władającego lodem Artoriusa i nie da się z tym nic zrobić. Dzięki swojemu talentowi możesz przede wszystkim… a właściwie to będziesz mogła, gdy go w końcu opanujesz, przenosić się do niektórych światów. Do Motyli i oczywiście do Bóstw nie, bo one kryją się za nieograniczonymi, wręcz niepojętymi dla was ludzi czarami. Dlatego musicie znaleźć bramę i klucz, aby udowodnić im, że jesteście godni… tacy już oni są. Odwiedzają różne światy i wysyłają zaproszenia w zależności od swojego nastroju. Mam nadzieję, że wkrótce sami się przekonacie, że u nich zmienia się on tak szybko, jak kwiaty na sukniach wróżek.

W jaskini zapanowała bezwzględna cisza. Rozalia i jej towarzysze potrzebowali chwili, aby poukładać sobie w głowie usłyszane wieści.

– Czy mój ojciec też potrafi stworzyć swój świat i przemieszczać się między innymi? – spytała w końcu Rozalia.

– Tak, to Kamelia pomogła mu w pełni odkryć ten talent. A czarna magia jeszcze umacnia jego świat, więc potrzeba ogromnej mocy, aby się do niego dostać, ale do mnie mu daleko – oświadczyła z wyższością Idalia i dodała. – To właśnie dzięki wielu, bardzo długim wizytą w różnych światach, gdzie czas nierzadko płynie inaczej niż w Magicznych Krainach, Anastol pozostał młody, przez co wy ludzie myślicie, że ma on ponad czterdzieści lat. A wierzcie mi, żyje on już długo dłużej od przeciętnego człowieka.

Kiedy wojownicy zobaczyli Anastola na magicznej górze, zastanawiali się, jakim sposobem był on aż tak młody. Pomyśleli wówczas, że musiał to zawdzięczać właśnie Wulkanowi, w którym spał przez szesnaście lat. Nic innego nie przyszło im do głowy, a już na pewno nie, że mogło chodzić o podróże między światami. Dlatego po usłyszanej nowinie, zaskoczeni wytrzeszczyli oczy. Gdy Rozalia i Miriam pozbierały się, to z szerokimi uśmiechami, wymownie popatrzyły na siebie. Przyjaciółki już wiedziały, co będą robić, jeśli przeżyją starcie z czarnoksiężnikiem.

– Dziękuję. Trochę mi rozjaśniłaś sytuację – podziękowała szczerze Rozalia.

– Nawet bardzo! A daru, to można pozazdrościć waszej rodzinie – stwierdził Lenard.

– Mówi się, że wróżki są najsilniejszymi magicznymi istotami, ale, czy aby ty, nie przewyższasz ich, skoro władasz magią Bóstw i Motyli? – zapytał Sebastian.

– Nie, bo Motyle posiadają władzę nad najpotężniejszą, wszelaką, nawet tą wyczarowaną przeze mnie przyrodą, a więc i nad zależnymi od niej istotami. Ich czerpana z ziemi moc sięga wszędzie, choć nie opuszczają one swojego świata. To one przyczyniły się do tego, że mimo swojego talentu Anastol nie zaatakował innych światów… tak naprawdę, to i nad Magicznych Krainami nie ma on całkowitej władzy. Wie, że najpierw musi zabić Mirelę i zbuntowane wróżki, bo pewnie tak jak i Hester część go poprze, a żeby to uczynić, należy zgasić chroniące świat Motyli słońce, bo inaczej nie wejdzie on na ich teren. A gdyby mu się to udało, to automatycznie rządziłby środowiskiem i wszystkimi istotami, które wtedy pozostawałby na łasce jego i służącej jemu nowej królowej Motyli.

– A da się zgasić wieczne słońce? Bo Mirela powiedziała nam, że Anastol nie zagraża wróżką i dlatego one nie pomogą nam go pokonać – dopytywała Miriam, myśląc o swojej krainie i dodała bardzo ciekawa. – A czy królowa ma szanse z czarną magią czarnoksiężnika?

– Mirela uparcie łudzi się, że dar Bóstw… – zawahała się Idalia i zamilkła na chwilę. Odwróciła wzrok od swoich gości i popatrzyła, na nadal stojących za nią na baczność topielców, którzy najwidoczniej czekali na jej rozkazy, w końcu dodała wymijająco. – Nie wiem, wszystko jest możliwe!

