 | 01 Gru 2010 o 13:37 Korzystam z wątku o promowaniu własnych książek, i choć piszę o nich więcej na swoim profilu, powtórzę to i tutaj, tym bardziej, że dwie z nich wydało patronujące temu Portalowi Wydawnictwo My Book, a współpracowało nam się dobrze, co polecam i innym. Pozostałe oficyny też, tylko jedno już nie istnieje. Nazywam się Krystyna HABRAT. Wydałam dotąd: 1) SPRZEDAWCA KARYKATUR - Wyd.. KAW, zbiór opowiadań. Książka dostępna w bibliotekach i czasem na Allegro; 2) PODRĘCZNIK CZAROWNICY. KLATKA GULIWERA - dwie powieści Wyd. My Book 2005r. Zakup przez internet lub księgarnię: www.mybook.pl/6/0/bid/20; 3)TA NADCHODZĄCA - dwie powieści o miłości. Wyd By Book 2008r. www.mybook.pl/6/0/bid/173 (zakup jak wyżej); 4) TU, GDZIE SPADŁ GRAD WIĘKSZY OD JABŁKA - powieść. Wyd. Nowae Res 2010r. gdzie spadł grad większy od jabłka,druk--- LUBIĘ SOBIE PISAĆ | |
 | 27 Lut 2012 o 10:10 ---------------------------------------------------- I KOMENTARZ do "Podręcznika czarownicy", załączony za zgodą autora komentarzy.
Dzisiaj przeczytałem rozdział "Pożeranie psychoterapeutki" i muszę przyznać, że jestem pod ogromnym wrażeniem. Ta scena jest wprost niesamowita. Wydaje się być punktem kulminującym dla poprzednich. Doskonale napisana, wciągająca niczym dobrze napisany thriller. Tak jak on wprowadza nagły zwrot w akcji, która do tej pory przewidywalna nagle odwraca się sto osiemdziesiąt stopni. Osoba dominując w dyskusjach, łowca, że użyję słownictwa używanego w książkach akcji, staje się zwierzyną. Niesamowita metamorfoza i "nieoczekiwana zmiana miejsc".
Przypominasz ,że psychoterapia jest jednym z najbardziej interaktywnym zwodów świata. Udowadniasz, że psychoterapeuta to nie przysłowiowa "tabula rasa" i wyposażony jedynie w widzę niczym automat wyrzuca z siebie gotowe formułki i rady. Jest zwykłym człowiekiem z własnymi problemami. Więcej, z tekstu można wyczytać, że osobowość prowadzącej, jej przemyślenia i doświadczenie życiowe zwrotnie działają na proces psychoterapii. Czy specjalistka się pogubiła? Na to wygląda, a może udało jej się przenieść swoją pracę na wyższy poziom i uzyskać to co tak ładnie określasz słowem Circumambulatio, czy transgresję na wyższy poziom. No cóż taka "zabawa" niesie za sobą niebezpieczeństwa o których wspominasz pod koniec rozdziału. Niestety według mnie tu pojawia się problem. Rozumiem intencję jaka przyświecała Tobie przy wprowadzeniu dwóch postaci Marysia i Andrzeja, lecz wydaję mi się, że to trochę zburzyło pod względem literackim doskonały do tej pory tekst. Mam wrażenie ,że niepotrzebnie na koniec dociskasz i tak już bardzo dynamiczny fragment. Zwłaszcza Andrzej powoduje, że czytelnik staje się czujny i zastanawia się czy autor nie przesadził ze zbiegami okoliczności. Można było zasygnalizować to nieco później. Poza końcówką tekst jest niemal D O S K O N A Ł Y i tak mnie pozytywnie zaskoczył, że złamałem swoją zasadę i oceniłem fragment jeszcze przed przeczytaniem całości.
pozdrawiam Rafał (Bardzki)
czytelnik, który w miarę czytania coraz bardziej przekonany jest co do umiejętności literackich autorki. ------------------------------------------------------------ II KOMENTARZ 24.07.2010r
Pani Krystyno "Podręcznik Czarownicy" bardzo mi się spodobał. Marta to prawdziwa Siłaczka, która nie pomna strat jakie przyniósł jej życiowy upór, dalej realizuje swoje przemyślenia. Jej konsekwencja wydaje się prowadzić ją prosto do katastrofy. Przez moment nawet byłem zły na to ,że taki los spotkał jej poszukiwania i eksperymenty. Może to było przyczyną mojej reakcji, na jak to nazwałem w poprzedni mailu, dociskanie akcji. Najwyraźniej żal mi się zrobiło kobiety. Prawo Pani Krystyno, udało się zmusić dość opornego czytelnika do emocjonalnego zaangażowania. Odczułem wyraźną ulgę, kiedy na koniec dowiedziałem się, że niektórym osobom jednak pomogła.
Korowód prawdziwych, pięknie ukazanych postaci sprawił, że przecież ten dość ciężki i wymagający skupienia tekst dostał swoistej lekkości i barwy. Każda z występujących w nim postaci to odrębny, bardzo ładnie skomponowany obraz zachowań, postaw, problemów i emocji. Tekst napisany według wszelkich kanonów. Na początku sprawna żonglerka w przedstawianiu kolejnych osób. Zapoznajemy się z nimi. Opuszczamy je by za chwilę do nich wrócić. Niektóre nikną. Inne, co jakiś czas, się pojawiają. Nie zapomina Pani w odpowiednim momencie o scenie kulminacyjne, gdy bohaterka wspina się na wyżyny swojej profesji i doznaje druzgoczącej porażki. Wyobrażam sobie jak ją to musiało zaboleć. Następnie przychodzi rozładowanie emocji. Pogodzenie się z rzeczywistością. Porzucenie rozpoczętej i tak nagle zniszczonej pracy. Gdy już czytelnik pogodził się z okrucieństwem losu, nagle przychodzi dobra widmowość. Jednak, druga, kilka. Nie wszystkie są może do końca dobre, lecz pozostawiają nadzieję. Circumambulatio słowo, które towarzyszy czytelnikowi przez całą drogę, jest dopełnieniem tekstu. Interpretacja jego znaczenia zmienię się w zależności od postępów w czytaniu i tak naprawdę zależy od wyobraźni samego czytelnika.