Wojownicy czuli, że kobieta ukrywała przednimi jakieś istotne fakty, ale nie mogli nic na to poradzić. Tak to już było z magicznymi istotami, których wspólną cechą najwidoczniej była tajemniczość.

– Anastol jest jednym z nas, dlatego Motyle i pozostałe istoty uważają, że to my, ludzie, musimy go powstrzymać. One wierzą w nasze zwycięstwo… to najlepsze rozwiązanie. Bo widzicie, wróżki walczą przez przyrodę, a gdyby doszło do ich wojny z czarnoksiężnikiem, to zważywszy, że on włada czarną magią, a one nie, to najpewniej trwałaby ona bardzo długo. A wtedy ucierpi środowisko i wszyscy przegramy. Taki jest główny powód, dla którego magiczne istoty nie chcą bezpośrednio mieszać się w ten konflikt. Nauczka po rządach Aurelii – wtrącił Sebastian, a Idalia przytaknęła energicznie.

– A ty, potężna Idalio, nie mogłabyś nas zabrać do Bóstw? – zapytał przymilająco Lenard, licząc, że jego urok podziała i teraz.

– Nie złamie woli Bóstw, bo to wywołałoby u nich gniew, który odczulibyście i wy – odparła stanowczo. – Lepiej już idźcie. Rozalia musi was przenieść do Magicznych Krain, a to pewnie chwilę potrwa. Musisz ćwiczyć, bo inaczej nie nauczysz się używać swojego daru – dodała i zarechotała, widząc zrezygnowanie na twarzy swojej krewnej.

– To chociaż daj mi jakąś wskazówkę – poprosiła Rozalia.

– Wyczaruj swój świat i pomyśl o miejscu, do którego chcesz się przenieść, a wtedy twoja magia cię uniesie. A, i nie zapomnij zabrać przyjaciół – zażartowała na koniec Idalia, co rozbawiło tylko ją. – Odwiedźcie mnie jeszcze kiedyś.

– Odwiedzimy – odparli równo wojownicy.

Po czym wstali i pożegnawszy się, ruszyli do dziury, którą tu weszli. Wtedy Idalia roześmiała się ponownie i w jednej chwili błękitna mgła przysłoniła całe pomieszczenie. Wojownicy ledwie zdążyli mrugnąć, a czary pani Rzeki Snów opadły. Znowu znaleźli się w pierwszej jaskini.

Dziękuję Idalio, że oszczędziłaś mi ponownego wejścia do ciasnego tunelu, pomyślał z wyraźną ulgą Lenard.

– Gdy dowiedziałam się, Sebastianie, że jesteś spokrewniony z Aurelią, to przyznaje, ucieszyłam się, że nie tylko ja mam szaloną rodzinę. Ale twoi rodzice i siostry z tego, co słyszałam, są normalni, a ja zaczynam wątpić, że u mnie ktoś taki się znajdzie… Sądzę, że ostatnio Idalia kusiła mnie, też po to, żebym ją odwiedziła, a ja myślałam… i odnoszę wrażenie, że dla niej wszystko jest żartem, zabawą… – urwała Rozalia i pokręciła z bezsilności głową.

– Tak to już jest z magicznymi istotami – odparł Sebastian, nie wiedząc, jak inaczej mógłby ją pocieszyć.

– My jesteśmy twoją normalną rodziną – oznajmił Lenard.

Miriam, potwierdzając jego słowa, przytuliła mocno przyjaciółkę. Mężczyźni dołączyli do nich.

– Dziękuję – wyszeptała Rózia, powstrzymując łzy wzruszenia.

Tak jak przewidziała Idalia, duża czasu upłynęło, zanim wspierana przez przyjaciół Rozalia wyczarowała swój świat i zaprosiła ich do niego. Mocno skupiła myśli na Magicznych Krainach. W końcu gęsta, błękitna chmura w kształcie okrągłego, maleńkiego pokoiku – przez jego ściany nie dało się nic zobaczyć – uniosła ich ku Rzece Snów. Serca zabiły im szybciej, a w brzuchach poczuli przyjemne łaskotanie. Jak wtedy na balu z okazji Święta Kwiatów, gdy z Lenardem unosiła się, aby zatańczyć w powietrzu, Rozalie ogarnął spokój, jakby latanie było dla niej czymś naturalnym i robiła to już wiele razy w życiu. W porównaniu do jej marznących towarzyszy pragnęła, aby trwało to wiecznie.

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×