Marta to prawdziwa czarownica. Wrzuciła swoje dziewczyny do kotła, podgrzała i ... jednak coś z tego uwarzyła.
Czytam jeszcze raz tekst mojego maila nie znajduję ani jednej krytycznej linijki . To dziwne, ponieważ często w komentarzach bywam szorstki.
Widocznie taka to książka.
pozdrawiam Rafał.(Bardzki)--- LUBIĘ SOBIE PISAĆ | |
 | 27 Lut 2012 o 10:24 Pod metaforycznym tytułem TU, GDZIE SPADŁ GRAD WIĘKSZY OD JABŁKA kryje się opowieść o prowincji, miejscu zagubionym, o którym mało kto wie, skąd wszędzie daleko. Ale i tam żyją ludzie ciekawi, utalentowani, o niezwykłych zainteresowaniach. Szczęśliwi i nieszczęśliwi. Pragną miłości, mają różne marzenia, walczą z przeciwnościami.
O ich losach jest ta wielowątkowa powieść...
Czy niepozorna okładka i lakoniczny opis na niej mogą przyciągnąć do książki? Mogą. A czy taki eksperyment może zakończyć się powodzeniem? Ależ owszem i "Tu, gdzie spadł.." jest tego żywym dowodem.
"Tu, gdzie spadł ..." to historia mieszkańców miejsca niewymienionego z nazwy - gdzieś w Małopolsce, położonego przy trasie kolejowej do Krakowa (236 km od). Pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców. Każdy zna każdego. Wieści niosą się z szybkością błyskawicy. Znacie takie miejsca? Ja tak.
Co uwodzi w tej powieści? Mnie przede wszystkim urzekł język, jakim posługuje się autorka. Przypomina mi on stare książki, które czytałam będąc młodszą, a które były pisane przez autorów tworzących w PRL-u. Nostalgia i stary szyk pisarski - przebija to z każdego zdania. Nie jestem w stanie podać nazwiska, do którego mogłabym porównać język pani Habrat. Poczułam się z pierwszym zdaniem przeniesiona w przeszłość, której co prawda nie mam prawa pamiętać, ale którą znam z opowieści. Wzrusza też fakt, że do Miasteczka nie dotarły nowinki techniczne - nikt nie goni, nie wydzwania do siebie poprzez telefony komórkowe, nie ma sms-ów. Dziewczyna, która wraca z Krakowa po studiach czeka na ... list od swojego chłopaka. Jest to tak bardzo retro, że moja dusza nie potrafi się z tego nie cieszyć.
Przyznam się z miejsca, że bardzo lubię historie zwykłe. Zwykłe - o zwykłych ludziach, takich jak Agnieszka Gawrońska - której nie udało się zagrzać miejsca w Krakowie i musiała wrócić do rodzinnego miasteczka. Takich jak Jasiu Derbisz - właściciel lokalnej księgarni "Pod Pegazem", który próbuje przekonać współmieszkańców do czytania. Takich jak Celina Rumianówna - która pracuje w świetlicy na dworcu kolejowym i zakochuje się w Andrzeju - chłopaku, który podsuwa jej swoje wiersze i opowiadania. Bohaterów - zwykłych zjadaczy chleba jest w "Tu, gdzie ..." mnóstwo i wszyscy wzruszają, zmuszają do zastanowienia się.
Mimo tego, że w niektórych miejscach jest dość jasno określone, że akcja umieszczona jest w czasach nam jak najbardziej współczesnych mam wrażenie, że czas zatrzymał się tam dawno temu. Ludzie w Miasteczku Bez Nazwy żyją tak, jak to miało miejsce 30-40 lat temu. I nie jest to zarzut z mojej strony - być może to okładka swoją tonacją sepii wprowadziła mnie w takie myślenie, ale .... czułam, że czytając tę książkę wszystko wokół mnie zwalnia. I jest tak jakby ... spokojniej i ... bardziej swojsko.
Głównym przesłaniem, które jest zawarte w samym tytule, jest to, że każdy z nas - czy pochodzi z dużego miasta czy też z Miasteczka Bez Nazwy może dokonywać rzeczy wielkich i ważnych dla swojego otoczenia. I miejsce pochodzenia tego nie determinuje. Nigdy nie jest za późno, aby naprawić swoje krzywdy. Wcześniejsze wydarzenia nie muszą mieć wpływu na to, co dzieje się obecnie. Czy polecam? Polecam z całego serca, chociaż mam świadomość, że nie każdemu taki rodzaj pisania może się spodobać. Piękna polszczyzna z drobnym nalotem czasu. Dla mnie piękna sprawa. Historia z pozoru o niczym, bo wydaje się, że w Miasteczku nic się nie dzieje i każdy z mieszkańców żyje swoim życiem. Jednak nawet z banalnych historii może płynąć morał. I on nie jest już banalny." Dariusz Zajączkowski /dodane za zgodą autora komentarza, który zamieszczony był ponadto na Portalu Pisarskim oraz w PKP-zinie i na Facebooku/--- LUBIĘ SOBIE PISAĆ | |